Bycie smutnym i nieinnowacyjnym jest polską narodową tradycją, więc po co to zmieniać?
„Pamiętajcie, z Modlina najtaniej” – przypomniał social media ninja podwarszawskiego lotniska tuż po ogłoszeniu pierwszych sondażowych wyników wyborów prezydenckich. Niewątpliwie jednego nie można odmówić rządom Platformy Obywatelskiej (i wcześniejszym zresztą też) – powstaje coraz więcej infrastruktury pozwalającej szybko i bezboleśnie opuścić kraj. Powstaje też zresztą sporo infrastruktury, która nie służy niczemu poza karmieniem ambicji lokalnych włodarzy.
Prawie każdy wojewoda chciałby mieć lotnisko, dzięki któremu można by sprawniej opuszczać jego województwo. Prawie każdy burmistrz i wójt chciałby mieć drogę – a najlepiej autostradę – dzięki której młodzi będą mogli szybciej emigrować. Bardzo ciekawie opowiada o tym prof. Marek E. Kozak w rozmowie z Grzegorzem Sroczyńskim o wydawaniu pieniędzy unijnych. „80 procent środków idzie na wielkie budowanie”, mówi. To oznacza: drogi wyjazdowe, ale też parki technologiczne, w których nie ma komu pracować; teatry, w których nie ma komu robić sztuki; stadiony, na których nie ma komu grać; aquaparki, na które mało kogo stać; rektoraty, z których władze uniwersytetów mogą podziwiać zapaść polskiej nauki. Można by w końcu wydać jakieś pieniądze na inwestowanie w ludzi. Ale po co, skoro lepiej zbudować sobie pomnik.
Unia chciałaby, żebyśmy byli bardziej innowacyjni i daje na to grube miliardy. My potrafiliśmy sprytnie obejść tę zasadzkę i dlatego – pomimo gigantycznych nakładów – innowacyjność w Polsce spada. Udało się to osiągnąć między innymi dzięki naszej genialnej interpretacji urzędniczej: „jeżeli jakiś produkt albo technologia nie występowały na danym obszarze przed dwoma laty, to znaczy, że są innowacyjne”. Dzięki temu innowacyjne mogą być domy weselne, myjnie bezdotykowe i paczkomaty. Pewnie zatrudnianie ludzi do pracy na akord na umowach śmieciowych też jest innowacyjne. Choć trochę przypomina dziewięnastowieczny kapitalizm. Ale zważywszy, że osiągnięcia ruchów pracowniczych i socjalistycznych wydawały się trwałym dorobkiem dwudziestego wieku, jest to zawsze jakaś innowacja, a przynajmniej coś dawno niewidzianego.
Ale może wcale nie chcemy być innowacyjni? Niedawno słyszałem, jak doradca premierki Ewy Kopacz tłumaczył, że przez najbliższe dwadzieścia lat Polska może konkurować jedynie niskimi kosztami pracy. Co trudno uznać za bardzo innowacyjne, nawet w świetle naszej świetnej definicji. Niskie koszty pracy występowały na obszarze całej Polski przed dwoma laty, a przedłużenie działania specjalnych stref ekonomicznych wskazuje, że rząd dalej chce właśnie takimi nieinnowacyjnnymi metodami konkurować. Na tym polu trudno będzie nam wygrać z Bangladeszem – może dlatego na uczczenie rocznicy dwudziestopięciolecia polskiej transformacji musieliśmy zamówić koszulki właśnie stamtąd.
Czy to mnie dziwi? Wcale mnie to nie dziwi. Bardziej mnie smuci. Ale bycie smutnym i nieinnowacyjnym jest polską narodową tradycją, więc po co to zmieniać?
Przez wiele tysięcy lat bycie smutnym i nieinnowacyjnym sprawdzało się jako podstawowa cecha polskiego charakteru. Kształtowało nas jak naród. Polacy potrzebują być smutni i nie muszą biegać w poszukiwnaiu nowinek, bo tacy już są i tak im dobrze.
Z pewnością zgodziłaby się z taką tezą posłanka PO Joanna Fabisiak – jedna z 70 posłów i posłanek klubu PO, którzy głosowali przeciwko wpisaniu ustawy o związkach partnerskich do porządku obrad sejmu. „Związek dwóch osób to dla mnie za mało, bo małżeństwo jest związkiem kobiety i mężczyzny, i wówczas sankcjonuje się taki związek” – tłumaczyła się potem ze swojej decyzji Tomaszowi Kwaśniewskiemu na antenie RDC. Związek dwóch osób – nawet gdy są tej samej płci – to za mało, aby go uznać za innowację. Związki takie występowały wszędzie na Ziemi dużo wcześniej niż dwa lata temu. Ale w Polsce nie były dotychczas usankcjonowane, więc może usankcjonowanie ich rzeczywiście byłoby innowacją?
Tyle że posłanka PO nie potrzebuje takich innowacji, gdyż „przez wiele tysięcy lat rodzina sprawdziła się jako ta podstawowa komórka społeczna, która wychowuje człowieka”. Czy na pewno? Mógłbym polemizować, bo ludzie wciąż są niemili, a bywają nawet całkiem podli, więc można przyjąć, że wychowanie wielu ludzi tej komórce społecznej wcale tak znakomicie nie wyszło. Może więc potrzebujemy innych komórek społecznych?
Posłanka PO idzie w swoich rozważaniach jeszcze dalej. „Mały obywatel od początku potrzebuje matki i ojca”, mówi. I ponoć są liczne badania na to wskazujące. Nie wiem, może i są. Ja znam jednak takie, które mówią, że młodemu obywatelowi wystarczy jeden kochający rodzic. Choć oczywiście lepiej, gdy jest ich dwoje. Jednak naleganie, żeby byli to akurat ojciec i matka, jest nie tylko ksenofobicznym przesądem, ale też stojąca za nim teza nie znajduje potwierdzenia w faktach. Bardzo wiele dzieci wychowuje się w rozmaitych konfiguracjach rodzinych. Jeślibyśmy na poważnie uznali, że dziecko potrzebuje wyłącznie matki i ojca, to należałoby zakazać rozwodów i wychowywania wnuków przez babcie i dziadków. Trudno powiedzieć, czy posłance Fabisiak by się to marzyło, czy po prostu używa takich arugmentów, żeby przykryć czymś swoją ignorancję i homofobię.
Gdyby trochę otworzyła swój odporny na innowacyjność umysł, to zrozumiałaby, że dziecko wychowywane przez parę homoseksualną ma dużo większe szanse wyrosność w zdrowiu i dobrobycie, bo determinacja i ilość starań, jakie para LGBT musi włożyć w założenie rodziny, jest znacznie większa niż w przypadku rodzin heteryckich, które nie muszą nawet przeczytać książki, żeby sobie jakieś dziecko spłodzić i potem je wychowywać na swoją modłę i podobieństwo. Można oczywiście wspierać i taki model, ale kraj nam się od tego nie rozwinie.
Jak zauważa prof. Marek E. Kozak, „klasyczna triada, która decyduje dziś o rozwoju kraju, to tolerancja, talent, technologia. Człowiek innowacyjny wymyśla rzeczy dziwne. Jeżeli działa w środowisku nietolerancyjnym, to natychmiast zostanie wyśmiany jako idiota, który nie wiadomo co robi – nie kombinuj, tylko śrubki przykręcaj”.
Skoro nie mamy technologii, talenty wyjeżdżają kształcić się za granicę, bo tam dostają większe granty, a my kasę wolimy wydać na budowę lotnisk, to może przynajmniej spróbowalibyśmy być tolerancyjni?
**Dziennik Opinii nr 158/2015 (941)