My, byłe fanki (obojga płci), po części mamy pewnie Musierowicz za złe nasz niegdysiejszy snobizm, od którego chcemy się odżegnać. Dlatego czytamy i krytykujemy.
Dlaczego wciąż czytamy Musierowicz? Strasznie nas irytuje, jeszcze straszniej nudzi. Każda jej książka jest gorsza od poprzedniej, choć za każdym razem wydaje się to niemożliwe. Jeżycjada staje się coraz bardziej toporna ideologicznie i coraz słabsza literacko, a nawet językowo.
McDusię kładzie niedowład akcji. Powieść wypełnia głównie gadanie o mądrości i dobroci zmarłego Dmuchawca, które przeplata się z przymierzaniem ślubnego welonu i modlitwą. Tytułowa bohaterka, harda i śmiała dziewczyna, pod wpływem borejkowskiego gadania, ślubu i modlitw mięknie i staje się refleksyjną, obarczoną poczuciem winy mimozą. Jako tło występują aż dwie konserwatywne atrakcje – wesele i Boże Narodzenie.
My, byłe fanki (obojga płci), po części mamy pewnie Musierowicz za złe nasz niegdysiejszy snobizm, od którego chcemy się odżegnać. Dlatego czytamy i krytykujemy. W moim przypadku nie był to snobizm antypeerelowski, jak chce Tomasz Piątek. W latach 80. nie dostrzegałam aluzji politycznych. Nie wiedziałam, że istnieje coś takiego jak PRL, w którym przecież żyłam. Jak więc w mojej głowie miała postać myśl o anty-PRL-u? Dla mnie to był snobizm uniwersalny. No i Musierowicz nie była żadną cichą opozycjonistką, nie przesadzajmy. Raczej się na taką kreuje od 89 roku.
Irytując się i nudząc nad nową książką kiedyś ulubionej pisarki, szacujemy rozmiary naszego rozczarowania. Musierowicz była i mimo wszystko jest szalenie popularna, utrzymuje stały kontakt z czytelniczkami, a kod, który podsunęła, jest szeroko znany. I co z tego? Jedyną jej zasługą pozostają rytualne kłótnie na forach internetowych. Zaprzepaściła ogromny potencjał dziewczyńskiej wspólnoty.
Dla kogo właściwie pisze? Trudno mi sobie wyobrazić idealną czytelniczkę McDusi. Nie chciałabym mieć z tym monstrum nic wspólnego.
W każdym razie słynny snobizm, tak mozolnie konstruowany za pomocą łacińskich sentencji i odwołań literackich, ma bardzo dziwnego adresata, który potrzebuje przypisu objaśniającego znaczenie zwrotu „vice versa” i podpowiedzi, że fragment zaczynający się od słów „Nad Soplicowem słońce weszło” pochodzi z Pana Tadeusza. Trudno o mocniejszy dowód, że ta czytelniczka-snobka nie istnieje, Musierowicz uporczywie ją wytwarza, stosując niezmienną metodę.
Różnica między pierwszymi a ostatnimi tomami serii jest raczej ilościowa niż jakościowa. Od Szóstej klepki, czyli od zawsze, były w Jeżycjadzie żarciki z feminizmu. Zmienił się stopień nachalności prorodzinnych fabuł, pojawiły się i wzmocniły akcenty religijne. Szósta klepka była świecka do tego stopnia, że przypadające w jednej trzeciej książki święta Bożego Narodzenia zostały pominięte (dla porównania – akcja późniejszej o kilkanaście lat Noelki będzie się rozgrywać wyłącznie w Wigilię). Nie do końca da się to wyjaśnić działaniem cenzury, bo już w następnych powieściach znajdujemy aluzje papieskie, w jednej ze scen Idy sierpniowej spotykamy Borejków w komplecie przed kościołem dominikanów, a w Opium w rosole Gabrysia głosi zwolnionemu z Cegielskiego sąsiadowi „cywilizację miłości”.
Od samego początku bohaterki Musierowicz przechodziły przemianę, przedstawianą jako dojrzewanie do roli żony i matki. Na końcu tej drogi czekał wspaniały mąż i cudowne dzieci.
Humor, z jakim autorka opowiada o dobrowolnym wtłaczaniu się dziewczyn w patriarchalne wzorce, o tym, jak – w wyniku zabawnych i groźnych, ale kończących się dobrze perypetii – pojmują wreszcie, jakie powinny być, jakie wartości wyznawać i co da im spełnienie, ma w sobie coś przerażającego.
Niezależność od genderowego terroru to etap przejściowy, przejaw niedojrzałości, niewiedzy o swej prawdziwej osobowości, udręka dla samej nastoletniej bohaterki, kłopot dla otoczenia, czasem przyczyna krzywdy.
Przypomnijmy sobie Kwiat kalafiora. Energiczna, rzeczowa, ironiczna Gabriela, która wygląda jak „duży, zaniedbany chłopak” i jest pozbawioną wdzięku, „wcieloną prozą życia”, mówi adoratorowi, żeby jej nie „klasyfikował jako gęsi”. W tym momencie narastająca od początku książki agresja bohaterki bliska jest kulminacji. Gabrysia wrzeszczy na rodzeństwo, rozdaje klapsy i robi zgryźliwe uwagi pod adresem ojca. Dlaczego? Nagle spadły na nią wszystkie obowiązki matki, która trafiła do szpitala. Gabrysia musi się zająć trzema młodszymi siostrami, gotować dla całej rodziny, robić zakupy (przy ciągłych kłopotach z zaopatrzeniem), prać, prasować, sprzątać. A ojciec nie tylko jej nie pomaga, ale nawet nie przyjdzie mu do głowy, że w domu ktoś wykonuje za darmo ciężką, niemal całodobową pracę, bez której niemożliwa byłaby jego pasożytnicza egzystencja.
Agresja wydaje się w takiej sytuacji zrozumiała, zanosi się na obyczajową rewolucję, ale finał jest taki, że mama mówi: „Gabrysiu, nie bądź taka bezwzględna”, i Gabrysia już wie, że agresja jest czymś niewłaściwym, że trzeba pokornie podać ojcu obiad, jak tylko wróci z pracy (wyłącznie to, co robi ojciec, jest nazywane pracą), a następnie przy pomocy dekoltu, spódnicy oraz perfum „przeobrazić się w kobietę elegancką” i oddać w ręce dotąd studzonego adoratora.
Jednak w pewnym sensie Jeżycjada nie jest już taka jak dawniej – po drodze wydarzył się feminizm i najnowsze tomy sprawiają wrażenie, jakby uprzedzały feministyczne zarzuty, a nawet stanowiły atak prewencyjny. Musierowicz nie pozwala już sobie na przykład na bohaterki „niegotowe”, przeobrażające się w miarę rozwoju fabuły. Borejkówny od jakiegoś czasu rodzą się idealnymi kobietami, od razu w roli. Mała Łucja już w wieku kilku lat stosuje „kobiece sztuczki”, a niezależność jedynej buntowniczki, Laury Pyziak, sprowadza się do tego, że jest bardziej konserwatywna niż reszta rodziny i chce wyjść za mąż natychmiast, nie po studiach. McDusia to wyjątek, ale jej przemiana dotyczy czego innego – ze stosunkowo realistycznie przedstawionej nastolatki ma przeobrazić się w borejkopodobnego humanoida. Jej kobiecość trzeba tylko okiełznać.
Założę się, że Musierowicz pilnie śledzi recepcję swoich powieści i usiłuje na nią reagować. Przynosi to żałosne efekty. Mężczyźni należący do rodziny od pewnego czasu zajmują się dziećmi, gotują i sprzątają, ale scenom tym towarzyszy aura niezwykłości i żartu. Poza feministycznymi autorka uprzedza też zarzuty takie, jakie sformułował Piątek. Teoria wysp pojawiła się w Jeżycjadzie bardzo szybko, ale początkowo cykl zawierał też przekaz społecznikowski. Nie-Borejkowie nie od razu byli Musierowicz potrzebni tylko do tego, żeby dowieść wyższości intelektualnej i moralnej Borejków. Dmuchawiec, aktualnie prezentowany jako zdewociały grzyb, uczył swoich uczniów krytycyzmu i odważnego głoszenia poglądów, i to w jasno określonym celu. „Nigdy nie zdobędziecie takiej samodzielności, która zwalniałaby was od życia problemami społeczeństwa!” – wykrzykiwał w Szóstej klepce.
Później jednak zwyciężyła pochwała bezinteresownej erudycji (symbolizowanej przez filologię klasyczną), której niepraktyczność jest jedną z ważniejszych dystynkcji klasowych. Nie można się jej pozbywać, udzielać nimbu wiedzy innym. Jeszcze w Idzie sierpniowej, zaznajomiwszy się z pismami Janusza Korczaka, czytano małym Lisieckim dziewiętnastowieczną powieść łotrzykowską i planowano zorganizować osiedlową świetlicę. W Noelce ten projekt oświatowy ustąpił miejsca wigilijnej filantropii, została z niego czekolada dla głodnych dzieci sąsiadów i zabawki dla małych rumuńskich żebraczek. Systematyczne organicznikostwo nie jest tak efektowne jak okazjonalna pomoc. Kiedy „na śniadych twarzyczkach rozlewa się blask radości”, Borejkowie urastają do rangi pierwszych dobrodziejów Rzeczpospolitej – boć przecież wpuścili do domu brudne Cyganeczki.
Ale też systematyczne organicznikostwo nie jest możliwe. W Noelce, a teraz w McDusi, dużo się mówi o tym, że Borejkowie chcieliby coś zrobić dla społeczeństwa, ale społeczeństwo nie chce. Albo że wszyscy mogliby być tak inteligentni i dobrzy jak Borejkowie, ale nie chcą. Antypatyczny i nieszczęśliwy Janusz Pyziak zarzuca Borejkom, że gardzą innymi – Borejkowie stanowczo zaprzeczają. Gabriela boleje nad własną społeczną bezradnością i niemożnością porozumienia. Kiedy jej syn wyraża poczucie jedności z bliźnimi i wiarę we wspólny kod, wrogo usposobiony bliźni akurat podkłada mu nogę.
Analizę Piątka można by więc uzupełnić. Musierowicz zbywa zarzuty społecznikowskie niemożnością i wykorzystuje teorię wysp przede wszystkim jako kamuflaż. Dzięki niej może pozornie odróżnić Borejków od dobrze sytuowanego mieszczaństwa, nuworyszów, stworzyć wrażenie ich oryginalności i wyższości, wynikających z zakotwiczenia w tradycji. Utożsamienia z nowym mieszczaństwem autorka boi się jak ognia. Należący do rodziny lekarze nie mają prywatnych praktyk, tylko wyczerpujące dyżury w szpitalu i pracę w spółdzielni lekarskiej. Wszyscy bez problemu, często nie wiedzieć jak, zarabiają na życie, kupują wiele książek, a kiedy trzeba – domy. Laura, wyjeżdżając rekreacyjnie za miasto, ma przy sobie tyle pieniędzy, że może dokonać nieplanowanego zakupu kilku drzewek i krzewów ozdobnych. Ale Musierowicz na każdym kroku nerwowo podkreśla skromny status majątkowy i nonkonformizm swoich bohaterów. Wesele w dworku, podróż poślubna do Wilna i wiele innych szczegółów ma dowodzić, że inteligencja istnieje i są nią Borejkowie.
Nie odniosłam też wrażenia, że borejkowska młodzież jest aseksualna, wręcz przeciwnie. Ignaś jest nieśmiały, to prawda, ale nie aseksualny. Musierowicz nie pisze staroświecko pruderyjnych powieści dla dziewcząt. Seks nie jest tematem tabu, bo być nie może. Seks wręcz napędza fabuły Jeżycjady, których cel stanowi niezmiennie znalezienie partnera do rozrodu, mechanizm ten został tylko poddany sublimacji i ideologizacji. Musierowicz seksualizuje nawet swoich dziecięcych bohaterów. „Dorosły” popęd, co prawda wyrażany eufemistycznym kodem zamglonych oczu, zawrotów głowy, miękkich kolan, zjawisk elektrycznych i magnetycznych, odczuwają w jej powieściach już dziesięciolatki.
Monogamiczny, heteroseksualny, sakramentalny, uświęcony prokreacją popęd płciowy po prostu trzeba propagować. Nie można go pominąć. „Not if we’re going to remain members of the fastest growing religion in the world”, jak mówi ojciec licznej katolickiej rodziny w Sensie życia według Monty Pythona.
Religijni, pewni siebie, zdrowi, długowieczni i płodni Borejkowie żyją po to, żeby się rozmnażać i szerzyć swoje wartości i styl życia.
Obowiązuje przy tym zasada klasowej endogamii i dziedziczności. Borejkówny wybierają na ojców swoich dzieci odpowiednich reproduktorów – kiedy wychodzi na jaw, że wybranek Laury nie lubi Mickiewicza, jej popęd natychmiast wygasa (Czarna polewka), a już w następnym tomie „buntowniczka” znajduje sobie wymarzonego polonistę (Sprężyna). Dzieci zaś są klonami rodziców. Wszystko wskazuje na to, że przed nami jeszcze całe zastępy upiornych, identycznych Borejków. Oraz wiele irytacji i nudy.