PiS zasypuje kraj gotówką i obietnicami. Jest w stanie zorganizować tych eventów dużo więcej i opłacić to z publicznych środków. Natomiast jeśli chodzi o świeże pomysły, które by zaszachowały opozycję, to jak na razie ich nie widać. Widać za to przegląd wszystkiego, co kiedykolwiek zastosowano i co zadziałało – mówi prof. Przemysław Sadura.
Katarzyna Przyborska: Sondaże z 22 i 23 sierpnia, przeprowadzone przez IBRIS dla Wydarzeń Polsatu oraz United Surveys dla Wirtualnej Polski pokazują, że Koalicja Obywatelska przebiła sufit 30 proc., a różnica między wynikami KO i PiS mieści się w granicach 3 proc. błędu. Z tego samego okresu mamy wyniki badań Social Changes, według których PiS ma 39 proc. poparcia, a Koalicja Obywatelska 29. Najnowszy sondaż pracowni Kantar Public mówi: PiS 38, KO 30, Lewica 8, a Trzecia Droga 6, czyli pod progiem. Jak to rozumieć?
Przemysław Sadura: Przede wszystkim nie ma sensu porównywać wyników sondaży różnych agencji. Znacznie lepiej patrzeć na trendy w ramach jednej. Sondaże poszczególnych pracowni różnią się sposobem doboru próby i zadawania pytań, a kilka kolejnych badań robionych tymi samymi metodami może już pokazać trend. Każda ma swoją specyfikę, np. w badaniach CBOS opozycja jest zawsze niedoreprezentowana, ale akurat jeśli chodzi o badanie poparcia dla PiS-u, dotąd radzili sobie dobrze. Wśród wymienionych tu badań mamy zarówno sondaże CATI, jak i CAWI.
czytaj także
Jaka jest różnica między metodami CATI i CAWI?
Sondaż telefoniczny, czyli CATI, uchodzi za bardziej precyzyjny niż sondaż internetowy, który jest realizowany na panelach, czyli grupach osób, które współpracują z daną agencją badawczą na stałe. Wtedy bowiem mamy problem z pełną reprezentatywnością. Poza tym poszczególne agencje różnie zadają pytania: umieszczają nazwisko lidera przy nazwie komitetu wyborczego albo nie, biorą pod uwagę tylko nazwy zarejestrowanych komitetów albo nie. Te niuanse wpływają na wyniki.
Największą zmianę widać w poparciu dla Konfederacji. Jeden sondaż daje jej 6, drugi 7,8, a trzeci 11,8. Jakiś miesiąc temu było to nawet 15 proc.
We wszystkich przypadkach zmiana przekracza margines błędu statystycznego 3 proc., czyli poparcie dla Konfederacji zachwiało się rzeczywiście. To, co dodatkowo uwiarygadnia ten wynik, to wzrost liczby osób niezdecydowanych, które wprawdzie deklarują chęć udziału w wyborach, ale nie wiedzą, na kogo zagłosują. A to dlatego, że spektakularnemu wzrostowi poparcia dla Konfederacji, który zaczął się kilka miesięcy temu, towarzyszył właśnie spadek liczby osób niezdecydowanych. Krótko mówiąc, Konfederacja zagospodarowała wtedy niezdecydowanych, a teraz…
Balon pękł?
Raczej sflaczał. Wzrost poparcia dla tej partii obserwowaliśmy już w badaniach, które wykonaliśmy w Instytucie Krytyki Politycznej – a w zasadzie robił to dla nas IPSOS – w kwietniu tego roku. O ile skala poparcia była różna, o tyle trend we wszystkich sondażowniach był ten sam.
Co się stało? Konfederacji zabrakło pozłotka?
Gdybym miał spekulować, to powiedziałbym, że media spełniły swoją funkcję. Konfederacja została wyciągnięta z cienia, wzięta pod lupę, prześwietlona bardzo wyraźnie i część wyborców zastanowiła się jeszcze raz nad swym wyborem. Sondaż, który realizowaliśmy ze Sławkiem Sierakowskim, pokazał, że są wśród popierających Konfederację i fanatycy, i cynicy, i sceptycy. Te grupy mają – podobnie jak w PiS-ie – zbliżone rozmiary. Ale wiele wskazywało na to, że wzrost poparcia dla Konfederacji w ostatnich miesiącach wynikał nie tyle z przypływu ideowych, tożsamościowych wyborców, ile raczej cyników, którzy wybierali sobie z programu Konfederacji coś, co dla nich było szczególnie korzystne, za to ignorowali pozostałe postulaty lub ich w ogóle nie znali. Przyszli do Konfederacji skuszeni wizją niskich podatków, a teraz się cofnęli. I nie wiadomo, co zrobią dalej.
Jak szybko wylecieć z listy KO? Obrażając uczucia antyaborcyjne
czytaj także
Kastor Kużelewski z Polityki Insight przekonuje, że Konfederacja ma labilnych wyborców, którzy mogą pójść na wybory, ale mogą też woleć pójść na piwo.
Tę labilność elektoratu Konfederacji zwiększa jeszcze fakt, że to jest elektorat młody, który w ogóle jest dosyć kapryśny, działa zrywami, poszukuje jakichś wyrazistych opcji, a zarazem nie ma ugruntowanych opinii i przekonań. Może się więc okazać, że Mentzen padnie ofiarą własnej strategii. Przekonywał ludzi do tego, żeby poszli z nim na piwo, a nie interesowali się marszem opozycji. No i oni potem pójdą na piwo, tylko tym razem już bez Mentzena, zamiast pójść i głosować. Ale nie spieszyłbym się z otwieraniem szampana i poczekałbym na kolejne sondaże.
Konfederacji poparcie spadło, PiS ma w miarę stabilne, KO nieco wzrosło.
Znów spekulując, zmiany, które przyniosły najnowsze sondaże, mogą wynikać z polaryzacji. Zaczęła się otwarta kampania wyborcza, znany jest termin wyborów, główni rywale rzucili się sobie do gardeł. To powinno powodować – i zapewne powoduje – zwieranie szeregów. Polaryzacja nie służy tym, którzy próbują się opowiadać przeciwko obu stronom. Z drugiej strony polaryzująca kampania przede wszystkim mobilizuje tych już przekonanych, ideowych, fanatycznych wyborców obu głównych sił, a one nie tracą, tylko zyskują, zwłaszcza w przypadku Koalicji Obywatelskiej.
Cieszymy się, oczywiście.
Mamy pierwsze sondaże, które pokazują, że nawet bez wspólnej lisy opozycja jest w stanie mieć większość i to może wywrzeć dodatni efekt psychologiczny. To znaczy: grupa wyborców, którzy mają skłonność do głosowania na tych, którzy wygrywają, którzy prowadzą – będzie rosła. Ten mechanizm był podnoszony jako jeden z argumentów za wspólną listą, bo wiadomo było, że opozycja zjednoczona od razu będzie liderem w sondażach.
Gdyby zaś rzeczywiście KO wyprzedziła PiS, a sondaże wskazywałyby, że opozycja, startując z trzech różnych list, będzie w stanie stworzyć rząd – będzie to argument, który część wyborców w chęci głosowania na opozycję demokratyczną utwierdzi.
Przejdźmy do Lewicy, której notowania aż tak bardzo nie zmieniły się w stosunku do poprzednich głośnych badań.
To jest bardzo dobry sygnał, bo wcześniej trend był zniżkowy.
Ale też nie rośnie, choć jest coraz dalej od marszu 4 czerwca, który okazał się polaryzujący i po którym tak wyraźnie poparcie dla Lewicy spadło.
Patrzę na to bardziej optymistycznie, a to dlatego, że dzieją się różne dziwne rzeczy w Koalicji Obywatelskiej. Widać atak na tzw. symetrystów, decyzja o usunięciu Grzegorza Sroczyńskiego i całego panelu z jego udziałem pod wpływem nacisku najtwardszych zwolenników Tuska to pewien problem dla organizowanego w Olsztynie Campusu Polska Przyszłości. Potem mamy jeszcze wyrzucenie z list aktywistki Jany Shostak za wypowiedź w sprawie aborcji. Dla niektórych wyborców to może być sygnał, że jak nie Giertych, to Ziobro meblują listy wyborcze KO i program ich dużych imprez.
Czyli że wystarczy inba na Twitterze rozpętana przez Romana Giertycha, żeby wycofać z Campusu panel, który mu się nie podoba, albo komentarze ministra Ziobry, by wyrzucić z listy aktywistkę?
To może być argument dla części zwolenników demokratycznej opozycji, żeby jednak zagłosować na Nową Lewicę, która na tego typu działania prawicy jest bardziej odporna. Lewica może też przypominać swojemu elektoratowi, że bezwarunkowo i wiarygodnie trzyma się swoich postulatów, a zatem będzie gwarantką rzeczywistego pluralizmu po opozycyjnej stronie.
Kołodziejczak idzie do Sejmu, żeby coś załatwić, tylko jeszcze nie wie co
czytaj także
Gorzej za to wypada Trzecia Droga, która poprzez formułę koalicyjną zawiesiła sobie poprzeczkę wysoko i balansuje na krawędzi progu wyborczego. Leżącego nie wypada kopać, ale jednak różne podejrzenia, akty dywersji czy złośliwe ukłucia wymierzone w Hołownię ze strony KO nie słabną. Tymczasem jego przejście przez próg jest w żywotnym interesie całej opozycji.
Oczywiście obrywało się Hołowni za bycie rozłamowcem i rzeczywiście to on wyszedł najbardziej poszkodowany ze sporu o jedną listę. PSL w kolejnych wyborach jakoś dawał radę przekroczyć próg, a w tych ostatnich, w 2019 roku, stosował podobne zabiegi – znalazł sobie koło ratunkowe w postaci Pawła Kukiza. Wreszcie, narracja symetrystyczna, którą uprawiają, nie jest stuprocentowo wiarygodna, bo wiadomo, że nawet jeśli dystansują się od konfliktu PiS – Koalicja Obywatelska, względnie Kaczyński – Tusk, to ostatecznie bliżej im do Tuska i KO.
Czy to znaczy, że polaryzacja zmiecie Trzecią Drogę?
Może to myślenie życzeniowe, ale jest szansa, że nasilająca się walka dwóch gigantów jakąś część wyborców zniechęci, a poziom kampanii, zwłaszcza ilość serwowanej nam nienawiści, ich obrzydzi. Polacy przez długi czas takiego otwartego konfliktu w polityce nie akceptowali. Może więc Trzecia Droga będzie tą siłą, która jako mniej zaangażowana w najbardziej brutalną kampanię zbierze zniechęconych. Nie zniechęconych do demokracji w ogóle, ale do tego konfliktu w głównym nurcie. Ale czy to zadziała? Obawiam się, że nie dowiemy się wcześniej niż po ogłoszeniu wyników wyborów. Zapowiada nam się prawdziwy polityczny thriller. Byle tylko wzmożenie najbardziej zaangażowanych zwolenników KO nie wyrażało się w atakach na Hołownię, symetrystów, lewicę. Wewnętrzne walki wśród zwolenników opozycji szkodzą wspólnej sprawie, jaką jest pokonanie PiS.
Marsz 1 października – tzw. miliona serc – nastąpi już po wrześniu, kiedy ma się odbyć wiele protestów: budżetówka, urzędnicy państwowi, nauczycielki, ochrona zdrowia… Rozpocznie się rok szkolny i wszyscy przypomną sobie o Czarnku i reformach oświaty. Po takiej wrześniowej rozgrzewce marsz 1 października może być momentem uruchomienia zbiorowego wkurwu. A jednocześnie może jeszcze bardziej wzmóc polaryzację i zostawić na placu boju tylko KO i PiS.
Dobre pytanie, ja tego nie wiem. To, co wiemy, to że Platforma próbuje zastosować, i bardzo dobrze, że to robi, strategię, którą wcześniej stosowało Prawo i Sprawiedliwość. Przywdziewa populistyczny kostium, do czego zresztą i my w naszej książce zachęcaliśmy opozycję, mówiąc, że w fazie populistycznej, kiedy standard debaty publicznej jest tak niski, trzeba włożyć te rękawice populizmu i…
Boksować?
Tak. Strategią PiS-u, zwłaszcza w kampanii osiem lat temu, było połączenie różnych ognisk zapalnych, protestów: czy to przeciwko podwyższeniu wieku emerytalnego, czy obniżeniu wieku obowiązku szkolnego, czy jakichkolwiek innych. PiS był bardzo chętny, by wchodzić w koalicje z bardzo rozmaitymi ruchami protestu, zbierając wszystkie pod wspólnym hasłem „dobrej zmiany”. I w ten sposób bardzo różne środowiska, które początkowo wcale nie były bezpośrednimi sojusznikami PiS, trafiły w jego orbitę.
czytaj także
Teraz Platforma ma szansę wykorzystać podobne narzędzia. Może tak zorganizować marsz 1 października, by był on marszem wszystkich wkurzonych, którzy połączą siły pod sztandarem Koalicji Obywatelskiej, a powrót Tuska będzie dla nich obietnicą pokonania wszelkiego zła.
To, co uwiarygadnia tę interpretację, to fakt, że Platforma zdecydowała się wyciągnąć rękę do Agrounii, do Kołodziejczaka, w duchu „wróg mojego wroga jest moim przyjacielem”. Ten mariaż wydaje się przecież równie egzotyczny jak koalicja Hołowni z PSL-em.
Widziałam już plakaty z przekazem dokładnie przeciwnym. Tusk i napis: wszystko zepsuł, uciekł, wraca i znowu zepsuje. Czyli PiS i anty-PiS, Tusk i anty-Tusk.
Tak wygląda prawdziwa polaryzacja. Ale marsz będzie przestrzenią do wyrażenia wkurzenia: na sytuację w kraju, na drożyznę, łamanie praw różnych mniejszości, złą sytuację w rolnictwie i wszystko, co w ogóle jeszcze da się podpiąć. I to może być skuteczne. Wydaje się, że pod tym względem koalicja już zdała egzamin, bo przecież poprzedni marsz wypadł bardzo dobrze.
Czy strategia KO wobec wyrafinowanej i naprawdę bardzo złożonej gry PiS jest wystarczająca? W tej chwili wydaje się prosta – marsz wszystkich wkurzonych. A po drugiej stronie pikniki, wata cukrowa, pokazy maszyn wojskowych, koła gospodyń wiejskich, Kościół, referendum… Jak nie drzwiami, to oknem.
Nie wiem, czy kampania PiS-u jest aż taka wyrafinowana. Na pewno jest wielopoziomowa, ale na to sobie po prostu Prawo i Sprawiedliwość może pozwolić, bo dysponuje dużo większymi zasobami. Gra jest po prostu nierówna i w tym sensie też te wybory nie są sprawiedliwe. Oczywiście, zawsze było tak, że partia rządząca wykorzystywała jakoś swoją pozycję, np. media publiczne, do promowania rządu i swych kandydatów. Wydawała część środków publicznych na podróże polityków pełniących funkcje publiczne, po to, by uprawiali kampanię wyborczą. Ale nigdy nie działo się to na taką skalę.
czytaj także
PiS zasypuje kraj gotówką i obietnicami. Jest w stanie zorganizować tych eventów dużo więcej i opłacić to z publicznych środków. Natomiast jeśli chodzi o świeże pomysły, które by zaszachowały opozycję, to jak na razie ich nie widać. Widać za to przegląd wszystkiego, co kiedykolwiek zastosowano i co zadziałało. Nawet na połączenie referendum z wyborami zagrał już kiedyś Viktor Orbán.
A opozycja jakie działa może jeszcze wytoczyć?
Po stronie opozycji jeszcze nie ujawniły się takie siły, powiedzmy, niepartyjne, które szykują kampanie profrekwencyjną. To może być nowy element układanki. To kwestia dosłownie tygodni, kiedy ruszą kampanie skierowane do młodych wyborców, przede wszystkim do kobiet. I zobaczymy, czy one będą w stanie skutecznie zwiększyć w tych grupach chęć udziału w wyborach. Może chociaż o parę punktów procentowych. Bo przecież nieduży nawet wzrost poparcia może dać spektakularny efekt, skoro poparcie dla głównych sił układa się w tym momencie mniej więcej po równo.
**
Przemysław Sadura – doktor habilitowany, profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Wykłada na Wydziale Socjologii UW. Kurator Instytutu Krytyki Politycznej. Założyciel Fundacji Pole Dialogu. Bada relacje między państwem i społeczeństwem w obszarach funkcjonowania różnych polityk publicznych. Autor m.in. książki Państwo, szkoła, klasy i współautor (ze Sławomirem Sierakowskim) badań Polityczny cynizm Polaków i Koniec hegemonii 500 plus oraz książki Społeczeństwo populistów.