„Czerwony pająk” od dzisiaj w kinach.
Jakub Majmurek: Czerwony pająk to twoja pierwsza pełnometrażowa fabuła. Ale zainteresowanie fikcją widać już było w twoich dokumentach. Co daje ci fikcja, czego nie daje dokument?
Marcin Koszałka: Fikcja daje mi nasycenie pełną kreacją; dokument tego nie ma. Zaletą dokumentu jest zaskoczenie wpisane w proces twórczy. Nawet jeśli kreuję rzeczywistość, manipuluję bohaterem, podkręcam go – to naturalne w kinie dokumentalnym – to zawsze dochodzi do zaskakujących zwrotów akcji. W fabule podniecające jest to, że na początku, gdy tworzę filmową fikcję, nie ma nic. Postaci, scenografii, scen. Nie ma wesołego miasteczka, jakie widzimy w pierwszych scenach Pająka. Ono powstaje w mojej głowie. Wszystko jestem w stanie zaprojektować precyzyjnie: gdzie stanie karuzela, którędy przejedzie motocykl.
Czerwony pająk opowiada historię seryjnego mordercy działającego w Krakowie w latach 60. W jego postaci można znaleźć ślady Karola Kota, „wampira z Krakowa”, który wywołał psychozę i stał się miejską legendą. Dotarły do ciebie jej echa?
Słyszałem od mamy o jakimś Karolu Kocie, ale jako dziecko niespecjalnie fascynowałem się tą historią. Zainteresowałem się Kotem dopiero wtedy, gdy dostałem propozycję nakręcenia o nim filmu. Najbardziej zainteresowało mnie w nim nie to, jaki był, dlaczego mordował – ale to, jak był tworzony: przez media, legendy, historię, artystów. Kot bowiem ciągle żyje w krakowskiej świadomości. Wprowadził go do jednej ze swoich powieści Świetlicki, jest kawiarnia „Kot Karola”, można kupić nawiązujące do jego mrocznej legendy T-shirty, a jego twarz pojawia się na plakatach. Krakowian fascynuje mroczna tajemnica tej postaci, jej młodość, niewinna twarz.
Ostatecznie jednak film dość luźno odnosi się do legendy Kota. Ty i Łukasz M. Maciejewski przepisaliście całkowicie pierwotny projekt. Dlaczego?
Bardzo szybko zrozumiałem, że prawdziwy Kot nie będzie moim bohaterem. Jest zbyt obciążony szaleństwem, chorobą psychiczną.
Szokujące było to, co wygadywał, jego fascynacja Hitlerem i nazistami, ale to nie był moim zdaniem materiał na fabułę. W filmie został w końcu tylko Kraków lat 60., młodość bohatera. I to, jak zachowywał się na wizjach lokalnych – jak się reżyserował, ustawiał kamerę, uśmiechał do niej. Wreszcie medialne show, jakie się wytworzyło wokół tej postaci. W Krakowie lat 60. na jego wizje lokalne czy proces przychodziły tłumy zafascynowanych gapiów.
Interesował cię socjologiczny mechanizm tworzenia z seryjnych morderców ikon popkultury?
Nie, bardziej to, jak ten mechanizm mnie samego infiltruje. Jak sam mu ulegam, co jest w nim dla mnie osobiście ciekawego, czemu mnie to fascynuje. Niby wiem, że tacy bohaterowie jak Kot są niemoralni, niby nimi pogardzam, a jednak filmy o takich postaciach sprawiają mi przyjemność. Chciałem zbadać, skąd się to bierze. Dlaczego perwersyjnie wchodzę w zło.
Czerwony pająk jest bardzo podobny do twojego dokumentu Zabójcy z lubieżności. To portret Joachima Knychały, „wampira z Bytomia”, który na przełomie lat 70. i 80. zamordował na Śląsku pięć kobiet. Ale od Knychały ważniejszym bohaterem w tym dokumencie jest Edward Kozak, dziennikarz, autor książki o „wampirze”. Te projekty powstawały równolegle? Jak są relacje między nimi?
Zabójca z lubieżności powstał wcześniej. Traktowałem go jako wstęp do pracy nad Pająkiem, taki rozbieg. By nakręcić Zabójcę, musiałem wejść w świat ludzi fascynujących się Knychałą, pracującym z nim, mających z nim bezpośredni kontakt. To było doskonałe przygotowanie do Pająka.
W Pająku widać, jak „prawda” jest fabrykowana – w postępowaniu procesowym, wizji lokalnej itd. Często przy użyciu narzędzi filmowych właściwych dokumentowi.
Ten kontekst ważniejszy był przy Zabójcy. Sporo wtedy rozmawiałem z milicjantami, którzy opowiadali mi, w jaki sposób całe dochodzenie w sprawie Knychały, wizje lokalne itd., były rejestrowane dla nich samych i dla społeczeństwa PRL. I tu, i w Pająku ważny jest też kontekst komunistyczny, nieobecny w zachodnich opowieściach o seryjnych zabójcach. W systemie komunistycznym, niezależnie od wątpliwości – jak było w wypadku domniemanego „wampira z Zagłębia”, Zdzisława Marchwickiego – zabójca musi zostać zgładzony przez aparat państwa. Aparat musi wykazać się sprawnością. Grasujący na wolności morderca był upokorzeniem dla komunistycznego państwa, w komunizmie takich rzeczy miało nie być.
Czerwony pająk można traktować jak thriller. Chciałeś nakręcić kino gatunkowe?
Raczej chciałem ten gatunek rozebrać, zdekonstruować. Nie chciałem kręcić debiutu, w którym wszystko, co zrobię, to udowodnię, że potrafię sprawnie wyreżyserować skopiowany z kina amerykańskiego format gatunkowy. To nie było dla mnie wyzwaniem. Chciałem zrobić eksperyment filmowy.
W Pająku niemal od początku znamy odpowiedź na pytanie „kto zabił” – choć nie brakuje zaskakujących zwrotów akcji. Co ma więc być tym „haczykiem”, który trzyma i prowadzi pragnienie widza przez całą filmową narrację?
Liczę na to, że widzów trzyma tajemnica „dlaczego wiemy” i pragnienie zobaczenia „jak się to wszystko skończy”. Co wyniknie z relacji między dwójką moich bohaterów, dokąd będzie ona zmierzać. Na tym zainteresowaniu, pragnieniu widza pracuję jako reżyser.
W przypadku takich historii często pojawia się pytanie „skąd zło” w bohaterze. Podsuwasz różne odpowiedzi, ale właściwie żadne niczego nie wyjaśnia. Widz sam musi sobie odpowiedzieć na to pytanie. A jak ty byś na nie odpowiedział?
To jest właśnie fascynujące w takich wypadkach – nie wiadomo. Pojawia się tajemnica, z którą nie radzą sobie eksperci. Bo nawet fachowcy badający takie przypadki jak Kot w raportach ciągle używają słów „nie wiadomo”, „być może”, „prawdopodobnie”. Nie ma dobrych odpowiedzi; zwłaszcza w filmie każda byłaby banalna.
Jednym z „wyjaśnień”, jakie podsuwasz, jest sytuacja rodzinna. Znów, jak w twoim debiucie, widzimy silne, „kastrujące” postaci kobiece.
Tak, Pająk jest kompilacją moich lęków i obsesji, znanych z dokumentów, które robiłem wcześniej. Traumatyczne relacje rodzinne, obsesja śmierci i lęk przed nią, obsesja sławy, zostawienia czegoś po sobie, lęk przed wymazaniem z historii – to wszystko tu wraca.
Mam wrażenie, że Pająk jest też bardzo „antypsychologiczny”. Nie wnikasz w duszę bohaterów, pokazujesz interakcje ich ciał. Widać to też w dialogach – bardzo oszczędnych, nieprzegadanych. Postaci nie komunikują nam wszystkiego słowami, jak się to często dzieje w polskim kinie.
W Czerwonym pająku dążyliśmy wszyscy do ostrej ascezy. Chodziło o to, by wciągnąć widza w trans wizualny i podać mu tylko te informacje, które są mu absolutnie niezbędne, żeby konstruować w głowie historię.
Tę ascezę widać też w tym, jak pokazujesz Kraków. Poza Wawelem nie ma żadnych ikonicznych widoków. Detale kamienic, jakieś ciemne zaułki, przystanki autobusowe, dzikie obrzeża miasta. „Krakowskość” rozpoznajemy tylko w drobnomieszczańskich wnętrzach.
Kraków w latach 60. tak faktycznie wyglądał. Był ciemny, szary i pusty. W takiej scenerii łatwiej wejść w nastroje bohaterów, opowiadać o pewnych sprawach. Gdybym obsadził tę historię w ruchliwej współczesnej Warszawie, toby nie wybrzmiała, zginęłaby.
Dla kogo jest to film?
Dla osób lubiących eksperyment, autorskie podejście. Spodziewam się, że będzie funkcjonował w niszy.
Pracujesz już nad następnym projektem fabularnym.
Tak, ma to być znów film osadzony w przeszłości, historia związana z Goralenvolkiem. Była to największa zdrada w historii Polski, organizacja górali podhalańskich kolaborujących z nazistami. Ideolodzy ruchu, opierając się na badaniach archeologa Włodzimierza Antoniewicza, przekonywali, że górale nie są potomkami polskich chłopów, ale Ostrogotów zepchniętych w VI wieku do niecki podhalańskiej. A więc Germanami. Niemcy w czasie okupacji poszli na to. Utworzyli specjalną Goralenlistę, którą podpisało wielu górali, w tym głowy najpotężniejszych zakopiańskich rodów.
Górale to dziś niemal wzorzec polskiego patriotyzmu i katolicyzmu, a ty ich pokażesz w roli zdrajców?
Nie, nie chcę robić filmu o zdradzie głównej. Górale poszli na współpracę, licząc na korzyści ekonomiczne; byli silnie proniemieccy już w czasach Habsburgów. Niemcy mamili ich utworzeniem w przyszłości niezależnego „Księstwa Podhalańskiego”. Ale najbardziej interesuje mnie w tym projekcie to poczucie bycia lepszym. W czasie wojny górale otrzymali od Niemców – zwycięzców nad Polską, przedstawicieli najpotężniejszego wtedy narodu w Europie – ofertę, która mówiła: „Jesteście lepsi od otaczających was Słowian, jesteście Germanami tak jak my. Jesteście nadludźmi”. A górale także przez polską kulturę byli już wcześniej traktowani jak „nadludzie”.
Od czasów Młodej Polski sławiono ich kulturę, artystyczne talenty, gwarę, fizyczną krzepę. Pokusa nadczłowieczeństwa – to mnie chyba najbardziej pociąga w tym projekcie.
To jest też jeden z tematów Czerwonego pająka.
Oczywiście. To też jedna z moich obsesji. Przez sytuację z matką, która nie doceniała mnie całe życie i deprecjonowała moje osiągnięcia, wytworzyła się we mnie dyspozycja narcystyczna, mania wyższości, która wynika z poczucia niższości. Nie mówię, że czuję się lepszy, ale pewien mój egoizm, skoncentrowanie na sobie jest mechanizmem ochronnym przed poniżeniem, poczuciem bycie gorszym. To jest wkomponowane w moją psychikę, psychikę bohatera Pająka i pewnie też w narcyzmy narodowe.
**Dziennik Opinii nr 331/2015 (1115)