Miasto

Larczyński: Kto nie dorósł do demokracji?

Spotkania z władzami Gdańska mają pewien stały element: narzekania samorządowców na frekwencję. Ale czy postawa mieszkańców nie jest racjonalna?

W spotkaniu z udziałem dyrektora Biura Rozwoju Gdańska, Marka Piskorskiego, uczestniczyłem po raz drugi i po raz drugi usłyszałem od niego o już niemal legendarnych konsultacjach w Nowym Porcie, na które przyszła jedna osoba. Przyznaję – jest wiele prawdy w twierdzeniu o wielkiej słabości polskiego społeczeństwa, jeśli chodzi o zaangażowanie w sprawy publiczne, w politykę, nawet na poziomie lokalnym. Wszystkie badania socjologów pokazują, że kapitał społeczny w Polsce jest tragicznie niski, co widać choćby przy okazji wyborów.

Czy każdych? Owszem, ale w różnym stopniu. Inna jest frekwencja w Gdańsku w wyborach do rady miasta, inna w wyborach do rad dzielnic, a jeszcze inna na spotkaniach z urzędnikami dotyczących zagospodarowania przestrzennego okolicy. W tych pierwszych w 2010 roku głosowało 40 procent gdańszczan, w drugich, które odbyły się w 2011, od 6 do 23 procent (średnio zaledwie 11 procent), na spotkania z urzędnikami zaś przychodzą, jak widać, pojedyncze osoby z danej dzielnicy. Czy jest to tylko konsekwencją polskiej niechęci do „politykowania”? Ale czemuż w takim razie frekwencja jest najniższa tam, gdzie od polityki w wydaniu partyjnym jest najdalej – czyli na poziomie najbardziej lokalnym?

Otóż na tę niechęć nakłada się – wbrew pozorom całkiem racjonalna – ocena realnego znaczenia dokonywanych wyborów. W większości polskich miast niemal nieograniczoną władzę sprawuje prezydent i rada. Udział rad dzielnic i samych mieszkańców w procesie decyzyjnym jest znikomy. Nie inaczej mają się sprawy w Gdańsku.

Wydatki Gdańska (bez dzielnic) na 2013 rok zaplanowano na kwotę 2,69 mld zł. Tymczasem połączony budżet rad dzielnic wyniesie 1,97 mln zł. Nawet pamiętając, że 6 z 24 dzielnic Gdańska nie posiada rad oraz że do budżetu rad nie wliczyłem środków na wybory do nich, różnica jest porażająca: budżet miasta jest 1400 razy większy! Jak słusznie – i kąśliwie – zauważył Łukasz Muzioł, samo tylko Europejskie Centrum Solidarności ma ponad pięćdziesiąt razy większy budżet od rad dzielnic.

Trudno się zatem dziwić, że mieszkańcy nie biegną tłumnie, by wybierać radnych, którzy decydują o wydawaniu właściwie groszy. W tej sytuacji należy też raczej podziwiać mieszkańców Gdańska, że frekwencja w wyborach dzielnicowych jest tylko czterokrotnie mniejsza niż w wyborach miejskich; zachowując proporcje „budżetowe”, w tych pierwszych do urn powinno się udać coś około 0,03 procent mieszkańców…

Natomiast jeśli chodzi o spotkania dotyczące zagospodarowania przestrzeni, to tu z kolei mści się zupełnie opaczne pojmowanie przez miasto ich formuły. Powinno być tak, że mieszkańcy wyrażają swoje opinie i jakaś ich część – zwłaszcza poparta przez większą liczbę obecnych mieszkańców i na przykład radę dzielnicy – trafia potem do miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego lub innych dokumentów.

Tymczasem w Gdańsku te spotkania służą jednostronnemu przekazaniu informacji na temat zamierzeń miasta – coś w rodzaju zlokalizowanej konferencji prasowej.

Czasem wywiązuje się dyskusja: mieszkańcy pokrzyczą swoje, na co przedstawiciele miasta ze stoickim spokojem odpowiadają także swoje, po czym i tak robią bez żadnych zmian to, co planowali wcześniej.

Trudno się dziwić, że mało kto chce poświęcać swój czas na takie spotkania. Tym bardziej że uczestnictwo w nich w istocie wzmacnia niedemokratyczny sposób postępowania samorządowców: oto miasto może się pochwalić fasadowymi „konsultacjami społecznymi” i niczego nie zmieniać.

Jałowość takich dyskusji z władzami pokazuje choćby sprawa planu zagospodarowania dla okolic dworca PKP Wrzeszcz. Mieszkańcy zgłosili do niego 90 uwag, które miasto w całości odrzuciło. Oczywiście nie chodzi o to, by urzędnicy z automatu przyjęli wszystkie albo choćby większość z nich; przygotowywali je wszak mieszkańcy bez stosownego wykształcenia, pewnie wiele z nich wzajemnie się wykluczało, a inne są niemożliwe do zrealizowania z przyczyn finansowych bądź sprzeczne z prawem czy zdrowym rozsądkiem. Niektóre to niekonstruktywny protest dla samego protestu. Trudno jednak uwierzyć, by żadna z uwag nie mogła trafić do planu. Kilka poprawek zgłosiła rada dzielnicy i spotkał je taki sam los. Pokazuje to przy okazji, jak Gdańsk rozumie rolę rad dzielnic: mogą sobie zdecydować o ustawieniu ławki czy odmalowaniu poręczy, lecz wara im od współdecydowania o kształcie urbanistycznym swojej dzielnicy.

Przy czym nie jest to tylko kwestia urzędniczej inercji czy odruchowej obrony własnych kompetencji. Jest to zupełnie świadomie, z namysłem realizowana polityka. Świadczy o tym choćby słynna już opinia prezydenta Pawła Adamowicza, której stwierdził, że partycypacja społeczna jest „dla pieniaczy i osób z zaburzoną psychiką”, „niespełnionych polityków” i „zawodowych społeczników”. Zresztą również we wspomnianych wypowiedziach dyrektora Marka Piskorskiego gdzieś w podtekście pojawiła się sugestia (być może zupełnie nieświadomie), że niska frekwencja świadczy o tym, że społeczeństwo Gdańska po prostu nie dorosło do demokracji, a już na pewno nie do demokracji bezpośredniej.

Mamy zatem społeczeństwo, które – zgoda – samo z siebie nie jest specjalnie aktywne w sprawach publicznych. Tylko że w odpowiedzi to społeczeństwo zapraszane jest do udziału w pozbawionym realnego znaczenia rytuale, a gdy jednak zechce wziąć w nim udział, to wyzywa się je od pieniaczy i psychopatów.

Teraz już pan rozumie, panie dyrektorze, dlaczego na spotkanie w Nowym Porcie przyszła tylko jedna osoba?

Jak włączać mieszkańców w planowanie przestrzenne miasta?

Zapraszamy na dyskusję w Gdańsku: 8 kwietnia, poniedziałek,  godz. 17.30, Nadbałtyckie Centrum Kultury w Gdańsku, ul. Korzenna 33/35.


__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Larczyński
Tomasz Larczyński
autor książki „Pocztówki z Iranu”
Doktor nauk historycznych oraz analityk rynku kolejowego. Autor książki „Pocztówki z Iranu”. Publikuję m.in. w „Kurierze Kolejowym” i „Transporcie Publicznym”. Pracownik PAN Biblioteki Gdańskiej. Tworzy zespół Krytyki Politycznej w Trójmieście. Członek partii Razem.
Zamknij