Kraj

Głowacka: Wejście do redakcji to ostateczność

Organy ścigania muszą liczyć się z tym, że wchodzą do miejsca, w którym znajdują się materiały objęte tajemnicą dziennikarską.

Jakub Bożek: Po wkroczeniu ABW do redakcji „Wprost” Helsińska Fundacja Praw Człowieka wydała komunikat, w którym wyraziliście zaniepokojenie, że te działania rodzą ryzyko naruszenia gwarancji wynikających z tajemnicy dziennikarskiej. Powiedzmy zatem, czego dotyczy tajemnica dziennikarska.

Dorota Głowacka: Przede wszystkim danych umożliwiających identyfikację osobowego źródła informacji, ta część tajemnicy dziennikarskiej jest chroniona najsilniej. Silniej niż każda inna tajemnica zawodowa: adwokacka czy lekarska. Żeby można było zwolnić dziennikarza z tajemnicy dziennikarskiej, muszą być spełnione dość restrykcyjne warunki. Wymaga się m.in. postanowienia sądu, ale dodatkowo informacja objęta tajemnicą musi dotyczyć jednego z najpoważniejszych przestępstw, np. zamachu stanu, zamachu terrorystycznego, zabójstwa i innych wymienionych w art. 240  Kodeksu karnego. Trzeba jednocześnie zaznaczyć, że jeśli informator chce być chroniony, musi zastrzec dziennikarzowi nieujawnianie swojej tożsamości.

Czemu ryzyko jej naruszenia traktujecie tak poważnie?

Europejski Trybunał Praw Człowieka (ETPC) uznaje tajemnicę dziennikarską za jeden z fundamentów swobody wypowiedzi. Jeśli w prawie krajowym nie byłoby gwarancji skutecznie chroniących informatorów dziennikarskich, ludzie, którzy chcieliby ujawnić istotne dla interesu publicznego informacje, nie czuliby się bezpiecznie i, co za tym idzie, zachowaliby je dla siebie. Tymczasem praca dziennikarzy opiera się na wykorzystywaniu tego typu informacji, ujawnianiu nieprawidłowości w funkcjonowaniu państwa, wykonywaniu władzy. Bez tych gwarancji dostęp dziennikarzy, a w konsekwencji również opinii publicznej, do informacji zostałby poważnie ograniczony. Dziennikarze nie mogliby w pełni skutecznie wykonywać funkcji „publicznego stróża”.

Tu docieramy do sedna tajemnicy dziennikarskiej. Choć często mówi się o niej jako o przywileju, w rzeczywistości jest to też obowiązek dziennikarzy, którzy nie mają prawa ujawniać informacji o swoich informatorach, nawet gdyby sami chcieli.

Dysponentem tajemnicy jest bowiem informator i to on może się zgodzić na jej ujawnienie.

Co grozi dziennikarzowi łamiącemu tajemnicę dziennikarską?

Nawet odpowiedzialność karna, ale też etyczna, bo na zachowanie tajemnicy dziennikarskiej zwraca się uwagę w większości kodeksów etycznych mediów. Ta odpowiedzialność jest właściwie niezależna od takich okoliczności jak intencje dziennikarskiego informatora, a nawet legalność sposobu zdobycia przez tę osobę poufnej informacji. Załóżmy, że dziennikarz dostał od swojego informatora poufne dane dotyczące działalności instytucji, w której ten człowiek pracował. Informator zastrzegł sobie anonimowość. Po publikacji okazało się, że dostarczone przez źródło materiały były zmanipulowane, więc dziennikarz urażony tym, że ktoś chciał go wykorzystać we własnym interesie, ujawnił tożsamość swojego informatora, który w konsekwencji stracił pracę. Problem w tym, że nawet w takiej sytuacji dziennikarz nie miał do tego prawa. Mógł nie publikować materiału, jeśli miał wątpliwości co do jego wiarygodności, ale z prawnego punktu widzenia nie powinien ujawniać swojego źródła, nawet jeśli został przez nie wprowadzony w błąd.

Jak w tym kontekście oceniasz to, co wydarzyło się w redakcji „Wprost”?

Patrzę na tę sprawę w z punktu widzenia standardów wypracowanych przez Europejski Trybunał Praw Człowieka, który wielokrotnie miał okazję orzekać w sprawach dotyczących tajemnicy dziennikarskiej. Badał m.in. przypadki, w których żądano przekazania materiałów mogących identyfikować informatora czy dokonywano przeszukania redakcji (np. w sprawach Ernst i inni przeciwko Belgii, Saint-Paul Luxemburg S.A. przeciwko Luksemburgowi). Tego typu działania traktowane są przez trybunał strasburski jako środek bardzo drastyczny, po który powinno się sięgać w ostateczności i kiedy jest ku temu naprawdę mocny powód, taki jak np. konieczność zapobieżenia popełnieniu poważnego przestępstwa. Zdaniem Trybunału przeszukanie czy zajęcie dokumentów jest nawet groźniejsze niż żądanie ujawnienia informatora podczas bezpośredniego przesłuchania dziennikarza. To dlatego, że dziennikarz traci wówczas kontrolę nad ujawnieniem poufnych informacji. A potencjalni informatorzy, wiedząc, że prawo zezwala na podjęcie wielu niezależnych od dziennikarza działań, które mogą prowadzić do odkrycia ich tożsamości, nie będą skłonni do przekazywania mediom ważnych informacji.

Podejmując decyzję o interwencji w redakcji, organy ścigania zawsze muszą liczyć się z tym, że nie wchodzą do „zwykłego” pomieszczenia, ale do miejsca, w którym z dużym prawdopodobieństwem znajdują się materiały objęte tajemnicą dziennikarską.

Jeżeli sięgnięcie po taki środek nie jest absolutnie konieczne, powinno się skorzystać z mniej inwazyjnego rozwiązania, np. zwrócić się na piśmie o przekazanie określonych materiałów. Daje to też dziennikarzowi szansę, aby upewnił się, że żądane dokumenty czy nośniki nie zawierają danych umożliwiających identyfikację informatora. W sprawie Nordisk Film & TV A/S przeciwko Danii trybunał strasburski zaakceptował nakaz wydania policji określonych materiałów przez duńską telewizję, ale tylko dlatego, że po pierwsze – sprawa dotyczyła poważnego przestępstwa seksualnego wykorzystywania dzieci, a po drugie – nakaz był maksymalnie wąsko sformułowany. Żądano jedynie fragmentów nagrań z udziałem konkretnej osoby, przeciwko której toczyło się postępowanie, i tylko w zakresie, w którym nie zawierały one informacji objętych tajemnicą dziennikarską. Była to jedna z nielicznych spraw dotyczących tajemnicy dziennikarskiej, w której Trybunał nie stwierdził naruszenia swobody wypowiedzi.

Przypomina się tu sprawa niemieckiego dziennikarza, który miał przekupić urzędnika Europejskiego Urzędu ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych, by uzyskać poufne memo o nieprawidłowościach w Eurostacie. Po tym jak policja przez dziesięć godzin przeszukiwała jego mieszkanie i zabezpieczyła między innymi jego komputer i cztery telefony komórkowe, ten złożył skargę do ETPC. Trybunał orzekł, że tajemnica dziennikarska to nie „zwykły przywilej, który jest cofany lub przyznawany w zależności od legalności czy nielegalności źródeł, lecz stanowi oczywisty atrybut prawa do informacji, do którego należy podchodzić z największą uwagą”.

W tej sprawie istniały podejrzenia, że dziennikarz był inspiratorem wycieku, a nie tylko pośrednikiem. Trybunał uznał jednak, że państwo nie uzasadniło dostatecznie swoich podejrzeń i nie przedstawiło wystarczających dowodów potwierdzających tę hipotezę, dlatego ostatecznie interwencję policji uznano za naruszenie wolności słowa. Rozumiem, że można w takim razie odnieść wrażenie, że dziennikarze są traktowani preferencyjnie w stosunku do „zwykłych” ludzi, przypomnijmy jednak jeszcze raz, komu tak naprawdę służy tajemnica dziennikarska. Instytucja ta nie została wymyślona, aby wyróżnić dziennikarzy jako grupę zawodową, ale ma przede wszystkim chronić osoby ujawniające mediom ważne informacje z punktu widzenia interesu publicznego i służyć społeczeństwu, zabezpieczając nasze prawo do informacji.

Z drugiej strony dziennikarze pracują także na swoje konto oraz na zysk wydawcy. Jeżeli ktoś dostaje materiał-bombę od człowieka, którego intencje są niejasne, to czy zastanawia się, czy publikacja tej sensacji przysłuży się dobru społecznemu, czy też może publikuje ją, ponieważ zwiększy to czytelnictwo i klikalność, a przez to przysporzy mu sympatii wydawcy i pewnie jakichś korzyści finansowych?

Publikowanie materiałów, które zawierają informacje istotne dla opinii publicznej, jest nie tylko prawem, ale wręcz obowiązkiem dziennikarza. To jego powinność jako „publicznego stróża”.

Zanim jednak zdecyduje się na publikację, ma obowiązek dokonać rzetelnej weryfikacji tych materiałów.

Jakie jeszcze problemy mogą mieć dziennikarze z ochroną tożsamości źródeł? 

Przykładem innego działania służb, które jest niezależne od dziennikarza i może prowadzić do ujawnienia informatora wbrew jego woli, jest sięganie po dane telekomunikacyjne dotyczące dziennikarzy, np. billingi telefoniczne. W Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka to właśnie takimi sprawami dotyczącymi naruszenia tajemnicy dziennikarskiej zajmowaliśmy się najczęściej w ostatnich latach.

To sprawa dziesięciu dziennikarzy, których billingi z lat 2005-2007 były pozyskiwane przez służby specjalne, którą ujawnił Wojciech Czuchnowski z „Gazety Wyborczej”.

Tak, ujawnił to w 2010 roku. Ale to nie był jedyny przypadek, później mieliśmy jeszcze kilka podobnych spraw, w których okazywało się, że służby lub prokuratura pobrały dane telekomunikacyjne dziennikarzy. Takie sytuacje są konsekwencją obowiązywania przepisów, które umożliwiają tym instytucjom dość swobodne pozyskiwanie danych o połączeniach obywateli. W przypadku służb specjalnych dzieje się to w zasadzie poza kontrolą. Nie ma nadzoru sądu nad takimi czynnościami, nie ma obowiązku zawiadomienia osoby, której dane dotyczą, o tym, że zostały pobrane. Służba zwraca się do operatora telekomunikacyjnego o udostępnienie danych i osoba zainteresowana z reguły nawet się o tym nie dowiaduje, nie ma więc możliwości zakwestionowania takich działań. W Polsce można korzystać z tego narzędzia w sprawie każdego, nawet błahego przestępstwa, choć założenie było takie, że miało ono służyć zwalczaniu niebezpiecznej przestępczości. Dyrektywa UE, która wprowadziła obowiązek przechowywania danych przez operatorów telekomunikacyjnych, została zresztą niedawno unieważniona przez Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Trybunał uznał, że nie zapewniała odpowiednich gwarancji poszanowania prawa do prywatności.

Dla dziennikarzy dostęp służb do billingów to szczególnie groźna sytuacja. Analiza danych o połączeniach telefonicznych pozwala przecież na zweryfikowanie kręgu rozmówców dziennikarza i w konsekwencji łatwe wytypowanie dziennikarskiego informatora.

Czy takich spraw jest dużo?

Nie są to może najczęstsze problemy, z jakimi mamy do czynienia w obszarze wolności słowa, znacznie więcej trafia do nas np. spraw dziennikarzy oskarżonych o zniesławienie. Zajmowaliśmy się jednak kilkoma przypadkami związanymi z tajemnicą dziennikarską, m.in. sprawą byłego dziennikarza „Gazety Wyborczej”, jednej z osób, której dotyczyła publikacja red. Czuchnowskiego. Dziennikarz postanowił pozwać CBA o ochronę dóbr osobistych w związku z tym, że służba z niewyjaśnionych powodów sięgnęła po jego billingi. W zeszłym roku sąd przyznał mu rację. W wyroku podkreślił, że działanie CBA nie miało w tym przypadku żadnego uzasadnienia i stanowiło bezprawną ingerencję w jego prawo do prywatności i tajemnicę komunikowania się, a także obejście gwarancji wynikających z tajemnicy dziennikarskiej. To pierwszy taki wyrok, który pokazał, że nie można korzystać z billingów w arbitralny sposób, ale trzeba brać pod uwagę, że jest to instrument ingerujący w prawa i wolności obywatelskie. Uważam, że jest to bardzo ważna decyzja, która – mam nadzieję – przyczyni się do zmiany praktyki służb w tym zakresie.

Czy służby mają też inne sposoby na obejście tajemnicy dziennikarskiej?

W 2011 roku przyglądaliśmy się sprawie, w której prokuratura zażądała od wydawcy jednej z ogólnopolskich gazet przekazania zawartości skrzynek mejlowych dwóch dziennikarzy z ośmiu miesięcy. Wydawca złożył zażalenie, ale sąd go nie uwzględnił. Sprawa zaniepokoiła nas ze względu na zakres tego żądania, które naszym zdaniem stwarzało realne ryzyko ujawnienia danych identyfikujących dane dziennikarskich informatorów w różnych sprawach, choć prokuratura zapewniała, że nie miała takich intencji. Napisaliśmy wtedy pismo do prokuratora generalnego, w którym informowaliśmy go o tej sytuacji i uczulaliśmy go na punkcie konieczności poszanowania tajemnicy dziennikarskiej przez organy ścigania.

Poczuł się uczulony?

Chyba nie bardzo. Przypominam sobie jeszcze dwa inne przypadki wątpliwego działania prokuratury. W jednej ze spraw dziennikarzowi w trakcie przesłuchania w charakterze świadka okazano wykaz jego połączeń z telefonu komórkowego, wraz z rozrysowanym schematem połączeń z innymi osobami. Następnie prokurator wypytywał dziennikarza o kontakty z osobami, do których należały niektóre z wyszczególnionych numerów. Pod koniec 2011 roku mieliśmy kolejną dość głośną sprawę żądania udostępnienia billingów trojga dziennikarzy badających sprawę katastrofy smoleńskiej. Co więcej, o ile pamiętam, prokuratura (tym razem wojskowa), poszła nawet dalej i zażądała obok informacji na temat połączeń telefonicznych także przekazania treści SMS-ów z telefonów dziennikarzy.

To sytuacje z poziomu krajowego, ale utrzymujesz też częste kontakty z prasą lokalną. Czy i w mniejszych ośrodkach dziennikarze mają takie same problemy?

Na poziomie lokalnym wizyty organów ścigania w redakcjach zdarzają się nawet częściej, jednak sprawy te nie nabierają takiego rozgłosu. Z reguły chodzi o wydanie adresów IP osób komentujących na portalu gazety. W większości przypadków prokuratura czy sąd wysyła pismo z żądaniem przekazania adresów IP i takie działanie w zupełności wystarcza. Zdarza się jednak, że np. policja zjawia się po te dane osobiście w redakcji, zwłaszcza gdy postępowanie dotyczy zniesławienia burmistrza, wójta czy ważnego lokalnego biznesmena. Pamiętam sprawę portalu, który policjanci odwiedzili dzień czy dwa przed wigilią po godzinie 20, żądając udostępnienia adresów IP autorów obraźliwych komentarzy. Policjanci zastrzegli, że w razie odmowy mogą zająć redakcyjne komputery. To był malutki portal informacyjny, redagowany z prywatnego mieszkania, co stwarzało dodatkowo kłopotliwą sytuację. Uważam takie działania za nadużycie i wywieranie niepotrzebnej presji na media, zwłaszcza, że na poziomie lokalnym dziennikarze mają mniejsze możliwości, żeby się przed nimi bronić, np. ze względu na ograniczony dostęp do profesjonalnej pomocy prawnej.

A czy osoby komentujące na portalach to także informatorzy, których dane są chronienie tajemnicą dziennikarską?

Moim zdaniem trudno traktować wszystkich komentujących jak informatorów dziennikarskich. Wydawca strony internetowej gazety występuje w stosunku do osób zamieszczających tam komentarze jako tzw. hostingodawca, dzięki czemu nie odpowiada też za wpisy użytkowników portalu tak jak za materiał redakcyjny, ale na zasadach określonych w ustawie o świadczeniu usług drogą elektroniczną. Czyli jego odpowiedzialność jest ograniczona. Upraszczając – dopóki nie wie o bezprawnym charakterze komentarzy, nie ponosi za nie odpowiedzialności. A gdy ktoś np. zawiadomi go o tym, że na stronie pojawił się znieważający wpis, administrator powinien ten wpis niezwłocznie zablokować i też nie będzie za niego odpowiadał.

Jednak są orzeczenia sądów, np. niedawne postanowienie Sądu Rejonowego w Jarocinie,  które w określonych okolicznościach uznały, że komentarz zamieszczony na portalu gazety ma charakter zbliżony do listu do redakcji, a zgodnie z prawem prasowym tajemnica dziennikarska obejmuje autorów takich listów. Dodatkowo sąd doszedł do wniosku, że skoro internauta posłużył się nickiem, należy  przyjąć, że zastrzegł sobie w ten sposób anonimowość. Ostatecznie sąd uchylił więc skierowany do redakcji nakaz prokuratora wydania adresów IP autorów komentarzy, argumentując, że dane te podlegają ochronie wynikającej z tajemnicy dziennikarskiej.

Ale to chyba niejedyny problem wiążący tajemnicę dziennikarską z nowymi technologiami?

Możliwości techniczne, którymi dysponują organy ścigania, cały czas rosną. Sięganie po billingi dziennikarzy to np. stosunkowo nowe zagrożenie dla dziennikarskich źródeł informacji. Pojawiają się jednak coraz bardziej wyrafinowane instrumenty inwigilacji, których używanie może dodatkowo osłabiać gwarancje wynikające z tajemnicy dziennikarskiej. Tym bardziej, że nie do końca wiemy, z jakich dokładnie narzędzi korzystają organy ścigania i służby. HFPC od kilku lat próbuje się np. dowiedzieć w trybie dostępu do informacji publicznej, czy policja stosuje w swojej pracy GPS i jak dotąd nie mamy w pełni jednoznacznej odpowiedzi. Wiemy tylko, że zdaniem policji mieściłoby się to w jej kompetencjach, ale nie otrzymaliśmy informacji, czy środek ten jest w praktyce wykorzystywany.  

Jest jeszcze jedno ważne wyzwanie dla tajemnicy dziennikarskiej. Chodzi o to, kto może się dziś na nią powołać. Czy mogą z niej korzystać także blogerzy i dziennikarze internetowi, obywatelscy?

Mamy prawo prasowe, które nie jest dostosowane do realiów mediów elektronicznych. Nie do końca wiadomo, kto spośród osób publikujących w sieci jest dziś dziennikarzem w rozumieniu tej ustawy i w związku z tym, kogo dotyczą zawarte w niej prawa i obowiązki. To jedno z pytań dla ustawodawcy, który od jakiegoś czasu pracuje nad projektem noweli prawa prasowego.

Dorota Głowacka – prawniczka Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, koordynatorka programu „Obserwatorium Wolności Mediów w Polsce”, doktorantka w Katedrze Prawa Międzynarodowego i Stosunków Międzynarodowych na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego. 

Czytaj także:

Adam Ostolski, Valar Morghulis czy „najpierw będziemy żyli”?

Katarzyna Tubylewicz, Pan Cogito już u nas nie mieszka

Oleksij Radynski, Wszystkie drogi prowadzą na wschód

Piotr Kuczyński, Ktoś zrobił na nagraniach majątek?

Andrzej Halicki: Czekamy na pełną polityczną odpowiedź premiera

Maciej Gdula, Valar Morghulis

Jakub Majmurek, Wolność prasy w dzikim kraju

Janusz Palikot: Z jakiego powodu mam bronić Tuska?

Józef Pinior: Groteskowa akcja ABW to dowód bezwładu państwa

Kinga Dunin, Nadchodzi zima

Cezary Michalski, Alienacja

Jacek Żakowski: Poza histerią dziennikarską jest też histeria służb

Agata Bielik-Robson, Olimp w ogniu

Edwin Bendyk, Cała władza w ręce prasy

Józef Pinior: Nowy rząd albo orbanizacja

Maciej Gdula, Tuskowi lekko nie będzie

Cezary Michalski, Wunderwaffe Tuska albo jego koniec

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Bożek
Jakub Bożek
Publicysta, redaktor w wydawnictwie Czarne
Publicysta, redaktor inicjujący w wydawnictwie Czarne, wcześniej (do sierpnia 2017) redaktor prowadzący w Wydawnictwie Krytyki Politycznej. Absolwent Centrum Kształcenia Międzynarodowego Politechniki Łódzkiej i socjologii na Uniwersytecie Łódzkim. Redagował serwis klimatyczny KP. Otrzymał drugą nagrodę w konkursie w Koalicji Klimatycznej „Media z klimatem!”. Współtworzył Klub Krytyki Politycznej w Łodzi.
Zamknij