Wiedeń z legend przestał istnieć po wojnie. A może, jak to z legendami bywa, nie istniał w takiej postaci nigdy?
Café Central, jedną z najsłynniejszych wiedeńskich kawiarni, codziennie odwiedzają tysiące turystów chcących zasmakować czaru stolicy Austro-Węgier z epoki fin de siecle’u. Pewnie niewielu z nich wie kim jest woskowa wąsata postać usadowiona przy własnym stoliku, czyli Peter Altenberg, stały bywalec Café Central, który nawet przyjmował tam korespondencję. Tymczasem Altenberg był jedną z najznakomitszych postaci kulturalnej sceny Wiednia z początków XX wieku, cenionym pisarzem i niemal murowanym zwycięzcą literackiej Nagrody Nobla (pech chciał, że w roku 1914, kiedy to z oczywistych powodów nagroda nie została przyznana), ale też dziwakiem i ekscentrykiem, który nosił sandały nawet w zimie. Nie była to największa z jego przewin względem wiedeńskiego mieszczaństwa, znany był ze słabości do młodych, nawet zbyt młodych, kobiet oraz prostytutek bez względu na wiek, a także ze swoich pobytów w zakładzie psychiatrycznym Steinhof. O alkoholu i narkotykach nawet nie warto wspominać.
Oczywiście dzisiejsza Café Central w niczym nie przypomina tej z początku XX wieku, choć przecież i wtedy, i dziś gwar jest tu niesłychany. Z tym, że dziś robią go turyści szeleszczący kartkami przewodników i przyglądający się kelnerom, którzy udają, że wiek XIX jeszcze się nie skończył, choć jest u kresu. Jest też naturalnie nieco drożej, ale to nic dziwnego.
Żywe kawiarnie zmieniły się w żywe, choć słono taksujące, muzea. Te nie mają wiele wspólnego z demokratycznymi klubami, w których za niedużą opłatą za filiżankę kawy, można było spędzić długie godziny na niekończących się dyskusjach o sprawach ważnych dla świata i okolic.
Tak swój czas pożytkował między innymi Lew Trocki, który w Café Central snuł rewolucyjne plany. Niektórzy, tak jak hrabia Leopold von Bechtold, minister spraw zagranicznych Austrii, wątpili czy po owych planach zostanie coś więcej niż brudne filiżanki. Podczas jednej z rozmów z socjaldemokratą Victorem Adlerem zażartował: „I kto, jeśli można wiedzieć, miałby robić tę rewolucję? Może Herr Bronstein, który całymi dniami gra w szachy w Central?”. Nie miał racji, bo Trocki w końcu pojechał tę rewolucję robić. Przed wyjazdem zapomniał jednak zapłacić za cztery ostatnie filiżanki czarnej.
Oto Wiedeń 1913 roku, a raczej Wiedeń 1913, książka Piotra Szaroty, który zabiera czytelniczki do tej wielkiej głośnej kawiarni jaką była stolica Austro-Węgier, wówczas jedno z najważniejszych kulturalnie i politycznie miast Europy. Wiedeń 1913 przypomina nieco huczne przyjęcie, którego gospodarzem jest Szarota uprzejmie szepczący czytelnikom na ucho, kto jest kim i czemu zawdzięcza swe powodzenie. Ślizgamy się więc po powierzchni, tak jak ludzie uprawiający networking albo szybkie pięciominutowe randkowanie: oto Lou Andreas-Salomé, przyjaciółka Rilkego, Nietzschego i Freuda; o wilku mowa, przecież to sam Freud, ale dajmy mu spokój, ma zły humor z powodu Junga i Alfreda Adlera; chodźmy spotkać się z Georgiem Traklem – i tak dalej.
Nie jest to jednak zarzut, dzięki Szarocie ta zabawa ma odpowiednie tempo i zamiast nużyć, sprawia rzeczywistą przyjemność. Po prostu chce się tego więcej i więcej, tak jak apfelstrudla albo bucht z Hawelki. Nawet z pozoru ograniczająca struktura – książka jest podzielona na dwanaście rozdziałów odpowiadających miesiącom – nie przeszkadza wartkiej narracji, bo gdy trzeba Szarota puszcza wędzidło i nagle wraz z czytelniczkami przenosi się do 1906 roku, by opowiedzieć tragiczną historię romansu Mathilde Schönberg z Richardem Gerstlem, młodym obiecującym malarzem, który uczył Arnolda Schönberga jak posługiwać się pędzlem. Czasami opuszczamy Wiedeń, a nawet kontynent w ogóle. Wyprawa jest długa, ale konieczna, bo inaczej nie dowiedzielibyśmy się o tym, że hrabia Heinrich Coudenhove i Mitsuko Aoyama poznali się w Tokio. Po wiedeńskich salonach krążyły upudrowane historie o ich romantycznej miłości – on spadł z konia, ona pospieszyła mu na pomoc, on zachwycił się jej urodą, ona ruszyła z nim do Wiednia – ale podłożem ich powrotu był raczej chłodny pragmatyzm Coudenhovego. Zwyczajnie urodziło im się dziecko, Hansi, które miało zostać spadkobiercą fortuny ojca, który zapisał ją „najstarszemu synowi najstarszego syna”. Ich drugi syn, Richard Coudenhove-Kalergi, był pomysłodawcą idei paneuropeizmu, którą promował w piśmie „Paneuropa”. Dzięki relacji Antoniego Słonimskiego zdanej z wykładu Coudenhovego w auli Uniwersytetu Warszawskiego wiemy, że w Polsce eurosceptycyzm miał się mocno już od samego początku: „Zaczął ktoś ryczeć po prostu i bardzo głośno: «Precz z Żydami!», «Precz z Niemcami!», «Precz z masonami!», «Do Rosji!»”.
Szarota kończy opowiadać w grudniu 1913, gdy równocześnie kończą się czasy pokoju i świetności Wiednia.
Ten ostatni chyba nigdy nie podniósł się po wojnie, i dziś wciąż żyje wspomnieniami kulturowej świetności.
A może tego wspaniałego Wiednia nie było nigdy i zawsze istniał siłą historii, takich jak te opowiadane przez Szarotę?
Piotr Szarota, Wiedeń 1913, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2013