Przemysław Witkowski

Jakie czasy, taki Piłsudski

Mocarstwowe fantazje, dewastacja przyrody i polska „bliska zagranica”.

Ostatnie dwadzieścia siedem lat deregulacji prawa pracy, niszczenia związków zawodowych i agresywnej antylewicowej propagandy nie wystarczyło, by zrealizować nostalgiczne marzenie nacjonalistów o Wielkiej Polsce Katolickiej. Konieczne okazało się rozszerzenie akumulacji zarówno w głąb, jak i na zewnątrz naszej ojczyzny. Chcąc wejść w mocarstwowe buty, najbardziej zanieczyszczony kraj Europy pod rządami PiS promuje energię opartą na spalaniu węgla, walczy z instalacjami wiatrowymi, zwiększa wycinkę lasów i ustawia nowe prawo łowieckie. Zaczyna też, na wzór Rosji, budować swoją własną „bliską zagranicę”.

Coraz bardziej widoczny kryzys NATO i zapowiedź słabszego zaangażowania USA w Europie ogłoszona przez prezydenta elekta Donalda Trumpa zdają się zachęcać prawicowych polityków do snucia imperialnych fantazji. „Wygrana Trumpa to najlepsze, co przydarzyło się Polsce od dawna. Jego przekaz jest prosty – chcecie bezpieczeństwa, to je sobie zapewnijcie i nie liczcie na innych”, mówi w „Kulturze Liberalnej” Edward Luttwak, amerykański ekspert ds. obronności i twardy zwolennik nowego przywódcy USA. Zaleca on Polsce masową militaryzację w stylu amerykańskim, szwajcarskim czy fińskim, w oparciu o ochotnicze jednostki obrony terytorialnej.  Minister Obrony Narodowej Antoni Macierewicz już je buduje na bazie istniejących, często skrajnie prawicowych, grup strzeleckich i rekonstruktorskich. Nawet skopiowana ze Stanów akcja „Jestem chrześcijaninem”, gdzie Polacy chwalą się wiarą w Jezusa i posiadaniem w domu broni palnej, wpisuje się świetnie w ten militarystyczny trend. Nowe prawo łowieckie również. Według niego domorosły myśliwy będzie mógł posiadać broń krótką bez okresowych badań lekarskich i psychologicznych.

Ministerstwo wyzysku środowiska

Tymczasem kapitał również piecze swoją pieczeń na tym samym ogniu. Wedle tego samego prawa będzie można polować bez zgody właściciela na jego ziemi, nawet 100 metrów od jego zabudowań, a gospodarka łowiecka wyłączona zostanie spod Ocen Oddziaływania na Środowisko. Za wszelkie wynikłe z myślistwa szkody zapłacą Lasy Państwowe, a za przeszkadzanie w polowaniach będą przyznawane grzywny. Zmiany mają pość jeszcze dalej. Ministerialne projekty nowelizacji ustaw, ujawnione przez Greenpeace Polska, zakładają likwidację Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska wraz z jej Regionalnymi Dyrekcjami i zastąpienie ich nową instytucją o ograniczonych kompetencjach. W praktyce znoszą one kontrolę nad działaniami Lasów Państwowych, co znacząco ułatwi zwiększenie wycinki drzew. Eliminują również prawie wszystkie organizacje pozarządowe z postępowania administracyjnego przy inwestycjach mających negatywny wpływ na środowisko, takich jak przemysłowe chlewnie, fermy zwierząt futerkowych czy spalarnie odpadów.

Tymczasem w Polsce już teraz hoduje się około 20 milionów świń. Dominuje chów przemysłowy i wielkoobszarowe rolnictwo. Na wsiach nastąpiła ogromna zmiana, jeśli chodzi o strukturę gospodarstw. Zniknęły praktycznie średnie gospodarstwa rzędu 20 ha. Grunty zaczęły koncertować w swoich rękach wielkie konsorcja farmerskie, zarówno zagraniczne, jak i polskie, a także zamożniejsi przedsiębiorcy lokalni. Lasy, naruszone wzmożoną wycinką, pełne przecinek i leżące w bliskości wielkich upraw, to idealne miejsce do masowego rozmnażania się zwierząt leśnych. To zwykła przestrzeń hodowli, tyle że odbywającej się w lesie. Spółka Lasy Państwowe przynosi rocznie ponad 400 milionów złotych czystego zysku. Przy wzroście populacji zwierząt łownych pojawia się od razu lobby farmerskie żądające odstrzału, któremu momentalnie spieszy na pomoc lobby myśliwych, gotowe służyć taka „pomocą”. I rośnie eksport dziczyzny, której Polska już jest znaczącym eksporterem.

PiS nie zamierza jednak poprzestać na takim podtuczaniu polskiego kapitału. Zgoda na dewastację środowiska naturalnego, najgorszy stan powietrza w UE i zarzucenie odnawialnych źródeł energii to mało. Żeby mogła rozwijać się Wielka Polska Katolicka, narodowy biznes potrzebuje nowych pastwisk, gdzie mógłby obficiej akumulować. Odwdzięczy się rządzącym wpłatami w czasie kolejnych kampanii wyborczych. Dlatego właśnie PiS postanowił zacząć na poważnie konsumować najbliższą nam część okołounijnego obwarzanka państw, w którym przeplatają się na zmianę państwa autorytarne (Maroko, Algieria, Arabia Saudyjska, Białoruś), kraje na rozdrożu (Libia, Syria, Irak) i te o statusie „gdzieś pomiędzy” tymi dwiema opcjami (Egipt, Turcja, Izrael, Ukraina). Przy okazji PiS najwyraźniej wyrzucił do kosza dorobek Jerzego Giedroycia.

Zgoda na dewastację środowiska naturalnego, najgorszy stan powietrza w UE i zarzucenie odnawialnych źródeł energii to mało. Żeby mogła rozwijać się Wielka Polska Katolicka, narodowy biznes potrzebuje nowych pastwisk, gdzie mógłby obficiej akumulować.

Józef Stalin, który postanowił przesunąć Polskę kilkaset kilometrów na Zachód, „zapomniał” o jednej ważnej sprawie. O polskich niewolnikach – Białorusinach i Ukraińcach. Bez ich przymusowej pracy nie mogłyby powiewać skrzydła husarii. Imperialna Polska jako twór państwowy i kulturowy powstała na bazie potu ich i polskich chłopów. Po utworzeniu II RP o zajęciu zachodniej Ukrainy i Białorusi również zadecydowały interesy posiadaczy ziemskich. To działania ich i endeków zniszczyły piłsudczykowski projekt Mitteleuropy. Ci pierwsi chcieli obronić swoje latyfundia przed władzą radziecką i doprowadzili do zaboru Wilna, Nowogródka, Tarnopola, Lwowa i Łucka. Ci drudzy, nie widząc szans na polonizację ziem na wschód od tej linii, zrezygnowali z nich na rzecz Rosji Radzieckiej podczas negocjacji ryskich. Ostatecznie jedna trzecia obecnej Litwy, połowa dzisiejszej Białorusi i jedna szósta współczesnej Ukrainy weszły w skład II RP. Bez tych ziem nie było żadnych szans na trwałe stworzenie między Polską a Rosją pasa państw, które chroniłyby nasz kraj przed inwazją ze strony wschodniego mocarstwa. Zresztą i sama Polska pogrążyła się szybko w chaosie, została dyktaturą i wraz z drugą dekadą swojego istnienia padła ofiarą nazistowskiej i komunistycznej inwazji.

Dziś z Polską sąsiadują dyktatura Aleksandra Łukaszenki i niszczona wojną domową i kryzysem gospodarczym Ukraina. Białoruś PiS pragnie wykupić. Majątek jest tam często scentralizowany w rękach państwa, otoczenia dyktatora oraz oligarchów, a ludność kontrolowana jest przez państwo policyjne. Kryzys sprzed dwóch-trzech lat i hiperinflacja, połączone z ochłodzeniem stosunków między Łukaszenką a Putinem zmniejszającym dostawy taniego gazu dla Mińska zachwiały podstawami władzy dyktatora. Gospodarkę na nogi mają postawić niedawna denominacja i szersze dopuszczenie zagranicznego kapitału. PiS liczy, że to polski biznes wykupi białoruskie przedsiębiorstwa. W tym roku kraj sąsiada odwiedzili marszałek Senatu Stanisław Karczewski, minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski i wicepremier Mateusz Morawiecki. Polska ma kupować od Białorusi energię atomową i sama budować  na terenie sąsiada elektronie wiatrowe. Te same, które PiS-owski rząd u siebie zwalcza jako wyraz niemieckiego kolonializmu. Według planów obroty handlowe między Mińskiem a Warszawą mają wzrosnąć czterokrotnie. W październiku udało się wprowadzić w życie porozumienie o małym ruchu granicznym, a PKP uczciły ten fakt wprowadzeniem pociągu relacji Kraków – Warszawa – Grodno. Co ciekawe, mniej więcej w tym samym czasie zlikwidowały połączenia Wrocław – Drezno i Wrocław – Berlin.

Tymczasem Ukrainę, gdzie obecnie panuje polityczny chaos i korupcja, a państwo istnieje raczej teoretycznie – targane wojną domową, niszczone przez klientelizm i nepotyzm – PiS pragnie raczej wydrążyć z siły roboczej. Główna jej część ma robić to, co Polacy na Zachodzie: zbierać owoce, sortować ryby, pracować na budowach, podawać kawę i obiad. Mniejsza część ma zaś uzupełnić luki wśród przetrzebionych emigracją polskich lekarzy, pielęgniarek czy programistów, bez których nie może odtwarzać się siła robocza ani rozwijać gospodarka. Antyislamizm, który na Zachodzie pełni funkcję dyscyplinującą wobec muzułmańskiej siły roboczej, Polacy przejęli zupełnie bezrefleksyjnie. Jednak uzupełnia go w III Rzeczypospolitej narastająca fala niechęci antyukraińskiej. Resentyment wołyński, wyzywanie migrantów od banderowców i potomków zbrodniarzy z UPA, a także codzienna pogarda wobec „ruskich” w praktyce załatwiają dla kapitału sprawę jakichkolwiek sojuszy między polskimi a ukraińskimi pracownikami. Narasta między nimi niechęć o podłożu etnicznym, podkręcana do tego przez konkurencję ekonomiczną. O wspólnym pracowniczym froncie nie ma mowy, a żadna z partii nie wspomina nawet słowem o sytuacji tej grupy migrantów, najpewniej licząc, że kwestia rozwiąże się sama, a nowo przybyli po prostu z czasem wyjadą. Jak pokazuje przykład niemieckich Turków, francuskich muzułmanów czy brytyjskich Hindusów, nie ma podstaw, żeby na to liczyć. Skrajnie bezczelne są wypowiedzi PiS-owskich oficjeli, bredzących o milionie uchodźców z Ukrainy, których rzekomo przyjęła Rzeczpospolita. Tym bardziej bezczelne, że to Polska ramię w ramię z USA zachęcała Ukraińców do obalenia prorosyjskiego prezydenta, sugerując im, że dzięki temu będą mieli szansę wejść do UE i NATO. Jak się okazało po Majdanie, oczywiście, do niczego takiego nie dojdzie.

O wspólnym pracowniczym froncie nie ma mowy, a żadna z partii nie wspomina nawet słowem o sytuacji tej grupy migrantów, najpewniej licząc że kwestia rozwiąże się sama, a nowo przybyli po prostu z czasem wyjadą.

Ostatecznie Polska chce zrobić to samo, co niemiecki kapitał zrobił z dawnymi niemieckimi terenami wschodnimi. Wykupione zostały na tych terenach kluczowe przedsiębiorstwa, przejęte w sporej części grunty rolne, a teren spięto liniami komunikacyjnymi z własnym i uczyniono de facto jednym wspólnym obszarem gospodarczym. Polityków zaś regularnie nagradzano za dziarskie prywatyzowanie, naginanie prawa i uściski ręki przed kamerami – pracą w bankach, konsorcjach i różnych agencjach. Pracą dodajmy, często zupełnie fikcyjną i pro forma. Odpowiednią, żeby mogli spokojnie odcinać kupony od swojej „przyjaznej” wobec inwestorów postawy. Symbolem peryferyjnej roli tych terenów są centra logistyczne Amazona pod Poznaniem i Wrocławiem, obsługujące tylko wyłącznie rynek niemiecki. Polska oczywiście nie może doczekać się swojego oddziału tej firmy, tzn. polskiego sklepu Amazona.

„Ziemie Odzyskane” to zresztą permanentna kula u nogi projektu Wielkiej Polski Katolickiej. Są w dużo większym stopniu zlaicyzowane, dobrze skomunikowane z Zachodem, a nawet mają pewne tradycję autonomii, jak Górny Śląsk. Prawica nacjonalistyczno-katolicka regularnie przegrywa tu praktycznie każde wybory z konserwatywnymi liberałami. Ciężej budować tam sojusz grubego portfela z ołtarzem. Nie ma się co dziwić, że wicepremier Morawiecki co rusz ogłasza jakieś nowe inwestycje na Dolnym Śląsku. W ciągu roku zdążył ogłosić że w regionie powstaną nowe zakłady Mercedesa, Toyoty Lufthansy i General Electric. To marchewka. Aresztowanie Józefa Piniora, szykowanego na wspólnego kandydata lewicy we Wrocławiu na prezydenta, to kij. Wreszcie, rezygnacja z ubiegania się o kolejną kadencję przez Rafała Dutkiewicza to krok wyprzedzający tenże kij.

Od lat dolnośląskie media wskazują  przestrzenie, w których odbywają się niejasne interesy między spółkami miejskimi a prywatnymi przedsiębiorcami. Ze swoim dawnym wiceprezydentem, Michałem Janickim, Prezydent Wrocławia rozmawia już tylko w sądzie. Padają wzajemne oskarżenia o korupcję. Po swojej rezygnacji włodarz nie musi się już obawiać, że w imię najlepszej ze zmian do biur spółek miejskich wejdzie mu CBA czy NIK. Nie czekają go kłopoty prezydenta Lublina Krzysztofa Żuka czy prezydentki Łodzi Hanny Zdanowskiej. W kolejnych wyborach Dutkiewicz z łatwością zdobędzie we Wrocławiu mandat czy to posła czy senatora, a co za tym idzie – immunitet. Da mu to cztery lata spokoju, a przy tak napiętej sytuacji politycznej trudno przewidywać coś w dalszej perspektywie, zatem jego krok wydaje się całkiem rozsądny. Grzmienie w kontekście Górnego Śląska na „opcję niemiecką” to kolejny kij. Polacy nie lubią jakichś „Polaków nie w pełni”, zdaje się myśleć Kaczyński. Zachodnia części kraju w  samorządowej ofensywie PiS będzie więc kluczowa. Jeśli uda się konsolidacja władzy w terenie, da to spokojne zaplecze do wschodniej ekspansji.

Po uwłaszczeniu się na dobru wspólnym w czasie transformacji ustrojowej, po intensyfikacji akumulacji na środowisku naturalnym przyszedł dla kapitału czas na kolonizację i uwłaszczenie się na poradzieckim przemyśle i żyznej ukraińskiej ziemi. Dostosowując proces do nowych warunków ekonomiczno-społecznych, PiS pragnie odzyskać utraconą kontrolę nad ziemiami na wschodzie. Dawniej polska władza na tych terenach opierała się na klasie posiadaczy ziemskich, dziś realizować się będzie dzięki przedsiębiorcom.

Problem w tym, że Polska plus „Kresy” równa się międzywojnie, a więc czeka nas w kraju coraz większy rozkład demokracji i zamordyzm, legitymizowany działaniami za pieniądze uzyskiwane kosztem sąsiadów – tych rządzonych przez dyktatora oraz tych z kraju targanego wojną domową i korupcją. PiS już dziś zaczyna przypominać jakąś farsową wersje BBWR, przedwojennej partii Piłsudskiego. Jej głównymi koncepcjami był solidaryzm, dziś realizowany w wersji 500+, i sanacja ustroju, objawiająca się aktualnie głównie czystką w urzędach i misiewiczostwem. A Jarosław Kaczyński cały puszy się i raduje, kiedy nazywa się go Naczelnikiem Państwa. W końcu, jak sam od lat mówi, marzy, że zostanie z czasem emerytowanym zbawcą narodu. Jakie czasy, taki Piłsudski.

Do tego wszystkiego dokładają się jeszcze prorosyjscy „eksperci” ministra Macierewicza, na temat których informacje ujawniło stowarzyszenie Jana Śpiewaka „Miasto jest nasze” i których regularnie opisuje „Gazeta Wyborcza” z Tomaszem Piątkiem na czele. A także, a jakże, prorosyjscy eksperci ministra środowiska Jana Szyszko. Jeśli więc złożymy powyższy obraz w całość, to teza o polsko-rosyjskim zbrataniu i podziale wpływów na terenie Białorusi i Ukrainy przestaje być taka fantastyczna. Nie należałoby się specjalnie dziwić, jeśli za kilka lat zobaczymy polityków PiS idących ramię w ramię z Władymirem Putinem. Skoro można być nominalnie antykomunistyczną partią i mieć w swoich szeregach najwięcej byłych aparatczyków w Sejmie, to i bycie rusofobem i jednoczesne działanie ręka w rękę z Moskwą nie będzie problemem dla nowej partii władzy. Wewnątrz kraju z pewnością zachowa się antyrosyjską retorykę, którą usprawiedliwiać będzie narastającą militaryzację kraju, aby zakulisowo ściśle współpracować przy ustalaniu nowej geografii wpływów, na terenie między Rosją a Polską.

PiS-owi najwyraźniej zdaje się, że Polska gospodarczo jest już Niemcami. I może rzeczywiście, ale raczej tymi z przed wojny. Długie wychodzenie z transformacyjnego kryzysu, narastające rasizm i ksenofobia, regularne kpiny z demokratycznych procedur i korupcja plus pojawiające się na skrajnej prawicy fantazje o rewindykacji granic i odradzaniu ducha Europy przypominają bardziej Republikę Weimarską niż Federalną. Jeśli dodamy do tego braki w infrastrukturze transportowej na wschodniej granicy, a tym bardziej poza nią, i silną konkurencję ze strony innych graczy na tym terenie (przede wszystkim  Rosji i Niemiec), to obawiam się, że klapa w nowej polityce wschodniej może być wyjątkowo spektakularna. Zupełne osamotnienie dyplomatyczne Polski w rozkładającej się Unii Europejskiej to w sumie najkorzystniejszy dla naszego kraju scenariusz. Jak kończą się mocarstwowe fantazje Polski, pokazał już za to bardzo wyraźnie rok 1939. Tymczasem w PiS entuzjazm, pompa, mocarstwowe gesty. Liga Morska i Kolonialna, reaktywacja.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Przemysław Witkowski
Przemysław Witkowski
Historyk idei, badacz ekstremizmów politycznych
Przemysław Witkowski – poeta, dziennikarz i publicysta; dwukrotny stypendysta Ministerstwa Edukacji Narodowej i Sportu; absolwent stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Wrocławskim; doktor nauk humanistycznych w zakresie nauk o polityce; opublikował „Lekkie czasy ciężkich chorób” (2009); „Preparaty” (2010); „Taniec i akwizycja” (2017), jego wiersze tłumaczono na angielski, czeski, francuski, serbski, słowacki, węgierski i ukraiński.
Zamknij