Przeglądam to, co napisałam o książkach w roku 2016. To prawie setka tytułów.
Podobno w czasach licealnych ktoś spytał mnie, co chciałabym robić w przyszłości, czym się zajmować w życiu (przypomniano mi to podczas jakiegoś spotkania absolwentów). Odpowiedziałam, podobno, że chciałabym leżeć na kanapie i czytać książki. Wygląda więc na to, że umrę spełniona. Czasem pisze się o mnie, że jestem krytyczką literacką, ale to nieprawda, jestem czytelniczką, a to nieco inne zwierzę. Nie wypowiadam się z nieba obiektywnych wartości literackich, jedyne, czym dysponuję, to własny gust, poglądy i przyzwyczajenia. Daję się wciągnąć w pop, który wciąga, i nie mam potem wyrzutów sumienia, że straciłam czas, bo trzeba było zamiast tego czytać Finneganów tren w oryginale. Nie gardzę dobrym kryminałem, thrillerem czy horrorem, nudzą mnie romanse. Czytam to, co lubię, i to, co mnie interesuje. A interesują mnie różne rzeczy z rozmaitych powodów.
Czasem pisze się o mnie, że jestem krytyczką literacką, ale to nieprawda, jestem czytelniczką, a to nieco inne zwierzę.
Przeglądam to, co napisałam o książkach w roku 2016. To prawie setka tytułów. Pół na pół autorki i autorzy. Wśród nich Polacy to wyraźnie mniej niż połowa, ale Polaków jest zdecydowanie mniej na świecie. Literatura obca, która tu dociera, jest chyba lepsza, ale jednak obca. Czasem wydaje mi się, że od polskich pisarzy bardziej interesuje mnie literatura polska jako całość składająca się na mentalny obraz społeczeństwa, w którym żyję (jednak nie tylko czytając). Daje mi to też poczucie, że z grubsza wiem, co się dzieje przynajmniej w tej dziedzinie. Chyba nic wyjątkowego.
Pisarze, których twórczość stale śledzę, napisali nowe książki. Bator się potknęła, Helbig poradziła sobie z Komornicką, Dehnel napisał kolejnego dehnela, Szymiczkowa miły kryminał retro, Sieńczyk jest Sieńczykiem, a Chutnik nadal mnie nie przekonuje. Twardoch kolejny raz udaje, że napisał arcydzieło, dzięki czemu spragniony mocnych wrażeń czytelnik bez poczucia winy może sobie poczytać o przemocy i seksie.
Było też trochę popu, który niczego nie udawał, powieści po prostu średnich. Już o nich zapomniałam. Wojciechowi Engelkingowi postanowiłam dać szansę, ponieważ nie czytałam jego poprzedniej książki, obawiam się, że była to szansa pierwsza i zarazem ostatnia. Natomiast nadal będę śledziła twórczość Aleksandry Zielińskiej. Bura i szał to dopiero jej druga powieść, może zbyt podobna do pierwszej, ale lepiej skonstruowana.
Mawia się, że zasady są po to, żeby je łamać, więc jedną – nie piszemy w KP o naszych książkach – złamię. Ma być czysto Ani Cieplak jest naprawdę niezwykle interesująca! Przede wszystkim ze względu na realizm i obserwacje autorki, która, opisując świat gimnazjalistów (z różnych środowisk), pisze o czymś, co musiała poznać, bo tego nie da się, ot tak, wymyślić. Dla równowagi – Fanfik to taka politycznie poprawna bajka. Zawszeć to jednak lepsze od Musierowicz.
czytaj także
Są jeszcze pozycje, o których z różnych powodów nie napisałam – często dlatego, że są to książki jedynie przejrzane, niedoczytane. Moje oceny mogą być więc jedynie powierzchowne i może niesprawiedliwe Po co tracić czas na Kuczoka (Proszę mnie nie budzić), skoro sny, które spisuje, nie są snami, każdy musiał przerobić na lepszą lub gorszą anegdotę. Nie chciało mi się ich wszystkich czytać. Umęczyła mnie jakże słuszna Papużanka (On) o nieudanym dziecku (świetny temat), ale ponieważ zamiast empatii cała ta historia przede wszystkim mnie irytowała, machnęłam na to ręką. Zagroda zębów Wita Szostaka (nie przepadam za tym pisarzem, ale wciąż ma u mnie szansę) jest na tyle krótka, że przeczytałam całą. Pomysł nawet ładny: różne warianty losów Odysa, Telemacha, Penelopy, tylko czemu jest to takie nieznośnie pretensjonalne? Bo to właściwie poezja? No to nie lubię takiej poezji.
Antologię młodych zaangażowanych poetów, Zebrało się śliny, przeczytałam początkowo z powodów politycznych, ale daję słowo, że nie bolało. Może warto spróbować? Skoro jednak już odważyłam się napisać cokolwiek o poezji, to przyznaję, że bardziej podobał mi się nowy tomik Adama Wiedemanna Metro na Żerań. Czytam go z powodu sympatii do jego prozy, którą przestał pisać. Polityki tam tyle co we frazie: „Budzę się ze skarpetą / w głowie jak Anna Walentynowicz / w trumnie”. A wiersze są o tym, jak podmiot liryczny wypada z kolein życia i wciąż do nich powraca, bo jakoś jednak je lubi.
Można też zamiast literatury czytać o literaturze, to też ciekawe. Poruszona mapa Przemysława Czaplińskiego z pewnością nie jest tylko o literaturze, ale to książka, z którą co chwilę miałam ochotę dyskutować. To nie znaczy, że polemizować (chociaż to też), ale coś dodać, o coś zapytać.
Mamy mapę, nie mamy narracji [rozmowa z Przemysławem Czaplińskim]
czytaj także
A co w literaturze obcej? Również jestem lojalna wobec pisarzy, których czytuję od lat, ale arcydzieła żaden z nich nie napisał. Wyszły też kolejne tomy opowieści, które już wcześniej zdobyły czytelników. Ostatni tom kobiecej sagi Ferrante, bardzo przyzwoita literatura kobieca, ale dlaczego uznawana za arcydzieło, nie pojmuję. Przedostatni tom Mojej walki Knausgarda. Wciąż nurtuje mnie pytanie, czemu właściwie tak bardzo mi się to podoba. Może kiedyś na nie odpowiem, kiedy będzie już całość.
Ukazały się oczekiwane tłumaczenia książek, które przetrwały więcej niż jeden sezon, już nieżyjących autorów. James Schuyler Co na kolację? oraz Alfred i Ginewra. Bardzo przyjemne! David Foster Wallace. W zeszłym roku znakomite opowiadania, w tym świetne eseje Rzekomo fajna rzecz, której nigdy więcej nie zrobię… Zakochałam się.
Don DeLillo (żyje) Gwiazda Ratnera z 1976. Superkomputer, kosmos, filozofia nauki, postmoderna. Albo nigdy nie była to dobra książka, albo niedobrze się zestarzała. Dobrnęłam może do połowy i nie polecam tej przygody.
Polecam za to debiut Eleanor Catton, Próba. Zupełnie inny niż mocno promowane Wszystko, co lśni.
Nie zapominajmy też o innych literaturach obcych niż literatura anglosaska.
Podobnie jak w zeszłym roku wśród najlepszych widzę Węgierkę Krisztinę Toth. W zbiorze opowiadań Linie kodu kreskowego jest jedno, Miserere, przerażające, nie zapomnę go pewno do końca życia. O dziewczynce patrzącej na bezmyślne okrucieństwo chłopców i mężczyzn łapiących żaby. To nie jest przemoc, którą można by się fascynować i podniecać jak w tych prawdziwie męskich powieściach, które tak się podobają.
I coś bardziej jeszcze coś egzotycznego. Indonezyjczyk Eka Kurniawan Piękno to bolesna rana. Gdybym miała wybrać najbardziej wciągającą książkę roku, byłaby to właśnie ta.
Na koniec książka najbardziej przereklamowana. Hanya Yangihara, Małe życie. Kiedy o niej pisałam, nie spodziewałam się, że będzie aż takim sukcesem, więc starałam się dostrzec też dobre strony. Potem pomyślałam, że to musi być efekt dużej kasy włożonej w marketing, ale spotkałam osoby, które całkiem poważnie twierdziły, że przeżyły wielkie wzruszenia i katharsis na koniec. Bez urazy, ale powtórzę to mocniej: ta powieść to kicz oparty na emocjonalnym szantażu. Najpierw bohater doznaje niewyobrażalnych krzywd (mnóstwo przemocy), potem spotyka go niewyobrażalnie dużo dobrego (z przerwą na przemoc), ale on wciąż niewyobrażalnie cierpi i jest kulawym impotentem, który tnie się brzytwą, choć wszyscy go niewyobrażalnie kochają. A, i oczywiście jest gejem, jakże postępowo. Jedna węgierska żaba robi na mnie większe wrażenie niż cała ta powieść, ale to tylko moja osobista opinia, jak wszystkie inne.