Polacy bali się o swoje rodziny i bliskich walczących w powstaniu; Żydzi najczęściej nie mieli już nikogo, o kogo mogliby się bać.
Los ludności cywilnej w okresie powstania był w zasadzie wspólny dla Polaków i Żydów: początkowy entuzjazm, a później tułaczka, strach, choroby, poczucie beznadziei. Wspólny był strach „cywilny” – przed bombami, pożarami, wspólne doświadczenia głodu, pragnienia, poniewierki. Dla Żydów zniknęła zmora, jaką byli szmalcownicy i granatowi policjanci, znikł także bezpośredni strach przed Niemcami. Żydzi mieli jednak swój własny strach: o to, co się może wydarzyć w momencie ujawnienia pochodzenia, o niechęć, szykany czy agresję, która może ich wówczas spotkać. Prywatny strach Polaków i Żydów także był różny: Polacy bali się o swoje rodziny i bliskich walczących w powstaniu; Żydzi najczęściej nie mieli już nikogo, o kogo mogliby się bać. Wielu ukrywających się Żydów powstanie postawiło natomiast w sytuacjach nieprzewidywanych wcześniej zagrożeń. Szczególnie trudno było chyba tym, którzy nie wychodzili na ulicę, a ich jedyny kontakt ze światem stanowili opiekunowie – Polacy lub inni Żydzi.
Wybuch walk spowodował, że wiele osób znalazło się poza miejscem swojego zamieszkania, wielu ukrywających się straciło kontakt ze swoimi opiekunami. Stanisław Jankowski „Agaton” zanotował, że „wielu cywilów wybuch Powstania zastał na ulicy, w przypadkowym miejscu i odciął od rodzin. Kto nie zdążył dotrzeć do swoich w ciągu pierwszych dni, ten koczował wśród obcych. Koczował i wypytywał”.
Do takich należeli Helena Rauch i ukrywający ją Polak Stanisław Robak, którzy z maleńkim dzieckiem znajdowali się w Śródmieściu, gdy wybuchło powstanie. Poznali się w 1941 r. we Lwowie, on był artystą cyrkowym, ona młodą wdową w szóstym miesiącu ciąży. Stanisław zabrał Helenę do Warszawy, dał jej papiery swojej siostry, zatrudnił jako kasjerkę w teatrzyku przy Targowej 73, który założył. Zamieszkali na Pradze, w 1944 r. urodziło się dziecko z ich związku. Niestety, teatrzyk zbankrutował, a Stanisław poszedł na kilka miesięcy do więzienia, gdyż, jak wspominał, zatrzymano go „na Żelaznej Bramie, gdzie przy stole uprawiałem gry niedozwolone. Miałem bowiem zezwolenie na gry zręcznościowe, a uprawiałem gry szczęścia”. Po wyjściu z więzienia pracował nadal przy stołach szczęścia na Bagnie, a „powstanie warszawskie zastało nas oboje z młodszym dzieckiem na ulicy. Dziecko starsze było na ul. Miedzianej u kolegi. Schroniliśmy się na ul. Skorupki 5 i tam 1/2 roczne dziecko zostało przysypane. Myśmy ocaleli, a ja zgłosiłem się do AK jako plutonowy podchorąży pod pseudonimem »Toncio«. Dnia 5 października we czwartek 1944 poszliśmy do Pruszkowa”.
W wielu relacjach Żydów, którzy w czasie wojny ukrywali się w Warszawie, okres powstania warszawskiego streszczony jest – jak w tym cytacie – w jednym lub najwyżej w kilku zdaniach.
Niektórzy uważają, że o powstaniu warszawskim mówi się tak wiele, że ich głos nie ma w tym kontekście znaczenia; uważają swoje wspomnienia za zbyt skromne, mało bohaterskie.
16-letnia Halina Złotnik, deportowana do warszawskiego getta z Głowna, uratowana w sierocińcu zakonnym, pisze w swojej relacji odnośnie do powstania: „tyle się o nim pisze i mówi, że moje wspomnienia nie mają chyba dużej wartości. Powiem tylko, że było strasznie; strasznie nie tyle bombami, łunami pożarów, krwawymi ulicami – ile strasznie bohaterstwem, tą walką, co nie miała jutra, i śmiercią bojowników i klęską boju”.
W przypadku wielu innych relacji żydowskich niewielka ilość miejsca poświęcona powstaniu warszawskiemu jest zrozumiała w kontekście ogromu tragedii ich wojennych doświadczeń. Często odnotowują jedynie wybuch walk i w jednym, dwóch zdaniach przedstawiają swoje losy, co uniemożliwia bardziej szczegółowe odtworzenie ich życia w tym okresie. Relacje obszerniejsze należą do rzadkości. Niemniej spróbujemy wyłowić, nawet z tych ubogich relacji, informacje, które pozwolą przedstawić problemy związane z przeżyciami Żydów cywilów w czasie powstania.
Prócz wspólnego wszystkim mieszkańcom Warszawy doświadczenia strachu, niepokoju i niepewności jutra, Żydzi dźwigali swój dodatkowy garb: pochodzenie, z którego – mimo zasadniczej wspólnoty losu – wynikały pewne dylematy i problemy. Pierwszym dylematem – w momencie wybuchu powstania – było pytanie: ujawniać swoje pochodzenie czy też nie. Drugim dylematem – w momencie upadku powstania – było pytanie: wychodzić z miasta z ludnością cywilną czy pozostać i ukrywać się w ruinach? W czasie dwóch miesięcy walk było ponadto wiele innych codziennych problemów, wśród nich i te wynikające z zetknięcia się z antysemityzmem czy niechęcią do Żydów. Były one często związane z ogólnymi nastrojami w czasie powstania.
Nastroje i postawy ludności cywilnej w Warszawie w okresie powstania ewoluowały odpowiednio do sytuacji militarnej. Pierwszy tydzień walk – to czas zwycięstw Polaków i postawy obronnej Niemców. To czas powszechnej euforii, spontanicznego współdziałania z wojskiem, przyłączania się do walki. Komendant Armii Krajowej gen. Tadeusz Bór-Komorowski w swoich wspomnieniach tak opisywał nastroje pierwszych dni: „Ludzie w stolicy czuli się szczęśliwsi niż kiedykolwiek. Pomimo niebezpieczeństwa, pomimo śmierci, która zbierała obfite żniwo na ulicach i w domach, pomimo pożarów i bombardowań – Warszawa była pijana wolnością, oddychała pełną piersią po latach niewoli”.
Mieszkańcy miasta w pierwszych dniach powstania spontanicznie pomagali walczącym, przyłączali się na przykład do budowy barykad. Przy budowie barykad na Lesznie pomagała Estera Kerżner („powstańcy wzywali do budowania barykad. Kto żyw szedł na to wezwanie. Budowałam barykady nieopodal mego mieszkania. Skończywszy budowę jednej barykady, wzięłam udział w następnej, a potem w trzeciej”); w Śródmieściu – Ludwika Dawidowicz-Wiener („Nocami często wychodziłam do pracy przy ustawianiu barykad. Bomby świszczały nad głową, ale to mi wcale nie przeszkadzało”), na rogu ul. Topiel i Tamki – Wiktor Gold („ta część miasta była zajęta przez powstańców, a ja pomagałem w kopaniu rowów, robieniu
barykad”).
Z balkonu przy Nowym Świecie budowę barykad obserwował Jan Nowak-Jeziorański i tak tę scenę po latach opisał: „Mieszkańcy pobliskich domów, bez żadnego rozkazu z góry, zupełnie spontanicznie, budują wzdłuż ulicy barykadę, która ma zamknąć drogę czołgom. Jedni kopią rów, inni wyrzucają przez okna i znoszą ze wszystkich stron, co im pod rękę popadnie. Za mało jest łopat i kilofów. Ludzie rozwalają jezdnię czym się da, niektórzy wyrywają kawałki bruku gołymi rękami, ale robią to z tak nieprawdopodobnym zapałem i pośpiechem, że w ciągu kilkunastu minut powstaje głęboki rów. (…) W tym tłumie pod nami zacierają się wszelkie różnice; robotnik ze sklepikarzem obok profesora uniwersytetu, żołnierz z biało-czerwoną opaską z cywilem, starzy z młodymi, chłopcy i dziewczęta. Dźwigają ciężkie kamienne płyty wyrwane z chodników, znoszą skrzynie i meble”.
Te nastroje, o czym świadczą powojenne materiały autobiograficzne, udzielały się Żydom. Yehuda Nir pisał w swoich wspomnieniach: „Muszę przyznać, że pierwszy tydzień powstania był pasjonujący. Pomijając naloty i strzelaninę, nastrój panował radosny”. Wśród kilkunastu tysięcy Żydów ukrywających się w Warszawie w przededniu wybuchu powstania znajdował się także Alojzy Muraszko, prawnik ze Lwowa, który uciekając przed Zagładą, przyjechał tu wraz z żoną Jadzią w marcu 1943 r. Latem 1944 r. mieszkali przy ul. Chłodnej 16. Muraszko tak wspomina początek sierpnia: „Nie wiedząc nic o organizacji powstania i przesłankach jego wybuchu, o faktycznym stosunku sił w Warszawie i pod Warszawą, popadliśmy w euforię i zaczęliśmy snuć optymistyczne plany na bliższą i dalszą przyszłość. Sądziliśmy, że trwający już tyle lat koszmar dobiega końca i znowu będziemy ludźmi. Tak reagowała chyba na początku powstania prawie cała polska ludność Warszawy.
Pamiętam jeszcze teraz, jak niezwykle szczęśliwy i bezpieczny czułem się w środku strzelaniny i narastających walk. Może to było psychologicznie uzasadnione, choć nie miało żadnej logicznej podstawy – ale dla mnie wojna w tym momencie, 1 sierpnia wieczorem, zakończyła się…”.
Aleksandra Sołowiejczyk-Guter, która ukrywała się w „aryjskiej” części miasta, a następnie przyłączyła się do powstania, wspominała: „Ludność rozentuzjazmowana pomagała żołnierzom, rwała się do pracy. Po wszystkich domach krążyły łączniczki i roznosiły gazety i odezwy. Pisma zapewniały, że wszystko idzie wspaniale, że powstańcy walczą jak lwy, a na pomoc nam idzie potężna armia rosyjska. Jeszcze parę dni cierpliwości!”. Podobne, euforyczne nastroje i powszechną życzliwość zapamiętał także cytowany już Maksymilian Tauchner: „Nigdzie poza Warszawą w pierwszych dniach sierpnia nie czuło się takiego braterstwa i jedności wszystkich, dla których zniszczenie hitleryzmu było świętym obowiązkiem i celem życia”.
Drugi etap powstania, trwający około sześciu tygodni – to, jak pisano w „Biuletynie Informacyjnym” – „Okres przebijania przez nieprzyjaciela dróg przelotowych przez miasto. Pod koniec pierwszego tygodnia powstania nieprzyjaciel, skoncentrowawszy znaczne siły, rozpoczął operację mającą doniosłe znaczenie dla całego niemieckiego frontu nad Wisłą. Chodziło o przebicie przez Warszawę dróg przelotowych, które by połączyły mosty warszawskie z całym zapleczem niemieckiego frontu”. W tym okresie Polacy zostali zepchnięci do defensywy, inicjatywa znalazła się po stronie niemieckiej. To etap ciężkich walk, obrony zdobytych w pierwszym tygodniu powstania pozycji. Dla ludności cywilnej to heroiczny etap życia w schronach, a raczej w piwnicach, bez wody, kanalizacji, oświetlenia, wentylacji, lekarstw, z wyczerpującymi się zapasami pożywienia, okres rosnącej niepewności. Ksiądz Wincenty Marczuk, który przeżył powstanie na Żoliborzu, wspominał, że „z biegiem czasu, gdy wypadki poczęły się klarować na niekorzyść powstania, a szanse zwycięstwa coraz się zmniejszały, barometr uczuć spadał, dawnemu zapałowi towarzyszyła smutna rezygnacja – oczekiwanie na koniec, i to nie wiadomo jaki?”.
Ten okres to także czas narastającego braku wiary w wygraną, bezradności, głodu, niewygód, rosnącego zmęczenia, przygnębienia, rozgoryczenia i apatii. Nic już nie pozostało z początkowej euforii. Eugeniusz Szermentowski notował 15 września: „wszystkie psy w okolicy już zjedzone”. Jan Ostaszewski w swojej relacji zacytował wypowiedź anonimowej kobiety, pani W.: „W ciągu pierwszych kilku tygodni zjedzono wszystkie psy i konie; nie było gazu, światła, zabrakło wody. Nie było czym opatrywać rannych. Z końcem sierpnia sporadyczne pożary przeszły w stałą łunę nad miastem. Warszawa zaczęła się palić. Przenieśliśmy się do piwnic. Uciekając ze zburzonych lub palących się domów ludzie przechodzili z jednej piwnicy do drugiej, podczas gdy pierścień pożarów coraz bardziej się zacieśniał”. Świadectwo defetystycznych nastrojów – a także sposobu radzenia sobie z nimi – zawiera także dziennik Marii Katarzyny Gieysztor, 74-letniej emerytki, która mieszkała na czwartym piętrze przy ul. Żurawiej 6. „24 sierpnia. Ja się trzymam duchowo doskonale i wierzę głęboko w nasze zwycięstwo. Już nie gadam z babami, których pełno, a które chodzą z minami grobowymi. Nie mogę na nich patrzeć. Siedzą godzinami na dolnych piętrach z założonymi rękami i ze zrozpaczoną twarzą. Ja nie mam na to czasu – wciąż pracuję, sprzątam, gotuję, piorę, robię porządki, czytam lub piszę, głowę i ręce mam wciąż zajęte”. Aleksandra Sołowiejczyk-Guter, znajdująca się na Starym Mieście, wspominała, że „nastroje wśród ludności pogarszały się z dnia na dzień. Ale wciąż jeszcze żyło się nadzieją, że Rosjanie zaraz nadejdą. Zresztą teraz nie było już innego wyjścia. Trzeba było dotrwać do końca”.
W miarę upływu czasu, gdy wzrastała niepewność co do losów powstania, strach i niepokój powodowały wzrost wzajemnej podejrzliwości i oskarżeń. Stawiano rozmaite zarzuty – pod adresem aliantów, Rosjan, polskich dowódców. A także Żydów. Cytowany już wielokrotnie Tauchner pisał: „A potem coś się zaczęło psuć. Sytuacja zaczęła się pogarszać, entuzjazm zaczął gasnąć. Mali ludzie, których było tak dużo i którzy są między nami, zaczęli się krzywić. Wiecznie niezadowoleni. I krzywić zaczęto się na Żydów. Na barykadach, przy studniach i w piwnicach pokazywano ich palcami”. Niezadowolenie wynikające z pogarszającej się sytuacji znajdowało także czasem swój wyraz w podejrzeniach wobec Żydów, o czym była już mowa. Psuły się również niekiedy stosunki między Żydami a Polakami, którzy im wcześniej pomagali, załamywała się solidarność „tajnego miasta”. Bywało, że w czasie powstania kazano Żydom opuścić mieszkanie, w którym się dotychczas ukrywali. Czasem wymawiano im, ponieważ nie mogli już płacić – urwały się kontakty z pomagającymi im organizacjami, które wypłacały pieniądze co miesiąc: te przeznaczone na sierpień do wielu osób nie dotarły. Zaczęły się także kłopoty z aprowizacją: trudniej było nakarmić ludzi schowanych w mieszkaniu. W miarę przedłużania się walk i pogarszania się nastrojów pojawiały się też inne oskarżenia. Alojzy Muraszko wraz z żoną i sąsiadami w pierwszych dniach powstania siedział w piwnicy domu przy ul. Chłodnej 16.
„W pewnym momencie sąsiadka, która najwięcej się modliła, powiedziała: »Niemcy, jacy by nie byli, załatwili się za nas z Żydami«. Nie wytrzymałem i nie dobierając słów, wytknąłem jej i antysemityzm i okrucieństwo i krótkowzroczność. W piwnicy zaległa cisza.
Dama nie odpowiedziała, nie odezwał się również nikt inny. Niewątpliwie w ten sposób zdekonspirowałem się. Zbeształa mnie za to – i chyba słusznie – Jadzia, gdy poszliśmy na chwilę do naszego mieszkania”. Na szczęście ta dekonspiracja nie spowodowała żadnych groźnych następstw.
Trzeci etap – to okres schyłku powstania, godzenia się ze świadomością przegranej. Jan Rosner notował: „Sobota 23 IX Co dalej? Powstanie weszło w stan chroniczny. (…) Pierwszy okres – niebywałego zapału trwał ze dwa tygodnie. Potem, w drugiej połowie sierpnia, zaczęło się szerzyć przygnębienie z powodu naszego osamotnienia. Było to specjalnie widoczne na Starówce, gdzie warunki życia były wyjątkowo ciężkie. Trwało ono, a właściwie pogłębiało się aż do połowy września, kiedy w okresie rozmów kapitulacyjnych doszło do stanu nie do zniesienia. Wtedy około dziesięciu tysięcy osób opuściło Warszawę idąc »do Niemców« (…). W związku z tym stanem statycznym, w jaki weszła wojna w Warszawie, ludność ogarnięta została nastrojem (trzecim już!) który można było nazwać »likwidacyjnym«. Ludzie zaczęli myśleć przede wszystkim o przetrwaniu i o urządzeniu się po powstaniu”. Aleksandra Sołowiejczyk-Guter zanotowała: „Ludność wymęczona koczowaniem po piwnicach, głodna, zrozpaczona, łudzona ciągle tylko »dobrymi wiadomościami« zaczęła się buntować przeciwko powstańcom i powstaniu. Stosunek początkowo pełen entuzjazmu przeradzał się powoli w niechęć, złość, aż wreszcie otwartą nienawiść. (…) Głośno krytykowano dowództwo i rząd w Londynie, wywołanie powstania bez porozumienia z Rosją, przeklinano Rosjan, że nie przychodzili z pomocą i modlono się o cud, któryby zakończył walki i wybawił od niemieckiej niewoli”.
Klęska powstania była dla mieszkańców stolicy dramatem narodowym, ale także osobistym. Przerażała ich konieczność ewakuacji, pozostawienia dobytku, tułaczy i nieznany los. W atmosferze przegranej, frustracji i niepewności słyszało się czasem antysemickie komentarze. To wówczas Basia Bermanowa spotkała pewną handlarkę z Marymontu, która twierdziła, że „powstanie, które stało się powstaniem tylu nieszczęść i jej tułaczki, wywołali na pewno Żydzi”. A pani Stypińska, ukrywająca od kilku miesięcy na Czerniakowie Irenę Fiszelson i jej teściową, zrzędziła: „Żydom się zachciało powstania”.
Klęska powstania oznaczała dla Żydów ponowny kontakt z Niemcami, a więc i bezpośrednie zagrożenie życia. Zdarzały się wówczas wypadki mordowania Żydów, a także ich opiekunów. W czasie opuszczania Warszawy został rozpoznany jako Żyd i zastrzelony przez Niemców Wacław Turski-Teitelbaum, a wraz z nim Irena Skwara, Polka, która się nim opiekowała. Zginęło także małżeństwo Ryszfeldów, których „Polacy wydali po powstaniu”. Niektórzy ani nie potrafili podjąć decyzji o tym, by zostać w Warszawie, ani żeby wyjść. Rachela Kochan, ukrywająca się przez cały okres okupacji w Warszawie „po upadku Powstania nie chce wyjść – z tym swoim złym wyglądem – z kryjówki na Mokotowie. Popełnia samobójstwo”. Yehuda Nir, wychodzący z powstania z ludnością cywilną, był świadkiem następującej sceny: „Kilka kilometrów przed Pruszkowem jakiś mężczyzna w naszej kolumnie obwieścił donośnie i z radością w głosie:
»W grupie przed nami złapali już trzech młodych Żydków! Mam nadzieję, że wyłapią ich wszystkich! Sam widziałem masę Żydów wyczołgujących się ze swych kryjówek w czasie powstania«”.
Fragment książki Barbary Engelking i Dariusza Libionki Żydzi w powstańczej Warszawie, Centrum Badań nad Zagładą Żydów 2009. Pominięto przypisy.