Każda kobieta powinna zaprojektować swoje życie zgodnie z tym, co kocha, dlatego Ivanka Trump, ze wszystkich dostępnych opcji i pasji świata, wybrała firmę deweloperską swojego taty.
Z tupetem Marii Antoniny, obleczona w puder i biel, Ivanka Trump, Pierwsza Córka Ameryki i Doradczyni Prezydenta, którego seksizm wyprowadził na amerykańskie ulice setki tysięcy kobiet, ta sama, która miała nam pomóc w „liberalizowaniu” ojca i nie dopuścić do wycofania się USA z postanowień paryskich, niedawno popełniła swoją drugą książkę. Zawrzało.
Z wielu powodów. Przede wszystkim dlatego, że lektura jest tragicznie płaska i składa się z wielokrotnie odgrzewanych frazesów.
Każda kobieta powinna zaprojektować swoje życie zgodnie z tym, co kocha, stwierdza Ivanka z gorliwością guru-neofity. „Misją mojego życia jest inspirować kobiety, żeby projektowały swoje życie wielowymiarowo i zgodnie ze swoimi indywidulanymi potrzebami”. „Nie dbaj o to, co myślą o tobie inni!”. „Sama musisz wybrać, co jest dla ciebie w życiu najważniejsze – dla mnie jest to bycie kochającą matką i żoną”… Tautologia na tautologii i banał na banale. A do tego 30 cytatów z 7 nawyków skutecznego działania, potem Dalajlama, Mindy Kaling, a do tego jeszcze krztynę z Arystotelesa, bo czemu by nie, i – żeby nie było za biało – cytacik z Toni Morrison, zestawiający… niewolnictwo z nieefektywnym zarządzaniem czasem. „Masz być panem, nie niewolnikiem swojego czasu” – radzi Ivanka i nic dziwnego, że Whoopi Goldberg chwyciła się za dredy.
Nawet Nietzsche się tam zaplątał, jak już się Ivance pomysły na innych klasyków skończyły. A konkretnie jej ghost-writerowi – nota bene kogokolwiek zwerbowano do napisania tego arcydzieła, musiał centralnie siedzieć o chlebie i wodzie i na ostrym dedlajnie. Założę się o stówę i colę, że jedyny udział Ivanki w pisaniu tej książki to garść przesłanym gmailem anegdot. O tym, że regularnie jadała z matką śniadanie (w sensie, jest więź), że przeprawiła się przez Patagonię, gdzie natchnęło ją jak na Mickiewicza na Krymie i gdzie w końcu zrozumiała, że – zupełnie przypadkowo – ze wszystkich dostępnych opcji/pasji świata jej powołaniem jest trumpowska deweloperka.
I wszystko byłoby okej – ostatecznie Paris Hilton i Kim Kardashian też walnęły niedawno memuary – gdyby nie deklarowane super mega giga ambicje Ivanki. Otóż Ivanka chce uratować świat. Ta książka, podobnie jak całe jej życie, poświęcona jest kobietom. Ma stanowić źródło pomocy i inspiracji. Ta książka ma zmienić dyskusję na temat rynku pracy, tylko że w środku – w tym biało-różowym pudełku na cytaty – nie ma nic.
Ale nie bądźmy niewdzięczne! To dla nas Ivanka zostawiła swoją firmę (gdzie stworzyła linię ubrań, żeby wrażać osobowość kobiet poprzez wybór kolorów) i przyjechała do Waszyngtonu, żeby stanowić przeciwwagę dla ciemnych mocy Steve’a Bannona.
To właśnie jest chyba najbardziej obraźliwe – ten głęboki poznawczy dysonans, który bije z każdego zdania. Ivanka jest zupełnie nieświadoma (lub niespeszona, żeby użyć jej własnych słów, gdy deklaruje dumę i rebelię wobec patriarchatu), że nie ma nam, zwykłym kobietom, nic do zaoferowania. Jej doświadczenia są poodklejane od rzeczywistości. Przykładem trudnej decyzji na początku kariery jest więc na przykład oferta pracy w „Vogue” (telefon od Anny Wintour – normalka, prawda?), którą Ivanka „z gracją odrzuciła”. Kobiety powinny wybierać pracę w zgodzie ze swoją pasją, a jeśli chcą odnieść sukces, to – hmm – najpierw powinny popracować nad tym, żeby być szczęśliwe. SMILE.
W świecie według Trumpów nie ma żadnej różnicy między polityką a marketingiem. Ivanka nie wie, gdzie kończy się promowanie jej marki, a zaczyna deklarowana służba społeczeństwu. Ostatecznie, jak pokazuje przykład jej ojca, można upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Zbawić świat, rozpętać czwartą falę feminizmu, wybrać sobie image i szminkę pod image – coś między Sheryl Sandberg (ta od Fejsbuka) a Gwyneth Paltrow (joga, zdrowe żarcie, Coldplay). Nieważne, że wieje pustką.
Porażka, zdaniem Ivanki Trump, jest kwestią indywidualnego wyboru. Świat wielkiego, poważnego biznesu, ale z homarem w rączkach i na różowych szpilkach. A wszystko to zrobione tanio, szybko i byle jak – bez szacunku dla inteligentniejszej recepcji. Bestseller Sandberg Lean in spotkał się z ostrą krytyką i zarzutami o elitaryzm, choć przy Ivance Sanderg brzmi jak Róża Luksemburg (porównanie autorstwa Michelle Goldberg dla magazynu Slate). Dobrze jest spędzić trochę quality time z dzieckiem, doradza Ivanka – niech wpadnie do biura. Ile matek na świecie ma różowe biuro prezesa i możliwość zaproszenia córeczki (z nianią, naturalnie) do swojego miejsca pracy?
Tytuł książki jest niczym innym jak rozwinięciem hasła, które zaczęło się jako – nie żartuję – kampania promocyjna ciuchów Ivanki. Treści i sensownych rad może brakuje, ale tekst na pewno nie cierpi na brak rozlicznych promocji hoteli i przedsięwzięć Trumpa. A wszystko to owinięte w „feminizm”, słowo, które 10 lat temu było w Ameryce passe, a obecnie używa się go jako papieru do pakowania mainstreamu. Tak jak Trump odkrywa Amerykę, informując nas – jakbyśmy nie wiedzieli – że okazuje się, że system zdrowia to skomplikowana sprawa, Ivanka odkrywa feminizm. Z naiwnością i handlową żyłką ojca… I tu pojawia się pytanie – w jakim celu została właściwie została napisana ta książka i czemu ma służyć ta eksploatacja? Być może to generalna inwestycja w markę, ale obawiam się, że to przedsmak przyszłej kampanii prezydenckiej… Założę się o dwie stówy i dwie cole, że Donald już miał na ten temat rozmowę z córką. Ostatecznie, jest nisza na rynku – Ameryka najwyraźniej chce kobiety-prezydenta…
Nie da się ukryć, że Ivanka i jej mąż odegrali konkretną rolą w kampanii prezydenckiej Trumpa. Istnieje zjawisko zwane „Ivanka voter” – część republikanów, dla których Trump jest obleśnym prymitywem, przełknęli go właśnie dzięki jego córce… Czy te włosy mogą kłamać? Chyba nie. Czy ta młoda mama i żona może reprezentować imperium konserwy i patriarchalnego zła?