Kraj

Dziemianowicz-Bąk: Gdybym została, mogłabym pożałować

Lewicowa partia, w dodatku dysponująca niemałymi środkami publicznymi, powinna moim zdaniem stawiać sobie pragmatycznie i wyborczo ambitniejsze cele niż odzyskanie etykiety lewicowości – mówi Agnieszka Dziemianowicz-Bąk.

Michał Sutowski: Start Agnieszki Dziemianowicz-Bąk z jedynki listy Biedronia do europarlamentu za milion złotych, bez logo Razem i bez Zandberga – czy to nie była szczodra oferta?

Agnieszka Dziemianowicz-Bąk: Ale szczodra dla Razem czy dla Wiosny? A zupełnie poważnie mówiąc, to taka oferta: „milion za jedynkę dla mnie i Adrian do piwnicy”, nigdy ze strony Wiosny nie padła. Co nie znaczy, że nie było rozmów między nami. Partie przed wyborami mają w zwyczaju rozważać różne warianty startu, także warianty koalicyjne, i Razem rozmawiało na ten temat w ostatnich miesiącach z różnymi podmiotami – z Zielonymi, z Robertem Biedroniem, z SLD i nie tylko. Tego typu rozmowy dotyczą też finansowania ewentualnej wspólnej kampanii. I nie ma w tym nic dziwnego – partie mają pieniądze np. z subwencji, które wydają między innymi na kampanie wyborcze. Jeśli startują samodzielnie, wydają je na kampanię samodzielną. A jeśli w koalicji – wydają je na start koalicyjny.

A który z tych wariantów był najbardziej, twoim zdaniem, wskazany? Rozumiem, że skoro odeszłaś z partii, to wolałabyś obrać inny kierunek niż ten, na który Razem się zdecydowało, tzn. koalicję z mniejszymi partiami lewicy?

Żeby rzetelnie odpowiedzieć na to pytanie, musiałabym opowiedzieć o kulisach wielomiesięcznego procesu negocjacyjnego, a nie będąc już członkinią partii, nie mam do tego prawa. Zresztą jak byłam w partii, to też zawsze byłam przeciwna różnym „kontrolowanym przeciekom”, plotkom i wynoszeniu informacji.

A tak poza kulisami?

Osobiście stałam na stanowisku, że godne rozważenia są dwie formy startu do Parlamentu Europejskiego – niejako dwie krańcowe opcje. Albo więc nawiązanie współpracy z jednym z silniejszych podmiotów po lewej stronie sceny politycznej, tzn. z partią Roberta Biedronia lub z SLD, albo – gdyby to pierwsze okazało się niemożliwe – start samodzielny pod własnym szyldem. Kampania do Parlamentu Europejskiego mogłaby być flagową kampanią partii takiej jak Razem – opartej na wielkomiejskim, silnie proeuropejskim elektoracie. I być może pomogłaby odzyskać siłę i atrakcyjność partyjnego szyldu, nadwyrężone po porażce w wyborach samorządowych.

Przy starciu szerokiej KO z PiS-em i z Biedroniem na lewo od nich to też byłby bardzo ryzykowny wybór.

Kampania do Parlamentu Europejskiego mogłaby być flagową kampanią partii takiej jak Razem – opartej na wielkomiejskim, silnie proeuropejskim elektoracie.

Tak, dawałby małe szanse na przekroczenie progu i sukces wyborczy. Ale pozwalałby na dumne zaprezentowanie autorskiego programu, liderów i szyldu. Na zbudowanie, czy raczej odbudowanie, marki. Oczywiście wyborczo byłby to start ze zdecydowanie mniejszymi szansami niż w koalicji z silniejszym podmiotem – nie przypadkiem więc to taką opcję wymieniłam w pierwszej kolejności.

Razem zdecydowało się jednak na coś jeszcze innego.

Tak, na drogę pośrednią, czyli zmianę szyldu i start koalicyjny, ale z mniejszymi ugrupowaniami. W tym momencie są to Unia Pracy i Ruch Sprawiedliwości Społecznej Piotra Ikonowicza. Szanuję ten wybór i te podmioty, oczywiście życzę im powodzenia, ale w mojej ocenie taki start ani nie daje specjalnej szansy na przekroczenie progu 5 procent, ani nie buduje rozpoznawalności Razem. Tym bardziej że koalicja posługiwać się będzie nazwą Lewica Razem, pod którą do tej pory dwukrotnie startowało SLD.

Ale czy słaby wynik w wyborach samorządowych nie sprawił, że jesienią było już za późno na dobre rozwiązania? Otworzyliście się na rozmowy koalicyjne w momencie, kiedy mieliście już bardzo słabe karty w ręku. Może trzeba było wziąć za dobrą monetę prowokację Włodzimierza Czarzastego o połowie jedynek dla Razem i wejść w koalicję z Sojuszem jeszcze przed wyborami do samorządów?

Wybory samorządowe były pierwszymi po parlamentarnych 2015 roku, kiedy Razem powstało – w znacznym stopniu jako opozycja wobec SLD właśnie. Trudno mi sobie wyobrazić scenariusz, w którym na te pierwsze dla sporej części partii wybory Razem miałoby wejść w koalicję z Sojuszem, już nawet pomijając ocenę wiarygodności propozycji Włodzimierza Czarzastego, o której mowa.

Czarzasty: Oddam połowę jedynek w kraju za koalicję z Razem

Ale jeśli był to błąd, to oczywiście ja również ponoszę za niego odpowiedzialność. Podobnie jak za to, że ostatecznie Razem otworzyło się na rozmowy z SLD – za tę zmianę kierunku spotkała mnie zresztą ze strony części aktywu partii ostra krytyka, którą zakończyło dopiero partyjne referendum dające władzom Razem szeroki mandat do prowadzenia rozmów.

A co do tego, czy po wyborach samorządowych było już za późno – to trochę jak w tym powiedzeniu, że najlepszy czas na zasadzenie drzewa jest 20 lat temu, a drugi najlepszy jest teraz. Myślę, że w takiej sytuacji znaleźliśmy się po porażce samorządowej – porażce, która dotknęła nie tylko Razem, ale całą lewicę, bo polaryzacja politycznego sporu i podział na PiS i anty-PiS przytłoczyły wszystkie mniejsze partie.

Razem ostatecznie podjęło inną decyzję, niż oczekiwałaś. Rozumiem, że to był główny powód twojego odejścia z partii?

Różnice w ocenie wybranej strategii rzeczywiście były kluczowe. Jako jedna z liderek partii znalazłam się w sytuacji, w której – gdybym pozostała w jej zarządzie – musiałabym prowadzić ją przez kampanię, w której nie widzę szans ani na sukces wyborczy, ani na żaden inny. To byłoby z mojej strony nieuczciwe. Jeśli moja ocena nie okaże się trafna, jeśli ten start jednak przyniesie Razem wyborczy sukces, to pierwsza serdecznie im tego pogratuluję. Ale zostając i udając, że w niego wierzę, na pewno bym się do tego sukcesu nie przyczyniła. Tak po prostu było uczciwie.

A to był jedyny powód rozstania z koleżankami i kolegami?

Nie, to był powód decyzji o rezygnacji z zarządu. Dla mojej decyzji o tym, aby jednocześnie odejść też z partii, kluczowe było to, co się wydarzyło wokół procesu negocjacji, po jakie metody zaczęto sięgać, co się stało z wewnątrzpartyjną demokracją. Ponownie, nie chcę wchodzić w szczegóły, ale jak łatwo się domyślić, chodzi o próby decydowania o strategii partii za pomocą kontrolowanych przecieków czy rozsiewanie plotek, jak ta o milionie za jedynkę dla Dziemianowicz-Bąk na liście Biedronia. W całej tej sytuacji coś bardzo niedobrego stało się z procesem demokratycznym w partii – bo jeżeli powierza się komuś mandat do prowadzenia negocjacji z innymi ugrupowaniami, a potem w taki sposób się ten mandat podważa, to jest to w najlepszym wypadku równoznaczne z wotum nieufności dla demokratycznie wybranych władz, w najgorszym – dla demokracji wewnętrznej w ogóle.

Epitafium dla partii Razem

Minęło parę dni, sporo napisano i o Razem, i o twoim odejściu. Nie korciło cię, żeby zmienić zdanie?

Nie. Moja ocena strategii Razem nie uległa zmianie, ocena stylu działania władz partii w ostatnim czasie także pozostaje niezmienna. Mogę nawet powiedzieć, że po tygodniu jestem jeszcze bardziej przekonana o słuszności swej decyzji, a to ze względu na niektóre reakcje na całą sprawę. Otóż największe oburzenie w związku z rzekomą propozycją nie wiązało się z pieniędzmi. Wszyscy w Razem rozumieją, że partie rozmawiają o pieniądzach, a kiedy startują w koalicji, to wydają pieniądze na kampanię tej koalicji właśnie. Natomiast sugestia, że może należałoby „schować Zandberga”, że to nie Adrian miałby reprezentować Razem na liście – okazała się czymś nad wyraz skandalicznym.

Przez lata partia tłumaczyła, że nie ma jednego lidera.

Tak, chociaż ja akurat uważałam, że Adrian powinien być tak prezentowany, bo się po prostu do tego nadaje, bo to by było dobre dla partii. Niemniej oburzenie na myśl, że to ja, a nie Adrian, miałabym startować z czołowego miejsca akurat do Parlamentu Europejskiego, jest dla mnie zaskoczeniem. Tym bardziej, że to ja, a nie Adrian, przez ostatnie lata zajmowałam się w Razem polityką europejską. To ja – oczywiście nie sama, ale ze stworzonym przez siebie zespołem – budowałam międzynarodową koalicję, której Razem jest dziś częścią. To ja byłam tej koalicji współprzewodniczącą. To na moje zaproszenie do Polski, do Razem, przyjeżdżali Janis Warufakis, Benoît Hamon, Isabelle Thomas, to ja reprezentowałam Razem na większości międzynarodowych spotkań. Słowem – to po prostu była moja działka, w której raczej nigdy partii nie zawiodłam. Dlaczego zatem miałoby być tak bardzo rażące wystawienie mnie zamiast Zandberga – liderki zamiast lidera, kobiety zamiast mężczyzny – na czołowe miejsce?

Dziemianowicz-Bąk: Zawiódł obóz rządzący, zawiodła parlamentarna opozycja

Może chodzi nie o płeć, lecz np. o indywidualizm, wybijanie się ponad partię?

Ale polityk czy polityczka musi chcieć się wybić ponad, a partie muszą kogoś w wyborach wystawiać na czołowe miejsca – nie da się inaczej.

Kiedy w 2016 roku inaugurowałyśmy przy okazji Czarnego Protestu akcję „Kobiety do polityki”, kiedy wraz z lokalnymi działaczkami prowadziłyśmy spotkania dla dziewczyn, zachęcając je do angażowania się w polityczną działalność, to robiłam to z przekonaniem, że reprezentuję partię, która to hasło traktuje poważnie, a nie pod warunkiem, że pozycja kobiety nie staje na drodze mężczyzny.

Dziemianowicz-Bąk: Wygraliśmy bitwę, nie wojnę

Nie jest niczym niespotykanym, że lider ugrupowania czasem nie startuje w wyborach. W tych najbliższych kandydatami nie będą na przykład ani Małgorzata Tracz, ani Marek Kossakowski – z pewnością najbardziej rozpoznawalne osoby z Zielonych, w dodatku przewodniczący partii. Nie będą, bo Zieloni po prostu zdecydowali się postawić na inne osoby.

Nie chciałabym być w partii, która kazałaby mi się wstydzić za to, że mam ambicje polityczne. I mam nadzieję, że nie byłam – a te ostatnie wypowiedzi przedstawicieli Razem to tylko niefortunna narracja medialna. W tej partii nadal, pomimo licznych odejść w ostatnim czasie, jest mnóstwo zdolnych, kompetentnych polityczek. Chciałabym je zobaczyć w wyborach, na czołowych miejscach, w swoich okręgach – nawet gdyby miałoby to oznaczać „schowanie” jakiegoś znanego mężczyzny.

Jaka logika stoi za obranym przez partię Razem kierunkiem? W co oni, krótko mówiąc, grają? Na co liczą?

Dokonany wybór jest według mnie dość zachowawczy i komfortowy, tzn. nie daje może wielkich szans na sukces wyborczy, ale też nie wiąże się z koniecznością pójścia na kompromisy w kampanii i tolerowania różnic programowych. To jest koalicja bezpieczna w sensie tożsamościowym, zawierana z osobami i środowiskami, z którymi część liderów Razem współpracowała już wielokrotnie, wielokrotnie podejmowała próby zbudowania z nimi „prawdziwej lewicy”. Adrian Zandberg zaczynał swoją karierę polityczną w sztabie Piotra Ikonowicza, potem był w Unii Pracy. Wielu działaczy Razem może czuć się w tej koalicji na swoim miejscu. Narracja o budowaniu „prawdziwej lewicy” ma pewnie szansę na nowo wewnętrznie zintegrować osoby, które zdecydowały się w partii pozostać. I ja się nawet zgadzam z tą oceną, że „prawdziwa lewica” jest w Polsce potrzebna…

Sroczyński: Lewica nie może popełnić błędu „ideowej czystości”

Ale?

…ale inaczej widzę jej kształt i rolę. Razem głosi, że prawdziwa lewica jest potrzebna, by mówić o prawach pracowniczych, nierównościach płacowych, śmieciówkach, dostępie do usług publicznych.

I co, niesłusznie?

Słusznie, tylko ja uważam, że horyzontem tej „prawdziwej lewicy” nie może być tylko „mówienie o”, dopominanie się czy postulowanie. Ugrupowania lewicowe są potrzebne także po to, by realnie podnosić płacę minimalną, wzmacniać rolę związków zawodowych, wprowadzać wysokiej jakości usługi publiczne… Żeby oprócz mówienia działać i dążyć do tego, aby robić to w parlamencie i za pośrednictwem narzędzi polityki parlamentarnej. Przesuwanie dyskursu, wprowadzanie tematów do debaty publicznej – to bardzo ważne dla lewicy zadania, ale do ich realizacji nie jest niezbędna partia polityczna, to zadanie raczej dla innego rodzaju podmiotów. Lewicowa partia, w dodatku dysponująca niemałymi środkami publicznymi, powinna moim zdaniem stawiać sobie pragmatycznie i wyborczo ambitniejsze cele niż odzyskanie etykiety lewicowości.

Horyzontem tej „prawdziwej lewicy” nie może być tylko „mówienie o”, dopominanie się czy postulowanie. Ugrupowania lewicowe są potrzebne także po to, by realnie podnosić płacę minimalną, wzmacniać rolę związków zawodowych, wprowadzać wysokiej jakości usługi publiczne…

Tymczasem po wypowiedziach liderów Razem uzasadniających takie, a nie inne decyzje wyborczo-koalicyjne można by wnioskować, że kluczowe jest dla nich to, że zmaterializowana w tej koalicji lewica będzie tą jedyną prawdziwą, w odróżnieniu od innych formacji na lewo od PO–PiS, które się tą etykietą nie posługują.

Ale skoro nikt inny, to może właśnie oni powinni się tym zająć? Jeśli lewica to taki staw, w którym nikt inny nie chce łowić…

Ależ jak najbardziej wielu chce łowić, tylko niekoniecznie z etykietą „lewica” na wędce. Weźmy na przykład postulat, który w programie ma i Razem, i Wiosna, i Zieloni: transport publiczny docierający do każdej wsi sołeckiej. Sama w takiej mieszkam i wiem, że i ja, i moi sąsiedzi namacalnie odczuwamy brak dostępnej komunikacji zbiorowej. Tyle że dla mieszkańców powiatu ząbkowickiego naprawdę nie jest istotne…

Czy ten autobus, który wreszcie przyjedzie, będzie czerwony czy karminowy?

Tak, czy zapewni im go partia z lewicą w nazwie, czy taka, która woli się nazywać progresywną. Zagłosują na to ugrupowanie, które w ich ocenie będzie miało realne szanse zdobyć narzędzia niezbędne do tego, żeby tę komunikację autobusową rozwinąć. To banał, ale o atrakcyjności partii i motywacjach wyborców do popierania jej nie decyduje wyłącznie dobrze policzony, spójny i słuszny program – ale raczej wypadkowa jego jakości, wiarygodności oraz szans na jego realizację.

Kaczyński zapowiada cuda

Pojawiło się ostatnio kilka analiz, mniej lub bardziej życzliwych dla Razem, rozliczających tę partię z błędów. Jeden z najpoważniejszych zarzutów głosił, że zniechęcała do siebie elektorat, który miała realnie, nie potrafiła zaś dotrzeć do tego, który sobie wyobraziła i wymarzyła.

Dobrze, to po kolei. Dotarcie do tzw. elektoratu ludowego, zwłaszcza w małych miejscowościach czy na wsi, to nie jest wyłącznie kwestia chęci, bo dostęp do tych wyborców jest głównie przez media publiczne kontrolowane przez partię rządzącą. A dojechać osobiście do każdej gminy też nie jest prosto przy ograniczonych zasobach. Trzeba dokonać wyboru, czy staramy się być w obiegu medialnym, czy robimy pracę u podstaw na dole. Razem próbowało łączyć oba sposoby działania, ale zrobienie jednego i drugiego jest naprawdę poważnym wyzwaniem…

Razem, czyli potrzebna utopia [list]

czytaj także

Rozumiem, że dotarcie do mas pracujących miast i wsi, zwłaszcza tych z niższym kapitałem kulturowym, jest obiektywnie trudne. Ale był jeszcze lewicujący elektorat miejski, zirytowany ogólnym stanem sfery publicznej, zniechęcony do PO – stamtąd przyszła połowa wyborców Razem w 2015 roku, wahających się między wami a Nowoczesną. I ci wyborcy oglądają te media, gdzie działacze partii bywają…

Myślę, że jednym z błędów Razem, co do którego zgadzają się zarówno jej byli, jak i obecni członkowie, i za który ja również biorę odpowiedzialność, była niezdolność do właściwej oceny elektoratu, a także pewna arogancja wobec niego. Partia polityczna nie powinna wybrzydzać na wyborców, co oczywiście nie znaczy, że ma głosić program pod dyktando interesu klasowego jednej grupy.

Ale jakiś chyba trzeba reprezentować…

Wybory 2015 roku pokazały, że ludzie są w stanie zagłosować niezgodnie ze swoim interesem klasowym – bo skoro Razem była partią drugiego wyboru dla wyborców Nowoczesnej, to znaczy, że jakaś ich część tak właśnie robiła. Nie można robić ludziom egzaminu z „prawdziwej lewicowości” ani tworzyć atmosfery, w której trzeba zasłużyć, żeby móc zagłosować. To tworzy wizerunek partii ekskluzywnej czy elitarnej – nie w sensie zamożności czy poziomu wykształcenia, ale wyśrubowanych kryteriów przynależności do „akceptowalnego elektoratu”.

Nikt nie czeka na lewicę

A jak być powinno? Jak wyglądałaby lewicowość nieekskluzywna? Taka mniej… prawdziwa?

Zastanawiając się, czym może być prawdziwa lewica, warto wyjść z akademickiego mundurka filozofii politycznej i nie odhaczać kolejnych kryteriów lewicowej słuszności, tylko pomyśleć, kto i w jakiej sytuacji robi rzeczy spójne z wartościami bliskimi lewicy. Dla mnie prawdziwą lewicę robią np. Obywatele RP i Ogólnopolski Strajk Kobiet, kiedy stają na drodze neofaszystów. Robią ją anarchiści z Food not Bombs rozdający ludziom jedzenie czy obrońcy lokatorów powstrzymujący eksmisje.

To wszystko akcje i działania bezpośrednie. Co z politykami w wąskim sensie?

To jedźmy dalej. Prawdziwą lewicę robi Razem, kiedy wspiera strajkujących pracowników LOT-u, huty w Zawierciu czy pielęgniarki. Prawdziwą lewicę robił Biedroń w Słupsku, wprowadzając dostęp do zabiegów in vitro. Ale politykę, której nie da się odmówić solidarnościowego, a więc i lewicowego charakteru, realizowała – choć ani się nie identyfikuje w ten sposób, ani nie jest za lewaczkę uznawana – także Joanna Scheuring-Wielgus, kiedy wspierała osoby z niepełnosprawnościami i ich opiekunów.

Poszli nasi w bój bez broni – dlaczego Razem nie wyszło

Całe to spektrum działań mieści się w moim rozumieniu „prawdziwej lewicy”, choć pewnie ci ludzie nie zmieściliby się w jednej formacji partyjnej.

Jeśli dobrze rozumiem, chodzi o to, że Razem chce najpierw zbudować lewicową tożsamość polityczną, przy okazji robiąc politykę w sensie wyborczym?

Jesteśmy w kraju, gdzie podziały polityczne są mocno powikłane, więc budowa czy odbudowa takiej tożsamości jest ważna, ale faktycznie – to się dzieje jakoś obok polityki lewicowej w sensie wpływu, np. na kształtowanie prawa. Różne działania, które wymieniłam, pokazują, że ludzie mogą mieć różne definicje i sposoby rozumienia lewicy. I nawet w Razem różne definicje lewicowości się spotykały i do pewnego stopnia wciąż spotykają, choć ta różnorodność stopniowo ustępuje miejsca tożsamości.

Lewacy-anarchiści, socjalliberałowie, feministki radykalne, ekolodzy…

Tak. I moim zdaniem to była wielka wartość, ale też skutkowała oczywistym napięciem wewnętrznym, szczególnie kiedy rozstrzygano o taktyce i programie partii. To się nałożyło na kolegialność zarządzania, które jest bardzo demokratyczne, ale jego ceną jest to, że jak się definicje lewicy – a więc i priorytety polityczne – różnią, to każdy ciągnie w swoją stronę. I w efekcie partia nie zawsze może się szybko posunąć w wyraźnie określonym kierunku. Te zmiany, które się teraz dokonują – strategiczne decyzje, odejścia osób, które dotąd odgrywały w partii istotną rolę, a nawet rozłamy i jednocześnie próby konsolidacji wokół wybranej strategii, mogą domknąć ten kilkuletni etap lewicowej różnorodności w Razem.

Gdzie zatem widzisz możliwość działania postępowego, lewicowego – na obecnej mapie politycznej?

Najbliższe wybory to będzie naturalny eksperyment, który da przynajmniej częściową odpowiedź na to pytanie. Bo kilka podmiotów szeroko rozumianej lewicy wybrało różne strategie wyborczego działania. Mamy bowiem SLD i Zielonych wchodzących do najsilniejszego podmiotu opozycji – tam będą próbowali zdobywać przyczółki dla swej narracji i jakoś przepychać swoją agendę wewnątrz Koalicji Europejskiej. Mamy koalicję na zewnątrz tego wielkiego bloku, czyli Razem z UP i RSS. Wreszcie jest Biedroń i jego Wiosna, który wybrał samodzielny start i pozycjonowanie się jako trzecia siła wobec duopolu PO-PiS. Zobaczymy, która droga co przyniesie.

A może raczej: która da narzędzia do robienia lewicowej polityki?

Tak, ja jestem przekonana, że wszystkie te podmioty chcą poszczególne elementy lewicowej agendy realizować, nawet jeśli nie wszystkie lewicą się nazywają. Różnica tkwi przede wszystkim w strategii, a w związku z tym czyhają na te organizacje różne zagrożenia. Czy np. Zielonym uda się wybronić przed zarzutem, że oddane na nich głosy realnie złożą się na wynik myśliwych z PO? Czy SLD rozpłynie się w liberalnej koalicji, czy też właśnie na tle prawicowych koalicjantów zyska socjalną wyrazistość, z którą dotąd bywało różnie? Czy tworzonej przez Razem koalicji uda się przekonać wyborców, że oddany na nią głos nie jest zmarnowany? Czy inne podejście Biedronia do polityki, jego „umowa” z Polakami, zawierana niejako obok układanek partyjnych, okaże się atrakcyjna także wyborczo? To będą ciekawe wybory.

A jak Robert się z tobą bezpośrednio skomunikuje, to wystartujesz?

Moja decyzja o odejściu z Razem nie była decyzją o przejściu do innego ugrupowania. Mam 35 lat, więc trochę wcześnie na polityczną emeryturę, ale czy będę działać w jakiejś partii, jako aktywistka, publicystka czy badaczka – nie wiem. Wraz ze mną z Razem odeszło kilkadziesiąt osób z Dolnego Śląska, wiem też o odejściach – z podobnych powodów do moich – w innych regionach Polski. Podejmując dalsze decyzje, będę brała pod uwagę zdanie i plany tych osób. To oczywiście nie znaczy, że wszyscy wspólnie zrobimy to samo i będziemy działać w ten sam sposób. Ale ponieważ łączy nas diagnoza aktualnej sytuacji politycznej i wspólne doświadczenie organizacyjne, to szkoda byłoby ten potencjał zmarnować.

Żałujesz czegoś po tych trzech latach w Razem?

Nie. Nie ze wszystkimi decyzjami się zgadzałam, popełniliśmy wspólnie różne błędy, szkoda mi niektórych sytuacji komunikacyjnych. Ale od momentu, gdy weszłam, aż do opuszczenia partii nie mam czego żałować – wręcz przeciwnie, z mnóstwa rzeczy jestem dumna, za wiele bardzo wdzięczna organizacji, a przede wszystkim ludziom, których w niej poznałam. Nie byłabym jednak w stanie – ze względu na pogląd na temat obranego teraz kierunku – dłużej dobrze pracować na jej rzecz. Gdybym więc została, mogłabym pożałować.

**
Agnieszka Dziemianowicz-Bąk jest działaczką społeczną, polityczką i naukowczynią. Przez ponad 3 lata była członkinią Zarządu Krajowego Partii Razem. Jedna z organizatorek Czarnego Protestu. W 2018 obroniła pracę doktorską w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Wrocławskiego pt. Reprodukcja – opór – upełnomocnienie. Radykalna krytyka edukacji we współczesnej zachodniej myśli społecznej.

Matyja: Kryzys lewicy to szansa Biedronia

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij