Czytaj dalej

Broniewscy: Miłość jest nieprzyjemna

„Jak się to życie ułoży? Chwilami, to... już kapituluję, tj, chciałabym rozpocząć osiadłe, spokojne życie – ale moja feministyczno-wojownicza ambicja nie pozwala mi na to”.

Pełna nieznanych informacji, fascynujących zwrotów akcji historia zamknięta w listach Władysława i Janiny Broniewskich ujawnia nowe oblicze romantycznego poety, mężczyzny tradycjonalisty, który nie potrafi zaakceptować feministycznych pasji niezależnej żony.

Broniewscy poznali się w 1925 roku w mieszkaniu, które Janina wraz z przyjaciółką, Haliną Koszutską, wynajmowały na ulicy Pięknej w Warszawie, na jednym ze spotkań lewicującej młodzieży. Początek znajomości jest jednocześnie początkiem korespondencji, która ujawnia wszystkie etapy ich związku: czas narzeczeństwa, wahań, wyznań, pierwsze listy małżeńskie, próby porozumienia, poważny kryzys, jakim był związek poety z Ireną Hellman, aż wreszcie ostatni etap-przyjaźń i bliskość, która wypełniła ich życie do końca.

„Miłość jest nieprzyjemna zawiera listy Władysława Broniewskiego, pochodzące ze zbiorów Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza, i nieudostępnione do tej pory nigdy do wglądu listy Janiny Broniewskiej z archiwum prywatnego Ewy Zawistowskiej, wnuczki Broniewskich.

***

16.VIII [19]25 r.
Władku! Udzielam Ci, wobec Twych pobożnych zamiarów zostania „porządnym człowiekiem” (nareszcie, bo i czas najwyższy) – bezwyznaniowego błogosławieństwa.

A teraz – zacznę Ci się rozwodzić nad osobą, dosyć marną, z której nic poczciwego albo zgoła samo „nic” będzie. Serce mi się zepsuło i nie ma na to doraźnej pomocy.

Co do samodzielności, to gdybym nawet, no… przypuśćmy (na tym świecie wszystko możliwe), okropnie, ale to tak na „fest” w Tobie się zakochała… to nie wyszłabym za Ciebie, gdybyś mi nie zagwarantował takiej to autonomii:

1. praca zarobkowa, 2. praca „klasowa”, 3. nieprowadzenie gospodarstwa „jednostkowego”, tj. zbombardowanie tego świata od „spiżarni do kuchni” (a tymczasem muszę jakoś pracować – bo tego wymaga ode mnie wszystko, co jest mną, tj. tzw. „zasady”, „zdolności” itp.).

Tak. Staram [się] Cię przygotować do warunków, które Ci mogę podyktować. Może Cię to zrazi – lepszy więc odwrót zawczasu.

Ale żarty na stronę! Taki jesteś dobry, że aż nie wiem, co z tym robić…

O wyjeździe po mnie nie ma mowy, a to ze względów natury zasadniczej: Człowieku, nie kop pod sobą grobu, a więc nie rozpieszczaj mnie, bo sobie ze mną rady nie dasz, na jakiej byśmy „stopie” nie przebywali w ciągu tego roku. To po pierwsze, a po drugie, nie wiem dokładnie dnia ani godziny przyjazdu. 22 bm. na „p” zobaczymy się. O mieszkanie stara mi się Henio, ale oczywiście i tutaj zrobię to „sama”. Każdy jest taki swoimi sprawami zajęty, że nie miałabym „sumienia” jeszcze moimi troskami go obarczać. Bądźże i Ty już tym „porządnym” człowiekiem i naprawdę nie martw się o mnie, bo nic z tego dobrego nie wyniknie. I tak już „lgnę” do Ciebie do nieprzyzwoitości – czy chcesz więc wyraźnego zgorszenia publicznego?!

Ale wywieram na Ciebie stanowczo zgubny wpływ. Uprawiasz już hazard na moją intencję – brzydko, brzydko, brzydko.

Jak się to życie ułoży? Chwilami, to… już kapituluję, tj, chciałabym rozpocząć osiadłe, spokojne życie – ale moja feministyczno-wojownicza ambicja nie pozwala mi na to. Jestem dzisiaj naładowana refleksjami „społecznymi”. Wiem, że tego we mnie nie lubisz, czasem tylko z grzeczności tolerujesz, ale… dużo dałbyś za to, żeby mnie można pomieścić w formie takiej sobie normalnej „Kobity”.

Diabeł ze mnie jest, to trudno, i rozwydrzoną, staropanieńską zostanę społecznicą. Kiedy, naprawdę – takie mi niezbędne są do życia te wszystkie sprawy.

Przez tę pracę w klubie robotniczym strasznie „sklasowiałam” i… i… wiem, że Cię ten list rozdrażni, i… że mnie „znienawidzisz”. Władek! Ja już taka jestem i musisz mnie brać taką, jak właśnie jestem.

Przecież te wszystkie niedorzeczności na mnie się składają. Przejdzie mi to „z wiekiem”. Co z nami będzie?

Ja wiem, że i tam niedługo coś się zmieni. Bądź cierpliwy i nie złość się na mnie, choćbym na to naprawdę zasługiwała. Rozdrażniona jestem tymi ostatnimi sercowymi historiami (w przenośni i bez), muszę mieć teraz naprawdę dużo spokoju, bo inaczej nie pociągnę długo, rzucę wszystko i do matki wrócę. Każdy ma „nerwy”, „załamania”, „żale i pretensje” (to wszystko nie do Ciebie się odnosi) i ile to trzeba zdolności dyplomatycznych, żeby nie dawać do tego powodu.

Bardzo dziś głupio piszę, ale bo tak mi jakoś dziwnie, aż się tam we mnie zmienia, a ja staram się tego zupełnie nie zauważać.

Żebyś Ty mógł i chciał być moim takim przyjacielem „mimo wszystko”! Tak Ci ufam i lubię ten Twój „opiekuńczy” stosunek do mnie. Bądź dla mnie wyrozumiały, bo mi już chwilami naprawdę bardzo ciężko, tylko się tak sama zakłamuję, że to wszystko musi pójść bezwzględnie, wyrozumowanie i tak, jak tego różne „zasady” wymagają, różne plany i trzeźwe postanowienia. A chociaż wszystko w gruzy się rozsypuje – od nowa zaczynam.

Władek! Czy to szczery był moment, wtedy na Pólku, kiedy tak spokojnie i przeraźliwie „obiektywnie” radziłeś mi i słuchałeś moich najszczerszych wynurzeń? Wiesz, że tej chwili to Ci nigdy, nigdy nie zapomnę! Ileś Ty mi tym dobrego zrobił, to sam nie wiesz i… ile jeszcze mógłbyś – gdybyś był tak nadal „opanowany”, czy po prostu egoizmu pozbawiony. Takie chwile to mnie na „amen” do Ciebie przywiązują. Naprawdę nie mogę wypisywać Ci tego wszystkiego, co mi przez głowę po Twoim wyjeździe przeszło, bo musiałabym być za to „odpowiedzialna”, a chcę nareszcie znowuż być wolna, wolna, wolna… Tak. Bądź więc tylko nadal taki dobry – to wszystko, o co Cię śmiem prosić.

Na ten list już nie odpisuj, tylko mi coś-nie-coś powiedz już w Warszawie. Za wszystko Ci dziękuję –
Jaśka.

[ok. 22.VIII 1925] <…………………………………………………………………………………………………………………>
Te cechy Twego charakteru narzuciły mi myśli, raczej nie myśli, lecz uczuciową ich formę, o znalezieniu oparcia (tak!) w Tobie. To, co mi nieraz mówiłaś o opiekuńczym charakterze mojego stosunku do Ciebie, było właściwie odwrotnością istotnego stanu rzeczy: to ja chciałem byś się mną zaopiekowała. Rzecz prosta, opieka oznacza tutaj wpływanie drogą uczuciową na wolę. Tego rodzaju opieka możliwa jest tylko wobec wiary w jakieś określone możliwości danego człowieka, a realizowana być może tylko w atmosferze absolutnego zaufania przez oddziaływanie w kierunku wyzwolenia tych możliwości. Dlaczego ubrdałem sobie, że Ty właśnie masz się zająć tymi moimi „możliwościami”? – nie wiem. Po prostu pokochałem Cię. A to oślepia. Chciałem, żebyś mnie rozumiała lepiej niż ja sam siebie rozumiem. Chciałem i chcę przede wszystkim, żebyś mnie kochała… Twoja miłość jest mi potrzebna jak powietrze, w którym jedynie mogę oddychać, wydaje mi się, że mając tę miłość, wzniósłbym się na jakieś bez tego nieosiągalne wysokości, nie mając – spadłbym poniżej samego siebie. Zapewne, że są rzeczy ważniejsze: ludzkość, walka, jaką się prowadzi, praca… Ale jakie jest rozumowanie człowieka znajdującego się w płonącym domu? Tym płonącym domem byłby dla mnie brak Twojej miłości.

Tu muszę się jeszcze raz zastrzec, że wszystko to wypisuję Ci nie w celu wywarcia presji na Tobie lub użalania się – chodzi mi tylko o szczerość aż do ostatecznych konsekwencji.

Doszedłem do przekonania, chociaż właściwiej by to należało nazwać przeczuciem, że to, co Cię łączy ze mną, to nie jest miłość. Albo „jeszcze nie miłość”, albo w ogóle coś, co nigdy miłością nie będzie.

Chodzi mi o ten pierwotny, dziki prawie, zaborczy stosunek dwojga. Brak tego jakby podziemnego kontaktu łączącego ludzi w sposób niezrozumiały. Brak tego oddania bez zastrzeżeń, beznadziejnego, jedynie prawdziwego. Przy tym nie rozumiesz mnie tak, jakbym chciał. Już samo to, że żartobliwie wprawdzie, ale stawiasz mi „warunki” w razie „gdyby…” – i to takie, które przy minimalnej znajomości mnie, nie warte są wspomnienia. W gruncie rzeczy uważasz mnie za oportunistę i związek ze mną przedstawia się Twojej wyobraźni jako rezygnacja z części swych życiowo-etycznych pojęć. Te Twoje niedopatrzenia sprawiły mi większą niż przypuszczasz przykrość. Bo spostrzegłem wówczas, że jednak to wszystko, co mną szarpie, to wszystko, co jest we mnie najważniejsze, jest dla Ciebie jakąś skomplikowaną maszynerią, której działania nie można całkowicie ogarnąć, czymś, co może zajmować, podobać się lub nie, ale nie jest, jak dotąd, czymś, co by mogło stanowić naszą wspólną, nieuniknioną własność. Wszystko to jest Ci w gruncie rzeczy dość dalekie i dość obce.

Poza tym – kochasz innych. Nie wiem, jaką miarą mógłbym tamto uczucie mierzyć, ale wiem, och tak, wyraźnie je w Tobie dostrzegam. Teraz nawet kryjesz się z tym przede mną.

———————————————————————————————
Chyba Ci nie pokażę tego listu. Trzeba jeszcze czekać. Te słowa piszę o trzeciej po przeczytaniu tego wszystkiego, com napisał, czekając na Twoje zapowiedziane przyjście.

3.IX 1925 r.

Władku!
Niechże Cię nie dziwi, że tak późno odpisuję. Dopiero teraz jestem na „własnych śmieciach” i w posiadaniu atramentu, ale to nie tylko dlatego. Wiesz – dziwny był ten list. Tyle we mnie wzbudził niesmaku i szczerego, takiego „naszego prowincjonalnego” oburzenia (1).

Czemu wymieniłeś tę złotą monetę miłości na srebro przyjaźni i pospolite miedziaki powierzchownych miłostek (nie wiem, czy tylko ze… „względów higienicznych” (2)…)?

Tak się tymi miedziakami szczerze brzydzę! Jak można?! I właśnie Ty, po głupiemu wyidealizowany, Ty – przeciwstawienie pospolitej „męskości” (z tymi środkami higienicznymi…), Władek – czyś Ty prawdę pisał? Znasz przecież mój stosunek do tych spraw (pamiętasz tę dyskusję na Pięknej i moje „feministyczne” stanowisko?). Takiś mi był bliski, swój, a sama myśl o tym oddala mnie od Ciebie i odpycha.

Gdyby wchodziła w grę miłość czy bodaj coś żywiołowego, szał jakiś, ale wyrozumowane… lekarstwo na miłość czy tylko dla zdrowia! Ohydne i koniec –

W zasadzie nie mam prawa Ci o tym pisać, jednakże upoważniłeś mnie do tego, prosząc o wypowiedzenie tego, na co się nie zgodzę w związku z Twoim listem.

Wolałabym… pomówić z Tobą – nie mam o to pretensji, że jako człowiek, a nie posąg z marmuru (może z plasteliny), zmieniasz swoje postępowanie tak szybko, że chwilami tracę orientację i nie wiem, czego mam się trzymać. Tak. Tyle mam różnych refleksji i pytań, że odkładam to i określenie naszego stosunku na następny raz – zadzwonię do Ciebie… lecz jeden warunek… jeśliś już w posiadaniu tych miedziaków – to powiedz mi szczerze, bo… naprawdę nie będę już mogła z Tobą w ogóle mówić. Chyba po dłuższym czasie, chociaż – bądźże konsekwentny:
jeśli może zastąpić mnie każda inna kobieta – rozbijże i tę srebrną monetę na niklowe pieniążki i rozdaj… licznym przyjaciołom i wtedy już dla mnie nie zostanie nic.

Wiesz, Władek – naprawdę boli mnie to – tak ceniłam tę Twoją miłość i… tak mi byłeś bliski, bliski, że chwilami, ot – sam wiesz najlepiej – czemuś tak zrobił?

***

Przypisy:

(1) Janina nawiązuje do protekcjonalnego zachowania Broniewskiego, który wypominał jej pewne zahamowania obyczajowe, składając je na karb prowincjonalnego pochodzenia i nazywał „panną z Kowalewa”.
(2) Tym określeniem Broniewski tłumaczył liczne przygody erotyczne, które miewał z przelotnie poznanymi kobietami; uważał, że krótkie, acz intensywne kontakty bez zobowiązań, oparte tylko na fizycznej bliskości dobrze wpływają na psychikę i samopoczucie. Motyw rozwijał w listach do przyjaciela, Bronisława Sylwina Kencboka i w Pamiętniku, a w zaginionym liście, na który odpisywała Janina, zapewne i jej przedstawił swoją koncepcję.

Fragment książki Miłość jest nieprzyjemna. Listy ze wspólnego życia”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej. Pominięto część przypisów.


__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij