Dziś mija 90. rocznica urodzin Italo Calvino, dziennikarza, prozaika i eseisty. Publikujemy fragmenty jego „Niewidzialnych miast”.
Miasta i wymiana. 1.
Ujechawszy osiemdziesiąt mil pod wiatr północno-zachodni, przybywa się do miasta Eufemii, gdzie kupcy siedmiu narodowości zjeżdżają na każde przesilenie letnie i zimowe i na każde zrównanie dnia z nocą. Barka, która przybija tam z ładunkiem imbiru i bawełny, odpłynie z kadłubem wypełnionym po brzegi orzeszkami pistacjowymi i makiem, a karawana, zaledwie wyładowała worki z gałką muszkatołową i rodzynkami, już wiąże juki, szykując się do powrotu z belami złocistego muślinu. Ale nie tylko wymiana towarów, które możesz odnaleźć na wszystkich bazarach imperium Wielkiego Chana i poza jego granicami, rozrzucone u twoich stóp na takich samych żółtych matach, w cieniu identycznych moskitier, oferowane po tych samych oszukańczo obniżanych cenach, pcha cię do podróży w górę rzek i poprzez pustynie, żeby dotrzeć aż tutaj. Do Eufemii przyjeżdża się nie tylko po to, aby sprzedawać i kupować, ale też dlatego, że nocą, wokół całego targu, siedząc na workach czy beczkach lub leżąc na stosach dywanów, na każde wypowiedziane przez kogoś słowo – jak „wilk”, „siostra”, „ukryty skarb”, „bitwa”, „świerzb”, „kochankowie” – wszyscy po zostali zaczynają opowiadać własne historie o wilkach, siostrach, skarbach, kochankach, bitwach. A ty wiesz, że w czekającej cię długiej podróży, kiedy, aby nie dać się uśpić kołysaniu wielbłąda czy dżonki, zaczynasz przywoływać kolejno wszystkie swoje wspomnienia, twój wilk stanie się innym wilkiem, twoja siostra – inną siostrą, twoja bitwa – innymi bitwami, w drodze powrotnej z Eufemii, miasta, gdzie cztery razy do roku wymienia się wspomnienia.
[…]
Miasta i pragnienia. 5.
A stamtąd, po sześciu dniach i siedmiu nocach przybywa się do Zobeidy, białego miasta, wystawionego na światło księżyca, o ulicach wijących się na kształt kłębka. O jego założeniu mówi taka opowieść: mężczyznom różnych narodowości przyśnił się ten sam sen: widzieli odwróconą tyłem kobietę, jak biegła nocą przez nieznane miasto, miała długie włosy i była naga. Śnili, że ją ścigają. Biegli, biegli, aż w końcu każdy stracił ją z oczu. Po przebudzeniu wyruszyli na poszukiwanie owego miasta; nie napotkali go, ale spotkali się ze sobą; postanowili zbudować miasto ze snu. W układzie ulic każdy odtworzył trasę własnego pościgu; w miejscu, gdzie zgubił ślad uciekinierki, wyznaczał rozmieszczenie przestrzeni i murów odmiennie niż we śnie, tak aby nie mogła mu się wymknąć.
Było to miasto Zobeida, w którym osiedlili się w oczekiwaniu, że pewnej nocy owa scena po wtórzy się. Kobiety nie ujrzał już żaden z nich, ani we śnie, ani na jawie. Ulice miasta były ich co dzienną drogą do pracy, utraciły już wszelki związek z pościgiem ze snu. O którym zresztą dawno zapomniano.
Nowi ludzie przybywali z innych krajów, ponieważ przyśnił im się ten sam sen i w mieście Zobeidzie rozpoznawali coś z ulic ze snu i zmieniali położenie krużganków i schodów, aby lepiej przypominały trasę, którą biegła ścigana kobieta, i żeby w miejscu, gdzie zniknęła, nie pozostawić jej drogi ucieczki.
Pierwsi przybysze nie rozumieli, co przyciągało tych ludzi do Zobeidy, do tego brzydkiego miasta, do tej pułapki.
[…]
Miasta i oczy. 2.
Miasto Zemruda bierze swój kształt od nastroju tego, kto je ogląda. Jeśli przechodzisz przez nie, pogwizdując, z nosem uniesionym w ślad za gwizdem, poznajesz je od dołu ku górze: gzymsy, po wiewające firanki, wodotryski. Jeśli idziesz z podbródkiem opuszczonym na pierś, z paznokciami wbitymi w dłonie, twoje spojrzenia będą grzęzły w ziemi, w rynsztokach, w otworach ściekowych, w rybich ościach, w wyrzuconych papierach. Nie można powiedzieć, że jeden obraz miasta jest bardziej prawdziwy od drugiego, ale o górnej Zemrudzie usłyszysz głównie od tych, którzy wspominają ją, pogrążając się w dolnej Zemrudzie, przebywając codziennie te same odcinki ulic i odnajdując każdego ranka zły humor z poprzedniego dnia, zaschnięty u podnóża murów. Dla wszystkich, wcześniej czy później, przychodzi dzień, kiedy opuszczamy wzrok wzdłuż rynien i nie jesteśmy już zdolni oderwać go od bruku. Nie wyklucza się odwrotnego wypadku, lecz jest on rzadszy. Toteż krążymy dalej ulicami Zemrudy z oczami, które wkopują się już pod piwnice, fundamenty, studnie.
[…]
Miasta i oczy. 5.
Przebrnąwszy przez rzekę i przeprawiwszy się przez przełęcz, człowiek staje niespodzianie przed miastem Morianą o alabastrowych bramach przejrzystych w blasku słońca, o koralowych kolum nach podtrzymujących frontony wysadzane serpentynem, o willach całych ze szkła, jak akwaria, gdzie pod żyrandolami w kształcie meduz pływają cienie tancerek o srebrnych łuskach. O ile nie jest to jego pierwsza podróż, człowiek już wie, że takie miasta mają swoją odwrotną stronę: wystarczy zatoczyć półkole i otworzy się widok na ukryte oblicze Moriany, obszar zardzewiałej blachy, płótna workowego, najeżonych gwoździami desek, rur czarnych od sadzy, stosów puszek, ślepych ścian z wyblakłymi napisami, szkieletów krzeseł bez siedzeń, sznurów zdatnych tylko do powieszenia się na przegniłej belce.
Od jednej do drugiej części miasto zdaje się rozciągać, powielając swój zasób obrazów: zaś naprawdę nie ma grubości, jest tylko awersem i rewersem, jak kartka papieru, a figury, które widnieją po obu stronach, nie mogą się rozłączyć ani popatrzeć na siebie.
[…]
Miasta i niebo. 3.
Ten, kto przybywa do Tekli, niewiele dostrzega z miasta, poprzez parkany z desek, osłony z płótna workowego, rusztowania, metalowe szkielety, drew niane pomosty zawieszone na linach lub wsparte na kozłach, drabiny, kratownice.
Na pytanie: Dlaczego budowa Tekli tak długo się ciągnie? – mieszkańcy, nie przestając podnosić wiader, spuszczać pionów, przesuwać w górę i w dół długich pędzli, odpowiadają: Żeby nie zaczęło się burzenie. A kiedy ich zapytać, czy obawiają się, że miasto zacznie się kruszyć i rozpadać, skoro tylko usuną rusztowania, dorzucają pospiesznie, półgłosem: Nie tylko miasto.
Jeśli ktoś, nie zadowoliwszy się tymi odpowie dziami, przyłoży oko do szpary w ogrodzeniu, zo baczy żurawie, które wznoszą inne żurawie, oszalo wania kryjące dalsze oszalowania, belki, na których wspierają się dalsze belki.
– Jaki sens ma wasze budowanie? – pyta. – Cóż jak nie miasto może mieć na celu budowa miasta? Gdzie jest wasz plan, projekt?
– Pokażemy ci go, skoro tylko skończy się dzień, teraz nie możemy przerwać – odpowiadają.
Praca ustaje o zmierzchu. Nad budową zapada noc. Gwiaździsta noc.
– Oto projekt – mówią.
[…]
Ciągłe miasta. 2.
Gdybym, lądując w Trudzie, nie przeczytał nazwy miasta wypisanej wielkimi literami, sądziłbym, że przybyłem na to samo lotnisko, skąd wyruszałem. Przedmieścia, przez które mnie powieziono, niczym nie różniły się od poprzednich, z identycznymi domami w kolorze żółtawym i zielonkawym.
Jadąc za identycznymi strzałkami, okrążaliśmy takie same skwery na takich samych placach. Śródmiejskie ulice wystawiały na pokaz niezmienione w niczym towary opakowania reklamy. Byłem po raz pierwszy w Trudzie, a już znałem hotel, w którym przyszło mi się zatrzymać; słyszałem już i wypowiedziałem moje dialogi z nabywcami i sprzedawcami żelastwa; zakończyłem już inne takie same dni, patrząc przez identyczne szklanki na takie same falujące pępki.
Po co przyjeżdżać do Trudy? – zadawałem sobie pytanie.
I już chciałem wyjechać.
– Możesz odlecieć w każdej chwili – powiedziano mi – ale przybędziesz do innej Trudy, takiej samej kropka w kropkę. Truda, pozbawiona początku i końca, pokrywa cały świat, zmienia się tylko nazwa na lotnisku.
Fragment książki Italo Calvino, Niewidzialne miasta, przeł. Alina Kreisberg, Wydawnictwo W.A.B. 2013