Kraj

Metoda Uścińskiego, czyli Bronisław Komorowski na sterydach

Metoda Uścińskiego została oryginalnie zastosowana do problemów w mieszkalnictwie, ale według mnie jej autor zatrzymał się w pół kroku, jakby zabrakło mu śmiałości. Pokora wiceministra jest chwalebna, ale pozwolę sobie rozwinąć jego myśli w innych obszarach.

Gdy kilka miesięcy temu pisałem tekst dowodzący ironicznie, że każdego stać na (jakieś) mieszkanie, nie sądziłem, że ktokolwiek potraktuje zawarte tam porady na poważnie. Tkwiłem w tym błędzie aż do dziś. Wyprowadził mnie z niego wiceminister rozwoju i technologii Piotr Uściński, który gościł w studiu Wirtualnej Polski, gdzie wcielił się w Bronisława Komorowskiego na sterydach.

Nie ma mieszkań zbyt drogich. Są tylko te, na które cię nie stać

Prezydentura Komorowskiego nie kojarzyłaby się kompletnie z niczym, gdyby nie jego przełomowa jak na ówczesne czasy porada, by w razie problemów z mieszkaniem zmienić pracę i wziąć kredyt. Uściński polecił natomiast warszawskim nauczycielom, by brali nadgodziny i… wyprowadzili się z Warszawy. W gminach położonych w pobliżu stolicy ceny są znacznie niższe. Poza tym tamtejsze szkoły też szukają nauczycieli.

Genialne w swojej prostocie. Nie stać cię na mieszkanie w Warszawie? To przeprowadź się do Piaseczna. A jeśli tam też jest za drogo, to troszkę dalej, no nie wiem, do Grójca? Na mieszkanie w Grójcu chyba będzie cię stać?

Pomińmy w tym miejscu nasuwający się od razu wniosek, że gdyby faktycznie stołeczni nauczyciele postanowili wcielić w życie porady wiceministra, he he, rozwoju, to dzieci w Warszawie musiałyby przejść na nauczanie domowe, co mogłoby być problematyczne dla stołecznego rynku pracy. Ciekawsza jest ogólna filozofia polityki społecznej, jaką prezentuje Piotr Uściński. To filozofia, która stawia na oddolną inicjatywę i kreatywność obywatelską. Uściński pokazuje, że rozwiązanie problemów społecznych leży w rękach samych obywatelek, wystarczy uruchomić wodze fantazji. Co też postanowiłem uczynić.

Przestańcie jojczyć w kwestii żłobków

W pierwszej kolejności zastanówmy się nad (oczywiście wyolbrzymionym) problemem braku miejsc w tanich, publicznych żłobkach. Rzeczywiście, żłobków komunalnych jest jak na lekarstwo, a ceny tych prywatnych są znacznie wyższe. Ale kto powiedział, że maluchem opiekować muszą się koniecznie wyspecjalizowane placówki? Przecież jak się go zostawi na kilka godzin w rękach zupełnie obcych ludzi, to nic mu się nie stanie. Ludzie mają naturalną skłonność do otaczania malutkich dzieci opieką, tego nie trzeba się uczyć.

Żłobki, równe płace, urlopy ojcowskie. Wiecie, że to o demokracji?

Można więc zostawiać dzieci ochronie w hipermarketach albo w tamtejszych punktach informacji. Lub po prostu obsłudze dyskontu. Gdy chodzimy po różnych marketach, co chwilę słyszymy z głośników, że rodzice Antusia albo Oli proszeni są do podejścia do punktu informacji. Mają więc tam doświadczenie w opiece nad dziećmi i doskonale wiedzą, jak się z nimi obchodzić. Dlaczego by z tego nie skorzystać?

Przed pracą trzeba więc poświęcić kilkanaście minut na sprytne podrzucenie malucha obsłudze w dyskoncie. Trzeba go tylko zostawić w takim miejscu, żeby rzucał się w oczy. Dzięki temu personel szybko się na niego natknie i maluch w krótkim czasie trafi w odpowiednie ręce. Po pracy zgłaszamy się do kierowniczki sklepu, poświadczamy, że jesteśmy rodzicem pozostawionego maleństwa, dziękujemy za opiekę, przepraszamy za kłopot i już można jechać do domu.

Oczywiście tego manewru nie można zbyt często powtarzać w tym samym sklepie, ale przecież każdy ma pod nosem mnóstwo dyskontów. Dzięki wolnorynkowej konkurencji sieć marketów w Polsce jest godna pozazdroszczenia. W odległości krótkiego spaceru od mojego mieszkania mam Biedronkę, Lidl, Netto, Stokrotkę i Carrefour. W odległości nieco dłuższej przebieżki (nad potencjałem biegania również za chwilę się pochylę) mam E. Leclerc i całą wielką galerię handlową.

Inaczej mówiąc, zamiast mordować się ze stworzeniem sieci żłobków, lepiej postawić na gęstą sieć hipermarketów, dyskontów i galerii handlowych. Ich właścicieli do budowy kolejnych placówek nie trzeba przekonywać jakimiś dotacjami. Ich personel przy okazji może się też zajmować maluchami – przecież i tak siedzą tam te osiem godzin albo i więcej. Budujmy markety zamiast żłobków. Dziękujemy, panie wiceministrze Uściński, za tę przełomową wskazówkę.

Zaufajmy ludzkiej wydolności

Filozofia Uścińskiego jest tak nowatorska, że szkoda byłoby już w tym miejscu się zatrzymać. Przecież można ją zastosować właściwie do wszystkich obszarów polityki społecznej. „Metodą Uścińskiego” można na przykład rozwiązać problem wykluczenia komunikacyjnego. Wielu ludzi skarży się, że nie ma jak dojechać do pracy w stolicy powiatu. Powiedzmy, że chodzi o odległość dziesięciu kilometrów. No dobrze, ale dlaczego trzeba koniecznie tam podjechać? Przecież można tam zwyczajnie podbiec.

Gender, laicyzacja i dostępne żłobki: kto sprowadzi dzieci na polską ziemię?

Ludzie nie wykorzystują ogromnego potencjału przemieszczania się na własnych kończynach. Rekord świata w biegu na 10 km to 26 minut i 11 sekund. No jasne, nie każdy zbliży się do rekordu świata, ale w 45 minut to chyba dyszkę przebiegniecie? To przecież nie jest żaden wyczyn, wystarczy trochę treningu. Człowiek potrafi bardzo szybko zwiększać swoją wydolność, już po kilku dniach przebiegnięcie trasy od domu do pracy i z powrotem będzie łatwiejsze, a przy tym znacznie zdrowsze. Może się okazać, że jeszcze zaoszczędzicie na tym czas – przecież autobusy stoją w korkach i zatrzymują się na przystankach.

Zamiast rozwijać transport publiczny, lepiej postawić na znacznie tańszą infrastrukturę do biegania. Wystarczy tylko położyć wzdłuż ulic pasy bieżni i zadbać o to, żeby każdy z mieszkańców miał odpowiedni strój i obuwie. Można uruchomić program „Trampki plus”, który zapewniłby wszystkim obywatelom powyżej 15. roku życia kompletny strój do biegania, najlepiej jakiś taki patriotyczny. Można by je zamówić w Red is Bad. Dzięki temu ulice naszych miast pełne byłyby biegających ludzi w biało-czerwonych barwach i z husarią na piersi. Wielka biegająca Biało-Czerwona – przecież to bardzo kusząca i piękna wizja.

Chwalebna pokora innowatora

Metoda Uścińskiego została pierwotnie zastosowana do problemów w mieszkalnictwie, ale według mnie jej autor zatrzymał się w pół kroku, jakby zabrakło mu śmiałości. Pokora wiceministra jest chwalebna, ale pozwolę sobie rozwinąć jego myśli w tym obszarze. Nieprzypadkowo mówi się potocznie, że ktoś „szuka dachu nad głową”. Bo to jest właśnie istota mieszkania – od wieków ludzie zamieszkiwali przestrzenie, które od góry oddzielały ich od nieprzyjaznej natury.

Zadaszonych przestrzeni w polskich miastach jest mnóstwo. Warto byłoby z tego skorzystać. Można więc zamieszkiwać wiaty przystankowe. Po wprowadzeniu programu „Trampki plus” zlikwidowane zostaną połączenia autobusowe, więc szkoda byłoby, żeby te wiaty stały puste. Można je dostosować do warunków. Wstawi się tam jakiś piecyk gazowy, od frontu ściany z karton-gipsu i już mamy przytulne mieszkanko. Co prawda takie lokale nie będą zbyt przestronne, ale za to w doskonałych lokalizacjach i z czynszem wynoszącym dokładnie zero złotych.

W szpitalu jest spoko, ale z dentystą tragedia

Niewykorzystywanych zadaszonych miejscówek, które aż się proszą o zamieszkanie, mamy w Polsce znacznie więcej. W wyniku dynamicznie przeprowadzonej transformacji gospodarczej zostały nam ogromne postindustrialne przestrzenie – opuszczone hale magazynowe, puste budynki po zlikwidowanych fabrykach, na Śląsku liczne zamknięte kopalnie. Nasza trudna historia pozostawiła nam w spadku rozwiniętą sieć bunkrów. Trzeba zacząć wreszcie wykorzystywać nasze dziedzictwo, zamiast traktować je wyłącznie jako wspomnienie po mrocznych czasach.

Metoda Uścińskiego znakomicie sprawdzi się również w opiece medycznej. Polacy często skarżą się na drogie usługi dentystyczne. To prawda, są drogie, a te z NFZ dziadowskie i trzeba swoje odczekać. Ale zastanówmy się tak głębiej, czym w istocie jest stomatologia? W gruncie rzeczy sprowadza się ona do usuwania bolących zębów. Tymczasem najlepszych specjalistów od usuwania zębów nie znajdziemy wcale w gabinetach dentystycznych, tylko w licznych, cieszących się niesłusznie złą sławą, osiedlowych barach. Tym fachowcom zwykle brakuje też pieniędzy, więc chętnie sobie przy okazji dorobią.

Ta metoda jest dosyć bolesna, więc trzeba zadbać o znieczulenie. Na szczęście na czarnym rynku jest mnóstwo substancji, dzięki którym będzie można się bezboleśnie poddać takiemu zabiegowi. Najskuteczniejsze byłoby wtarcie w okolice bolącego zęba solidnej dawki kokainy, ale to byłoby dosyć drogie rozwiązanie. Można więc postawić na opioidy albo dysocjanty – przy czym te drugie trzeba spożyć bezpośrednio przed zabiegiem, żeby nie mieć problemu z dojściem do placówki.

Inaczej mówiąc, jeśli boli cię ząb, śmigasz do dilera po oksykodon albo ketaminę, następnie udajesz się do najbliższego baru. Przyjmujesz dawkę znieczulacza, podchodzisz do lokalnego eksperta od zębów, informujesz, że chcesz usunąć trójeczkę i jesteś już znieczulony. On rzuca swoim fachowym okiem na twoją szczękę, a następnie wypłaca ci precyzyjną piąchę w twarz. Wypluwasz swoją trójeczkę, dajesz mu pięć dych i wychodzisz – no chyba że ketamina nadal działa, to wtedy lepiej sobie usiąść i poczekać.

Faktem jest, że utrzymywane w ten sposób uzębienie może być trochę nieestetyczne. Ale jeśli ktoś się wstydzi, to przecież luki w zębach zawsze można zakryć. W sklepach sportowych znajdziemy bokserskie ochraniacze na zęby za kilkadziesiąt złotych. W ten sposób można mieć czarne, czerwone, srebrne lub nawet bialutkie jak śnieg uzębienie. Jak się dobrze poszuka, to nawet i różowe się znajdzie. A jeśli ktoś lubi szpanować markowymi ciuchami, to znajdziemy i takie ze znaczkiem. Proszę sobie wyobrazić, jak podczas uśmiechu zamiast zębów odsłaniamy piękny znaczek Lonsdale. Całkiem szpanerskie, co nie?

Metodę Uścińskiego warto wypróbowywać samemu, podczas różnych codziennych wyzwań. Jej potencjał wyznaczają tylko granice naszej wyobraźni. To wspaniale, że Ministerstwo Rozwoju i Technologii zatrudnia tak błyskotliwych fachowców jak Piotr Uściński.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij