Kraj

Morawiecki i 40 rozbójników

Komisja lex Tusk wypuściła ostatnią zatrutą strzałę i upada. Powstają jednak trzy inne, które mają zbadać sprawę wyborów kopertowych w 2020 roku, aferę wizową i Pegasusa. A może powstaną i kolejne: ds. afery zbożowej, może sprzedaży Lotosu, Ostrołęki, Odry?

Prezydent dokonał zaprzysiężenia rządu Mateusza Morawieckiego. Z opatrzonych twarzy znajdziemy tam tylko Mariusza Błaszczaka, co się rakietom nie kłaniał, Szymona Szynkowskiego vel Sęka (uprzednio ministra od spraw europejskich, który straszył Unią) i Dominikę Chorosińską (znaną bardziej z tego, że była aktorką, niż z polityki). A, i jeszcze Jacka Ozdobę, który w szczycie katastrofy ekologicznej wsławił się przekonywaniem wędkarzy, że do zatrutej Odry śmiało można wchodzić i się kąpać. Poza tym skład rządu odświeżający. Mogliśmy przecież dostać Barbarę Nowak jako nową ministrę edukacji albo młodego Szafarowicza zarządzającego, dajmy na to, aktywami czy tam środowiskiem i klimatem. Skład ma oddawać nowy pomysł na rządy Polską.

Złota alga jest już także w Wiśle

Premier Morawiecki być może zrozumiał, że w kampanii przedawkowali nienawiść i szczucie, że ludzie mają dosyć słuchania o wpływach Moskwy, Berlina i Brukseli, dlatego teraz chce zająć się drożyzną, cenami energii i wakacjami kredytowymi. Już kolejny tydzień przekonuje, że właściwie nic nie stoi na przeszkodzie, by ulepić „koalicję polskich spraw”, bo nawet budżet jest od 30 września gotowy. I to nic, że wpłynął do Sejmu IX kadencji, a nie X, w którym rząd Morawieckiego nie ma większości, co uwidaczniają kolejne głosowania. Przecież – kombinują premier Morawiecki i prezes Kaczyński – wystarczy dobra wola posłów Trzeciej Drogi, PSL, Lewicy.

Tak jakbyśmy nie mieli tych ośmiu lat, w czasie których politycy PiS w relacjach z innymi posłami używali głównie pogardy i bullyingu. Jakby wybory się nie odbyły i jakby dwie trzecie wyborców nie powiedziało PiS-owskiej polityce: basta. Jakby nadal wszyscy politycy od prawa do centrum bawili się na urodzinach dziennikarza Roberta Mazurka, a inni im zazdrościli.

Limuzyn nie było

Trudno nie oceniać tych działań jako konsekwentnie dezinformujących. Oglądający telewizję publiczną obywatele mogą odnosić wrażenie, że właściwie nic się nie stało. Polityka rządu PiS jest dobra, a nawet lepsza, że owszem, kampania wyborcza rządzi się swoimi prawami, ale teraz już czas zająć się cenami żywności. Że to zła opozycja chce rozliczać, chce „igrzysk”, jak z upodobaniem powtarzali we wtorek kolejni posłowie PiS. I to w dodatku tych rewanżystowskich, bo już poważnej, podpisanej – i odwołanej – ale popieranej przez prezydenta komisji do spraw badania wpływów rosyjskich nie chce.

Tuż przed głosowaniem, w którym odwołano wszystkich członków komisji lex Tusk, trzech jej członków: prof. Andrzej Zybertowicz, Sławomir Cenckiewicz i gen. Andrzej Kowalski, pokazało raport z dotychczasowych badań i ostrzegło, że do Donalda Tuska, Jacka Cichockiego, Bogdana Klicha, Tomasza Siemoniaka i Bartłomieja Sienkiewicza nie można mieć zaufania. Stustronicowy raport – dowód, że komisja nie próżnowała, choć „nie miała limuzyn” – miał być opublikowany na stronach KPRM po konferencji, wciąż jednak go tam nie ma.

Bambik gra w „Football Managera”, czyli głęboka rezerwa Morawieckiego

Rekomendacja powtarza tezy z serialu Reset, odbiorcy TVPiS mają w ten sposób dwa źródła powtarzające te same zarzuty. Czy dowiedzą się telewidzowie dlaczego – skoro podejrzenia były tak poważne – służby w ciągu tych ośmiu lat nie przeprowadziły śledztwa, a prokuratura nie wszczęła postępowania? Albo dlaczego PiS nie powołał takiej komisji zaraz po przejęciu władzy w 2015 roku, a w wyniku jej prac nie zostało zainicjowane śledztwo? To pytania retoryczne. Komisja zaprojektowana była wyłącznie po to, by rząd stworzony przez demokratów okazał się tak samo mało wiarygodny jak PiS-owski, który tracił popularność. Jesteśmy tacy sami, jesteśmy sami swoi, bo polityka to polityka, polityka rządzi się swoimi prawami.

Komisja lex Tusk wypuściła ostatnią zatrutą strzałę i upada. Powstają jednak trzy inne, które mają zbadać sprawę wyborów kopertowych w 2020 roku, aferę wizową i Pegasusa. A może powstaną i kolejne: ds. afery zbożowej, może sprzedaży Lotosu, Ostrołęki, Odry?

Paweł Kukiz przepowiada, że nic z tego nie będzie, że tak jak poprzednio, między politykami istnieje sztama i „my wam nic i wy nam nic”. Że to teatr, gra, że będzie dużo szumu, ale bez konsekwencji.

Komu potrzebna polaryzacja?

Jeszcze niedawno powiedziałabym, że może coś w tym jest. Właśnie urodziny u Roberta Mazurka odsłoniły kulisy politycznych relacji. Że jak ktoś z kimś kolejną kadencję oddycha tym samym sejmowym powietrzem, to chcąc nie chcąc, rodzą się więzi. Że skoro mają to samo doświadczenie tworzenia prawa, to prawo może im wszystkim wydawać się niesztywnymi ramami, w których trzeba się zmieścić, ale materią naciskopodatną. Że znaczna część polityki to teatr dla wyborców.

To prowadzi do pytania: komu była potrzebna polaryzacja? Że nie wyborcom, to pokazały wyniki wyborów, w których większość głosów padła na trzy obozy demokratyczne. Może zatem polaryzacja była potrzebna przede wszystkim politykom, zwłaszcza tym, którzy spotykali się u Mazurka? Których łączą doświadczenia, prywatnie powtarzane wartości, światopogląd?

Urodziny u Mazurka wydają się z dzisiejszej perspektywy momentem krytycznym, z którego udało się opozycji demokratycznej wybrnąć. Jak zmobilizować wyborców, jak sprawić, by uwierzyli w politykę, kiedy właśnie okazało się, że to teatr, a zwaśnieni na sali sejmowej posłowie po godzinach luzują krawaty i dobrze się razem bawią? Udało się właśnie dzięki polaryzacji.

Nie wystarczy, by Kanie, Rachonie i Telewizje Republiki przestały nam odbierać smak życia

Mateusz Morawiecki, który przekonywał ostatnio, że „rozmawiał z posłami Lewicy, Konfederacji i Trzeciej Drogi” i w wyniku tych rozmów ma dodatkowych 40 głosów, dzięki którym 11 grudnia jego rządu uzyska wotum zaufania, chce tę polaryzację unieważnić, chce wrócić na urodziny do Mazurka. Chce, żeby polityka w oczach wyborców i w oczach innych polityków stała się znów powierzchowna, naskórkowa, nie bardzo znacząca. Czy mu się uda? Czy uda mu się skusić tych 40 rozbójników skarbami Sezamu, na których PiS siedzi i których bardzo nie chce oddać? Ta myśl pobrzmiewała też w pierwszym przemówieniu Andrzeja Dudy w czasie inauguracji Sejmu X kadencji: „wy też możecie być kiedyś w opozycji” – mrugał okiem do wszystkich posłów i posłanek, pokazując, że wszyscy są w zasadzie jedną rodziną, nie psujmy sobie relacji, zbudujmy „koalicję polskich spraw”, jest się czym dzielić.

Co jest, co nie jest polityką

Spełniona baśń o 40 rozbójnikach wyborców może ostatecznie pognębić, sponiewierać, zniechęcić do polityki na stałe, albo wyprowadzić na ulice. Osiem lat rządów PiS pokazało ludziom, że wszystko może okazać się polityką. Że ceny pieczywa i benzyny, że prawa człowieka i opieka zdrowotna, że przemysł, mosty i drogi – wszystko jest polityką i nie ma od niej ucieczki do trzeciego sektora, bo o jego finansowaniu decydują politycy i mogą przyznać pieniądze telefonowi zaufania, a mogą faszyście Bąkiewiczowi. 74 proc. oznacza, że odrobiliśmy jako społeczeństwo lekcję z polityczności i nie da się nam tej sprawczości odebrać.

Morawiecki stworzył najbardziej sfeminizowany rząd w Polsce

Jest szansa, że tę lekcję odebrali także politycy, którzy widzieli zapadający się paradygmat ustroju demokratycznego, a potem moc społeczeństwa obywatelskiego. Na razie wciąż dziękują obywatelom, przypominają zobowiązanie, jakie nakłada na nich 21 milionów głosów, ale czy nie wróci im ochota, by jednak, mimo wszystko, do tego Mazurka wrócić? Żeby było tak, jak gdy wydawało się, że jest jakiś koniec historii, że jest dobrze, że co polityka, to polityka.

Dlatego komisje sejmowe są potrzebne. Obywatele mają prawo zobaczyć, na czym polega i jak dokładnie wygląda nadużywanie władzy. Politycy muszą dowiedzieć się, że prawo ujmuje w sztywne ramy również ich. Że reprezentują nie klasę polityczną, ale wyborczynie i obywateli, że reprezentują państwo. I to nie tylko ci rozliczani, ale i ci rozliczający. W świetle kamer, na oczach wyborców, żeby oddalić pokusy sięgania po niekonstytucyjne mechanizmy stworzone przez PiS. Żeby nic nie chowano pod dywan, żeby na czas zatrzymać się przed formułowaniem oskarżeń, żeby trzymać się procedur, zebrać dowody i przekazać je organom sądowniczym.

Właśnie w czasie kolejnych komisji będziemy mogli obserwować, jak wraca trójpodział władzy, jak naprawiane są fundamenty naszej umowy społecznej, którymi są rządy prawa i ustrój demokratyczny. Taką mam w każdym razie nadzieję. Dopiero na tym gruncie może dojść do jakiegoś ogólnego pojednania.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Katarzyna Przyborska
Katarzyna Przyborska
Redaktorka strony KrytykaPolityczna.pl
Redaktorka strony KrytykaPolityczna.pl, antropolożka kultury, absolwentka The Graduate School for Social Research IFiS PAN; mama. Była redaktorką w Ośrodku KARTA i w „Newsweeku Historia”. Współredaktorka książki „Salon. Niezależni w »świetlicy« Anny Erdman i Tadeusza Walendowskiego 1976-79”. Autorka książki „Żaba”, wydanej przez Krytykę Polityczną.
Zamknij