Na przełomie 2021 i 2022 roku na Podlasiu urządzono propagandowy spektakl, w którym musieliśmy występować. Teraz mamy poczucie, że znów rozstawiane są dekoracje. Kiedy Kaczyński powiedział o referendum w sprawie europejskich mechanizmów relokacji migrantów, wszystko stało się jasne.
Z daleka widzę sukę na sygnale. Kilkadziesiąt metrów przed nią stoją improwizowane znaki z ograniczeniem prędkości. Kiedy hamuję, na szosę wychodzi policjant z lizakiem. Wieczorami zamiast lizaka trzyma podświetlaną pałkę. Opuszczam szybę, funkcjonariusz zagląda mi przez ramię na tylną kanapę auta. W ciągu ostatniego tygodnia dowiedziałam się, że to kontrola „na okoliczność” przewożenia nielegalnych pasażerów, nielegalnych migrantów, nielegalnych uchodźców. Policjant z olsztyńskiej prewencji na pytanie, czego szuka w moim samochodzie, odparł bez żenady:
– Turystów. Hehe.
Brudne sumienie chrześcijańskiego narodu, czyli koniec patosfery na granicy
czytaj także
Kiedy proszę, by policjanci, którzy zaglądają do mojego samochodu, się przedstawili, odmawiają. Najczęściej tłumaczą, że przecież nie prowadzą czynności kontrolnych. Czyli tylko mi się wydawało, że przed chwilą zostałam zatrzymana, a policjant zaglądał do mojego samochodu? To nie jest kontrola, tak? Jeśli jestem uparta, w końcu podają nazwiska, rangi i komendy. To nie są ludzie z Podlasia, a funkcjonariusze w delegacjach. Ostatnio z Radomia, Olsztyna, głównie prewencji. Zimą, dzień przed Wigilią, w sąsiedniej miejscowości gonili mnie policjanci z Bydgoszczy. Również „na okoliczność”.
Podczas kontroli, które nie są kontrolami, dopytuję, czy zostałam zatrzymana z powodu jakiegoś wykroczenia, czy jestem o coś podejrzana. No więc jestem, jestem podejrzana „na okoliczność”. Wszyscy są podejrzani, bo patrol zatrzymuje każdy przejeżdżający samochód, w obydwu kierunkach.
czytaj także
Stałe checkpointy pojawiły się mniej więcej w połowie czerwca. Policja stoi na drogach powiatowych, więc każdy wyjazd do sklepu, urzędu, lekarza czy w odwiedziny do rodziców, którzy mieszkają w mieście, oznacza, że będę kontrolowana dwukrotnie. Znajomy, który przyjechał do mnie niedawno z miejscowości oddalonej o jakieś 80 km, miał po drodze pięć kontroli „na okoliczność”. Sama od 2021 roku miałam ich setki.
Mieszkam na wsi, bez samochodu nie da się funkcjonować. Złożona przez Kaczyńskiego obietnica autobusów do każdej miejscowości nigdy się nie zmaterializowała.
Wiem, że checkpoint nie zniknie szybko, bo koło suki pojawił się toi-toi. Kiedy odmawiam pokazywania wnętrza auta, do czego mam prawo, policjant zazwyczaj robi się nerwowy. Ostatnio funkcjonariusz z Radomia po mojej odmowie i dociekaniu, kim jest oraz czemu mnie zatrzymuje, stwierdził, że w takim razie będziemy rozmawiać inaczej. Ostentacyjnie włączył kamerę, przedstawił się, wypowiedział magiczną formułę, że interwencja jest nagrywana. Jeszcze przed chwilą to nie była żadna kontrola, a teraz jest już interwencja? Każe mi zjechać na bok, spisuje, kręci nosem, że nie daję mu dowodu, tylko pokazuję aplikację mObywatel. Mam czekać.
Władza, złośliwość, współczucie
Oprócz ostentacyjnej demonstracji władzy i złośliwości, która może się skończyć wypisaniem mandatu, na przykład za niesprawną jedną z dwóch żarówek podświetlających tylną rejestrację, jest jeszcze jedna rozpowszechniona strategia. Polega na wzbudzaniu współczucia.
– Czy pani myśli, że my chcemy tu być? Stać w tym deszczu?
W końcu oni mnie nie kontrolują, więc mogłabym ułatwić im życie i udawać, że nie jestem kontrolowana. O co mi w ogóle chodzi? Przecież to takie fajne chłopaki.
Puszczają oko, że niby jedziemy na jednym wózku. Ale nie, nie jedziemy. Ja jestem ofiarą opresji państwa, którą w imieniu tego państwa stosuje człowiek w mundurze. Nie ja kazałam mu stać na tej drodze i srać do toi-toia. O ile wiem, służba w policji nie jest w Polsce przymusowa.
Ja nie mogę się nie zatrzymać, bo ryzykuję nie tylko to, że dostanę jakąś potężną karę albo zarzuty za nieposłuszeństwo wobec funkcjonariusza. Niedawno rzeczniczka straży granicznej chwaliła się w mediach, że coraz częściej dochodzi do strzelanin, bo jak samochód, co do którego jest podejrzenie, że przewożeni są w nim migranci, nie zatrzymuje się do kontroli, to zaczyna się pościg i funkcjonariusze strzelają. W ten sposób niedawno postrzelili mężczyznę, który był w bagażniku.
My, mieszkańcy, nie wiemy, po co są te checkpointy. Nikt tu z nami o tym nie rozmawia. Nie było żadnych nowych rozporządzeń, nawet takich niezgodnych z konstytucją, jak to o wprowadzeniu zony. Wtedy też nikt nam nie powiedział, co robić i komu zgłosić, jeśli żołnierz mierzy do nas z broni albo uzbrojony kupuje piwo w sklepie. Ludzie w mundurach, z zamaskowanymi twarzami, przez wiele miesięcy zachowywali się tutaj, jakby przyjechali okupować obcy kraj, gdzie każdy jest potencjalnie wrogiem. Nie spodobałeś im się? To na glebę.
Nie mamy złudzeń, że wam na nas zależy
Domyślamy się oczywiście, po co to wszystko. Na przełomie 2021 i 2022 roku urządzono tu propagandowy spektakl, w którym musieliśmy występować. Teraz mamy poczucie, że znów rozstawiane są dekoracje. Kiedy Kaczyński powiedział o referendum w sprawie europejskich mechanizmów relokacji migrantów, wszystko stało się jasne.
PiS potrzebuje napływających migrantów. Kampania strachu już się zaczęła. W ogólnopolskiej telewizji, ale i u nas. Ponieważ nikt nie mówi niczego wprost, trzeba zadowolić się plotkami. Że nie tylko dodatkowe patrole policji, ale i GROM, że ma być prowokacja, że szczyt NATO w Wilnie. Że będą bić, kraść i gwałcić. Znam się trochę na Białorusi, jeszcze lepiej na Rosji. Nie mam złudzeń co do reżimów, które tam panują. Ale jestem też wyczulona na mechanizmy, które chociaż lekko przypominają to, co znam zza wschodniej granicy. Z pobieżnych statystyk wynika, że w ciągu ostatnich dwóch lat obok mojego domu przeszły tysiące ludzi. Nic mi nie zginęło, nikt nikogo nie pobił, nie zabił, nie zgwałcił. To ludzie przekraczający granice są bici, okradani i gwałceni. Zresztą to też z policją przerabiałam:
– A pani to się nie boi, że ktoś w nocy wejdzie pani na podwórko?
– To są wasze lęki, nie moje.
Wiem, że Polska panicznie się boi. I że za swoje złudne poczucie bezpieczeństwa byłaby nas w stanie sprzedać. Gdyby Kaczyński jutro powiedział, że zostaniemy wysiedleni, bo wzdłuż granicy trzeba zrobić zmilitaryzowaną strefę, do której wstęp będą mieli tylko ludzie w mundurach, a do tego wyciąć Puszczę Białowieską, większość naszych współobywateli by przyklasnęła.
Im więcej sprzedamy broni, tym więcej uchodźców stanie pod naszą granicą
czytaj także
W rozmowach ze znajomymi coraz częściej przewija się ten wątek. Może dla tych z oddali brzmi to jak teoria spiskowa, ale my już nie mamy złudzeń, że komukolwiek na nas zależy. Tym bardziej że Puszcza Białowieska i okolice to region historycznie zamieszkiwany przez mniejszość białoruską, prawosławną, która nie głosuje na polskich nacjonalistów. A wśród nowych osadników dominują ludzie o liberalnych poglądach, którzy lubią przyrodę i nie boją się świata. Do tego jest nas mało, nie mamy politycznej siły przebicia. Nie ma kogo żałować. Wszystkich nas można spokojnie złożyć na ołtarzu władzy.
Checkpointy zamiast kultury i turystyki
Wśród osób prowadzących większe i mniejsze biznesy turystyczne jesienią 2021 roku można było usłyszeć opinie, że budowa płotu rozwiąże problem, migranci znikną, wszystko będzie jak dawniej. Chcieli wierzyć w rządową propagandę. Dzisiaj wiadomo, że to były mrzonki. Podobnie jak rekompensaty, fundusze na rozwój i promocję potencjału turystycznego, które miały płynąć tu szerokim strumieniem. Tymczasem Lokalna Organizacja Turystyczna nie otrzymała na ten sezon żadnych pieniędzy z państwowych funduszy. Projekty, które zgłosiła, zostały odrzucone. Z odmową finansowania spotkały się też projekty kulturalne, np. duży festiwal folkowy w Czeremsze, odbywający się od ponad dwóch dekad. Za to na początku lata pojawiają się kolejne checkpointy i wzmożone kontrole. Raczej nie zachęci to turystów do odwiedzania Podlasia – zaś branża turystyczna jest jedyną, która do niedawna prężnie się tu rozwijała.
czytaj także
Z braku komunikacji z wszechwładną stroną rządową wszystkie takie sygnały są tu interpretowane na podstawie dotychczasowych doświadczeń: „Jest rok wyborczy, pchają kasę swoim”; „Nie dają pieniędzy na festiwale, bo chcą przywrócić strefę i wiedzą, że nic tu się nie będzie odbywać”; „Orają nas bez skrupułów, żebyśmy machnęli ręką i się stąd wyprowadzili”; „Zrobią strefę, wprowadzą stan wyjątkowy i nie będą musieli robić wyborów”. Nieprawdopodobne? Pomieszkalibyście tutaj parę miesięcy i każdy scenariusz wydawałby się wam realny.
Kiedy w kontekście granicy polsko-białoruskiej publicystki piszą o mechanizmach znanych – dzięki Hannah Arendt – jako bumerang kolonialny, najczęściej skupiają się na przemocy stosowanej przez służby wobec migrantów, których status „innego” nie budzi wątpliwości. Ale my, mieszkańcy przygranicznych miejscowości, również staliśmy się obcymi, wobec których stosuje się narzędzia opresji. Jednak co do zasady nie mam wątpliwości, że ten mechanizm działa i bumerang wróci od obcych do swoich. Przemoc, którą w imię fałszywego poczucia bezpieczeństwa popiera większość obywatelek i obywateli Polski, będzie coraz częściej kierowana przeciwko nim samym.