Czytaj dalej

Janek Koza: Nigdy nie będzie normalnie

chelmonski-janek-koza

To już nie te czasy, żeby uciekać. Ja zwyczajnie wyjechałem. Ale nawet gdybym chciał, to nie da się uciec. Bo ja przecież rysuję tak naprawdę ciągle o sobie – mówi Janek Koza w rozmowie z Michałem Sowińskim.

Michał Sowiński: Po tylu latach komentowania polskiej polityki nie odczuwasz znużenia?

Janek Koza: Nie, absolutnie. To zajęcie, które nigdy nie męczy. Pewnie dlatego, że cały czas coś mnie zaskakuje. Oczywiście wiele elementów naszej rzeczywistości mielimy w kółko, ale tylko od początku 2019 roku wydarzyło się tyle dziwnych rzeczy, że trudno to ogarnąć.

Kiedyś było łatwiej?

Absurd narasta, co zdecydowanie utrudnia mi pracę. Dzieją się rzeczy, których bym w życiu nie wymyślił, więc czasem trudno mi komentować tę rzeczywistość. Ale przynajmniej na brak tematów nie mogę narzekać. Jeszcze się nie poddaję.

Skąd bierzesz paliwo do rysowania? Całymi dniami oglądasz TVN24?

Różnie to bywa, ale często tak. To praca na cały etat. Głównie rysuję do „Polityki”, więc tematy polityczne dominują, ale zajmuję się też innymi rzeczami. Spędzam długie godziny w sieci, czytam newsy, a potem komentarze do nich. Suche fakty na temat świata nie są dla mnie aż tak interesujące – z wielu powodów dużo ciekawsze są ich interpretacje. Fascynuje mnie, jak ludzie filtrują to, co komunikuje się w oficjalnych kanałach.

To ile godzin dziennie siedzisz przed komputerem albo telewizorem?

Dzień przed oddaniem rysunku bardzo długo, bo zbieram newsy z całego tygodnia. Ale właściwie cały czas coś czytam albo oglądam. Nawet jak nie chcę, to gdzieś z tyłu mózgu rzeczywistość się nagrywa i archiwizuje.

Jak robisz selekcję? Na przykład w tygodniu, w którym wypływają taśmy Kaczyńskiego, pojawiają się doniesienia o jurnym Stefanie, a była premier mówi o rzucaniu kamieniami w dinozaury?

To bywa poważnym problemem. Pracuję w rytmie tygodniowym i czasem mój żart zdąży się zdezaktualizować między powstaniem rysunku a jego publikacją. Albo wyrasta mu długa broda, bo w międzyczasie wydarzyło się kilkanaście innych rzeczy i nikt już nie pamięta, do czego nawiązuję. Dlatego staram się patrzeć szerzej, z większego dystansu. Wykroić jakieś uniwersalne przesłanie.

Czujesz się dyżurnym satyrykiem narodu?

Nie lubię tego słowa, nie brzmi dla mnie właściwie. Kiedy dostałem propozycję z „Polityki”, pojawiło się określenie „rysunkowe felietony” i tego staram się trzymać. Felieton może być zarówno śmieszny, jak i bardzo poważny. Chociaż żarty też nie zawsze muszą być śmieszne. Chyba nawet śmieszniejsze są smutne żarty.

Przyjęło się, że ten, który zawodowo zajmuje się humorem, musi być smutny. To twój przypadek?

Musiałbyś spytać moich najbliższych. Wydaje mi się, że jestem zupełnie przeciętny. Bywam smutny, ale jednak częściej zły.

Świdziński: Chciałbym pracować w budżetówce, a komiksy robić po pracy

Złość narasta czy utrzymujesz ją na stałym, konstruktywnym poziomie?

Ostatnio narasta we mnie nie tyle złość, ile bezsilność wobec tego, co dzieje się na świecie. Wzbiera w człowieku żółć, przez co rośnie zgryźliwość.

Często zabierasz głos w bardzo poważnych sprawach, choćby w kwestii praw kobiet.

Jeśli mam możliwość komunikowania istotnych treści, to moim obowiązkiem jest z tego skorzystać. Nie zawsze to się udaje, bo nie zawsze znajduję odpowiednią formę. Wtedy odpuszczam albo czekam, aż przyjdzie odpowiedni pomysł.

Trzy przyjaciółki, dorastanie i depresja

Są tematy, których byś nie ruszył? Istnieją granice dla śmieszkowania?

Nie, rysuję o wszystkim, o ile znajdę na to pomysł. Można żartować na każdy temat, tylko trzeba umieć. Nie jest sztuką zabrać głos w jakiejś sprawie – wszyscy robimy to nieustannie. Chodzi o to, żeby powiedzieć coś z sensem. Nie lubię za to śmiać się z kogoś osobiście, wskazywać palcem, że ten czy inny polityk jest idiotą albo, jeszcze gorzej, że jest niskiego wzrostu.

Na świecie coraz częściej to właśnie wszelkiej maści komicy przejmują rolę społecznego sumienia. W lekkostrawny sposób mówią o rzeczach najistotniejszych. Odnajdujesz się w tym?

Nie lubię śmiać się z kogoś osobiście, wskazywać palcem, że ten czy inny polityk jest idiotą albo, jeszcze gorzej, że jest niskiego wzrostu.

Jestem tylko rysownikiem, na wielu sprawach zwyczajnie się nie znam. Tym bardziej wzbraniam się przed jednoznacznym ocenianiem innych. To, o czym mówisz, jest rzeczywiście potrzebne, bo daje większą nośność pewnym myślom czy ideom. Ale bez twardego rdzenia ekspertów i ich pogłębionych analiz, nawet jeśli czasem nudnawych i ciężkich w odbiorze, cały ten system się posypie. Żeby się wyśmiewać, muszę wcześniej wiedzieć z czego.

Obok rysowania dla „Polityki” jesteś także artystą. Sztuka krytyczna ma jeszcze dzisiaj sens? Chodzi mi o siłę przebicia i społecznego oddziaływania.

Myślę, że ma sens, choć faktycznie jest mniej widoczna. Na pewno mniej niż śmieszne rzeczy w internecie, co nie znaczy, że nie ma już miejsca na poważną refleksję. Ludzie tego wciąż bardzo potrzebują. Jeśli podążamy logiką lajków, czasem to umyka. Ale nie dajmy się oszukać.

Majmurek: Hegemonia śmiechu

Nie tęsknisz za latami 90., gdy sztuka odgrywała ważniejszą rolę?

Nie, jestem z natury odporny na nostalgię. Ale myślisz, że kiedyś faktycznie odgrywała większą rolę? Może to taki mit, w który lubimy dziś wierzyć? Zawsze byli twórcy bardziej satyryczni, być może zmienił się jedynie rozkład akcentów w prezentowaniu różnych treści. Ale też zmiany są potrzebne, nie ma co tęsknie patrzeć w przeszłość.

Mam wrażenie, że w latach 90. w sztuce „wróg” był łatwiejszy do zdefiniowania – początkujący kapitalizm i narodziny społeczeństwa konsumpcji dostarczały łatwego paliwa dla twórczości krytycznej.

To z dzisiejszej perspektywy wydaje się łatwe, wtedy możliwości było dużo więcej, a przynajmniej tak się wydawało. To banał, ale teraźniejszość nigdy nie jest oczywista. Oczywistość pojawia się dopiero z perspektywy czasu. Pamiętam, że wielu artystów miało złożony stosunek do raczkującego kapitalizmu, podobnie jak do odchodzącego powoli w przeszłość PRL-u. Inna sprawa, że dziś mamy więcej narzędzi do opisu naszej rzeczywistości – także tej minionej.

Sieńczyk: Śmietnikowa hossa się skończyła

A swoboda? Nie tylko do tworzenia, ale samej wyobraźni? Bo to kolejny mit o tej dekadzie, wciąż podtrzymywany przez wielu artystów.

Wtedy byłem zaangażowany w sztukę nowych mediów: wideo, pierwsze komputery i inne wynalazki, które rodziły się na naszych oczach. To był faktycznie duży skok, jeśli chodzi o techniczne możliwości. I w tym sensie było to dla mnie bardzo inspirujące. Ale jeśli chodzi o samą swobodę tworzenia… Nie, nie wydaje mi się, a przynajmniej ja nie czuję różnicy. Wciąż robię to, co chcę. Więcej – wydaje mi się, że dzisiaj ludzie są bardziej otwarci na różne rzeczy. Mniej pozamykani w gatunkowych gettach. Lubienie różnych, często prawie wykluczających się rzeczy dzisiaj nikogo nie dziwi. To mi się w dzisiejszych czasach i w dzisiejszej sztuce bardzo podoba.

Wilhelm Sasnal: Ścieżka dźwiękowa

czytaj także

Internet to także duży skok technologiczny.

Najważniejszą zmianą jest poszerzenie perspektywy. Jeszcze dwie dekady temu żyliśmy bardziej lokalnie, teraz widzimy, że to, co dzieje się u nas, jest w istocie odbiciem globalnych trendów w polityce czy gospodarce. Trump w USA czy protesty we Francji stają się równie ważne jak rodzima polityka. To, co się dzieje u nas, wcale nie jest takie wyjątkowe.

Zgodzisz się na określenie „portrecista wczesnego i środkowego kapitalizmu”?

Piękne. Gdy zaczynałem, faktycznie portretowałem ludzi całkowicie zagubionych w nowej rzeczywistości. A potem…

Nauczyliśmy się kapitalizmu?

Nie wiem, czy się czegoś nauczyliśmy, choć z pewnością sporo się zmieniło. Kiedyś ciągły rozwój i zarabianie coraz większych pieniędzy był absolutnym i niekwestionowanym dogmatem. Ludzie ślepo wierzyli w opowieść, że oto już, zaraz, „będzie normalnie”. A teraz? To chyba już nie jest takie oczywiste. Ale znów: najtrudniej diagnozować czasy, w których aktualnie się żyje, bo łatwo walnąć jakąś kolosalną bzdurę, z której za parę lat wszyscy będą się śmiać.

Louis: Piszę o przemocy, ponieważ jestem optymistą

A nie boisz się, że w końcu „będzie normalnie” albo „jak na Zachodzie” i wtedy stracisz pracę?

Nie, bo to myślowa pułapka, którą odziedziczyliśmy po latach 90. Czas się pogodzić z tym, że nie jesteśmy ani lepsi, ani gorsi, ani specjalnie głupsi, no i na pewno nie najmądrzejsi. Jestem spokojny o swoją pracę, bo nigdy nie będzie normalnie.

polska-janek-koza
Rys. Janek Koza

Jest chyba jednak jedna kluczowa różnica w stosunku do „Zachodu”, którą umiesz dobrze uchwycić: Polacy na twoich rysunkach nie lubią swojego kraju.

Faktycznie, niechęć do ojczyzny jest poniekąd naszą cechą narodową. I nie chodzi tu o obiektywną rzeczywistość, ale właśnie brak akceptacji dla swojego losu. Dobrze to widać przy każdych wyborach, kiedy niewiele osób głosuje za konkretną wizją, za to prawie wszyscy oddają głos przeciwko komuś lub czemuś. Tak samo każdy będzie ci radził, jak czegoś nie powinieneś robić – konstruktywnych komentarzy jest jak na lekarstwo.

Jesteśmy krajem negatywności.

Na to wychodzi.

Ale może jest inna droga? Może trzeba stworzyć jakieś nowe opowieści o krainie, w której żyjemy?

Faktycznie, niechęć do ojczyzny jest poniekąd naszą cechą narodową.

Jak wyzbędziemy się naszej negatywności, to się rozpadniemy i staniemy się zwykłymi Niemcami albo Holendrami. Powinniśmy zaakceptować naszą negatywność, nasze krytykanctwo i wieczne niezadowolenie. Tak już mamy, i tyle. Bylejakość, o ile podejdzie się do niej z czułością, może być bardzo ciekawa.

Tobie się to udało? Dobrze się czujesz w Polsce?

Od jakiegoś czasu mieszkam w Holandii i z dystansu łatwiej się z wieloma rzeczami pogodzić.

Czyli jesteś emigrantem.

Wpisałem się w długą polską tradycję wypowiadania się o Polsce spoza Polski. Czytałem nawet ostatnio emigracyjną korespondencję Mrożka i Tyrmanda. Bycie emigrantem dobrze robi. Uświadamia, czym są uprzedzenia, stereotypy (bardzo silne wobec Polaków w Holandii), inaczej patrzysz na temat imigracji. Zaczynasz myśleć, kim właściwie jesteś. Ale nie czuję się obywatelem świata, chyba raczej obywatelem niczego. Nigdzie nie czuję się u siebie.

W dzień jesteś wyrobnikiem korporacji, wieczorami rysujesz o Polsce?

Kiedyś tak było, ale proporcje się odwróciły. Teraz głównie rysuję, w wolnych chwilach idę do pracy.

Uciekłeś przed Polską?

To już nie te czasy, żeby uciekać. Ja zwyczajnie wyjechałem. Ale nawet gdybym chciał, to nie da się uciec. Bo ja przecież rysuję tak naprawdę ciągle o sobie. Jeśli z kogoś się śmieję, to z siebie. Nigdy nie czuję się lepszy od innych, raczej wyobrażam sobie, jak bym się zachował w danej sytuacji. I cieszę się, że nie zostałem w niej postawiony. Nie musiałem zachować się jak moi bohaterowie. Mam nadzieję, że na ich miejscu postąpiłbym lepiej, ale pewności nie mam. Piętnuję siebie, żeby być lepszym człowiekiem.

**
Janek Koza – rysownik, autor komiksów, m.in. albumów Erotyczne zwierzenia i Wszystko źle. W wydawnictwie Kultura Gniewu ukazał się niedawno pierwszy tom Złotej kolekcji, wydania zbiorczego komiksowych pasków, które ukazywały się w ciągu ostatnich lat m.in. w „Polityce” i „Gazecie Wyborczej”.

Wpłać na Krytykę #pozdrowGlinskiego

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sowiński
Michał Sowiński
Krytyk literacki i redaktor
Michał Sowiński (ur. 1987) – krytyk literacki i redaktor, związany z „Tygodnikiem Powszechnym” i Festiwalem Conrada. Prowadzi podkast „Book’s not dead”.
Zamknij