Inga Iwasiów o przyczynach usunięcia jej z jury nagrody Gryfia.
Tomasz Stawiszyński: W jakich okolicznościach powstała nagroda Gryfia i jaka była pani rola w tej inicjatywie?
Inga Iwasiów: Do rozmowy o nowej nagrodzie literackiej zaprosił mnie „Kurier Szczeciński”, lokalna gazeta z długą tradycją. Chodziło o to, żeby się zastanowić, jaka nagroda literacka mogłaby być przyznawana w Szczecinie. Zaproszono różne osoby związane ze szczecińskimi mediami oraz mnie i prof. Jerzego Madejskiego z Uniwersytetu Szczecińskiego. I w takim gronie – z redakcją „Kuriera” – zastanawialiśmy się, jak taka nagroda miałaby wyglądać.
Szybko doszliśmy do wniosku, że musi być także działaniem społecznym, praktyczną realizacją pewnej wizji tego, jak powinna funkcjonować kultura. I w związku z tym – oczywiście biorąc pod uwagę także cele, jakie ma codzienna gazeta, czyli cele promocyjne, polegające na stworzeniu nowej marki – zaczęliśmy się zastanawiać, komu nagrodę chcielibyśmy przyznawać. Bardzo wiele wariantów było już „obsadzonych”, więc zaproponowaliśmy – ja i Jerzy Madejski – żeby była to nagroda literacka dla autorki. Argumentowaliśmy, że istnieje zaplecze intelektualne dla takiej nagrody, ponieważ na Uniwersytecie Szczecińskim w Zakładzie Literatury XX wieku od wielu lat prowadzone są badania genderowe, są wydawane książki i realizowane projekty z tej dziedziny. Padł również argument, że jestem czynną pisarką, w związku z czym powiązanie mnie z tą nagrodą będzie wspierało taką ideę.
Od razu zaznaczyliśmy także, że sama nagroda to za mało – i w związku z tym musi jej towarzyszyć festiwal literatury, który będzie łączył promocję czytelnictwa z nauką i celami społecznymi. Fakt, że chodzi o literaturę kobiecą, ma także aspekt prorównościowy. Ale wiąże się też oczywiście z głębszą refleksją nad tym, czym jest dzisiaj literatura. Taki był początek. Czyli – gazeta codzienna chciała zainicjować nagrodę, my zaś przyszliśmy w roli ekspertów, którzy wiedzieli, co i jak należy zrobić.
A teraz właśnie „Kurier Szczeciński” podziękował pani za współpracę. Dlaczego?
Myślę, że od samego początku próbowaliśmy połączyć rozbieżne cele. Każdy z trzech podmiotów, które biorą udział w tym przedsięwzięciu – czyli miasto Szczecin, uniwersytet i gazeta codzienna – mają trochę inne cele i inne strategie ich realizowania. Nam – na uniwersytecie – wydawało się, że przy odrobinie dobrej woli i gotowości do pewnych ustępstw u każdej ze stron da się to wszystko jakoś pogodzić. Misją gazety codziennej, która musi oczywiście dbać o swoich czytelników, prestiż czy sprzedaż, może być przecież także propagowanie wysokiej kultury. Cele uniwersytetu są jasne, ale muszą opierać się na pewnym nienaruszalnym fundamencie – bo przecież uniwersytet nie we wszystkim może wziąć udział. Nie może się zatem zgodzić na uczynienie z nagrody medium wyłącznie popularnego. I oczywiście w tym wszystkim jest jeszcze, nazwijmy to, chwiejna pozycja miasta, które w tej sprawie nie zajęło właściwie stanowiska i nie uczyniło z tej nagrody takiego symbolu, jak to się stało na przykład z nagrodą Gdynia.
Chodzi po prostu o to, że „Kurier” chciał mieć nagrodę bardziej komercyjną, popularną?
Uważam, że chodzi tu raczej o brak profesjonalizmu. I o błędne założenie, że można połączyć poważną refleksję na temat kultury z bardzo popularnym festiwalem. Otóż nie da się tego zrobić. Mówię to jako osoba, która od wielu lat zajmuje się kulturą. Zorganizowanie kiermaszu książki nie przekłada się na czytelnictwo. Nie można jednocześnie zarabiać i promować wydarzeń, które łączą się ściśle z nagrodą literacką. Podobnie na sensowne efekty nie przekłada się organizowanie imprez typowo ludycznych. Osoby, które przyjdą zjeść symboliczny tort od miasta, nie pójdą na spotkanie z pisarkami. Żeby mieć dobre spotkanie, trzeba działać inaczej.
Uważam, że nasze działania składające się na Festiwal Literatury Kobiet są naprawdę bardzo dobrze pomyślane. I dużo nad tym pracujemy. Organizujemy spotkania w szkołach, warsztaty z dziećmi w przedszkolach, zajęcia w uniwersytecie trzeciego wieku, konferencję naukową i dyskusje o literaturze. To, co robimy, oświetla nagrodę, więc przynosi też konkretny promocyjny zysk dla gazety.
Ten spór istniał od samego początku, próbowaliśmy rozmaicie sobie z nim radzić. „Kurier” kładł nacisk na ludyczność imprezy.
Gdyby można było zrobić jakąś komercyjną imprezę, która spowoduje, że ludzie pójdą do księgarń albo bibliotek i będą chcieli dyskutować o literaturze – nie miałabym nic przeciwko. Ale jestem głęboko przekonana, że to tak nie działa.
Zwłaszcza kiedy mówimy o publicznych pieniądzach. Nie należy ich wydawać na projekty kompletnie nieskuteczne. Trzeba się skupić na tym, co nie jest komercyjne i co samo sobie nie radzi, czyli właśnie na kulturze literackiej.
Uznano jednak, że będzie pani przeszkodą na drodze do realizacji tego przedsięwzięcia.
Tak. Moje uparte dążenie do tego, żeby mówić wciąż o sprawach organizacyjnych, ideologicznych i społecznych, o celach, podziałach obowiązków – to wszystko uznano za rzeczy niewygodne.
Łączy to pani jakoś z licznymi ostatnio wypowiedziami kościelnych hierarchów i prawicowych publicystów, którzy całe zło tego świata przypisują krwiożerczej „ideologii gender”?
Trudno powiedzieć, czy to ścisły związek przyczynowo-skutkowy, lecz atmosfera sprzyja podobnym decyzjom. Ale przecież nie jest to jakieś wyjątkowe zdarzenie, niemożliwe miesiąc temu. To paradoksalne, że z jednej strony chcemy organizować nagrodę dla kobiet, ale zarazem nie chcemy, żeby kobiety miały w tej sprawie realną władzę. Myślę, że tak to należy odczytywać, jako grę kulturową. Ponadto nie ma miejsca dla kobiety-ekspertki; kiedy próbuję występować z takiej pozycji, jestem narażona na kłopoty komunikacyjne. Nie jestem w tej roli mile widziana – muszę zostać natychmiast gdzieś przesunięta. I na tym między innymi polega problem. Także na nieuświadamianym sobie właściwie paradoksie – że jeżeli mówimy o literaturze dla kobiet, to w grę wchodzi również kwestia równości i działań na rzecz równości. I to trzeba przyjąć – ideową zawartość tego działania.
Za pracę w jury podziękowano też Beacie Kozak, redaktorce naczelnej „Zadry”. Sami z udziału w jury zrezygnowali Justyna Sobolewska i Krzysztof Uniłowski. Co dalej będzie z nagrodą i festiwalem?
Jury już de facto nie istnieje. Kto będzie chciał w nim pracować – to jest w tej chwili sprawa otwarta. Mówiłam już, że nigdy nie czułam się dożywotnio koronowaną członkinią tego gremium – i nie o to w tym chodzi, nie o perspektywę personalną, choć nie uchylam się przed stawaniem w tej sprawie. Dodam, że jeśli ktoś wytwarza wartość intelektualną, trzeba się z jego prawem do niej liczyć. Nie miałabym nic przeciwko odejściu z jury – ale gdyby ustalono to demokratycznie, na zasadzie porozumienia i dyskusji wszystkich podmiotów zaangażowanych w nagrodę. Natomiast kiedy jest to akcja personalna, wiążąca się, moim zdaniem, z kwestiami misyjnymi i ideologicznymi – nie mogę milczeć.
Jest już znane stanowisko rektora Uniwersytetu Szczecińskiego, prof. Edwarda Włodarczyka, który wyraźnie mówi, że Uniwersytet nie popiera tej decyzji i że nie oznacza to zaprzestania realizacji Festiwalu Literatury Kobiet. Można go spokojnie realizować jako autonomiczną imprezę, nie musi się ona wiązać z wręczaniem żadnej nagrody.
Petycję w sprawie przywrócenia prof. Ingi Iwasiów do funkcji przewodniczącej jury Nagrody Gryfia można podpisywać tutaj.
Inga Iwasiów – pisarka, literaturoznawczyni i krytyczka literacka. Autorka m.in powieści Bambino (niminacja do nagrody Nike), Ku słońcu, Na krótko.