Dezinformacja, klikbajtoza, kapryśność cyfrowych gigantów, mobbing, wyzysk – lista kapitalistycznych chorób toczących media jest naprawdę długa. Ale leżącego można przecież jeszcze kopnąć – tak jak robi to NaTemat.
Pamiętacie inbę o zrzutkę na laptopa, którą uruchomiła aktywistka Hanna Zagulska? Jeśli nie, to przypomnę, że medialny komentariat miał wtedy nie lada używanie, bo „nie ogarniał, jak można prosić obcych ludzi, żeby dali na komputer”. W czoło najmocniej pukali się liberalni dziennikarze, którzy na kłopoty finansowe mają rozwiązania proste jak rady Bronisława Komorowskiego, choć w tym akurat przypadku wybrzmiewało raczej polecenie: „weź się do roboty”.
Nie będę się pastwić nad skompromitowaną teorią kowalstwa własnego losu. Przywołaniem tej historii chciałam raczej wytknąć mojemu zawodowemu środowisku stosowanie podwójnych standardów. Larum podnosi bowiem wtedy, gdy lewicowa działaczka prosi o dobrowolne wpłaty na zakup narzędzia potrzebnego do pracy, ale nie, gdy redakcja NaTemat zbiera od czytelników pieniądze na podwyżki dla swoich dziennikarzy. Ale wiadomo, że łatwiej uderzyć w nieuprzywilejowaną prekariuszkę (tak jak większość dziennikarzy) niż w duże przedsiębiorstwo.
Nie czarujmy się – media komercyjne tym właśnie są i coraz bardziej dają wyraz swojemu ekonomicznemu pragmatyzmowi. W dziennikarstwie poza zyskiem obchodzi ich już naprawdę niewiele. Ale po kolei.
Zbiórką na podwyżki dla pracowników nazywam uruchomiony pod koniec września tego roku „innowacyjny” projekt Tip the Journalist. Portal założony w 2012 roku przez Tomasza Lisa chwali się nim z uwagi na bycie pierwszym i jak na razie jedynym testerem takiego rozwiązania w branży. A poza tym przedsięwzięcie realizuje pod auspicjami Google’a, co ma być równoznaczne z prestiżem. Nie wnikam.
Bardziej interesują mnie skutki przerzucania odpowiedzialności za gratyfikację dziennikarzy z ich pracodawców na czytelniczki. Ale o tym wyraźnie zakochany w swojej inicjatywie NaTemat raczej nie wspomina, bo i po co miałby torpedować swój genialny plan. Genialny, gdyż można umyć ręce w kwestii waloryzacji płac. Może nawet okaże się, że napiwki wpłacane przez czytelników pozwolą dziennikarzom zapomnieć, że przydałyby im się umowy o pracę. Śmieciówki i b2b w mediach to wciąż standard.
czytaj także
Ale skoro system wpłat po miesiącu działa całkiem nieźle (jak przekonuje naczelny portalu, Michał Mańkowski) – to w czym problem? Czemu węszę spisek w sympatycznej odezwie do czytelników: „Powiedz naszym autorom »dziękuję« za dobry materiał dziennikarski!”? Przede wszystkim węszę niedomówienia. W mojej wersji to zdanie brzmiałoby tak: „Powiedz naszym autorom »dziękuję« za dobry materiał dziennikarski, bo pracodawca tego nie zrobi”.
System wpłacania redakcji napiwków za materiały, które spodobały się odbiorcom, bo na tym w skrócie polega cała akcja, są korzystne dla autorów pod tym względem, że trafiają prosto do nich bez żadnych potrąceń ze strony firmy (dobry pan, mógł zabić prowizją). Jednak jeśli ci sami pracownicy nie mają zapewnionych stabilnych warunków zatrudnienia i dobrych płac, wówczas tipy to plaster na problemy finansowe czy też optymalizację kosztów pracodawcy, który pieniędzy na wynagrodzenia szuka w kieszeniach społeczeństwa.
Jego prawo. W końcu żyjemy według zasad wolnego rynku. NaTemat broni się tym, że zamiast napiwków mógł przecież wprowadzić prenumeraty – jak „Wyborcza” – ale wspaniałomyślnie tego nie zrobił i wciąż oferuje darmowy content. To znaczy nie darmowy, bo doklejony do reklam. A czy jakościowy? Rozsądźcie we własnych serduszkach, biorąc pod uwagę to, że całkiem realistyczny jest ten scenariusz, w którym paywalla nie ma, bo nikt by za jego ominięcie nie zapłacił.
Od razu też uprzedzę zarzut, że jako hejterka tipów w NaTemat pracuję w medium, które pod każdym tekstem też ma prośbę o wpłatę. Tak, bo jesteśmy organizacją pozarządową, a nie firmą. Utrzymujemy się z wpłat darczynek i nie mamy reklam.
To, co mnie jednak szczególnie niepokoi, leży raczej w pogłębieniu pauperyzacji mojego zawodu, który i bez tego jest w trudnej sytuacji. Teraz nie dość, że pracodawca może wypalić dziennikarzowi: „nie dam ci podwyżki, zarób tipami”, to jeszcze gust czytelników, a nie ważkość tematów, będzie decydować o tym, jakie treści zostaną wyprodukowane. Nie żeby teraz nie brano tego pod uwagę. Model napiwkowy zintensyfikuje pogoń za upodobaniami, które mogą być sprzężone na przykład z czytaniem tylko tego, z czym zgadza się odbiorca lub co jest dla niego komfortowe i przyjemne.
Tymczasem treści dziennikarskie nie muszą takie być. Jeśli nawet nieidealistycznie zastanowimy się nad misyjnością mediów, a więc zdolnością do poszerzania przez nie horyzontów odbiorców, opiniotwórczości i kontroli władzy, to Tips the Journalist nie przybliża nas do realizacji tych założeń, by nie powiedzieć, że od nich oddala.
Ani satysfakcji, ani hajsu, ani poczucia sensu. Tak się pracuje w mediach
czytaj także
Dowodów dostarcza sam Michał Mańkowski, pisząc, że większość z uzbieranych ponad 3300 zł czytelniczki zostawiały pod opiniami/felietonami, ale nie wymagającymi większych nakładów czasu i pracy reportażami. Prawdopodobny efekt może być taki, że dziennikarze liczący na tipy, ale może i rozdzielający tematy wydawcy, mogą przywiązywać mniejszą wagę do materiałów niepopularnych, ale istotnych, a przez to stracić też czujność tam, gdzie oko dziennikarza jest potrzebne.
Jeśli ludzie niechętnie czytają na przykład o granicy polsko-białoruskiej, to znaczy, że mamy przestać o niej pisać i nie patrzeć na ręce władzy? A co z reportażami społecznymi, śledztwami dziennikarskimi? Jeśli zainteresowanie nimi jest nikłe i nie przynosi zysków, może można z nich zrezygnować? Ciekawe tylko, skąd wtedy wiedziałybyśmy choćby o aferach rządowych.
Dalej Mańkowski wskazuje: „Dla czytelnika długość tipowanego materiału nie ma znaczenia. Trafiają się napiwki za krótkie informacje z dziedzin wszelakich. Działa tu trochę mechanizm »good feeling«. Jeśli ktoś po przeczytaniu poczuł się dobrze, to chętnie nagradza symbolicznym napiwkiem autora”. O tym właśnie myślałam, pisząc wcześniej o dyktacie upodobań i komfortu. Jestem daleka od tego, by traumatyzować odbiorczynie, nie uważam, że należy je karmić wyłącznie złymi czy przedstawianymi zawsze w negatywnym świetle informacjami. Ale jednocześnie zakłamywanie rzeczywistości poprzez generowanie „positive vibes only” wydaje mi się równie groźne jak bezwzględny katastrofizm. Tyle tylko że – jak to trafnie podsumował mój redakcyjny kolega: „Planeta płonie, a ci będą robić dobrze czytelnikom dla stówy napiwku na miesiąc. To są jeszcze dziennikarze czy śpiewający kelnerzy?”.
czytaj także
Mam nadzieję, że w idealnym, acz rigczowym świecie, do którego – mam nadzieję – chcemy jako media jeszcze dążyć, nie na tym polega dziennikarstwo – nie na robieniu wszystkim dobrze, tylko na badaniu, kontestowaniu rzeczywistości i sprawdzaniu, dlaczego jest taka, a nie inna. Ale może poza Krytyką Polityczną takie poczciwe ideały nie obowiązują.
Może liczy się tylko biznes. Nie wiem, ale gdy czytam u Mańkowskiego, że „wraz z tipem czytelnicy mogą przekazać autorkom i autorom wiadomość”, a „55 proc. decyduje się na wysłanie takiego personalnego komentarza”, oraz że „wpływa to w gigantyczny sposób na morale autorów” i „potrafi zrobić dzień, wygenerować sporą radość i dalszą motywację, zwłaszcza w dobie tak wszechobecnego hejtu”, to nie mam wątpliwości, że ktoś mi tu pierze mózg w proszku korpo, tak jak w przypadku słynnych owocowych czwartków. Owszem, wiadomości od odbiorców są bardzo miłe. Ale do garnka ich nie włożysz.
Dlatego w czasach gównodziennikarstwa, w obliczu braku związków zawodowych, dysproporcji w redakcyjnych płacach (głównie między zarządem i kadrą kierowniczą a „szeregowym” dziennikarzem), kryzysów i transformacji w mediach, które żegnają się powoli z prasą i telewizją linearną oraz nie są wolne, bo rządzi nimi władza, tipy wydają mi się pomysłem co najmniej nietrafionym i anachronicznym; wyjętym z podręcznika do neoliberalizmu, a nie odważnie wskazującym kierunek przyszłości.