Czytaj dalej

Jak pracować na zaufanie czytelników. Szabłowski odpowiada Leszczyńskiemu

Rozumiem doskonale (i podzielam!) obawy Czytelników, by w reportażu nie podkręcać, nie koloryzować, słowem – nie oszukiwać ich. Jest to absolutna podstawa naszej pracy.

Miałem nie zabierać głosu w dyskusji o reportażu, ale przeprosić za mój tekst w antologii Mur (zrobiłem to już dawno), „nadstawić tył pod bat” i w ciszy liczyć razy. Ale że bat świszcze ostatnio często (wywiady z Arturem Domosławskim w „Krytyce Politycznej” i Ludwiką Włodek w„Pressie” i – zwłaszcza – tekst Adama Leszczynskiego (znów KP)), muszę się odnieść.

Leszczyński: Polska szkoła zmyślania

1. Adam Leszczyński stawia mnie jako przykład czegoś, co nazywa „polską szkołą zmyślania”. Przykro mi, bo pisze wyłącznie na podstawie tekstu w Murze. W dodatku wymienia mnie jednym tchem z Jaysonem Blairem, którego cała kariera w „New York Timesie” była bardzo lepką serią plagiatów i nadużyć.

Tymczasem w żadnej z moich książek ani w żadnym z reportaży nie ma ani jednej zmyślonej sceny; ani jednego zdania, które nie padło w rozmowie bohatera ze mną. Ani jednego bohatera, który składałby się z kilku innych postaci. Ani jednej sceny wziętej od kogoś innego. Piszę reportaże od 15 lat (pierwsze dla „Tygodnika Powszechnego”, potem dla „Dużego Formatu”, od kilku lat – w formie książek). Wiele razy moja praca przechodziła różnego rodzaju weryfikacje (o tym niżej). Nigdy nie było do niej zarzutów. Tekst w Murze to absolutny wyjątek.

Owszem, dbam – na ile umiem – o efekt literacki. Ale nigdy kosztem faktów.

Domosławski: Biografia Kapuścińskiego była szansą na dyskusję o polskim reportażu. Szkoda, że ją zmarnowaliśmy

2. Nie mam wątpliwości, że fact-checking, o którym ostatnio dużo się mówi, pomaga eliminować błędy. Niestety, w Polsce mamy inne warunki finansowe niż przodujący w tej dziedzinie Amerykanie. I nie wyobrażam sobie ani jednej redakcji, którą dziś stać, by zatrudnić fact-checkerów. Zazwyczaj fakty w swoich tekstach sprawdza sam reporter.

Co z tym zrobić? Przyjąć jako normę, że książki reporterskie – zwłaszcza te o obcych krajach i obcych kulturach – przechodzą, oprócz korekty, również redakcję merytoryczną. To już duża gwarancja, że autor nie ściemnia, nie spisuje od innych i nie popełnia błędów. Jeśli popełnił – większość się na takim sicie zatrzyma. Tak by się stało choćby z wymienioną książką Andrzeja Muszyńskiego o Birmie. Pod warunkiem, że Michał Lubina przeczytałby ją PRZED drukiem, a nie PO.

Ludwika Włodek: Czy prawda nas wyzwoli?

czytaj także

Dlatego od zawsze proszę wydawców o sfinansowanie eksperta, który przeczyta książkę, zanim się ukaże. Redakcję merytoryczną pierwszej – Zabójcy z miasta moreli – zrobiła turkolożka Agnieszka Aysen Kaim. Kolejną, której jestem współautorem – Nasz Mały PRL – opiniował prof. Jacek Kurczewski. Ostatnią – Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia – czytał najwybitniejszy ekspert do spraw Wołynia, prof. Grzegorz Motyka. Redakcji merytorycznej nie miały tylko Tańczące niedźwiedzie, ale to wyłącznie ze względu na szeroką tematykę – od Kuby, przez bułgarskich Cyganów, po Ukrainę. Ale i tak wiele rozdziałów czytali specjaliści od danych dziedzin. Np. gdy chciałem się upewnić, czy dobrze napisałem rozdział o przemycie samochodów na Ukrainę – poprosiłem o opinię celników pracujących na tej granicy. Z innymi rozdziałami było podobnie.

Nie po to jeździłem trzy lata na Wołyń i słuchałem historii ludzi, żeby je ulepszać. Nie po to mieszkałem półtora roku w Turcji i objechałem ją kilka razy jako student autostopem, a później jako dziennikarz; nie po to spędziłem kilka tygodni na plażach, z których przemyca się ludzi do Europy, a kolejne kilka tygodni jeżdżąc po miejscowościach, w których dokonuje się honorowych zabójstw, żeby pisać o Turcji, która istnieje tylko w mojej głowie.

Sprawdzanie faktów się nie opłaca [polemika z Ludwiką Włodek]

3. Rozumiem doskonale (i podzielam!) obawy Czytelników, by w reportażu nie podkręcać, nie koloryzować, słowem – nie oszukiwać ich. Jest to absolutna podstawa naszej pracy. Relacja reportera z Czytelnikiem jest najważniejsza i dużo ostatnio myślę o tym, jak w tej relacji pracować na zaufanie. Zwłaszcza gdy ktoś, jak ja, raz to zaufanie nadwyrężył.

Kilka rzeczy po Murze w swojej pracy zmieniłem. Pracując nad nową książką, wszystkie rozmowy z bohaterami nagrywam (wcześniej wolałem notować). Ludziom, z którymi rozmawiam, robię zdjęcia. Kiedyś miałem wygodniej, bo prawie zawsze był ze mną fotograf „Gazety”. Dziś robię je sam. A na spotkania z bohaterami staram się iść z kimś jeszcze – tłumaczem, fixerem, innym dziennikarzem. Może gorzej będzie z intymnością tych spotkań, ale trudno. Ci ludzie są gwarantami, że opisywane przeze mnie sytuacje wydarzyły się naprawdę.

Nie po to jeździłem trzy lata na Wołyń i słuchałem historii ludzi, żeby je ulepszać.

Łącznie przy każdej mojej książce, mniej albo bardziej, zaangażowanych jest kilkanaście osób. Mogą oni potwierdzić, czy byłem w danym miejscu, rozmawiałem z opisanym człowiekiem, czy piszę prawdę.

Każdy wydawca będzie teraz ode mnie dostawał pakiet – zdjęcia plus nagrania. Osoby, które mi pomagały, będą wymienione w książce. Wydawca dostanie na nich namiary.

To mój pomysł, jak pracować na zaufanie Czytelników. Jeśli ktoś coś by do tej listy dodał lub ma wątpliwości, chętnie ich wysłucham i – w miarę możliwości – odpowiem.

4. I na koniec – z tekstu w „Murze” już się tłumaczyłem i przepraszałem za niego. Nie raz i nie dwa razy – odsyłam do tekstu w „Pressie” z grudnia 2016 i do mojego wpisu na facebooku z tego czasu.

Jeśli więc Adam Leszczyński pisze, że nie znalazł słowa „przepraszam”, to znaczy, że naprawdę słabo szukał. Fact-checking powinien obowiązywać nie tylko reporterów, ale i publicystów. Im mocniej biją swoim piórem, tym dokładniejszy.

***
Witold Szabłowski – dziennikarz i reportażysta związany z „Gazetą Wyborczą” i „Dużym Formatem”. Studiował politologię w Warszawie i Stambule. Autor książek Zabójca z miasta moreli. Reportaże z Turcji, Tańczące niedźwiedzie i Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia współautor książki Nasz mały PRL. Laureat m.in. Nagrody Dziennikarskiej Parlamentu Europejskiego, Nagrody im. Anny Lindh i nagrody PAP im. Ryszarda Kapuścińskiego. Za książkę Zabójca z miasta moreli otrzymał Nagrodę im. Beaty Pawlak, a także nominacje do Nagrody Literackiej Europy Środkowej Angelus i Nagrody Literackiej Nike. Książka Sprawiedliwi zdrajcy otrzymała Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej, była też nominowana do Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za reportaż literacki.

Koniec prasy (jaką znamy) i co dalej?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij