Cezary Michalski

Alienacja

Znacznej części społeczeństwa jest całkowicie obojętne to, że demokracja w Polsce została przez aferę podsłuchową bardzo głęboko zakwestionowana.

Donald Tusk, polityk, który od wielu lat przedstawiał swoją osobistą siłę jako jedyne kryterium, według którego należy go oceniać, okazał się słaby. Rozumiem, że tutejsi makiaweliści-underwoodyści, którzy go za to chwalili, teraz go za to pogrzebią. Właściwie już grzebią. Ale pal licho makiawelistów-underwoodystów. Poziom wyobcowania jest taki, że większość Polaków przygląda się szybkiej akcji likwidowania przez nie wiadomo kogo demokratycznie wybranego przez nich samych rządu (ten wybór został potwierdzony nie dalej niż 25 maja, w wyborach do Parlamentu Europejskiego, które minimalnie wygrała partia rządząca, a jej przeciwnicy jednak je przegrali), jakby to nie był ich rząd i jakby to nie było ich państwo. Obojętnie, czy akcję zielonych ludzików wobec rządu Tuska – którego efektywność w tej sprawie podobna jest do efektywności rządu w Kijowie w obwodzie donieckim – robiliby niekontrolowani agenci polskich służb obecni lub emerytowani, agenci służb obcych, biznesowi oligarchowie uważający, że nawet uciekając z podatkami do rajów, nawet stosując optymalizację podatkową w handlu złotem, i tak żyją w socjalistycznym państwie i dadzą temu socjalistycznemu państwu do wiwatu; mogliby wreszcie polski rząd rozwalać kosmici, jak w najbardziej widowiskowych scenach Dnia Niepodległości.

A i tak większość z nas siedziałaby przed telewizorami rozbawiona, zafascynowana, zaciekawiona (w zależności od tego, jak reagujemy na dobre kino akcji), bo taki zbudowano w III RP przez 25 lat kapitał społeczny, bo taki jest poziom wyalienowania Polaków od własnego państwa.

Nie tylko u większości dziennikarzy, ze szczególnym uwzględnieniem większości dziennikarzy śledczych, ale także u większości społeczeństwa.

Może to są błędy III RP (krytyka prawicowa i lewicowa, choć jedna i druga zupełnie gdzie indziej te błędy widzi, więc ja bym prosił tych dwóch krytyk ze sobą nie mieszać), może to jest natura stosunku Sarmatów do własnego państwa od wieków (krytyka „realistów” niewykluczająca wcale elementów krytyki prawicowej czy lewicowej). Znacznej części społeczeństwa jest jednak całkowicie obojętne to, że demokracja w Polsce została przez aferę podsłuchową zakwestionowana bardzo głęboko. I to mimo wszystko nie przez rząd, ale przez tych, którzy go błyskawicznie zdestabilizowali.

Przypomnijmy raz jeszcze, wynik wyborów do Parlamentu Europejskiego (zupełnie nie taki, na jaki ja miałem nadzieję, bo sądziłem że powstanie silniejszy centrolewicowy potencjał nacisku na przesuwającą się coraz dalej na prawo partię władzy) wskazał jednak, że polskie mieszczaństwo – główny elektorat Donalda Tuska – 25 maja tego roku wciąż jeszcze uważało, że tylko władza Tuska może go obronić przed władzą Kaczyńskiego. A władzy Kaczyńskiego nadal nie chciało, bo wiedziało, że silniejszego państwa od tego nie będzie, a jeszcze głębsze demolowanie społeczeństwa na pewno (ja się z tą akurat diagnozą polskiego mieszczaństwa w dalszym ciągu zgadzam).

Ponieważ polskie mieszczaństwo nie chciało przestać głosować na Tuska i mimo że miało wobec swojej głównej politycznej reprezentacji coraz większe wątpliwości, potwierdziło dla niej swoje poparcie, ktoś postanowił zniszczyć tę reprezentację innymi środkami.

Wychodząc ze słusznego założenia, że jak się polskiemu mieszczaństwu zniszczy polityczną reprezentację, ono będzie musiało poszukać sobie innej, bo nie będzie miało wyboru. Ja ten plan rozumiem, uważam za logiczny, ale przecież jest oczywiste, że z demokracją nie ma to nic wspólnego.

Kto przeprowadził skuteczną akcję obezwładnienia rządu zbyt słabego, by się obronić? Nie wiemy. Nie wiemy nawet, czy wiedzą to redaktorzy „Wprost” (bo że ich to nie obchodzi, to oczywiste). Akcja na „Wprost” (zdystansował się już od niej Donald Tusk, zdystansowała się właśnie policja – „prokurator, który w środę wieczorem wezwał policjantów do redakcji »Wprost«, poprosił ich o fizyczne odebranie laptopa redaktorowi naczelnemu tego tygodnika. Policjanci tego nie zrobili” – pochwalił się właśnie rzecznik KGP inspektor Mariusz Sokołowski – co tylko wzmacnia przekonanie, że tego rządu już nie ma) była mniej więcej tak samo racjonalna jak chłostanie morza przez Kserksesa.

Wzorcowym dla dzisiejszego dziennikarstwa śledczego zachowaniem jest zachowanie Woodwarda i Bernsteina w aferze Watergate. Ich nie interesowało sprawdzenie powodów, dla których jedna polityczna siła niszczyła drugą, dostarczając im kontrolowanego przecieku. Przez kolejne ćwierć wieku żadnym mediom nie udało się sprawdzić „głębokiego gardła”, jego intencji, gry, w jakiej uczestniczyło. Po wielu dekadach „głębokie gardło” ujawniło się samo, a i tak wszystkiego o kontekście tamtej „wrzutki” jeszcze nie wiemy. Podczas gdy Nixon politycznie gryzie ziemię od czterdziestu lat. Zatem wiadomo, że dziennikarze nie pomogą ukarać Świętego Mikołaja, bo wtedy Święty Mikołaj przestałby im dostarczać prezenty na kolejne święta. I akcja na „Wprost” okazała się kompromitująca dla rządu. Zarówno gdyby ją zlecił, jak też gdyby przez wiele godzin nie potrafił jej zablokować, tracąc punkty z każdą kolejną minutą jej transmisji na żywo. Może prokuratura faktycznie jest w tym państwie niczyja, ale jeśli niczyja jest policja i ABW, to faktycznie – „Houston, mamy problem”.

To jednak widzą wszyscy. I dalej zadowalają się biernym oglądaniem serialu przechodzącego powoli w katastroficzną superprodukcję. Ja na to patrzę inaczej, bo wiem, że to jest także mój problem. Kiedy Jarosław Gowin zakończył swoje niedawne spotkanie z Jarosławem Kaczyńskim, wyszedł do mediów i powiedział publicznie, że Polska potrzebuje szerokiej prawicowej koalicji sięgającej od Kaczyńskiego do Korwina, do której on też się chętnie zgłosi. Ponieważ Gowin nie jest już nie tylko liberalnym inteligentem z okresu, kiedy redagował miesięcznik „Znak”, ale nie jest już nawet politykiem, może być używany do mówienia głośno tego, czego nawet Prezes Kaczyński na razie wstydzi się powiedzieć.

Już teraz sondaże pokazują, że PiS może sformować rząd z Nową Prawicą po ewentualnych przyspieszonych wyborach. Sondaże, które zostaną przeprowadzone po nieudanym ataku na „Wprost” pokażą zapewne, że może jeszcze bardziej, gdyż wyborcy szybko odwracają się od polityków i formacji okazujących słabość.

Oczywiście pozostaje nam mieć nadzieję, że w takiej koalicji szalone poglądy Korwina na prawa kobiet, na prawa pracownicze, na prawa mniejszości, na niepełnosprawnych, na Unię Europejską, na społeczeństwo w ogóle – będą łagodzone przez poglądy ludzi tak umiarkowanych jak Marek Jurek, Antoni Macierewicz, Ryszard Legutko czy nawet sam posmoleński Jarosław Kaczyński. Ale ostatnie zdanie to z mojej strony wyłącznie ironia.

Polska prawica – a naprawdę nie chodzi mi tylko o tego czy innego jej lidera, ale także o jej zaplecze medialne i znaczną część jej elektoratu – co najmniej od Smoleńska, a może i nieco wcześniej, stała się autorytarna, antyliberalna, nieszanująca żadnych liberalnych ograniczeń dla „demokracji większościowej”, tęskniąca do „krwawych aktów założycielskich”. Jest antysemicka, jak po raz kolejny pokazały internetowe wpisy Marysi z Gorzowa i szerokie prawicowe przyzwolenie, a nawet entuzjazm dla tych wpisów, bo przecież Marysia wypowiedziała głośno to, co prawica głośno powiedzieć się jeszcze wstydzi (tam w końcu są ludzie, którzy mają więcej niż 17 lat). Polska prawica jest dziś także coraz bardziej antyunijna. I więcej, głęboko antyzachodnia (bo Zachód to przecież „liberalna cywilizacja śmierci”). Nawet jeśli wielu jej liderów będzie „prawicowym Polakom” przedstawiać swoją fascynację wobec wyimaginowanej Ameryki jako efektywną globalną alternatywę dla „eurokołchozu” („Ameryki wyimaginowanej”, gdyż nie jest to Ameryka realnego rządu w Waszyngtonie – obojętnie, demokratycznego czy republikańskiego – ale jest to fascynacja dla ponurych fantazji Tea Party i dla „tortur w Klewkach”, które nawet Leszek Miller akceptował z mniejszym entuzjazmem niż polska prawica).

Siła prawicy jest faktem. Jaką siłę potrafi jej przeciwstawić polska lewica, centrolewica, a nawet „nieprawica” albo liberalne centrum? Tylko mi nie powtarzajcie, „im gorzej, tym lepiej”. „Jak prawica pokaże jaka jest naprawdę, to lewica albo liberalne centrum będą się musiały politycznie zorganizować”. To są przecież brednie. Fidesz rządzi na Węgrzech już od 8 lat, a pod jego ramieniem już od ośmiu lat rozrasta się Jobbik. A efektywna polityczna odpowiedź na tę coraz silniejszą dominację węgierskiej prawicy jest zablokowana przez popadających w coraz głębszą dekadencję postkomunistów i inne resztki po ancien regime. Nic się nie narodziło. Im gorzej, tym gorzej.

W Polsce rządy prawicy w latach 2006-2007 to był zaledwie jej Pucz Monachijski. Teraz wiele się nauczyła. Większej brutalności, większego cynizmu.

Albo dziś, albo nigdy. I tak jest już za późno na odpowiedź. Prezydent, Schetyna, Miller, Palikot, Ostolski, Grzybek, Kongres Kobiet, Partia Kobiet, nawet Donald Tusk albo resztki po nim (ja naprawdę nie szydzę, choć ktoś może o mnie tak brzydko powiedzieć, ja po prostu wymieniem wszystkie dzisiejsze aktywa, to, co istnieje na chociażby przedpolitycznym poziomie, wobec istniejącej już na poziomie politycznym, coraz silniejszej faszystowskiej koalicji polskiej prawicy – sami możecie ocenić siłę tych aktywów). Ja będę taką koalicję lewicową, liberalną, proemancypacyjną, walczącą o równość praw społecznych i kulturowych, o to, żeby Polska znów uczestniczyła w procesie integracji europejskiej, z całych moich sił wspierał. Będę za nią ryzykował poddanie się prawicowemu „traktowaniu zadaniowemu” (wbrew pozorom, to bywa bolesne). Będę przymykał oczy na wszystkie jej błędy, z brechtowską determinacją, nawet porzucając wątpliwości „dobrych ludzi”, którzy w polityce niekoniecznie się sprawdzają, tym bardziej, że sam „dobrym człowiekiem” nie jestem. Ale muszę ją chociażby zobaczyć. Muszę cokolwiek zobaczyć. Na dzisiaj nie ma nic, a czasu na czekanie nie ma. Nie ma czasu na czekanie już od wielu lat. Jesteśmy spóźnieni o co najmniej dekadę.

Czytaj także:

Jacek Żakowski: Poza histerią dziennikarską jest też histeria służb

Agata Bielik-Robson, Olimp w ogniu

Edwin Bendyk, Cała władza w ręce prasy

Józef Pinior: Nowy rząd albo orbanizacja

Maciej Gdula, Tuskowi lekko nie będzie

Cezary Michalski, Wunderwaffe Tuska albo jego koniec

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij