Oglądając „Dziecinne zachowanie”, czujemy, że Rumuni znowu nas wyprzedzili. Czy doczekamy się polskiego filmu, który o rodzinie nie będzie mówił jako o „najwyższej wartości”?
W jednej z powieści Michela Houellebecqa bohater zauważa, że nigdzie na świecie ludzie nie są tak bezwzględni w walce o interes własny, tak zanurzeni w kapitalistycznym stanie natury jak w Europie Wschodniej, obszarze dawnego „eksperymentu komunistycznego”. Tak jakby rozpad tego projektu opierającego się na radykalnie demokratycznych i egalitarnych przesłankach zostawił po sobie tylko społeczną pustynię, gdzie jedynym spontanicznym idiomem myślenia o społeczeństwie i jednostce jest najbardziej wulgarny socjaldarwinizm. „Strzeżmy się braterstwa” – ostrzega cynicznie francuski pisarz.
Prezentowany w berlińskim konkursie film Calina Petera Netzera Dziecinne zachowanie (Child’s Pose) wydaje się potwierdzać tę diagnozę. Współczesna Rumunia przedstawiona w nim została jako pustynia, gdzie nie ma społeczeństwa, prawa, solidarności, umowy społecznej, są tylko walczące o różne dobra jednostki i ich rodziny. Film przedstawia historię jednej z takich rodzin z zamożnej rumuńskiej klasy średniej.
Młody chłopak, Barbu, potrąca samochodem dziecko. Dziecko umiera. Rodzina Barbu siada przy stole i zastanawia się, co zrobić, by ich syn nie poszedł siedzieć. Jak skłonić świadków do zmiany zeznań, wyciszyć gniew rodziców ofiary, zdobyć przychylność policji. I ile wszystko to będzie kosztowało. Bo każdy ma swoją cenę: świadek podaje konkretne sumy, za które złoży korzystne dla Barbu zeznania, policjant prowadzący sprawę pyta matkę Barbu – architektkę – czy nie zna kogoś, kto pomógłby jego krewnemu w pewnej sprawie z urzędem budowlanym itp.
Ale Netzer nie kręci rumuńskiej Drogówki. Jego film cały czas skupia się na rodzinie Barbu, bierze ją pod lupę w charakterystycznej dla rumuńskiego kina festiwalowego z ostatnich lat poetyce. Obserwuje przy pomocy długich ujęć, zamyka we wnętrzach, wytwarza sytuację, w której musi dojść do wybuchu.
W ten sposób pokazuje nie tylko postkomunistyczny rozpad społeczny, ale także poddaje krytycznej analizie najsilniejszą w nim instytucję: rodzinę. Gdy nie ma społeczeństwa, także ona zmienia się w formę patologiczną, nie tylko blokując powstawanie bardziej dojrzałych form dobra wspólnego, ale także utrzymując nas w stanie ciągłej samozawinionej niedojrzałości i nie pozwalając w pełni stać się podmiotami.
Produktem tego jest właśnie Barbu – wieczne niedojrzałe, roszczeniowe dziecko. Choć dawno wyprowadził się od rodziców, choć żyje z kobietą, która sama jest już matką, to emocjonalnie ciągle pozostaje na poziomie nastolatka, związanego w dodatku toksycznym splotem miłości i nienawiści z własną matką (rewelacyjna w tej roli Luminita Gheorghiu). Ta ma ciągle pretensje do syna, usiłuje kształtować jego życie, kierować każdym jego wyborem, zmienić mu partnerkę życiową. Widać, że jakiekolwiek ustanowienie Barbu jako podmiotu musi zacząć się od aktu matkobójstwa. Ojciec Barbu z kolei zupełnie się wycofał, jak pan Dulski w milczeniu przysłuchuje się kolejnym tyradom swojej żony.
Po wypadku matka Barbu praktycznie ubezwłasnowolnia syna, nie pozwalając, by stanął przed sądem i uczciwie poniósł odpowiedzialności za swój czyn, ani by sam ustawił sprawę tak, by do procesu nie doszło. Bo przecież Barbu jest „całym jej życiem”, a jego pobyt w więzieniu by ją „zabił”. A Barbu biernie patrzy, jak inni rozgrywają jego los, ucieka w sen przed depresją i poczuciem winy i choć jest pełen agresji wobec matki, nie potrafi zerwać się z jej uwięzi.
Zostanie im jednak dana szansa na ekspiację, zmierzenie się z własną winą i oczyszczenie. Ale także w finale Netzer nie przyciska pedału patosu i nadęcia, do końca subtelnie prowadzi narrację. Kamera z oddali patrzy na bohaterów odbijających się w szybach i lustrach, nie słyszymy ich słów – wszystko to pozwala widzowi samemu zdecydować, co tak naprawdę się stało, co zostało albo nie zostało powiedziane.
Film Netzera potwierdza świetną passę rumuńskiego kina na festiwalach. Jest przy tym najciekawszym w kinematografii naszego regionu portretem patologicznego familiaryzmu, który w całej postkomunistycznej Europie stał się podstawową taktyką radzenia sobie po upadku starego porządku. Netzer robi to bez popadania w stereotypy – choć relacja chłopaka z matką jest patologiczna, jej postać daleka jest od mizoginicznej, antyfeministycznej kliszy. Netzer oddaje jej sprawiedliwość, tworzy z niej ciekawą, fascynującą postać.
Rumuni wyprzedzają nas tu o kilka długości. Gdzie jak gdzie, ale u nas patologiczny familiaryzm (wcielony w ideologię „rodziny na swoim”) ma się dobrze, wcale nie przechodzi, a wręcz umacnia się wraz z utrwalaniem się nowego porządku. Czy doczekamy się polskiego filmu, który o rodzinie nie będzie w końcu mówił jako o „najwyższej wartości”, ale dostrzeże w niej potencjalną barierę dla dojrzałości, podmiotowości, dla relacji podmiotu z tym, co etyczne?