Czytaj dalej

Kto ukradł Marię Janion?

Fragment Prof. Misi, wywiadu-rzeki Kazimiery Szczuki.

Kazimiera Szczuka: Trzeba w ogóle przypomnieć najważniejsze wieści od czytelników [od czasu ukazania się pierwszego tomu wywiadu-rzeki z Marią Janion – przyp.red.], niektóre przekazane tylko ustnie, inne także pisemnie. Na przykład Andrzej Franaszek, przychylnie oceniwszy Niedobre dziecię, dostrzegł jednak w pierwszym tomie nadmiar Krytyki Politycznej i Kingi Dunin, do której się ponoć ciągle odnosimy. A uczynienie Przewodnika po Miłoszu głównym źródłem refleksji też chyba mu się nie bardzo podobało.

Maria Janion: Książkę Franaszka o Miłoszu bardzo cenię.

Jego zdaniem właśnie za łatwo oddalamy temat religii, Kościoła. Sięgnęłam więc do rozmowy o Mickiewiczu, drukowanej w „Tygodniku Powszechnym” w 1998 roku, gdzie mówiła Pani Profesor tak: „Mickiewicz reprezentuje pewien typ żywej wiary religijnej, wybiegający nawet poza nasz wiek XXI, o którym wiemy, że albo będzie religijny, albo nie będzie go wcale”. Więc jak to jest? Są prawdy dla Krytyki Politycznej i prawdy dla „Tygodnika Powszechnego”? I prawdy, których mędrzec nie mówi nikomu? 

Dzisiaj bym pewnie nie zacytowała tej frazy o wieku religii. Ale wtedy, a było to już 15 lat temu, ulegałam Mickiewiczowi, nim się zajmowałam. Znów mnie zaczarował, tym razem wizją wspólnoty polsko-żydowskiej, wyobrażeniem, że Opatrzność w jakimś celu zetknęła Żydów i Polaków na terenach dawnej Rzeczpospolitej. Jeszcze będziemy sprawy te omawiać i rozliczać, bo sama względnie późno się tym zajęłam.

Środowiska LGBT, w osobie Mariusza Kurza z pisma „Replika”, dopytywały o Pani Profesor doświadczenie homofobii. Czy stykała się Pani z tym w całkiem dawnych czasach i później. A jeśli tak, to jak, gdzie, kiedy?

Nie przypominam sobie, aby język homofobii był obecny na uniwersytecie. Może to wyparłam, ale po prostu nie mam takich wspomnień. Na pewno mówiono różne rzeczy za moimi plecami, ale do mnie to nie docierało. Owszem, w jakiejś gazecie, która była organem komitetu wojewódzkiego partii, ukazała się recenzja z Transgresji i była tam mowa o tym, że szerzymy kult homoseksualizmu i w ogóle wszelkich zboczeń. Nie bez powodu, bo ważnym bohaterem Transgresji był Jean Genet. Ale jakichś większych represji w moim środowisku nie było.

Gdańskie środowisko uczniów Pani Profesor było chyba dość niezadowolone po ukazaniu się Niedobrego dziecięcia. Nie całe na pewno, ale pani profesor Czermińska wystosowała nawet na piśmie taką opinię, odczytaną publicznie w mojej obecności, że nasze rozmowy to ideologiczna wycinanka, w której ginie fenomen Mistrzyni. To gdańszczanie ochrzcili Panią Profesor Mistrzynią. A ja ukradłam Marię Janion prawowitym spadkobiercom, wciąż rozwijającym idee humanizmu polonistycznego i przekabaciłam na stronę lewicowości i feminizmu. I odnoszę się do Pani bez należytej czci. Takie zarzuty powstały.

Cóż, lata gdańskie mamy teraz przed sobą. Cała epoka mojego życia, trzydziestoletnia z górą, choć z dwiema przerwami.

Nie czuje się Pani Profesor ukradziona? Tak serio?

Jakoś nie. Na pewno gdański krąg uczniów był w mojej pracy czymś szczególnym. Na tle tego, co robiłam w Warszawie, przecież i tu miałam studentów i doktorantów, tamte relacje były… no nie wiem. Nie mogę powiedzieć, że dla tamtejszych ludzi ważniejsze, bo przecież byłoby to niesprawiedliwe, ale z kilku powodów tam panowała większa intensywność. Oczekiwań, wpływu mojego, emocji. Tak chyba rzeczywiście było. Chociaż starałam się nie robić różnic między uczniami, traktować ich jednakowo, to jednak z ich strony wyglądało to zupełnie inaczej. Byli bardzo zaangażowani, mogę powiedzieć oddani pracy ze mną.

Niektórzy ludzie do tej pory myślą, że Pani mieszka tam na stałe. Tak się Pani im kojarzy, zwłaszcza że w Trójmieście osiadło wielu potomków wileńskiej inteligencji. Zawsze kiedy tam jestem, pławię się w legendzie Pani Profesor, tam jest ona naprawdę żywa. I wygląda na to, że wszyscy, którzy robią coś istotnego, to Pani dawni uczniowie i uczennice. No może prawie wszyscy. Dyrektor Festiwalu Filmowego w Gdyni, Leszek Kopeć, opowiadał jak pisał u Pani Profesor pracę magisterską o honorze u Josepha Conrada.

Pamiętam go, oczywiście. Nie chciał zostać na uczelni, pisać doktoratu. Nie chciał, czy nie mógł. Bardzo się lubiliśmy.

Opowiadał, że wymagała Pani Profesor zakonnego poświęcenia, wyrzeczenia się wszystkich doczesnych dóbr, przywiązań, czasu wolnego, rozrywek. Zarobki na uczelni były żadne. Chciał założyć rodzinę, nie uzyskał zgody Mistrzyni. Z wyraźnym rozrzewnieniem to wspominał. Ale tam na wybrzeżu snuje się legenda o Pani wymaganiach, przewracaniu młodzieży w głowach, oschłym fukaniu na tych, którzy byli wczoraj wychwalani pod niebiosa, a dziś nie mogli sprostać oczekiwaniom. 

Starałam się uczyć po prostu, rozbudzać ambicje, owszem i jakoś prowadzić każdego z osobna. Na pewno studenci nie byli przyzwyczajeni do poświęcania im tak wielkiej uwagi. Nawet narzekali na mnie znajomi, bo miałam takie powiedzenie „Co ty jesteś student, żebym ja się z tobą spotykała?”. Bo dla studentów miałam czas, a dla znajomych nie. Błędy pedagogiczne jakieś popełniałam niewątpliwie. Ale przejmować się tym już dziś nie mogę. Jeśli idzie o Małgorzatę Czermińską, to zdaje mi się, że miedzy mną a nią zawsze było porozumienie i zarazem nieporozumienie jakby. Czułam jej zastrzeżenia do mnie i sama miałam do niej zastrzeżenia. Zawsze była zdecydowaną katoliczką. Ale podobało mi się, że mimo tej różnicy poglądów potrafiłyśmy pracować razem bardzo dobrze, niezmiennie przez lata. To jedna z bliskich, ważnych osób w moim życiu. Z wieloma uczniami dzieliła mnie różnica poglądów. Ceniłam to sobie. Wydawało mi się, że praca seminaryjna właśnie na tym polega, żeby nikomu nie ograniczać możliwości wypowiedzi. Taka był moja zasada.

Poseł PiS-u, teraz europoseł, Kosma Złotowski z Bydgoszczy napisał na swojej stronie internetowej, że owszem, obronił u Pani magisterkę na polonistyce UW, że wówczas była Pani wielką humanistką, specjalistką od romantyzmu, że to było ważne i cenne, i że dopiero w ostatnich latach została Pani „lewacką feministką”.

Świetne! Pamiętam go, zdaje mi się, że wszystkich studentów pamiętam, na pewno tych, którzy pisali prace u mnie. To może dobry przykład – Kosma Złotowski, bo już w dawnych czasach był związany z prawicą, ale miał swoje miejsce na seminarium warszawskim i chyba je sobie cenił. Sporo słuchaczy i uczniów, zwłaszcza z tych dawniejszych roczników, ma, powiedzmy, konserwatywne upodobania, chociaż PiS-owców w tym gronie nie ma aż tak wielu. Zdaje mi się, że gdańszczanie w ogólności czują się spadkobiercami idei humanistyki rozumiejącej. Dziś to wszystko jest w odwrocie. Albo niszczone przez antyhumanistyczny walec, albo przejmowane przez prawicę, która rozumie paradygmat romantyczny jako arsenał walki o anachroniczną polską tożsamość.

Stanisław Rosiek w „Gazecie Wyborczej”, w wywiadzie udzielonym Markowi Górlikowskiemu mówi tak: „Humanista nie ma żadnych narzędzi przymusu i instytucjonalnych form działania. Może tylko przedstawić innym swoje stanowisko. Czy to zostanie przyjęte czy nie, czy będzie powtarzane przez media, nie od humanistów to zależy”.

Na pewno tak. Takie jest nasze położenie wobec mediów. Ta władza, „okupacja mediów”, jak ją nazywa Dorota Sajewska, według Rośka ma charakter niemal zbrodniczy. Sajewska pokazuje, jak ten proces jest złożony i wyalienowany, poza czy ponadludzki właściwie, choć spełnia w jakimś stopniu rolę dawnej propagandy. Nie jest zadaniem humanistów szukanie dla swoich idei medialnego poparcia, to na pewno. Ale instytucja uniwersytetu miała, w założeniu, cieszyć się suwerennością, a uczeni pewnym statusem niesprowadzalnym do sławy, władzy czy bogactwa. Rosiek wspomina o moim wpływie, „naznaczeniu”, jak powiada, a to właśnie odbywało się dzięki instytucji uniwersytetu. Nauczyciel akademicki jakąś władzę ma, jakieś narzędzia przymusu stosuje. Jasne, w tamtych czasach miało to wszystko dużo większe znaczenie niż dziś. Nigdy zresztą nie stosowałam represji administracyjnych wobec studentów, starałam się jedynie ich zjednywać, opętywać może, aby mieli odwagę myślenia i stawiania pytań. Rosiek w tym wywiadzie jak zawsze potrafi być i oryginalny, odrębny, i okazywać mi, mogę chyba tak powiedzieć, lojalność, przyjaźń. To bardzo dla mnie ważne. Czegoś chyba jednak nie rozumie jego rozmówca. Pyta Rośka o gender, o całą tę absurdalną, kościelno-polityczną nagonkę. Rosiek tłumaczy, w jakim sensie wykształcenie humanistyczne, takie jakie proponowałam, tu chodzi oczywiście o seminarium Transgresje, mogło stać się źródłem rozumienia i wrażliwości wobec tematyki wykluczenia, piętnowania i prześladowania odmienności, w tym również seksualnej. Oczywiście, część gdańszczan woli widzieć we mnie badaczkę romantyzmu, wpajającą patriotyczne porywy. Ale dla innych, jak Rosiek, no i Ewa Graczyk przede wszystkim, Transgresje były miejscem oporu wobec form opresji mniej jawnych niż te narodowo-niepodległościowe. Tak, można powiedzieć, że była to kulturowa lewicowość. Mówi się dziś, że prawa kobiet i mniejszości seksualnych nie mają znaczenia dla bezrobotnych czy wyzyskiwanych na rynkach pracy, i dlatego masowe poparcie dla lewicowych idei tego rodzaju jest niemożliwe. Krótko mówiąc, cała ta humanistyczno-rewizjonistyczna rewolucja, pokłosie zachodniej studenckiej rewolty końca lat 60. zdaje się raczej ciążyć ku liberalizmowi, a lewica znalazła się w impasie. To jakoś nierozstrzygnięty problem. 

A czego nie zrozumiał dziennikarz?

Takie jego pytanie na przykład: „To, że myśli z państwa seminarium nie przedostały się poza krąg humanistów, jest klęską humanistyki czy państwa klęską?”. A przecież dopiero co sam odpytywał Rośka z gender, a gender ma być największym zagrożeniem cywilizacji wedle Kościoła i jego politycznych reprezentantów! Więc coś tu się nie zgadza. W ogóle te pytania, szalenie prowokacyjne w zamyśle, w rodzaju „Ile osób przeczyta Baudelaire’a i Schulza?”, no naprawdę, to rzeczywiście jest jakoś zbrodnicze. Dobrze się stało, że wytyczaliśmy wtedy te pregenderowe ścieżki. Oczywiście, nie jest to jedynie naszą zasługą, bo wiele należało do nauk społecznych i klasyki antropologii, na to też powołuje się Rosiek. Jednak przygotowanie pewnej wrażliwości i otwartości, tego innego myślenia o zniewoleniu i dążeniach do jego przekraczania, to było cenne.

Ale problem z nieużytecznością humanistycznego wykształcenia na rynkach pracy jest realny. Profesor Ewa Nawrocka ogłosiła jakiś czas temu „alarm dla uniwersytetów”, wobec tych wszystkich oskarżeń, że humanistyka produkuje absolwentów nieposiadających żadnych umiejętności, często „studiujących dla papierka”. System zarządzania nauką to urzędnicze „papiery, protokoły, liczby i granty”. A kadra naukowa zamknęła się w wieży z kości słoniowej, „pisze kolejne książki, których nie czytają nawet studenci”. Tak mówiła profesor Nawrocka i proponowała, aby w takim razie zamknąć bezużyteczne uczelnie i założyć nowe. Powoływała się przy tym właśnie na majową rewoltę ’68 roku. O kondycji nauk humanistycznych sporo w ogóle dyskutowano, na przykład profesor Małgorzata Kowalska zabierała głos w sprawie zamykania jej Wydziału Filozofii na Uniwersytecie w Białymstoku. Ale nie tylko. Organizowano spotkania, debaty, przygotowywany był pakt dla humanistyki, na wzór paktu dla kultury, sformułowanego wcześniej przez twórców. Władze resortu szkolnictwa wyższego zapewniały z kolei, że humaniści nie powinni narzekać, bo nakłady finansowe na nich są duże. Co Pani o tym myśli? 

Jeśli idzie o kondycję uczelni i system nauczania, to znów powołam się na Rośka, który na pewno nie porzuca wiary w możliwość kształcenia humanistycznych elit. No i nie przenosi winy na młodzież, to mi się podoba. Niezależnie od ponurych konstatacji o naszej marginalizacji, twierdzi, że ma wielu świetnych studentów, że wśród nowych pokoleń sporo jest znakomitych ludzi. Cieszy mnie to. Ale w ogólności kryzys humanistyki widzę jako nierozwiązywalny, wymagałoby to głębokiej zmiany systemu, woli politycznej. Na pewno powszechność wyższej edukacji, sformatowanej i okrojonej, często ograniczonej do licencjatu, rozmija się z oczekiwaniami rynków pracy. Tak. No i nie daje młodym większej satysfakcji chyba. Ewa Nawrocka, przecież też bliska moja uczennica z dawnych gdańskich czasów, przemówiła w sposób dość gorączkowy, w sensie romantycznej gorączki, rzuciła parę barwnych oskarżeń pod adresem systemu i własnego środowiska. Nie oczekiwała, że będzie to wszystko przyjęte dosłownie, ale odchodząc na emeryturę, zdaje się, dała upust złości i frustracji, którą na pewno wielu pracowników naukowych podziela. To jest też kwestia uznania, szacunku, tego, o czym pisze jeden z moich ulubionych socjologów, Richard Sennett, w książce Szacunek w świecie nierówności. Fachowość badaczy literatury nie zapewnia im pozycji gwiazdorskich, mistrzowskich, ale pewnie łatwiej bylibyśmy skłonni się z tym pogodzić, gdyby istniało większe instytucjonalne uznanie, gdyby ten pakt państwa z uczonymi był traktowany jako trwała wartość. A nie jest. Zastąpił ją system ścisłej normalizacji i kontroli produktywności.

W humanistyce to metoda zabijająca. 

Niektórym jednak przysługuje pozycja mistrzowska. Przytoczę jeszcze raz Rośka, jego słowa o kręgu gdańskich uczniów Marii Janion. „Mamy pewien rodzaj skazy. Ślad jej dotknięcia jest w nas, choć niektórzy chętnie by udawali, że go nigdy nie było. Zadziwia mnie, że wychodząc z tego samego środowiska intelektualnego, z seminarium Janion, doszli w zupełnie inne miejsca niż pozostali – do mrocznego fundamentalizmu, do humanistycznej ambony”.

No, pięknie. Wolę nie wiedzieć, o kim mowa, chociaż mam swoje podejrzenia, ale na pewno nie o Ewę Nawrocką. Ona wykazała się, jak powiadam, dużą dawką szału romantycznego. Cóż mogę tym z ambony powiedzieć? Ich prawo. Pozycja mistrzowska też, jak widać, bywa w gruncie rzeczy ulotna. Wolę sobie na starość wspominać, jak ci wszyscy, wówczas młodzi i dzielni, chłonęli wiedzę w upojeniu, nie troszcząc się o to, czy to będzie im przydatna na rynku pracy. I słusznie, bo zostali profesorami, nauczycielami, pisarzami. Więc do czegoś się im przydałam.

To teraz coś przyjemnego. Daniel Passent napisał w felietonie w „Polityce” o naszych rozmowach, przesłał mi potem fragment listu, który otrzymał od znajomej z Londynu. Jej mama była Pani studentką, wspólnie przekazały takie wspomnienie:

Magdalena Karkosinska-Deneault 

To: Daniel Passent 

Sent: Sunday, February 17, 2013 11:42 AM

Subject: Fw: Maria Janion 

Profesor Janion była specjalistą od Romantyzmu i była tak mądra i fenomenalna, że dziewczyny POŁYKAŁY jej wykłady. Jak omawiała np. Mickiewicza czy Słowackiego, to szeroko prezentowała te osoby, na kanwie wszystkich wydarzeń europejskich – malarstwo, muzyka etc. Miała głęboką, szeroką wiedzę. Poruszała się swobodnie we wszystkich innych dziedzinach, nie tylko w literaturze. Mówiła piękną polszczyzną, sugestywnie, ciepło. U niej na wykładzie zawsze było 100% obecności.

Jak się kończył jej 2-godzinny wykład, to nie chciało się im wyjść z tych wykładów. Były zaczarowane. Zachwycone. Moja Mama ma 78 lat i ciągle je pamięta!

(To, co Ci w tej chwili piszę, to są słowa mojej Mamy, z którą akurat rozmawiam przez telefon i zapisuję – na żywo!)

Pani Janion powodowała, że dziewczyny zapominały, że żyją w komunie. Nie podkreślała swojego statusu, chociaż była już wówczas po doktoracie. Występowała chyba jako dr Janion. Ubrania nie było widać. Widać było tylko wiedzę. Włosy miała krótkie. Dużo się uśmiechała. Była pogodna i była przyjazna młodzieży i była wobec nich bardzo ciepła, co w czasach komunizmu było przecież ewenementem. Ewenementem do tego stopnia, że nie bali się chodzić do niej na egzaminy. Na egzamin szło się do niej z radością, z przeświadczeniem, że się przeżyje jakąś fajną przygodę, bo się posiedzi z nią vis a vis, bo na wykładzie to ona była daleko. Możesz to Pani Marii Janion opowiedzieć. Ta kobieta miała wówczas 30 lat, a spowodowała rewolucje w duszach dziewczyn.

Kobieta z ogromnym talentem. Danym od Boga. Moja Mama ciągle o niej mówi i na niej się wzoruje. A ja na Mamie. Tak więc Maria Janion „posiała ziarna”, z których wyrosły „owoce pokoleń”…

Na tym fragment e-maila się kończy.

Hmm, zadziwiające! Przyznam, że nie bardzo wiem, jak mam to skomentować, ale to jedna z miłych chwil w życiu starca. Możliwa dzięki komunikacji elektronicznej, jak rozumiem.

Zatrzymywała się Pani Profesor w Gdańsku na dłużej? Jakoś się tam zasymilowała?

Nie bardzo. Kursowałam pociągami, co drugi tydzień, potem po latach nieco rzadziej. W końcu miałam już jakąś traumę na tle dworców i pociągów, może nawet wyrosłą z dzieciństwa, kiedy przed wojną byłam rozdzielona z mamą i Mirkiem, moim bratem. Często wtedy przesiadywałam na dworcu w Siedlcach, wyglądając ich przybycia, oswobodzenia mnie spod kurateli ciotki i zabrania do Wilna. Potem duże wrażenie robiły na mnie obrazy Paula Delvaux, surrealisty, który malował kobiety na dworcach. W dziwny sposób jego wizja zawiera coś z mojej dziecięcej tęsknoty za matką, przykuwały mnie te obrazy. W każdym razie jako wykładowczyni akademicka byłam tym tłuczeniem się pociągami tam i z powrotem przez całe lata kompletnie wykończona. Gdzieś w połowie lat osiemdziesiątych, może nieco później, po prostu padłam, odstąpiłam od tego jeżdżenia. Ale, jak powiadam, robiłam to przez ponad trzydzieści lat.

***

Jest to fragment książki Janion. Transe – traumy – transgresje. Tom 2: prof. Misia


O książce:

Profesor Janion jako „poeta krajowy”, „kloszard metafizyczny”, Pluszkin z powieści Gogola, „pracownica morza” z Wiktora Hugo, wreszcie – niezłomny starzec trwający na stanowisku w romantycznej bibliotece. Janion opowiada o życiu po katastrofie marca 68 tu, w kraju, na przekór projektowi emigracji. Lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte to epoka gdańskich „Transgresji”, czas Güntera Grassa, Wernera Herzoga, czas „nowej prywatności”, przekuwanej w projekt polityczny. Jarosław Iwaszkiewicz i – przede wszystkim – Miron Białoszewski pojawiają się w II tomie rozmów jako partnerzy tamtych poszukiwań. Duch zmarłego Kazimierza Wyki nawiedza mieszkanie Janion. Poczciwy język polonistyczny pęka pod naporem interpretacji demonicznych i wampirycznych. Powstaje nielegalne Towarzystwo Kursów Naukowych. Wybucha Sierpień.

Zapraszamy na premierę długo oczekiwanego drugiego tomu wywiadu-rzeki Kazimiery Szczuki z prof. Marią Janion pt.: Janion. Transe-traumy-transgresje. 2: Prof. Misia

16 grudnia, godz. 19.00, Krytyka Polityczna ul. Foksal 16

Goście: 

Kazimiera Szczuka (Krytyka Polityczna), Justyna Sobolewska (Polityka), prof. Marek Zaleski (IBL PAN)

Spotkanie poprowadzi Paweł Goźliński (Gazeta Wyborcza).

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij