Czytaj dalej

Faludi: Haracz pracujących kobiet

W latach osiemdziesiątych pojawiło się wiele mitów dotyczących „polepszających się” warunków pracy kobiet.

Reakcja przeciwko prawom kobiet stanowiła zaledwie jedną z kilku potężnych sił działających przeciwko pracującym kobietom i sprawiających, że atmosfera w miejscach pracy stawała się trudna do zniesienia. Reaganomika, recesja i rozwój gospodarki usługowej w powiązaniu z płacami minimalnymi także pomogły – w niemałym stopniu – zwolnić, a nawet zahamować impet, z jakim kobiety wchodziły na rynek pracy.

Reakcja ograniczyła szanse kobiet na zatrudnienie, awans i lepsze płace. Jej rzecznikom udało się ponadto ukryć przed kobietami informacje dotyczące realnych trudności. Reakcja zatem nie tylko poważnie zaszkodziła pracującym kobietom, ale też zdołała tego dokonać ukradkiem. Administracja Reagana bagatelizowała, a niekiedy po prostu odkładała na półkę raporty mówiące o tym, jak dalece pogarsza się położenie pracujących kobiet. Korporacje twierdziły, że liczba zatrudnionych i awansujących kobiet jest rekordowo wysoka. Prasa zaś nie okazała się zbyt dociekliwa. W latach osiemdziesiątych, kiedy sytuacja pracujących kobiet nieustannie się pogarszała, reakcyjne media publikowały kolejne podnoszące na duchu raporty i zapewniały, że jedynym problemem, z jakim kobiety mierzą się w pracy, jest ten, że wolałyby być w domu.

W latach osiemdziesiątych pojawiło się wiele mitów dotyczących „polepszających się” warunków pracy kobiet. Równocześnie wiele autentycznych niepokojących trendów, z którymi pracujące kobiety miały do czynienia, pozostawało bez odzewu. Oto kilka wybranych przykładów.

***

Opowieści o trendach dotyczących kobiecych pensji, z jakimi miałyśmy do czynienia, głosiły: Znika luka płacowa między płciami!

W 1986 roku dowiedzieliśmy się, że gwałtownie zmalała różnica między średnimi pensjami mężczyzn i kobiet. Kobiety zatrudnione w pełnym wymiarze miały teraz ponoć zarabiać bezprecedensowe siedemdziesiąt centów na każdego dolara zarobionego przez mężczyzn. W licznych artykułach wyrażano radość z tego powodu i doradzano feministkom, aby porzuciły „przestarzałe” znaczki z hasłami oprotestowującymi płace kobiet pozostające do męskich w stosunku pięćdziesiąt dziewięć centów do dolara.

Artykuł, który powinnyśmy przeczytać, musiałby mieć tytuł „Luka płacowa z lat pięćdziesiątych powraca!”.

W 1986 roku luka płacowa nie zmalała gwałtownie do siedemdziesięciu centów za dolara. Kobiety zatrudnione w pełnym wymiarze zarobiły tego roku jedynie sześćdziesiąt cztery centy na każdego zarobionego przez mężczyzn dolara, czyli nieco mniej niż rok wcześniej. Była to dokładnie taka sama luka, z jaką kobiety miały do czynienia w roku 1955.

Owe siedemdziesiąt centów prasa wzięła z jednorazowego raportu Census Bureau opartego na danych z innego roku i opracowanego za pomocą innych metod niż te standardowo używane do obliczania luki płacowej.

Raport sztucznie rozdymał zarobki kobiet, bo szacował je na podstawie płac tygodniowych (zamiast standardowo posłużyć się danymi dotyczącymi zarobków w skali rocznej). Dzięki temu zostały mocno przeszacowane pensje osób zatrudnionych w niepełnym wymiarze. Kobiety stanowiły większość w tej grupie; wiele z nich nie przepracowało całego roku. Później Census Bureau obliczyło lukę płacową dla 1986 roku, za pomocą standardowych narzędzi, i uzyskało wynik sześćdziesiąt cztery centy. Ten raport jednak umknął uwadze mediów.

Od 1979 roku sytuacja kobiet „poprawiła się” zaledwie o pięć punktów procentowych. Przy czym mniej więcej w połowie postęp wiązał się ze spadkiem płac mężczyzn, nie zaś ze wzrostem płac kobiet. Jeśli pominąć czynnik spadających zarobków mężczyzn, okaże się, że luka zmalała zaledwie o trzy punkty procentowe.

W 1988 roku absolwentki college’ów wciąż nosiły słynny znaczek z napisem „59 centów”. Wciąż bowiem zarabiały pięćdziesiąt dziewięć centów na każdego dolara zarobionego przez mężczyzn na analogicznych stanowiskach. Luka płacowa była nawet nieco większa niż pięć lat wcześniej. Znaczek „59 centów” pasowałby także Afroamerykankom, którym nie udało się w tej dekadzie osiągnąć niemal żadnych postępów. Nie powinny nosić go kobiety w starszym wieku ani Latynoski – w ich przypadku bowiem luka wynosiła jeszcze więcej. Starsze kobiety zarabiały lepiej w 1968 roku, kiedy udawało się im dostawać sześćdziesiąt jeden centów na godzinę na każdego dolara zarobionego przez mężczyzn; do 1986 roku ich zarobki spadły do pięćdziesięciu ośmiu centów. Jeśli zaś chodzi o Latynoamerykanki, to około 1988 roku ich płace spadały jeszcze bardziej: obecnie zarabiały nędzne pięćdziesiąt cztery centy na dolara zarobionego przez białego mężczyznę.

Luka płacowa, jak wynikało z danych zebranych przez Departament Pracy, pogarszała się także w wielu konkretnych zawodach, od pracowników socjalnych – przez scenarzystów – po agentów nieruchomości. W 1989 roku wzrosła między kobietami a mężczyznami zatrudnionymi w pełnym wymiarze na stanowiskach kierowniczych. Mężczyźni przeciętnie cieszyli się czteroprocentowym wzrostem dochodów, kobiety nie do- stawały żadnych podwyżek. Luka najszybciej pogłębiała się w obszarach, w których gwałtownie rosło zatrudnienie kobiet: w zawodach związanych z przygotowywaniem jedzenia, obsługą klientów i kelnerską, sprzątaniem. W ciągu dekady podwoiła się liczba kobiet zajmujących się public relations; równocześnie luka płacowa wzrosła tak gwałtownie, że profesor Elizabeth Lance Toth, specjalistka od spraw komunikacji, która badała status kobiet w tym zawodzie, raportowała: „Kobieta podczas czterdziestoletniej kariery jedynie z powodu nierówności płac straci milion dolarów”.

***

Trend dotyczący integracji w pracy, o którym czytałyśmy: Kobiety dokonały inwazji na męski świat!

Kobiety, jak się dowiadywałyśmy, wdarły się do tradycyjnie męskich zawodów. Fala kobiet w garsonkach i adidasach, mundurach sukcesu zawodowego, opuściła getto „różowych kołnierzyków” i zalała firmy prawnicze na Wall Street oraz siedziby korporacji. Inne wciągnęły wojskowe buty, założyły hełmy i wtargnęły do męskiego świata armii i fabryk.

Trend, który powinnyśmy dostrzec: Coraz więcej kobiet grzęźnie w sekretariatach.

Poziom segregacji zawodowej między płciami zmniejszył się o 9 proc. w latach siedemdziesiątych – uległ poprawie po raz pierwszy w tym stuleciu – ten postęp został jednak zahamowany w latach osiemdziesiątych9. Bureau of Labour Statistics przewidywało, że niebawem nastąpi jeszcze silniejszy podział siły roboczej ze względu na płeć. Dla kobiet oznaczało to gorzką finansową pigułkę: mniej więcej 45 proc. luki płacowej spowodowane jest przez segregację płciową siły roboczej (według jednego z szacunków na każdy 10-proc. wzrost liczby kobiet w danym zawodzie roczna płaca kobiet spada mniej więcej o siedemset dolarów). Wzrost segregacji siły roboczej ze względu na płeć stanowił jeden z powodów, dla których w latach osiemdziesiątych płace kobiet spadły. Około 1986 roku pensje niepozwalające przekroczyć poziomu ubóstwa pobierało więcej pracujących kobiet niż w roku 1973.

Rozrastały się liczne niskopłatne kobiece zawodowe getta. Odsetek kobiet wykonujących pomocnicze prace biurowe zawsze był wysoki: na początku lat osiemdziesiątych wzrósł aż do 40 proc. i był wyższy niż w latach siedemdziesiątych. U schyłku lat osiemdziesiątych procent kobiet zatrudnionych w sferze usług także wzrastał13. W wielu tradycyjnie „kobiecych” zawodach zwiększała się przewaga liczebna kobiet: dotyczyło to takich zawodów jak sprzedawczynie, sprzątaczki, kucharki i inne osoby zajmujące się przygotowywaniem żywności, sekretarki, osoby zatrudnione w administracji, recepcjonistki. Wśród księgowych na przykład odsetek kobiet wzrósł między 1979 a 1986 rokiem z 88 do 93 proc. Zwłaszcza Afroamerykanki trafiały przede wszystkim do takich tradycyjnych kobiecych prac, zostawały pielęgniarkami, nauczycielkami, sekretarkami, pracownicami socjalnymi. Podobnie rzecz wyglądała w biurach największego krajowego pracodawcy, rządu federalnego. Między 1976 a 1986 rokiem w zawodach znajdujących się na najniższych szczeblach służby cywilnej pracowało od 67 do 71 procent kobiet (w tym samym czasie na szczycie drabiny odsetek kobiet na najwyższych stanowiskach kierowniczych nie zmienił się od 1979 roku: wciąż było to marne 8 proc. Liczba kobiet zatrudnianych na najwyż- szych stanowiskach spadła tak dalece, że na początku lat osiemdziesiątych wśród urzędników mających trzynasty i czternasty stopień na skali rang służby cywilnej kobiety stanowiły 1 proc.).

W nielicznych przypadkach, w których pracujące kobiety naprawdę wdarły się do męskich enklaw, znalazły się tam przede wszystkim dlatego, że mężczyźni te enklawy opuścili. Badanie na temat integracji zawodowej przeprowadzone przez socjolożkę Barbarę Reskin wykazało, że w tuzinie przypadków, w których kobiety dokonały największych postępów, jeśli chodzi o zajmowanie miejsc w „męskich” zawodach – lista obejmowała zawody od zecerki, poprzez doradztwo ubezpieczeniowe po pracę farmaceutów – kobiety odniosły sukces jedynie dzięki temu, że były to zawody, w których płaca i prestiż dramatycznie spadły i z których mężczyźni się wycofywali. Komputeryzacja zdegradowała zecerów do roli maszynistów; włączanie aptek do większych sieci handlowych zamieniło niezależnych aptekarzy w kiepsko opłacanych sprzedawców. Inne badania dotyczące „postępów” kobiet w bankowości wykazały, że kobiety na ogół dostawały stanowiska kierownicze, których mężczyźni nie chcieli, ponieważ pensje, zakres władzy i status na tych stanowiskach drastycznie spadły. Jeszcze inna analiza zmian struktury zawodowej zakończyła się wnioskiem, że jedną trzecią wzrostu zatrudnienia kobiet w transporcie i połowę wzrostu w sektorze usług finansowych można przypisać po prostu temu, że obniżył się status prac, które w tych zawodach przypadły kobietom.

W wielu najwyżej opłacanych zawodach wykonywanych przez białe kołnierzyki, w których sukcesy kobiet szeroko rozgłaszano, u schyłku dekady postęp uległ znacznemu spowolnieniu lub wręcz całkowicie się za- trzymał. Odsetek kobiet w najbardziej elitarnych lub atrakcyjnych dziedzinach zmniejszył się nieco w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. Jeśli chodzi o zawodowych sportowców, scenarzystów, osoby podkładające głos w reklamach, producentów muzycznych, członków orkiestr, ekonomistów, geologów, biologów, specjalistów w dziedzinie nauk o życiu, prawdopodobieństwo, że osoba, wykonująca któryś z tych zawodów będzie płci żeńskiej, było mniejsze u schyłku lat osiemdziesiątych niż wcześniej w tej samej dekadzie.

Zapierające dech w piersiach raporty, wedle których tłumy ambitnych kobiet wkraczały do firm prawniczych, klinik oraz do innych elitarnych zawodów, były przesadą. Między 1972 a 1988 rokiem kobiety zwiększyły swój udział w tego typu zawodach o zaledwie 5 proc. W 1988 roku w zawodach wymagających wysokich kwalifikacji pracowało jedynie o 2 proc. więcej spośród wszystkich pracujących kobiet niż piętnaście lat wcześniej – przy czym wzrost ten został osiągnięty przede wszystkim na początku lat osiemdziesiątych, później nastąpiła stagnacja.

Na najwyższych stanowiskach w korporacjach nie nastąpił niemal żaden postęp. Z dostępnych fragmentarycznych i rozproszonych badań wynika, że w wielu dziedzinach, od reklamy po handel, jeśli chodzi o najwyższe stanowiska kierownicze, liczba kobiet, i tak niewielka, u schyłku dekady spadła jeszcze bardziej. Tempo wzrostu liczby kobiet zatrudnionych w zarządach firm z listy 1000 magazynu „Fortune” zmalało w końcu lat osiemdziesiątych, przy czym odsetek kobiet zajmujących fotele dyrektorskie sięgnął zaledwie 6,8 proc. Liczne raporty mówiące o wzroście liczby „przedsiębiorczyń” zakładających własne firmy jedynie maskowały ponurą rzeczywistość: większość firm, których właścicielkami były białe kobiety, przynosiła dochody poniżej pięciu tysięcy dolarów rocznie.

W czasach Reagana także w armii postępy kobiet zahamował wrogi ostrzał. W połowie lat siedemdziesiątych, kiedy zwiększono kontyngenty rekrutek i dokonano nowych klasyfikacji zadań bojowych, co pozwoliło otworzyć więcej możliwości zatrudniania dla kobiet w armii, liczba kobiet w służbach zbrojnych wzrosła – do 1980 roku o 800 proc. Wkrótce po wyborze Reagana na prezydenta nowy szef sztabu oznajmił: „Postanowiłem zastopować przyszły wzrost liczby kobiet w armii”. Do 1982 roku wojsko dokonało rewizji klasyfikacji zadań bojowych i zablokowało kobietom dostęp do kolejnych dwudziestu trzech zawodów wojskowych. We wszystkich służbach ograniczono zabiegi na rzecz rekrutowania kobiet; w rezultacie w latach osiemdziesiątych tempo wzrostu zatrudnienia kobiet w armii zdecydowanie spadło.

Wieści ze świata błękitnych kołnierzyków nie były lepsze. Po roku 1983, jak po cichu i bez fanfar informowano w badaniu Departamentu Pracy, kobiety nie osiągnęły żadnych postępów, jeśli chodzi o dołączanie do grona dobrze zarabiających robotników wykwalifikowanych. Do 1988 roku w różnych zawodach, od elektryków i hydraulików po mechaników samochodowych i operatorów maszyn, liczba kobiet fachowczyń, i tak nieznaczna, jeszcze zmalała. Jeśli chodzi na przykład o stolarzy, między 1979 a 1988 rokiem procent kobiet w tym zawodzie spadł o połowę, do 0,5 proc. Wyżej na drabinie odsetek kobiet wśród inspektorów budowlanych spadł między 1983 a 1988 rokiem z 7 do 5,4 proc.

Nawet gdy kobietom udawało się zdobyć więcej miejsca wśród błękitnych kołnierzyków, odnotowywany przyrost był mało znaczący. W budownictwie na przykład odsetek kobiet między 1978 a 1988 rokiem wzrósł z 1,1 do 1,4 proc. Największe postępy dokonały się, jeśli chodzi o kierowców pojazdów mechanicznych – w tym zawodzie między 1972 a 1985 rokiem liczba kobiet wzrosła ponad dwukrotnie. Powód? Kobiety zatrudniano jako kierowców autobusów szkolnych, czyli w pracy wykonywanej najczęściej w niepełnym wymiarze, z najniższą pensją i najmniejszymi przywilejami pracowniczymi w dziedzinie transportu.

*
Fragment książki Susan Faludi Reakcja. Niewypowiedziana wojna przeciw kobietom, która ukaże się 19 czerwca nakładem wydawnictwa Czarna Owca. Pominięto przypisy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij