Kraj

Mistrzowie chłopskiego rozumu

Specjaliści od wszystkiego, a przede wszystkim od udawania, że cokolwiek wiedzą o świecie. Kompromitują się nieustannie, ale żadna porażka nie jest w stanie skruszyć ich pewności siebie. Ani, najwyraźniej, uszczuplić im widowni.

Mężczyźni mają liczne wady, ale najbardziej męczący jest ten zupełny brak poczucia zażenowania samym sobą, gdy zrobi się lub powie jakąś piramidalną głupotę. Prawdopodobnie to nasza wada źródłowa, z której biorą się wszystkie inne – męski grzech pierworodny.

Być może jest to też przyczyna większości problemów świata. Dzięki ograniczonej możliwości odczuwania wstydu z powodu własnych kompromitacji nawet najbardziej niekompetentni mężczyźni mogą robić kariery w przeróżnych branżach, gdyż żadna porażka nie jest w stanie zepsuć im dobrego nastroju i pewności siebie. Otrzepią się, a jeśli kogoś skrzywdzili, to rzucą co najwyżej krótkie „sorry” i lecą dalej.

Dla jednostki takie nastawienie może być całkiem pomocne w życiu, ale dla społeczeństwa ma to fatalne konsekwencje. Elity władzy, kultury i mediów czy wreszcie kadry zarządzające w przedsiębiorstwach pełne są dziwnych typów, którzy na każdym kroku udowadniają, że się nie nadają, ale i tak nic nie jest w stanie ich utopić. Są tak przekonani o własnej wartości, że nawet część ich otoczenia zaczyna dochodzić do tego samego zdania. Może te wygłaszane przez nich teorie wcale nie są takie głupie, tylko ja czegoś nie dostrzegam? Przecież nikt nie opowiadałby kompletnych bzdur z tak niezachwianą pewnością siebie.

Kłamstwa za darmo, prawda za paywallem

czytaj także

Dzięki temu faceci mogą skomentować niemal dokładnie wszystko, o co ktoś ich zapyta, nawet jeśli nie mają o tym zielonego pojęcia. Zawsze mogą przecież sięgnąć do nieograniczonych zasobów swojej naturalnej mądrości, zwanej popularnie „chłopskim rozumem”. Mechanika „chłopskiego rozumu” jest tak uniwersalna, że może wyjaśnić praktycznie każdy problem lub dylemat. Wystarczy tylko przyłożyć go do wzorca.

Przenikanie kultury sieci społecznościowych do tradycyjnych masowych mediów sprawiło, że eksperci „chłopskiego rozumu” zaczęli być liderami opinii. Szczególnie dziś, gdy mogą głosić swoje koncepcje w czasie rzeczywistym. Karierę komentatorów zaczęli robić tak przedziwni panowie, że publicystyka ostatecznie już oderwała się od dziennikarstwa i stała się elementem branży rozrywkowej. Opinia nie musi już być oparta na faktach i przemyślana – wystarczy, że zostanie podana w efektowny sposób. A dzięki przytępionemu poczuciu wstydu i obszernym zasobom „chłopskiego rozumu” mężczyźni potrafią konstruować opinie rzeczywiście bardzo efektowne. Oto kilka przykładów.

Jarosław Jakimowicz

Wiedza i kompetencje Jakimowicza są tak ekstremalnie niskie, że wprowadzają w konfuzję nawet innych prowadzących TVP Info. W gruncie rzeczy powinno przyprawiać nas o rozpacz, że na publicznym kanale informacyjnym karierę robi facet o mentalności, umiejętnościach i sposobie bycia właściciela klubu nocnego. Polskie standardy domeny publicznej są już jednak tak niskie, że nawet Jakimowicz przestał wzbudzać większe emocje. Jego zatrudnienie w TVP można tłumaczyć tylko w taki sposób, że to jedyna rozpoznawalna twarz z show-biznesu, która zdecydowała się oficjalnie służyć obecnej partii rządzącej.

Były gwiazdor z Młodych wilków pojawia się głównie w paśmie porannym – jako komentator w politycznym programie Jedziemy Michała Rachonia i prowadzący lajfstajlowe W kontrze. O tej wczesnej porze Jakimowicz robi nieustanne aluzje do hucznych imprez, seksu, alkoholu i używek. Pewnego razu zapytał polityka Suwerennej Polski Jacka Ozdobę, czy ma dzieci, chociaż podstawowe zasady dziennikarstwa nakazywałyby to sprawdzić przed podjęciem takiego tematu.

„Kto tu jest głupi?” − pyta Jarosław Jakimowicz

Bezdzietny Ozdoba lekko się zawstydził i dla poratowania swego męskiego ego odpowiedział: „powiem, że mi nic nie wiadomo, to będzie źle odebrane”. Momentalnie podkręciło to energię witalną Jakimowicza: „nie, nie, w to nie brnijmy, bo to wiesz, o co chodzi, jak się zaraz tutaj, no” – stwierdził radośnie prowadzący śniadaniówkę informacyjną. W kraju, w którym ojcowie masowo nie płacą alimentów, prowadzący w publicznym kanale informacyjnym drwi sobie ze zrobienia komuś dziecka na boku.

Innym razem, w tym samym porannym programie W kontrze Jakimowicz opowiadał o swoim pierwszym spotkaniu z obecnym posłem PO Marcinem Kierwińskim. Otóż w 2010 roku jacyś jego zamożni i wpływowi znajomi „z okresu Niemiec” (inwestujący w hotele na wybrzeżu, gdzie zamierzali zrobić coś, czego JJ woli nie zdradzać) poprosili go o przysługę. Oferowali 5 tysięcy złotych za „wprowadzenie na salony” pewnego nieopierzonego polityka – chodziło o to, żeby Jakimowicz zabrał go na duży melanż w warszawskich klubach, by młodzian „otrzaskał się z tym warszawskim glamem”. Gdy Magdalena Ogórek zrobiła zdziwioną minę, Jakimowicz szybciutko wytłumaczył, że przecież „często zdarzają się takie propozycje od biznesmenów, znajomych. Nie miały do ciebie koleżanki takich próśb?”.

No, co w tym dziwnego? Wam nikt nie proponuje kilku tysięcy złotych, żeby nauczyć kogoś porządnie imprezować? Ostatecznie Jakimowicz miał nie przyjąć oferty, gdyż Kierwiński podobno przyszedł fatalnie ubrany i na dodatek w sandałach, więc były aktor uznał, że nic z tego nie będzie. Ale dlaczego w ogóle taka historia pojawiła się w porannym paśmie publicznej stacji informacyjnej? I dlaczego taki człowiek pracuje w publicznym kanale informacyjnym? Przecież nawet siermiężna partyjna propaganda powinna wyznaczać osobom, które zatrudnia, jakieś minimalne standardy.

Rzeczpospolita Kumoterska

Pal licho kręgosłup moralny, ale niech chociaż wygłaszają kwestie na poziomie dorosłego człowieka. Niedawno Jakimowicz komentował orzeczenie zabezpieczające w sprawie kopalni Turów. Abstrahując od samej sprawy, najbardziej rozwścieczyło go to, że sąd w ten sposób… odbiera przyszłość biednym dzieciom z tamtego regionu – ponieważ nie będą mogły pracować w kopalni, do czego teraz się przygotowują.

Do tej świetlanej przyszłości czekającej „dzieci z Turowa” Jakimowicz przyrównał horror dzieci ludzi popierających opozycję, które są traktowane… jak „mięso armatnie” – ponieważ bezwzględni rodzice zabrali je na marsz 4 czerwca. Sensu to nie ma żadnego. Jako dziecko górnika jestem niezmiernie szczęśliwy, że nie byłem skazany na pracę w kopalni, w której warunki są nieporównywalne z pokojową demonstracją. Ale skąd Jakimowicz to może wiedzieć?

Rafał Otoka-Frąckiewicz

Względna popularność Otoki-Frąckiewicza to jedna z największych zagadek polskiego internetu. Jego materiały na YouTubie ogląda po kilkadziesiąt tysięcy osób, chociaż autor nawet nie udaje, że jest przygotowany merytorycznie do pracy publicystyczno-dziennikarskiej. Wręcz przeciwnie, ze swojej ignorancji zrobił swój znak rozpoznawczy.

Otoka-Frąckiewicz nadał swoim programom konwencję pseudokomediową, co zdecydowanie nie jest przypadkowe. I nie chodzi tu o to, że Otoka postanowił w ten sposób zmonetyzować swoje poczucie humoru, ponieważ ani on, ani jego programy w ogóle nie są śmieszne. To jest paździerz na poziomie popisywania się przed koleżankami na korytarzu w liceum. Stworzenie żartobliwego anturażu jest tak naprawdę jego bezpiecznikiem: pozwala mu swobodnie mylić nazwiska, daty, nazwy czy fakty. Gdy Otoka mówi na Jean-Claude’a Junckera „Jean-Claude Junckers”, to w gruncie rzeczy nie wiesz, czy to nieudany żart, czy po prostu nie zna nazwiska polityka, o którym się wypowiada.

Otoka jest tak przywiązany do swoich błędów, że ich nie kasuje nawet wtedy, gdy ma taką możliwość. Napisał, to napisał, po co drążyć temat. Jego tweet mówiący, że głośne morderstwo na Nowym Świecie popełnił „typek zza wschodniej granicy”, wciąż sobie wisi, chociaż nawet Zbigniew Ziobro wyjaśniał, że podejrzanymi są Polacy.

Typ zasadniczo opowiada o tym, co gdzieś usłyszał – nigdy do końca nie wiadomo gdzie. Kilka miesięcy temu informował, że Rosja planuje wspólną ofensywę z Białorusią, co miał usłyszeć od kogoś z rządu. W tym samym programie, właściwie kilka sekund później, przekonywał również, że Białoruś może stanąć po stronie Ukrainy – o tym opowiadali mu jacyś analitycy. To jest kwintesencja przekazu tego człowieka – bez ładu i składu opowiada o wszelkich pogłoskach, które mu wpadły w ucho, nawet jeśli usłyszał je na targu i to niedokładnie.

Otoka-Frąckiewicz ma tak różnorodne obszary zainteresowań, że wciąż jeszcze żadnego z nich nie zgłębił. Interesuje się chociażby transpłciowością, ale uczciwie przyznaje się też do niewiedzy: „Na szczęście w Polsce jak na razie nie ma przypadków amputacji genitaliów, tak jak to się dzieje w Szwecji, Anglii i paru innych oświeconych krajach, aczkolwiek nie jestem pewien, po prostu się o tym nie mówi”. Cóż to za wspaniała publicystyczna fraza – informujesz o czymś, a następnie szybko dodajesz „aczkolwiek nie jestem pewien”.

Otoka jest też specjalistą od historii gospodarczej. Pewnego razu wyraził delikatny sceptycyzm wobec Jaruzelskiego, gdyż ten… nie dokończył reformy Wilczka. „Pinochet, czy ludzie typu Franco, czy ten typ z Portugalii – Salazo… nie wiem, jak on się nazywał – doprowadzili te reformy do końca. Spowodowali, że kiedy odchodzili ze stolca, kraje te, czyli Hiszpania pod koniec Franco, to był jeden z najbogatszych krajów świata. Chile, wiadomo, wyskoczyło sobie do góry. Portugalia to nie wiem, nigdy tam nie byłem” – opowiadał ten prawicowy influencer.

Chile: krach wolnorynkowej dystopii

W momencie wejścia do UE, czyli dekadę po śmierci Franco, Hiszpania osiągnęła poziom rozwoju 71 proc. średniej UE, a więc o 8 punktów mniej niż współczesna Polska, więc daleko było jej do najbogatszych krajów świata. Ale kto by to sprawdzał. Zresztą Otoka zawsze może stwierdzić, że po prostu żartował.

Roman Warszawski

Czołowy polski redpillowiec właściwie nie odwołuje się do chłopskiego rozumu – on się odwołuje do chłopskiego popędu seksualnego. Warszawski to człowiek zafiksowany niemal wyłącznie na prokreacji i nawet jeśli przypadkiem opowiada o czymś innym, to zawsze w kontekście robienia dzieci. Jednocześnie ubrał tę absolutyzację popędów w (rzekomo) racjonalistyczną argumentację. Warszawskiemu udało się pożenić dwa, wydawałoby się, przeciwstawne wymiary ludzkiego życia – zwierzęcość, opartą na popędach i instynkcie, oraz zdolność do myślenia abstrakcyjnego, opartą na teorii i logice.

Jak mu się to udało? W gruncie rzeczy całkiem prosto. Warszawski zajmuje się niemal wyłącznie seksem, ale myśli o nim jak o matematyce. Tutaj nie ma miejsca na uczucia, miłość, wątpliwości, kryzysy, romantyczne uniesienia czy lojalność. Seks jest wtedy, gdy po obu stronach równania mamy tę samą lub zbliżoną wartość.

Młynarska: Nadchodzi koniec epoki lubieżnego dziada [rozmowa]

Mężczyźni są więc zbiorem atrybutów, które powinni rozwijać i pielęgnować, by dzięki nim móc zaspokoić oczekiwania zdolnych do prokreacji kobiet. Facet powinien poznać te oczekiwania, które według Warszawskiego są wspólne dla wszystkich kobiet, a następnie rozwijać samego siebie w tak zidentyfikowanych obszarach. Gdy poziom atrybutów będzie przynajmniej równy oczekiwaniom kobiety, to wtedy jest szansa na doprowadzenie do sytuacji prokreacyjnej.

Przypomina to trochę grę RPG – najpierw trzeba wymaksować level bohatera, najlepiej na questach pobocznych, a następnie można spróbować podejść do zadania głównego, jakim jest zrobienie dzieci upatrzonej kobiecie. Przy czym nie należy ograniczać się do jednej – Warszawski jest zdecydowanym zwolennikiem hipergamii. Termin przydatności do prokreacji u kobiet zapada szybciej, więc po jego przekroczeniu mężczyzna nie powinien czuć się ograniczony biologiczną ułomnością swojej partnerki.

Warszawski jest też dosyć postępowym redpillowcem, więc obok klasycznych atrybutów, takich jak siła, zręczność, charyzma czy spryt, radzi również nie zaniedbywać mózgu: „Do tradycyjnych moich wymogów dorzucam jeszcze inteligencję, która, no, co by nie było, jest dość często predyktorem powodzenia w życiu”.

Co uratuje planetę? Upadek wszystkiego, co w erekcji

Warszawski uczy więc, w jaki sposób i w którym momencie najbardziej efektywnie jest oznajmić partnerce, że się ją „kocha”. Trzeba dobrze gospodarować takimi deklaracjami, gdyż ich wartość podlega inflacji. Podpowiada też, w jaki sposób rozpocząć ćwiczenia na siłowni, ale nie dla zdrowia, tylko dla podkręcenia swoich atrybutów.

Regularnie odwołuje się do analogii ekonomicznych, co zresztą doskonale pasuje do jego teorii. „[Jeśli kobiety] chcą pewnego określonego rodzaju mężczyzny, to zwracam uwagę, że do tego, którego chcą, to jest kolejka. I on też kalkuluje i ma wybór, więc może dojść do wniosku, że koszty związku są dla niego zbyt wysokie i on wybiera alternatywę” – wyjaśnia czołowy polski prokreator. No więc, drogie panie, uważajcie lepiej z pretensjami, bo wasz chłop to podliczy i mu wyjdzie, że ten biznes się nie spina.

Dziki Trener

Niejaki Dzik to zupełnie inna liga niż Roman Warszawski, chociaż ten drugi chętnie przypodobałby się temu pierwszemu, przygotowując jednostronne kolabo. Dziki Trener to kwintesencja „osiedlowego rozumu”, który powstał w latach 90., gdy trzecie pokolenie przesiedlonych ze wsi do miast chłopów wchodziło w dorosłość. Dziki Trener jest agresywny w swoim sposobie bycia, bardzo ekstrawertyczny, a nawet malowniczy. Jego katalog min i grymasów jest godny uznania – facet mógłby się sprawdzić w branży reklamowej przy promowaniu artykułów spożywczych lub kosmetyków.

Jak na razie Dziki Trener skupia się na treningu personalnym i – w czym łapie największe zasięgi – publicystyce spraw bieżących. Jego komentarze mają po kilkaset tysięcy odsłon, więc jest jednym z absolutnie najpopularniejszych publicystów w Polsce – sami sobie odpowiedzcie, co to mówi o naszym kraju. Bez wątpienia jakaś część jego popularności to rezultat efektownego stylu bycia i niezwykłej elastyczności rysów twarzy, co w jakiś magiczny sposób zatrzymuje przed ekranem. Dzika można oglądać z wyłączonym głosem, patrząc w niego jak w kalejdoskop – co też zapewne czynią niektórzy odbiorcy.

Dziki Trener komentuje sprawy z przeróżnych dziedzin, jednak w odróżnieniu od tak zwanych ludzi renesansu – na żadnej się nie zna. Dowodzi chociażby, że Polska dyskryminuje mężczyzn, gdyż mają wyższy wiek emerytalny, a żyją krócej. Nie przypomina, że kobiety mają zdecydowanie niższe emerytury, poza tym zarabiają kilkanaście procent mniej, ale pewnie nie doszukał. Próbuje też być analitykiem rynku paliw – rok temu prognozował 10 złotych za litr benzyny, w czym nie do końca trafił. Niestrudzenie tropi też rosnący despotyzm – chociażby ograniczenie płatności w gotówce między przedsiębiorcami do 15 tys. złotych.

Na celebrycki rozum

Ogólnie rzecz biorąc, Dziki Trener jest umięśnioną wersją Sławomira Mentzena i zaspokaja wszystkie publicystyczne potrzeby elektoratu Konfederacji – w odpowiednim czasie krytykował lockdowny, następnie podatkowy Polski Ład, a obecnie tak zwane przywileje Ukraińców. Według Dzika skandalem jest chociażby to, że wśród uchodźczyń są też osoby mieszkające… poza terenami objętymi wojną. Co prawda rakiety spadają na całym obszarze Ukrainy, większości kraju dotyczyły też przerwy w dostawie prądu, ale według popularnego trenera spokojnie można tam wydzielić miejsca w zupełności bezpieczne.

Zresztą w tym samym materiale Dziki Trener zamienił się w specjalistę od rolnictwa, tłumacząc ludziom, jak groźne jest dla nich „zboże techniczne”, chociaż szereg badań wykazał, że w większości nie różniło się ono od zwykłego. I właśnie dlatego było masowo kupowane przez polskich przetwórców. Najwyraźniej nie znalazł tych szczegółów w obszernym katalogu „chłopskiego rozumu”. Może miał nieaktualną wersję.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij