Czytaj dalej

Krawczyk: Historia utrwalana na gorąco

Tam, gdzie mają miejsce wydarzenia, nad którymi trudno przejść do porządku dziennego, niemal natychmiast na pełnych obrotach wytwarzane są mity.

Motory rewolucji to zbiór świetnych reporterskich tekstów Grzegorza Szymanika. Każdy z osobna jest dopracowany, oszlifowany tak, że mógłby funkcjonować równie dobrze bez towarzystwa pozostałych. Nic w tym dziwnego, bo z piętnastu reportaży składających się na książkę tylko jeden nie został opublikowany uprzednio w prasie jako osobny artykuł.

Samo powtórne wykorzystanie tekstów wcześniej drukowanych, głównie w „Dużym Formacie”, nie stanowi jeszcze zarzutu. Reportaże Szymanika są na tyle dobre, że bez wątpienia zasługują na publikacje książkową – w ten sposób ich czas czytelniczego życia został słusznie wydłużony. Problem polega na tym, że nie zostało zrobione nic, żeby z Motorów rewolucji uczynić spójny tekst – nie dodano wstępu czy posłowia, które spinałyby reportaże autora, poza trzema stronami o syryjskim królu pieczarek nie dodano żadnego nowego tekstu. A mimo że w przekazach telewizyjnych pucz w Mauretanii może przypominać w jakimś stopniu walki na kijowskim Majdanie – jest broń, ktoś do kogoś strzela i walczy o władzę – to w gruncie rzeczy te wydarzenia mają ze sobą mało wspólnego. Z pewnością wspólnym mianownikiem tekstów nie może być też tytułowa „rewolucja”.

O ile reportaże z Egiptu, Ukrainy, po części również z Syrii bezpośrednio dotyczą radykalnych politycznych przeobrażeń, to potrzeba byłoby dużo życzliwości, żeby biograficzny tekst o Łukaszence odczytać jako studium rewolucji.

Dym i zapach palonych opon

Ciężar utrzymania wspólnej ramy narracyjnej w książce Szymanika spoczywa na bardzo wątłym fundamencie, mianowicie częściach wyodrębnionych w spisie treści. „Zima na Ukrainie” obok „Arabskiej wiosny” i „Jesieni carów” wypada zdecydowanie najlepiej.

W tekstach napisanych na przestrzeni pół roku, od początków Majdanu do katastrofy malezyjskiego boeinga, udało się autorowi uchwycić kilka istotnych procesów oraz przedstawić perspektywę postaci żyjących na co dzień w kotłującej się politycznie Ukrainie, często nieznanych poza granicami swojego kraju. Dzięki Szymanikowi możemy przekonać się, co myśli Tania Czornowoł, aktywistka, która na długo przed protestami z 2013 roku walczyła z reżimem Janukowycza, a zdjęcia złotych sedesów w jego wilii robiła, kiedy bram strzegli jeszcze ochroniarze. Dowiadujemy się, jak Tania traktuje zamach na swoje życie i dlaczego mimo to nie rezygnuje z politycznej aktywności.

W tekście opisującym Majdan na chwilę przed eskalacją przemocy też nie brakuje świetnych fragmentów, wykorzystujących możliwości reporterskiej narracji. Szymanikowi udaje się dostrzec odpryski rzeczywistości skupiające w sobie sens opisywanych wydarzeń – tak jak dym i zapach palonych opon, którym przechodziły ubrania protestujących. W ogarniętym zamieszkami Kijowie nie sposób było ukryć faktu, że uczestniczy się w rewolucji.

Znajdziemy w książce też drugą stronę konfliktu, zarówno przedstawicieli Partii Regionów w czasie, kiedy jeszcze podejmowali decyzję, jak i aktywistów Antymajdanu z Odessy czy separatystę Aleksandra Matiuszyna z tatuażami SS na ramieniu. Z tego ostatniego udaje się autorowi wyciągnąć doprawdy oryginalne spostrzeżenia na temat walki z „bojownikami Prawego Sektora”. Według Matiuszyna można ich zabić tylko strzałem w głowie, bo – niczym zombie – są prawie nieśmiertelni.

Prorosyjski separatysta nie jest jedynym mitomanem spotkanym na Ukrainie. Najbardziej dramatyczny i zdecydowanie najlepszy tekst w całym zbiorze poświęcony jest tragedii w domu związków zawodowych w Odessie. W maju zeszłego roku żywcem spłonęło tam kilkadziesiąt osób, głównie działaczy i działaczek sprzeciwiających się prozachodnim tendencjom Kijowa. W tym tekście znajdziemy nie tylko wstrząsające relacje bezpośrednich świadków tych wydarzeń przepuszczone przez reporterskie pióro autora. W ostatnich partiach artykułu udało mu się zarejestrować, jak szybko powstaje opowieść o rewolucji. Kiedy ciała spalonych jeszcze się tliły, na ulicach Odessy trwała rywalizacja między różnymi narracjami i gorączkowe poszukiwanie winnych. Dla jednych to „pederaści” albo „faszyści z Kijowa”, dla innych fakt, że ludzie pod budynkiem nosili czarne stroje, wystarczył, żeby z całą pewnością obwinić „satanistów”.

Gdzie mają miejsce wydarzenia, nad którymi trudno przejść do porządku dziennego, niemal natychmiast na pełnych obrotach wytwarzane są mity.

Antybaśń o „tatce z Mińska”

Ukrainie poświęca Szymanik tylko zimę, pozostaje jeszcze wiosna w krajach arabskich i jesień na Białorusi, w Czeczeni i Karabachu. Niestety tym częściom daleko do tekstów otwierających książkę, a zamieszczone w nich reportaże są mocno nierówne. Znowu, nie ma w tym nic dziwnego, gdyż jedne pisane były ponad sześć lat temu, a inne przed rokiem. I o ile teksty ukraińskie tworzą spójną całość, to w pozostałych partiach książki czytelnik przerzucany jest z jednej historii w drugą, bez połączenia wykraczającego poza geograficzną bliskość miejsca wydarzeń.

Z arabskich reportaży na zdecydowaną uwagę zasługuje tekst o Egipcie, którego główny bohater, Ahmed Muhammad Harara, jest okaleczany przez policję na każdej kolejnej demonstracji, w efekcie czego najpierw traci jedno oko, a później drugie i widzi już tylko ciemność. Autor decyduje się na zbudowanie historii nieudanej egipskiej rewolucji w oparciu o bardzo mocny symbol – ślepotę swojego bohatera – ale utrzymuje jego ciężar bardzo umiejętnie.

Niestety, nie jestem w stanie powiedzieć tego samego o biograficznym tekście portretującym Alaksandra Łukaszenkę, lub, jak podobno mówią Białorusini, „tatkę z Mińska”. Jeżdżąc śladami białoruskiego dyktatora, autor stara się odtworzyć jego psychologiczny profil. Jedni chcą z reportażystą rozmawiać, inni nie, bo boją się władzy. Wszyscy jednak wydają się w tekście Szymanika równie mało rozgarnięci. W efekcie można odnieść wrażenie, że Białoruś zamieszkuje dziwna masa żywiąca się rządową propagandą i ogórkami. A kim jest dla nich Łukaszenka? Podobno kiedy młody Alaksandr Grigorjewicz grał w piłkę nożną, nie uznawał żadnych zasad, pieklił się, nie umiał przegrywać i nagminnie faulował swoich rywali. Te i inne opowieści, które spisuje autor, nadawałyby się bardziej do jakiejś antybaśni o złym, wąsatym „tatce z Mińska” niż do reportażu. Choć trzeba zaznaczyć, że innego zdania było jury konkursu PAP im. Ryszarda Kapuścińskiego i za ten właśnie tekst postanowiło autora nagrodzić.

Książka jest pełna bardzo silnych obrazów z miejsc, w których dzieje się współczesna historia, często brutalnie i krwawo. Szymanik potrafi słuchać swoich rozmówców, niezależnie od tego, jak bardzo niestworzone opowieści mu serwują. A później układa z tych opowieści dopracowane reporterskie kolaże. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że w następnej książce znajdziemy więcej niepublikowanego wcześniej materiału.

Grzegorz Szymanik, Motory rewolucji, Czarne 2015

***

Artykuł powstał w ramach projektu Europa Środkowo-Wschodnia. Transformacje-integracja-rewolucja, współfinansowanego przez Fundację im. Róży Luksemburg

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij