Czytaj dalej

Czytanie jako praktyka społeczna [rozmowa o badaniach czytelnictwa]

Rozmowa z Romanem Chymkowskim, kierownikiem Pracowni Badań Czytelnictwa Instytutu Książki i Czytelnictwa Biblioteki Narodowej.

Magda Majewska: Badania czytelnictwa, które Biblioteka Narodowa prowadzi od 1992 roku, obejmują wiele aspektów praktyk czytelniczych, natomiast w mediach ich wyniki zostają często sprowadzone do wręcz jednozdaniowego komunikatu, jak „sześćdziesiąt procent Polaków nie czyta”, czy ostatnio: „sześć milionów Polaków poza kulturą pisma”. Czy to nie jest trochę frustrujące, że kompleksowe badania zostają streszczone w taki sposób?

Roman Chymkowski: To w jakiejś mierze wynika z trybu naszej pracy, bo danych, które uzyskujemy z badania, jest tak wiele, że samo ich opracowanie zajmuje kilka miesięcy. Potem na podstawie tych opracowań przygotowujemy publikacje naukowe, które z konieczności funkcjonują w wąskim kręgu specjalistów. Do opinii publicznej trafia natomiast zaledwie skrócony, syntetyczny raport, i niewątpliwie część naszych odbiorców koncentruje się na najbardziej jednoznacznych lub najbardziej spektakularnych komunikatach w nim sformułowanych.

Warto podkreślić, że nasze badania nie dotyczą jedynie wąskiego wycinka rzeczywistości, lecz bardzo istotnych wyznaczników życia społecznego. Badanie praktyk lekturowych Polaków może być wziernikiem w inne procesy czy zjawiska społeczne. Od początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku udało nam się zgromadzić bogatą wiedzę o zmianach, jakie dokonywały się w tym czasie w łonie polskiego społeczeństwa.

Mamy czym się chwalić – badania czytelnictwa prowadzone w Bibliotece Narodowej są unikatowe. Nikt w skali świata nie prowadzi takich badań równie systematycznie, tak poważnie traktując zarówno ich metodologię, jak i uzyskane za ich pomocą wyniki. Można powiedzieć, że nasze badania czytelnictwa wraz z komentarzami, które wokół nich narosły, są pierwszorzędnym źródłem wiedzy nie tylko o dynamice naszej kultury, ale również o naszej zbiorowej samowiedzy.

W raporcie dotyczącym badań z 2012 roku pada nawet zdanie: „Badanie czytelnictwa to jedno z narzędzi diagnozowania głębokości różnic społecznych”. Ale ja cały czas mam wątpliwości, czy osoby praktycznie zajmujące się tematem czytelnictwa, te, które wyniki takich badań powinny przekładać na działania animacyjne lub na polityki publiczne, są w stanie wyczytać z nich wszystkie istotne wnioski.

Mam nadzieję, że tak. W ostatnim badaniu szczególnie mocny akcent położyliśmy na kwestię otwartości i zamknięcia kultury czytelniczej. Chcieliśmy powiedzieć, że czytanie – wbrew zdroworozsądkowemu rozumieniu – jest nie tylko praktyką indywidualną, ale też społeczną, więc nie możemy myśleć o promocji czytelnictwa, abstrahując od wymiaru społecznego tej praktyki kulturowej. Mam poczucie, że takie spojrzenie na tę kwestię przestaje być odosobnione – ostatnie lata pokazują, że zaczyna się w Polsce myśleć o czytaniu nie tyle jako o fragmencie tak zwanej „kultury duchowej”, która jest dodatkiem do „prawdziwego życia”, ale traktować je jako problem państwa, społeczeństwa, taki, na który trzeba patrzeć wieloaspektowo, angażując różne podmioty. Wyraźnym sygnałem takiego zwrotu jest przypisanie Narodowego Programu Rozwoju Czytelnictwa nie tylko resortowi kultury, ale też resortowi edukacji.

Choć dopiero od tego roku.

Tak, ale mimo wszystko to ważny sygnał.

Przejdźmy do danych z ostatniego badania, przeprowadzonego w 2014 roku. Co one nam mówią?

Z badania wynika, że spadek czytelnictwa w Polsce prawdopodobnie się zatrzymał. Dołek, który odnotowaliśmy w poprzednich latach, nie pogłębia się. Trzeba jednak podkreślić, że ten ogólny wskaźnik – przeczytanie jednej książki w ciągu roku – jest jednym z wielu i nie traktowałbym go jako wystarczającej podstawy do mówienia o czytelnictwie w sposób pogłębiony.

Warto dostrzec, że pod pozornie niezmieniającymi się wskaźnikami ogólnymi widać bardziej złożone procesy. Uwagę zwraca przede wszystkim kwestia konsekwentnej prywatyzacji kultury czytelniczej. Prywatyzacji nie w sensie ekonomicznym, ale w takim, że czytanie stało się praktyką życia prywatnego w podobnym stopniu, jak różne elitarne praktyki konsumpcji, na przykład dobrych starych win czy odpowiednio dobranych serów pleśniowych. Brzmi to trochę prowokacyjnie, ale chodzi mi właśnie o to, że jeśli spojrzymy na źródła czytanych książek, na motywacje wyboru tej czy innej książki, wreszcie na to, kim są osoby czytające, to okazuje się, że kultura czytelnicza to kultura kręgów prywatnych, dziedziczona w rodzinie jak kapitał kulturowy, w taki sposób, że wychodząc z czytających rodzin, trafiamy do czytających kręgów społecznych, i odwrotnie – wychodząc z nieczytających rodzin, zazwyczaj trafiamy do nieczytających grup. Można więc powiedzieć, że kulturę czytelniczą dobrze opisuje stworzona przez Pierre’a Bourdieu kategoria reprodukcji kultury. Oficjalne instytucje kultury, takie jak biblioteki czy szkoły, są na drugim planie. To niepokojące zjawisko – społeczeństwo, które rozpada się na dwie skrajne populacje, coraz częściej niemające ze sobą żadnego wspólnego języka.

Jaki użytek z takiej wiedzy powinny zrobić choćby instytucje państwa, ale też osoby zaangażowane w promocję czytelnictwa?

Pierwszy wniosek, jaki z niej wypływa, jest taki, że działania promujące czytelnictwo powinny być adresowane raczej do środowisk nieczytających niż czytających. Z tego punktu widzenia akcje, które polegają na utwierdzaniu się elit w dobrym samopoczuciu („my czytamy”), do niczego wartościowego nie prowadzą.

Po drugie, trzeba wziąć pod uwagę, że czyta się bądź nie czyta w jakimś otoczeniu społecznym, więc kiedy osoby znajdujące się poza kulturą czytelniczą podejmują akt lektury, powinny otrzymywać jakieś pozytywne zwroty ze swoich środowisk społecznych. Trudno czytać na przekór całemu światu, zwłaszcza jeśli jest się osobą, która nie przywiązuje do czytania wielkiej wagi. Zamiast kategoriami demograficznymi czy zawodowymi, trzeba tu myśleć środowiskami – grupami ludzi, którzy są ze sobą w jakieś relacji.

Warto też skupić się na osobach starszych. Polska kultura nieczytania jest o tyle specyficzna, że u nas – najwyraźniej w skali Europy – występuje zjawisko polegające na tym, że im jest się starszym, tym mniej się czyta, mimo mniejszej aktywności zawodowej i większej ilości czasu wolnego. Prawdopodobnie wynika to z szerzej pojętego kulturowego modelu starzenia się. Starzenie się to w Polsce wypadanie z kolejnych kręgów społecznych, stawanie się coraz bardziej niepotrzebną osobą. W związku z tym być może do zwiększenia zainteresowania książką, jakąś wiedzą o świecie, przyczyniłyby się akcje aktywizujące osoby w wieku poprodukcyjnym, których, jak wiemy, będzie coraz więcej.

Na pewno należałoby też przyjrzeć się konkretnym instytucjom państwa, które są odpowiedzialne za podtrzymywanie bądź animację kultury czytelniczej. Nie chcę, żeby to zabrzmiało dramatycznie, ale dużo do przemyślenia mają środowiska bibliotekarskie. Mamy w Polsce znakomite przykłady bibliotek otwartych także na osoby, które zaglądają do nich z rzadka, ale są też takie placówki, obok których przechodzą codziennie dziesiątki tysięcy ludzi, a o tych bibliotekach nikt nie wie i nie są one zainteresowane, by ktoś się dowiedział. Czasem mam wrażenie, że biblioteki to instytucje dla tych, którzy mają dużo samozaparcia, by do nich dotrzeć.

Nie uważam oczywiście, że biblioteki mają stać się miejscami wzorowanymi na galeriach handlowych, ale jednak przydałoby się wdrożyć więcej pomysłów, działań służących otwarciu na nowych czytelników, zwłaszcza że czytelnicy to nie tylko osoby, które intencjonalnie idą po książkę do biblioteki czy księgarni, ale także tacy ludzie, którzy znajdują się na pograniczu czytania i nieczytania i którzy trafiają na książki przypadkowo. Jeśli kupią książkę, to raczej nie w księgarni, tylko przy okazji zakupów w sklepie spożywczym, a jeśli pójdą książkę pożyczyć, to nie dlatego, że specjalnie pojadą do biblioteki, tylko dlatego, że jest ona po drodze lub dzieje się w niej coś, co ich przyciąga. To grono ludzi do zagospodarowania – dla nich książka nie jest produktem pierwszej potrzeby, ale można ich utrzymać w kręgu zainteresowania książką.

Na obronę bibliotek powiedziałabym jednak, że wiele tu zależy od pieniędzy, a w Polsce biblioteki wciąż są w dużym stopniu niedofinansowane.

Nie do końca się zgodzę. Na konferencjach poświęconych bibliotekom pokazuje się zwykle efektowne skandynawskie przykłady nowoczesnych gmachów, naprawdę świetne wzorce. Ale kiedy się na nie patrzy, można powziąć przekonanie, że my z tych wzorców nie jesteśmy w stanie na razie skorzystać właśnie ze względów finansowych, a następnie dojść do wniosku, że jesteśmy usprawiedliwieni – wszak bez pieniędzy nic nie da się zrobić. Zawsze najłatwiej powiedzieć, że potrzeba więcej pieniędzy. Jednak to nie jest jedyny punkt odniesienia. Są w Europie kraje, w których biblioteki będące odpowiednikami naszych bibliotek publicznych są żywymi miejscami ogniskującymi lokalną aktywność kulturalną pomimo braku wielkich nakładów finansowych. Może warto pomyśleć o bibliotece jako o miejscu, które systematycznie zaprasza czytelników do zmiany sposobu aranżacji wnętrza, ustawienia książek w inny sposób? Lokalna społeczność powinna poczuć, że jest rzeczywistym gospodarzem biblioteki, a bibliotekarz – jej animatorem. Biblioteki nie muszą być bardzo drogie, żeby być nowoczesne.

A szkoła nie jest instytucją, której rolę w animowaniu czytelnictwa wciąż przegapiamy?

Szkoła ma oczywiście pierwszorzędne znaczenie. Z badań wynika, że w Polsce szkoła jest instytucją, która potrafi zmusić do czytania przynajmniej fragmentów książek, ale jednocześnie nie kształtuje trwałych nawyków lekturowych. Po wyjściu ze szkoły gremialnie przestajemy czytać. To rzeczywiście zastanawiające. Na pewno warto przyjrzeć się programom szkolnym. Dużo się w Polsce dyskutuje o kanonie lektur – te dyskusje to wręcz nasza narodowa specjalność, jednak służą one nie tyle rzeczywistemu rozwiązaniu problemu, ile ekspresji światopoglądów właściwych poszczególnym środowiskom zabierającym głos w tej sprawie. Tymczasem problem nie leży w kanonach, bo jeśli przyjrzymy się podstawom programowym, to w gruncie rzeczy można zaryzykować tezę, że tego kanonu prawie nie ma, a lekturami szkolnymi w praktyce są książki, które znajdują się w szkolnej bibliotece. To zatem raczej problem bibliotek szkolnych, które są słabo wyposażone i nie zawsze wystarczająco dostępne dla młodzieży (na przykład są zbyt krótko otwarte albo po prostu źle zorganizowane). Ich modernizacja to wielka praca do wykonania.

Po drugie, zobaczmy, że nauczanie języka polskiego jest pomyślane właściwie jako nauczanie filologiczne. Być może warto to myślenie przemodelować tak, aby w punkcie wyjścia stało doświadczenie egzystencjalne, doświadczenie własne młodzieży, która przecież nie cała będzie studiować filologię, a w książkach może poszukiwać odpowiedzi na ważne dla siebie pytania. Problem nie leży w kanonach i tym, co powinno się w nich znaleźć, tylko właśnie w tym, że w dotychczasowym rozwiązaniu szkoła jest w stanie uśmiercić każdą, nawet najbardziej atrakcyjną książkę. Gdybyśmy spełnili postulaty, żeby na liście lektur znalazł się Harry Potter czy Zmierzch, to idę o zakład, że po roku te książki zmieniłyby się w Nasze szkapy i Antki, które uchodzą za skrajnie nudne. Na tym polega mechanizm uśmiercania przyjemności z lektury.

Dobrym kontrprzykładem jest Szwecja, gdzie akcent kładzie się na to, że szkoła ma nauczyć nawyku czytania, przyjemności płynącej z lektury. W tym celu sięga się między innymi po takie rozwiązania, jak wspólne czytanie czy niestandardowe formy potraktowania tekstu literackiego. Wydaje się, że to bardziej sensowne ujęcie.

W ostatnich badaniach po raz pierwszy ujęto kwestię głośnego czytania dzieciom. Jakie ono przynosi efekty? Takie działanie wydaje się cenne, ale wniosek jest nieoczywisty.

Akcja „Cała Polska czyta dzieciom”, propagująca głośne czytanie, trwa już ładnych parę lat i można powiedzieć, że istnieje duża grupa Polaków, którzy wychowali się w czasie jej trwania, a szerzej – że czytanie dzieciom staje się coraz bardziej naturalnym sposobem myślenia o wychowaniu w domu.

Nasze badania pokazują, że osobom urodzonym po 1986 roku (w tym roku urodzili się pierwsi absolwenci gimnazjum) czytało się w domu częściej, więcej oraz że w ich przypadku różnice płciowe słabiej przekładają się na model wychowania. Przed 1986 rokiem czytano głównie dziewczynkom, i to dziewczynki zachęcano do samodzielnego czytania, chłopców zaś traktowano jako osoby, które nie muszą czytać, żeby osiągnąć w życiu sukces. Ponadto widać wyraźnie, że samo czytanie dzieciom nie wystarcza, jeśli myślimy o wychowaniu do czytania. W tym kontekście bardziej miarodajny jest indeks socjalizacji do czytania, na który składają się między innymi takie wskaźniki, jak czytanie dzieciom, zachęcanie do lektury własnej, pokazywanie samego siebie jako osoby czytającej, zainteresowanie stopniami dziecka w szkole, kupowanie książek jako prezentów czy kupowanie ich dla siebie. Zachodzi bardzo wyraźna korelacja pomiędzy niskim poziomem tego wskaźnika a niskim poziomem czytelnictwa i odwrotnie.

Znowu dochodzimy zatem do wniosku, że nie da się myśleć o czytelnictwie – swoją drogą, co to za słowo: „czytelnictwo”! jak hutnictwo – nie da się myśleć o czytaniu, szukając jednego wyjaśnienia. Czytanie jest wielowymiarową praktyką kulturową.

Wbrew temu, że mówimy o skomplikowanym procesie, chciałam zapytać o prosty wskaźnik, czyli kategorię czytelnika stosowaną w badaniach. Jako czytelnika określa się tu osobę, która w ciągu poprzedzających badanie dwunastu miesięcy przeczytała przynajmniej jedną książkę. Muszę przyznać, że to budzi moje wątpliwości. Zauważyłam też, że jeszcze dwa lata temu osoba, która czytała więcej niż siedem książek rocznie, była nazywana czytelnikiem rzeczywistym; teraz jest określana jako czytelnik intensywny, czyli wymagania zostały obniżone. Z czego wynika takie sformułowanie tych kategorii? Mimo że mówimy tutaj o wieloaspektowości tych badań, w odbiorze społecznym to właśnie ta jedna książka rocznie staje się najważniejszym wskaźnikiem.

To wynika z charakteru i funkcji naszych badań, która polega na stworzeniu możliwie szerokiej mapy kultury czytelniczej w możliwie dużej skali. Dlatego osoby sytuujące się na pograniczu kultury książki, takie, które czytają od przypadku do przypadku, w jednym roku coś przeczytają, w innym nie, chcemy mimo wszystko zatrzymać po stronie czytających, żeby lepiej dookreślić stronę nieczytających.

Na pewno bardziej interesujący są ci, którzy czytają przynajmniej siedem książek w ciągu roku. Po pierwsze dlatego, że są bliżsi temu, co intuicyjnie nazwalibyśmy czytelnictwem czy kulturą czytelniczą, a po drugie w ich przypadku możemy obserwować długotrwałe tendencje. Na przykład to, że pomiędzy 2004 a 2008 rokiem ta populacja zmniejszyła się z dwudziestu dwóch, dwudziestu czterech procent do dziesięciu, jedenastu procent i utrzymuje się na tym poziomie, co pokazuje pewien długotrwały proces, ale też pewną stabilizację.

Spojrzałbym jeszcze na inne wielkości. Jeśli weźmiemy pod uwagę czytanie książek w kontekście innych praktyk kulturowych, to znaczy wyodrębnimy ludzi, którzy w ciągu roku poprzedzającego badanie nie czytali absolutnie nic, to znaczy żadnych książek, jakiejkolwiek prasy w postaci elektronicznej czy papierowej, a nawet dłuższego tekstu w ciągu ostatniego miesiąca, okaże się, że mamy ponad dziewiętnaście procent ludzi znajdujących się poza kulturą tekstu. Można nawet zaryzykować pewne publicystyczne uogólnienie, że ten rodzaj wtórnego analfabetyzmu dowodzi możliwości funkcjonowania w świecie współczesnym bez kontaktu ze słowem pisanym. Z drugiej strony mamy około trzydziestu jeden procent osób, które czytają właściwie wszystko – książki, prasę, dłuższe teksty. A siedemnaście procent to osoby, które czytają zarówno w formacie elektronicznym, jak i w formacie papierowym. Może właśnie tak powinniśmy spojrzeć na naszą populację: dziewiętnaście procent jest absolutnie poza kulturą pisma, a siedemnaście procent konsumuje wszystko, co jest utrwalone w formie zapisu literowego. Te dwie populacje to kulturowe ekstrema naszego społeczeństwa.

W kwestionariuszu sprzed dwóch lat pytali państwo także o większą liczbę książek, a w wynikach ta odpowiedź się nie pojawia. Mam na myśli przedziały do dwudziestu czterech książek i powyżej.

Bo o czym tu mówić? To są takie wielkości, że nie warto w ogóle skupiać na nich uwagi. Pytamy o nie właściwie po to, by odnotować, jak mała jest ta populacja. Podobnie jest z pytaniem o wielkość księgozbioru domowego. Osób, które mają co najmniej tysiąc książek, co wydaje się wielkością rozsądną, jest w granicach jednego procenta, czyli błędu statystycznego.

W ramach badania pytają państwo też, czy w ciągu ostatniego miesiąca badany przeczytał tekst o objętości co najmniej trzech stron, także w formie elektronicznej. Czego możemy się dowiedzieć na podstawie odpowiedzi na to pytanie?

Wyraźnie spada odsetek osób czytających dłuższe narracje, większe eseje, minipowieści, opowiadania, po prostu książki. W 2012 roku wydawało się, że rośnie za to odsetek czytających dłuższe teksty, ale nie tak długie jak orientacyjna objętość książki. Wyniki badania z 2014 roku zasiały w nas pewne wątpliwości: otóż kiedy pokazaliśmy naszym respondentom tekst o objętości około trzech stron, liczba pozytywnych odpowiedzi na to pytanie spadła. Być może było tak, że respondenci zobaczyli, ile to jest, i zdali sobie sprawę, że jednak nie czytają tekstów o takiej objętości.

W każdym razie niewątpliwie interesujące jest to, że ludzie młodzi, którzy chodzą do jakiejś szkoły, czytają stosunkowo dużo, ale na ogół fragmentarycznie. Młodzi respondenci częściej niż inni deklarują, że czytają wybiórczo, jedynie przeglądają książki. Zapewne bierze się to z trybu funkcjonowania w szkole, gdzie coraz częściej wymagana jest jedynie lektura fragmentów większych całości, a być może kształtuje się taki rodzaj wrażliwości, gdzie czytanie czegoś o objętości, powiedzmy, trzystu stron przestaje być praktyką życia codziennego, i łatwiej przyswajamy treści stosunkowo krótkie.

Warto też wspomnieć, że do niedawna formułowano kasandryczną wizję, jakoby druk i media elektroniczne były dwoma światami, w związku z tym jedno pożre drugie – i za pewnik przyjmowano, że to media elektroniczne pożrą druk. Tymczasem jeśli przyjrzymy się osobom systematycznie korzystającym z internetu i poszukującym tam różnych rzeczy, okazuje się, że przeszło czterdzieści procent z nich nie szuka w sieci żadnych informacji, żadnych treści pisanych. Natomiast jeśli wyodrębnimy osoby, które czytają książki i prasę papierową, zobaczymy, że nieporównanie częściej niż inni korzystają one z sieci jako źródła tekstów. Wynika z tego, że jeśli mamy nawyk czytania dłuższych tekstów, to z mediów elektronicznych korzystamy w inny sposób niż osoby nieczytające. Jeśli przypomnimy sobie zatem wszystkie dyskusje o społeczeństwie wiedzy, które miało być budowane za pomocą pozornie demokratycznego medium, jakim jest internet, to okazuje się, że te przewidywania możemy włożyć między bajki pisane przez naiwnych zwolenników tezy o technologicznym determinizmie. Nie tędy droga. Jeśli chcemy poważnie myśleć o społeczeństwie wiedzy, to raczej przez kształtowanie nawyków czytania stosunkowo długich form – książek, prasy informacyjnej – a nie poprzez danie do ręki narzędzia elektronicznego, bo samo to niewiele zmienia.

Porozmawiajmy jeszcze o tym, skąd pozyskujemy książki. Z badań wynika, że biblioteki nie plasują się tu wcale bardzo wysoko. Państwo pytają też o miejsca zakupu książek, między innymi pojawia się konkretnie Empik, o którym ostatnio było głośno w kontekście jego kłopotów finansowych i sposobu, w jaki ta sieć traktuje obecnie książkę. W artykule Romana Pawłowskiego w „Gazecie Wyborczej” pojawiło się nawet hasło „Nie będę płakać po Empiku”. Czy wyniki badań nie wskazują, że jednak płakalibyśmy po Empiku, bo to wciąż istotne źródło książkowych zakupów?

Chyba byśmy nie płakali, a to z tego powodu, że sieci księgarskie, zwłaszcza sieć Empiku, mają placówki przede wszystkim w największych miastach, czyli tam, gdzie, po pierwsze, istnieją też inne kanały dostępu do książek i gdzie, po drugie, mieszkają ludzie, którzy statystycznie znacznie częściej niż mieszkańcy miast średnich i małych czy wsi pozyskują książki z wielu różnych źródeł. Nie jest zatem tak, że obecność tej czy innej sieci handlu między innymi książkami – bo nie tylko książkami – coś zasadniczo zmienia. Inna sprawa, że rynek nie znosi próżni, więc prędzej czy później coś by w to miejsce weszło. Można też rozumować odwrotnie: że osoby zamieszkujące miejsca, gdzie jest dostęp do tego typu sklepów, ale które książki czytają stosunkowo rzadko, od przypadku do przypadku, nie chodzą po nie do Empiku czy innych sieci. One częściej trafiają na książki przy okazji – na przykład w dyskontach spożywczych czy na stoiskach, które są po drodze ich codziennych zakupów. Intencjonalna wizyta w miejscu zorganizowanym wokół książki, czy to sprzedawanej, czy wypożyczanej, nie jest częścią ich codziennego życia.

Czyli możemy powiedzieć, że większe oddziaływanie ma książka w supermarkecie?

Większe oddziaływanie na tego typu czytelników. Warto tu też wspomnieć o książkach sprzedawanych w punktach z prasą. Osoby, które czytają systematycznie, raczej ich tam nie kupują. Natomiast osobom, które nie chodzą do księgarni, nie korzystają z bibliotek, zdarza się przy okazji innego zakupu w takim właśnie miejscu kupić także książkę. To są po prostu inne obiegi książki. Nie utożsamiajmy ze sobą wszystkich konsumentów, bo to są czasem zupełnie niespotykające się populacje.

W badaniach pojawiają się też pytania o książki kupowane na prezent lub w prezencie otrzymywane. Co właściwie mówią nam odpowiedzi na takie pytania?

Mówią nam o tym, czy książka jest częścią wymiany dóbr, w której funkcjonujemy na co dzień lub od święta, czy jest przedmiotem rozmów, czy jest przedmiotem refleksji, kiedy myślimy o bliskiej nam osobie, po prostu – czy funkcjonuje w życiu prywatnym. Odwołując się do antropologicznych teorii wymiany, sięgających bardzo głęboko wstecz, na przykład do Marcela Maussa i innych autorów, którzy zajmowali się wymianą jako spoiwem kultury, można powiedzieć, że wszelkie interakcje ludzkie polegają na wymienianiu czegoś z innymi ludźmi: wymieniamy ze sobą słowa, składamy sobie życzenia, wymieniamy rzeczy w sposób komercyjny, ale też dajemy sobie różnego typu prezenty symboliczne czy praktyczne, które służą podtrzymaniu więzi z innym człowiekiem, wyrażeniu czegoś pozytywnego na jego temat. Pytanie o to, czy książki są językiem mówienia ludziom, że są nam bliscy, jest więc pytaniem zasadnym. To jedno z tych pytań, które pozwalają nam rozróżnić część polskiego społeczeństwa, gdzie książka funkcjonuje jako przedmiot podtrzymujący więzi, od tej, w której nie funkcjonuje. Jak łatwo przewidzieć, okazuje się, że odpowiedź na to pytanie koreluje z innymi wskaźnikami.

A czy dowiadujemy się czegoś na temat upodobań lekturowych badanych?

Jeśli chodzi o ostatnie badania, to na razie możemy tylko ogólnie powiedzieć, jakie książki i autorzy pojawiają się w wykazach. Nie ma tu zaskoczenia, bo pojawia się zarówno cykl książek o Greyu, jak i nieśmiertelny w polskich badaniach czytelnictwa Sienkiewicz. Ale trudno tutaj mówić o poważnych rozpoznaniach, bo odsetek osób wskazujących w badaniu konkretne tytuły jest bardzo mały.

Ciekawsze rezultaty uzyskamy, gdy książki wskazane przez naszych respondentów podzielimy na typy i zobaczymy, co wybierają poszczególne części polskiego społeczeństwa. W 2012 roku okazało się na przykład, że klasyka literatury pięknej oraz stosunkowo nowe wysoko artystyczne książki literackie, publikowane po raz pierwszy w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat, to pozycje, które dobrze różnicują kompetencje czytelnicze. Okazuje się, że klasyka literacka jest wybierana przez osoby stosunkowo niepewne swoich kompetencji czytelniczych, nie najwyżej wykształcone, raczej w starszym wieku, takie, które chcą być pewne jakości czytanej literatury, choćby dzięki temu, że została ona skanonizowana przez szkołę. Z kolei osoby czytające sporo, czyli co najmniej siedem książek w ciągu roku, czytające prasę, aktywne kulturalnie, na tle całej populacji nieporównanie częściej wybierają książki, które jeszcze nie mają swojego miejsca w historii literatury, które jeszcze nie zostały włączone do żadnego kanonu, o których jeszcze nikt ostatecznie nie przesądził – jeśli w ogóle można to ostatecznie przesądzić – czy są wartościowe czy nie, czyli książki ryzykowne, a więc współczesne.

Czy jest coś, czego badanie Biblioteki Narodowej nie obejmuje, a co byłoby przydatną wiedzą o czytelnictwie?

Na pewno warto byłoby jeszcze skupić się na poszczególnych fragmentach naszej populacji. W szczególności do zagospodarowania są seniorzy, bo gimnazjalistów i szeroko rozumianą młodzież mamy dobrze opracowanych w naszych badaniach. Ale seniorzy to poważny problem, słabo rozpoznany, zwłaszcza że do kategorii seniorów wpadają osoby bardzo różne, o zróżnicowanym doświadczeniu życiowym, o bardzo różnym wykształceniu.

Chcielibyśmy też zrobić badania dotyczące samego pojęcia książki. Ono niewątpliwie ostatnio się zmienia – wszyscy mamy tego świadomość i próbujemy uwzględniać to w badaniach. Zbadanie tego, jak jest naprawdę, jakie są skojarzenia związane z książką lub które przedmioty są kojarzone jako książka i jak to się rozkłada w populacji, mogłoby przynieść wartościowe rezultaty poznawcze. Chodziłoby po prostu o zdanie sobie sprawy z tego, czym książka jest nie w sensie bibliograficznym, ale w sensie społecznym, kognitywnym.

A czy są badania, które diagnozują, co decyduje o atrakcyjności książek? Wydaje mi się to szczególnie istotne w przypadku młodzieży, bo pozwoliłoby nam uzyskać wskazówki, które można by wykorzystywać w szkole. Ale właściwie jest to istotne w każdej grupie, w której chcemy propagować czytanie.

Trochę wniosków na ten temat wynika z naszych badań, kiedy pytamy na przykład o rolę takich czynników, jak atrakcyjna szata graficzna. I okazuje się, że kwestie związane z fizycznością książki, atrakcyjną szatą graficzną są istotne głównie dla osób na pograniczu kultury czytelniczej. Przekonanych nie ma co przekonywać, bo im jest wszystko jedno, czy książka ma taką czy inną okładkę, dla nich bardziej liczy się zawartość, ewentualnie cena czy dostępność. Natomiast jeśli chodzi o te osoby na pograniczu, być może jest tutaj pole do działania. I znów świetnym punktem odniesienia okazuje się Szwecja, gdzie są organizowane ciekawe akcje skierowane do osób wykluczonych z kultury czytelniczej przez swoją fizjologię, na przykład wady wzroku uniemożliwiające swobodne czytanie. Szwecja jest też dobrym przykładem znoszenia barier fizycznych w dostępie do księgozbiorów, na przykład bibliotek publicznych. Tamtejsze biblioteki są pod tym względem wzorcowe, wszędzie da się wjechać wózkiem. W Polsce także w tej dziedzinie jest jeszcze wiele do zrobienia.

**
Dr Roman Chymkowski – absolwent Instytutu Socjologii oraz Wydziału Polonistyki Uniwersytetu
Warszawskiego. Stopień doktora uzyskał na podstawie rozprawy na temat praktyk lekturowych studentów
warszawskich uczelni wyższych. Od 2004 roku pracownik Instytutu Kultury Polskiej UW, od 2010 roku
kierownik Pracowni Badań Czytelnictwa Instytutu Książki i Czytelnictwa Biblioteki Narodowej.

**
Wstępne wyniki badań czytelnictwa z 2014 roku zostały opublikowane w formie e-booka: Izabela Koryś, Dominika Michalak, Roman Chymkowski,
Stan czytelnictwa w Polsce w 2014 roku, Biblioteka Narodowa, Warszawa 2015.

**
Rozmowa pochodzi z książki „Szwecja czyta. Polska czyta” pod redakcją Katarzyny Tubylewicz i Agaty Diduszko-Zyglewskiej, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej we wrześniu 2015.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Magda Majewska
Magda Majewska
Redaktorka, animatorka kultury
Redaktorka, animatorka kultury, popularyzatorka literatury i kultury dla dzieci aktywna w internecie pod szyldem Mosty z książek. Z Krytyką Polityczną związana od 2010 roku, w latach 2013–2023 redaktorka strony KrytykaPolityczna.pl, odpowiedzialna głównie za tematykę kulturalną i społeczną. Absolwentka politologii UW, Podyplomowych Studiów Polityki Wydawniczej i Księgarstwa UW oraz Studiów Podyplomowych „Literatura i książka dla młodzieży wobec wyzwań nowoczesności” na UW. Zajmowała się promocją i PR-em w dziedzinie kultury (m.in. promocją TR Warszawa w latach 2006–2010) oraz animacją projektów społeczno-kulturalnych. Redaktorka książek, głównie dla dzieci i młodzieży (m.in. „Złodziejki książek”). Inicjatorka akcji społecznej „Warszawa Czyta”, współprowadzi Mokotowski Dyskusyjny Klub Dyskusyjny. Feministka, weganka, rowerzystka. Mama Mirona.
Zamknij