Kraj

Majmurek: Tusk dokonał płytkich zmian, ale jednym nazwiskiem nas zaskoczył

Ogłoszenie zmian w składzie Rady Ministrów. Fot: Krystian Maj/KPRM

Byli już ministrowie będą prowadzić kampanię do europarlamentu w cieniu oskarżeń o otrzymanie „złotego spadochronu” czy „kopniaka w górę”. Nowi muszą dać się poznać. Największym zaskoczeniem jest nominacja dla Hanny Wróblewskiej na ministrę kultury.

W piątek 10 maja premier Donald Tusk ogłosił rekonstrukcję rządu. Da się o niej powiedzieć trzy rzeczy. Po pierwsze, Tusk wybrał wariant możliwie najpłytszej rekonstrukcji: wymienił czterech ministrów, którzy startują w eurowyborach i nie zdecydował się na głębszą przebudowę gabinetu. Po drugie, otrzymaliśmy rekonstrukcję politycznie – co nie znaczy merytorycznie – „słabą”. Rządu nie wzmocniła żadna osoba o silnej, niezależnej pozycji politycznej. Po trzecie, rekonstrukcja przyniosła jedno zaskoczenie – na czele resortu kultury nie stanął polityk, ale osoba ze świata kultury, była dyrektorka Zachęty, Hanna Wróblewska.

Nie huśtać łódką?

Dlaczego Tusk nie przeprowadził głębszej rekonstrukcji, choć od dawna krążyły informacje, że ma być niezadowolony z prac przynajmniej jeszcze kilku ministrów? Najpewniej Tusk nie chce huśtać łódką przed wyborami i generować politycznych kontrowersji.

Odwołanie ministrów niestartujących do europarlamentu zostałoby powszechnie odczytane jako dowód negatywnej oceny ich pracy przez premiera. PiS z pewnością wykorzystałby to w kampanii w stylu: „powołali tak beznadziejnych ministrów, że nawet Tusk musiał ich wyrzucić z rządu po upływie niespełna pięciu miesięcy”.

Lider KO założył więc, że jakich wątpliwości nie budziłaby np. praca ministry klimatu Pauliny Henning-Kloski, to, skoro nie startuje ona do PE, lepiej nie przyznawać tego w kampanijnym okresie i nie dawać amunicji przeciwnikom.

Głęboka rekonstrukcja oznaczałaby też konieczność negocjacji z wszystkimi koalicyjnymi siłami tworzącymi rząd, do czego kampania wyborcza niekoniecznie jest najlepszym okresem.

Jednocześnie sama decyzja czterech ministrów o starcie w eurowyborach już wzbudziła i będzie budzić kontrowersje, także wśród wyborców KO. Tusk przekonywał w piątek, że ministrowie wykonali swoje zadanie w rządzie i teraz udają się do innych, nie mniej ważnych europejskich prac. Poza przypadkiem ministra Sienkiewicza – który wszedł do rządu, by posprzątać po PiS w TVP i innych instytucjach kultury i zrobił to skutecznie, nawet jeśli nie zawsze najbardziej elegancko – ta narracja dość średnio opisuje rzeczywistość.

Sienkiewicz wykonał zadanie, teraz czas na poważną rozmowę o kulturze

Zapewne nawet wielu prominentnych polityków KO miałoby problem powiedzieć, jakie konkretne zadanie w rządzie zrealizowali w pełni Marcin Kierwiński albo Borys Budka. Krzysztof Hetman z PSL rozpoczął prace nad kredytem 0 proc., ale odchodzi do Brukseli – o ile zdobędzie mandat – na długo przed ich zakończeniem. Nie wiadomo w ogóle, czy po jego odejściu z resortu projekt będzie kontynuowany – co akurat niekoniecznie jest złą wiadomością.

Jeszcze droższe mieszkania. Kredyt 0 proc. jednak nie był tylko groźbą

Byli już ministrowie będą prowadzić kampanię w cieniu oskarżeń ze strony opozycji, zarzucającej im, że porzucili swoje zadania w rządzie dla lepiej płatnej pracy w Brukseli – i te zarzuty mogą trafić także do ludzi, którzy nie wyobrażają sobie, by mogli kiedykolwiek zagłosować na PiS. Ich startowi towarzyszyć też będą spekulacje, że Tusk nie był zadowolony z ich pracy, a biorące miejsce na listach do Parlamentu Europejskie było formą „złotego spadochronu”, „kopniakiem w górę”.

Jak płytka i ostrożna nie byłaby więc majowa rekonstrukcja, to jak każdej zmianie w rządzie towarzyszyć będą jej polityczne kontrowersje.

Bez polityków wagi ciężkiej

Poza Tomaszem Siemoniakiem, który do teki ministra-koordynatora służb specjalnych dokłada przejęte po Kierwińskim MSWiA, wśród nowych ministerialnych nominacji brakuje polityków wagi naprawdę ciężkiej, cieszących się własną, niezależną pozycją polityczną albo przynajmniej powszechnie rozpoznawalnym nazwiskiem.

Jakub Jaworowski, nowy minister aktywów państwowych, Krzysztof Paszyk nowy minister rozwoju i technologii, wreszcie Hanna Wróblewska nie są osobami znanymi powszechnie opinii publicznej. Choć ci, którzy uważnie obserwują polską politykę, powinni kojarzyć Paszyka, samorządowca, działacza PSL, długoletniego posła, a każdy, kto zajmuje się bliżej kulturą, zna Hannę Wróblewską, która jako bardzo dobrze oceniana dyrektorka Zachęty zbudowała sobie mocną pozycję w środowisku.

Hanna Wróblewska: Obiecałam panu ministrowi, że do konkursu nie przystąpię

Jaworowski pracował dla rządów PO-PSL w latach 2012–2015. Do uwagi opinii publicznej przebił się, gdy w 2015 roku podczas rządowych negocjacji powiedział przedstawicielom górniczych związków zawodowych, by „nie pajacowali”, na co ci w odpowiedzi zerwali obrady, nazywając przedstawicieli rządu „gówniażerią”. Wkrótce przekonamy się, jak minister dziś radzi sobie z negocjacjami z silnymi związkami ze spółek skarbu państwa.

Mamy więc rekonstrukcję zrobioną za pomocą polityków z drugiego szeregu oraz ekspertów bez własnej, mocnej politycznej pozycji. Skąd taka decyzja? Być może zadecydowała chęć minimalizowania politycznych kontrowersji, jakie w naturalny sposób przyniosłyby silnie polityczne nominacje. Być może Tusk uznał, że woli postawić na ministrów, których przyszłość w rządzie – ze względu na brak własnego zaplecza – będzie zależeć wyłącznie od decyzji premiera.

Nowe nominacje w ministerstwach aktywów państwowych czy rozwoju nie wysyłają jak dotąd żadnego mocnego sygnału, w jakim kierunku pójdzie polityka tych resortów, musimy poczekać na konkretne decyzje nowych ministrów – szczególnie istotne będzie to, co zastępujący Hetmana Paszyk zrobi ostatecznie z projektem kredytu 0 procent.

Zaskoczenie w kulturze

Największym zaskoczeniem jest nominacja dla Hanny Wróblewskiej na ministrę kultury. Do ostatniej chwili informacje napływające z okolic rządu sugerowały, że Bartłomieja Sienkiewicza zastąpi polityk – mówiło się o Małgorzacie Kidawie-Błońskiej, Pawle Kowalu, Andrzeju Wyrobcu – że wariant ministra kultury wywodzącego się ze środowiska kultury jest raczej wykluczony. Jak jednak widać, Tusk ostatecznie zdecydował się właśnie na takie rozwiązanie.

Wróblewska przyszła pracować do resortu razem z Bartłomiejem Sienkiewiczem, nie będzie więc musiała uczyć się ministerstwa od zera, może od razu przystąpić do pracy. A tej jest sporo. Po „wielkich porządkach” odchodzącego do Brukseli ministra Sienkiewicza potrzebna jest nowa wizja polityki kulturalnej państwa po PiS, nowa umowa między państwem i środowiskiem kultury. Taka, która z jednej strony traktuje kulturę jako sektor strategiczny, z drugiej – inaczej niż to było w słusznie minionych czasach ministra profesora Glińskiego – nie oczekuje od kultury, że w zamian za państwowy mecenat będzie realizować określony ideologiczny program. Trzeba też dokończyć takie sprawy jak ustawa o statusie artysty zawodowego, tak by wreszcie system ubezpieczenia społecznego w Polsce uwzględniał specyfikę pracy artystycznej.

Wróblewska ma bez wątpienia wiedzę i kompetencje, by zaproponować nowe otwarcie kultury po PiS i po porządkach po PiS. Będzie też cieszyć się w środowisku kulturalnym kredytem zaufania, jakiego nie miałby żaden minister polityk. Pytanie tylko, czy słaba pozycja polityczna nie okaże się przeszkodą w forsowaniu przez nową ministrę własnych pomysłów.

Głębsza rekonstrukcja jest nieunikniona

Rekonstrukcja z 10 maja była pierwszą, jaka objęła trzeci rząd Tuska, choć z pewnością nie ostatnią. Można się spodziewać, że następne będą o wiele głębsze. Jak głębokie, zadecydują między innymi wybory europejskie. Jeśli KO odniesie w nich zdecydowane zwycięstwo, a mniejsi koalicjanci osiągną rozczarowujące wyniki, to może to otworzyć dyskusję na temat tego, w jaki sposób podzielone powinny być wpływy w rządzie. Zwłaszcza gdyby – na co na razie nie wskazuje żaden sondaż – Lewica miała nie przekroczyć progu wyborczego.

Nawet wśród środowisk sympatyzujących z nowym rządem coraz częściej pojawiają się głosy, że nie radzi on sobie z komunikacją, zwłaszcza w takich sprawach jak atom czy CPK, że nie potrafi przedstawić społeczeństwu własnej wizji rozwoju kraju, wychodzącej poza mniej lub bardziej sprawne bieżące administrowanie i rozliczenia PiS.

Najpewniej jeszcze przed wyborami prezydenckimi, by uniknąć demobilizacji elektoratu koalicji, Tusk będzie musiał przyznać, że część ministrów słabo radzi sobie z zadaniami, i wciągnąć do rządu osoby mające jakieś nowe pomysły, energię konieczną do ich realizacji i talent pozwalający je sprawnie komunikować opinii publicznej – być może dokonując mocnego przetasowania całej gabinetowej talii.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij