Dziś i w kolejnych odcinkach zajmę się polskimi twórcami. Panie przodem... Kinga Dunin czyta felietonów Doroty Masłowskiej, „Tam” Nataszy Goerke i „Costello. Przebudzenie”
Nietrudno zauważyć, że częściej piszę o tłumaczeniach niż o literaturze polskiej, czyli tej pisanej od razu po polsku. To zrozumiałe, Polska jest mniejsza od świata, ale podobno każda pliszka swój ogonek chwali, więc dziś i w kolejnych odcinkach zajmę się polskimi twórcami. Panie przodem…
czytaj także
***
Dorota Masłowska, Jak przejąć kontrolę nad światem, nie wychodząc z domu, Wydawnictwo Literackie 2017
Jak przejąć kontrolę nad światem, nie wychodząc z domu (Czyli: może nigdy nie będę miała klikalności większej niż „ZOBACZ, KOMU NAPRAWDĘ SŁODKIE KOCIAKI PRÓBUJĄ PODKRAŚĆ JEDZENIE Z MISKI” I „TE KOBIETY MAJĄ NAPRAWDĘ ZWARIOWANE POCHWY”. Ale nikt nie zaprzeczy, że chwytliwy tytuł to połowa sukcesu).
Zbiór felietonów Doroty Masłowskiej z „Dwutygodnika” miał takie promo, że zapewne każdy, kto nie omija szerokim łukiem wszystkiego, co związane jest z książkami i ich autorkami, nawet tak znanymi jak Masłowska, wie, w czym rzecz – to wycieczka w krainę kultury popularnej i czasem okropnej. I że się podoba, nawet bardzo. Mnie też – język, ironia, spostrzegawczość, poczucie humoru. Jeżeli gdzieś widzę pewną przesadę w tych zachwytach, to może w pojawiających się opiniach, że kryje się za tym jakaś głębsza diagnoza, nie tylko popularnej kultury, ale i polskiego społeczeństwa. Ale właściwie jaka? Poza tym, co wszyscy wiemy, ale nie umiemy tak ładnie opisać. Żeby zobaczyć, czym różni się głębsza diagnoza od diagnozy Masłowskiej, można np. porównać to, co pisze ona o serialu W labiryncie, z tekstem na ten sam temat Przemysława Witkowskiego.
czytaj także
To nie jest zarzut, felieton nie musi być bardzo głęboki, ma być fajny. I cieszyć.
Mnie szczególnie cieszyły teksty o fenomenach, o których nie słyszałam, np. takich jak pisemko „Przyślij przepis”. Dowiedziałam się nie tylko, że ludzie robią torty w przedziwnych kształtach, ale także, że nie robią ich w kształcie Kingi Dunin. Może ktoś się zainspiruje i zrobi! Przypomniałam sobie, że istnieje taki zespół jak Bajm, o którym już kompletnie zapomniałam, ale chyba urządzę sobie jakąś sesje YouTube, żeby sobie przypomnieć. Ominął mnie całkiem program „Azja Express”, ale w tym wypadku chyba poprzestanę na tym, co zostało opisane w felietonie. Podobnie z programem Magdy Gessler, którego nigdy nie udało mi się oglądać dłużej niż trzy minuty z powodu głębokiego zażenowania. Ale wystarczą trzy minuty, żeby zauważyć, że to herod baba. Jestem wdzięczna autorce za przybliżenie mi najnowszych trendów disco polo, tych kobiecych. Podobało mi się, jak radzi sobie Masłowska z filmem Żuławskiego Szamanka, chociaż, o ile pamiętam, może było to okropne, ale na pewno nie masowe ani popularne. I chyba nawet przekonała mnie, że na swój sposób jednak ważne i ciekawe.
Interesująca wydaje mi się też pozycja, z której Masłowska to pisze. Ludzie naprawdę kulturalni nie zniżają się do kontaktu z niczym, co nie jest wystarczająco wysokoartystyczne. Ludzie po prostu kulturalni wciąż jeszcze odróżniają to, co powinno im się podobać, od tego, co czasem im się podoba, nawet jeśli nie powinno. W efekcie przyjmują często pozycję zdystansowanej wyższości (oglądam, żeby zobaczyć, co lud ogląda) albo, w najlepszym razie, tłumaczą się guilty pleasure.
Masłowska jest osobą kulturalną – oczytaną, co daje nam do zrozumienia niby mimochodem, oglądającą właściwe filmy, znającą obce wyrazy, świetnie operującą językiem i wdzięcznie go naginającą, ale o serialach, paradokumentach, formatach telewizyjnych opowiada ze szczerym zaangażowaniem widza, zero guilty. Jednocześnie wyśmiewa się i daje się wciągnąć. To się nazywa snobizm na brak snobizmu! Dzięki temu można nie tylko bez poczucia winy i przebierając nogami czekać na kolejny sezon Gry o tron, ale nawet zostać np. fanką programu Projekt lady – ja nie mogłam się oderwać. Żałuję, że Masłowska się do niego nie dobrała.
To się nazywa snobizm na brak snobizmu!
Dodatkową atrakcją książki są genialne ilustracje Macieja Chorążego (oraz to, czego do ilustracji użył)!
Nie wiem natomiast, czy taką atrakcją jest otwarte zapisanie się autorki do obozu „anty-Pis, Kościół jest be i prawa kobiet są zagrożone”. Przedtem nie angażowała się, bo podobno pisarz ma obserwować, a nie angażować się. Ale z tą obserwacją też chyba nie jest najlepiej. I tu już naprawdę nie potrafi wyjść poza banał bez ironii.
Pisarz czy nie pisarz jest w końcu także obywatelem, więc od czasu do czasu może przynajmniej wrzucić kartkę do urny i wiedzieć (bo się chwilę zastanowił), gdzie postawić krzyżyk. Jeśli posiadanie poglądów politycznych przez lata uważa się za śmieszne, a tak odbierałam liczne wypowiedzi Masłowskiej, to potem kończy się z ręką w PiS-ie.
czytaj także
***
Natasza Goerke, Tam, Czarne 2017
Ta książka jest drogą, która musiałam przejść, żeby odnaleźć jej początek.
Nie urzekło mnie pierwsze zdanie, potem jednak są następne.
Natasza Goerke kojarzy mi się z opowiadaniami – skondensowanymi, ciętymi, surrealistycznymi. A tu nagle książka o Nepalu? Wiem, że od lat często tam bywa, właściwie mieszka. Tu z kolei pojawia się obawa: czy nie poleci w jakieś mistycyzmy, duchowość Wschodu? W zasadzie nie mam nic przeciwko temu, ale chętniej poczytałabym o Nepalu. Nie poleciała. I opowiedziała o kraju, który jest synonimem egzotyki, biedy, tektonicznych nieszczęść i himalaizmu, dokładnie tak, jak lubię. Są opisy przyrody, ale nie tyle, żeby trzeba było je pomijać. Jest historia, ale bez nadmiaru szczegółów, w których czytelnik może się pogubić. Czytamy o monarchii, która istniała jeszcze do niedawna (Nepal jest republiką od 2007 roku) i masakrze, która nią ostatecznie zachwiała – królewicz zamordował rodziców, rodzeństwo i jeszcze kilka osób, a potem strzelił sobie w łeb. Ponieważ nie umarł od razu, zdążył jeszcze na trzy godzimy zostać kolejnym królem. Wcześniej o tym nie wiedziałam i nie będę udawać, że mnie to nie zainteresowało. O maoistowskiej rewolucji, która wówczas się toczyła, i różnych politycznych perturbacjach oczywiście kiedyś słyszałam, Georke potrafi jednak opowiedzieć to wszystko w jednym rozdziale tak, że składa się to w sensownie uporządkowaną historię. Przypomina też o wpływach wielkich sąsiadów: Chin i Indii. O Buddzie także coś jest, ale trochę z przymrużeniem oka. Przede wszystkim jednak daje nam obraz zmieniającego się społeczeństwa i codziennego życia. Biedy i sposobów radzenia sobie z nią, bogactwa, mentalności. Więcej tu o wkraczającej nowoczesności i zalewie chińskiej tandety niż o sławnych zabytkach. Georke nie szuka egzotyki, nie narzeka na zmiany, po prostu patrzy z uwagą i empatią.
„Nepalczycy, podobnie jak my, chcą żyć normalnie. Nie pragną więc ku naszej uciesze paradować w ludowych strojach czy mieszkać z inwentarzem. I ja ich rozumiem, też wolałabym nie dzielić izby z wielodzietną rodziną gęsi ani przechadzać się po poznańskiej starówce w wielkopolskim czepcu”.
Jak widać, ma też poczucie humoru, za które lubiliśmy jej opowiadania, i nie ma w tym żadnej egzaltacji. Jest miłości do tego kraju, wrastanie w Tam. I pierwsze zdanie staje się jasne.
Bardzo przyjemna książka, taka w sam raz.
Jak pracować na zaufanie czytelników. Szabłowski odpowiada Leszczyńskiemu
czytaj także
***
Liliana Hermetz, Costello. Przebudzenie, W.A.B. 2017
Proszę państwa! Za chwilę udowodnię państwu, że literatura i sztuka dają nieprawdziwy obraz seksu.
Dobrymi intencjami wybrukowane jest piekło, a jeśli ktoś ma karkołomny pomysł na powieść, to dobrze by było, żeby talent i umiejętności pisarskie wystarczały do sprostania takiemu zadaniu.
W tym wypadku dobre intencje to portret dojrzałej kobiety, która akceptuje, lubi i afirmuje swoje ciało. Z tej pewności siebie wynika też jej atrakcyjność seksualna dla mężczyzn i kobiet. Oraz sceny erotyczne – mało przekonujące. Karkołomność polega zaś na tym, że jest to Elizabeth Costello, znana z powieści Coetzeego jako wegetarianka, wrażliwa, prowokująca, neurotyczna, skonfliktowana ze światem i najbliższymi obrończyni praw zwierząt. Postać symbol. Uwolniona od tej roli zajada wątróbkę, opowiada o cudownym świniobiciu i płukaniu świńskich flaków, wygłasza wkład o kontakcie z ciałem, który zaczyna od długich rozważań o kupie… Mało? Na dodatek flirtuje mailowo z Houellebecqiem. To ma być niby zagadka tej powieści, ale średnio rozgarnięty czytelnik szybko ją odkrywa.
Debiut Hermetz, Alicyjka, miał coś w sobie, chociaż nie całkiem mnie przekonał, w każdym razie został zauważony i autorka otrzymała za niego Nagrodę Conrada. Tym razem wsiadła jednak na bardzo wysokie konie – Coetzee, Houellebecq – i z nich spadła. Jeśli to było śmieszne, to niestety nie tak, jak zamierzyła sobie autorka. Jeśli pouczające, to śmieszność zabiła dobre intencje. A jeśli miał to być też żart literacki, to się nie udał.
Naprawdę duchy kobiet nic ciekawego nie mają nam do powiedzenia?