Wsparcie Wspieraj Wydawnictwo Wydawnictwo Dziennik Profil Zaloguj się

Chcą zrobić Dubaj w centrum Warszawy. Mieszkańców na to nie stać

Warszawa chce sprzedać zabytki i starodrzewie w centrum deweloperom. Zniknąć ma m.in. Teatr Komuna Warszawa. O planach zabudowy centrum rozmawiam z dyrektorami Grzegorzem Laszukiem i Aliną Gałązką.

Rozmowa

Katarzyna Kowalewska: Teatr Komuna protestuje. Przeciwko czemu dokładnie?

Grzegorz Laszuk: Stawiamy postulaty innego myślenia o mieście. Chcemy obronić ten fragment centrum miasta, gdzie znajduje się nasza siedziba, przed kolejnymi wieżowcami planowanymi w ramach planu ogólnego rozwoju Warszawy. Okolice Emilii Plater już są przygniecione wysokimi budynkami i tracą swój charakter. Miasto mówi o klimacie, lokalności, kreatywności – a tu o tym zapomina.

Wielu ludzi mówi: teatr offowy to nisza, z której korzysta garstka osób. Czy macie prawo blokować inwestycję, która mogłaby przynieść zyski całemu miastu?

Alina Gałązka: Na razie nie ma żadnej inwestycji, więc niczego nie blokujemy. Postulujemy, by zostały zachowane zabytkowe budynki z zielonym otoczeniem i bezpłatnym boiskiem. Jesteśmy mieszkańcami Warszawy i mamy prawo się wypowiadać na temat tego, jak ma wyglądać centrum.

GL: Wieżowce, które miałyby tu powstać, to inwestycje dla bogatych, często używane okazjonalnie, i typowe „skarbonki” dla deweloperów, a nie przestrzeń dla społeczności, mieszkańców.

AG: Działki są podobno warte 150 milionów. To drobne w 20-miliardowym budżecie Warszawy. Miasto nie powinno się pozbywać kluczowych lokalizacji. Traci wtedy wpływ na to, jak one wyglądają i co się z nimi dzieje. Zwłaszcza że wieżowce i tak tu powstaną, bo większość działek już ma prywatnych właścicieli. Mowa o projektach takich jak Nycz/Roma Tower. Powstanie też druga wieża przy dawnym hotelu Marriott i kolejna na parkingu przy Chałubińskiego 8. Już teraz planowana gęstość zabudowy wydaje się absurdalna. Ponadto budynki dawnych szkół przy Emilii Plater są wpisane do gminnej ewidencji zabytków. Od 10 lat trwa procedura uznania ich za zabytek, rozpoczęta na koniec afery reprywatyzacyjnej.

Teatr Komuna Warszawa mieści się w budynku dawnej szkoły, który w powszechnej świadomości uchodzi raczej za zniszczony, niereprezentacyjny, brzydki. Czy naprawdę uważacie, że należy go bronić?

AG: Nie zgadzam się, że to są brzydkie budynki. Takie jest też stanowisko architektów i urbanistów. Obie szkoły stanowią jeden z wybitniejszych przykładów tzw. „pomników tysiąclatek” – szkół zbudowanych z okazji tysiąclecia państwa polskiego. Na zdjęciach archiwalnych prezentują się znakomicie. Doprowadzono do ich zaniedbania, mam nadzieję, że niecelowo. Jak wiemy zdarzają się sytuacje, gdy deweloperzy czekają na postępujące zniszczenia, by remont stał się nieopłacalny.

GL: Spójrzmy na obecny EMPiK, dawny pawilon Cepelii przy głównym skrzyżowaniu Warszawy. Kiedyś zaniedbany budził grozę u przechodniów. Pamiętamy ekran naliczający dług publiczny, balonowe reklamy, pozaklejane witryny… Dzięki naciskowi urbanistów i architektów, którzy pamiętali, jak wyglądało to miejsce, budynek został odrestaurowany i dziś uchodzi za architektoniczną perełkę.

Fot. archiwalna. Archiwum Teatru Komuna Warszawa.

Podobnie byłoby w waszym przypadku?

GL: Wystarczyłoby odmalować budynek, by odzyskał przejrzystość i jasność urbanistyczną, jaką miał od początku. Nie chodzi tylko o naszą siedzibę, ale także o dawne liceum im. Hoffmanowej, które wraz z naszym budynkiem tworzy ciekawy układ urbanistyczny z wewnętrznym dziedzińcem, otoczony starodrzewiem. W Warszawie nowe drzewa sadzi się co chwilę, ale co ze starymi? Ze względu na wartość architektoniczną, urbanistyczną, ekologiczną nie można tego miejsca zniszczyć.

Dawniej mieściliście na Pradze przy ul. Lubelskiej. Może to byłoby naturalne miejsce dla Komuny? W centrum jest już gęsto: Dramatyczny, Studio, TR Warszawa, Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Czy naprawdę potrzebujecie być „w sercu” miasta? Strategia dla kultury stołecznej w teorii zakłada dywersyfikacje i koniec śródmieściocentryzmu.

GL: Irytuje mnie takie stawianie sprawy. Często słyszymy argument, że miejsca, które nie są „z marmuru i szkła”, trzeba wypchnąć z centrum. Uważam, że powinno być odwrotnie. Nasza oferta jest kompatybilna i komplementarna do instytucji publicznych, które mają wysoki próg wejścia. My natomiast oferujemy tanie bilety, dużą otwartość i działamy jako dom produkcyjny oraz centrum rezydencji artystycznej – naszą misją jest przyjmowanie ludzi.

Projekt renowacji. Fot. Maciej Siuda

Jednak deklarujecie społeczną rolę teatru. Czy ta rola nie byłaby bardziej potrzebna właśnie tam, gdzie dostęp do kultury jest mniejszy – poza centrum? Może na Pradze Północ, zwłaszcza że Teatr Powszechny za Mai Kleczewskiej prawdopodobnie zmieni profil? Dlaczego nie wrócicie na Lubelską?

GL: Budynek przy Lubelskiej 30/32, w którym wcześniej działaliśmy, wciąż stoi pusty – mimo że miał zostać zrewitalizowany. To poważne potknięcie miasta. Dzielnica Praga-Południe otrzymała na ten cel 35 milionów złotych, ale do dziś nie zakończyła remontu. Artyści, z którymi współpracowaliśmy, zostali wypchnięci z tamtej, zaniedbanej części Warszawy i do tej pory nie mogą wrócić.

To smutne, bo przez 15 lat budowaliśmy tam naszą przestrzeń, inwestując własny czas i środki. Miasto jednak nie chciało z nami rozmawiać o przyszłości budynku – uznało, że „wie lepiej”. Po czym utopiło 35 milionów w obiekt, który do dziś stoi nieużywany.

No dobrze, ale czy musicie być akurat w Śródmieściu?

AG: Nie planowaliśmy przenosić się do centrum. W 2019 roku z dnia na dzień powiedziano nam: „Do widzenia. Zamykamy, bo się zawali”. Od 5 lat jesteśmy tutaj i bardzo służy to pracy, którą wykonujemy.

GL: Wypychanie sztuki niemainstreamowej do dzielnic niecentralnych nie jest kulturotwórcze. Mówienie akurat nam, że powinniśmy się wynieść np. do Wawra – gdzie swoją drogą teraz traci miejsce Centrum w Ruchu – jest dość dziwne. Dlaczego ci, którzy mówią o kulturze blisko publiczności, sami nie lokują swoich dużych inwestycji w tych mniej centralnych dzielnicach?

My mamy rezygnować z dobrze skomunikowanych miejsc, podczas gdy sztuka dobrze dofinansowana, nastawiona na masową publiczność, która i tak przyciągnie widzów, rozwija się w centrum. Dramatyczny czy Studio i tak przyciągnęłyby ludzi gwiazdorską obsadą. Dobrze, że Sinfonia Varsovia powstanie na Pradze Południe – miejmy nadzieję, że będzie promieniować kulturą, a nie gentryfikować okolicę.

Czytaj także Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie? Szukam prezydenta Warszawy Paulina Januszewska

Czy teatr nie mógłby zostać w tym miejscu, ale w nowoczesnej formie? Na przykład w ramach nowej inwestycji – z salą teatralną w wieżowcu?

AG: Nie oczekujmy, że deweloper odda przestrzeń artystom. Mamy na to zbyt wiele kontrprzykładów. W Koneserze miał powstać teatr. Pamiętam, jak osoba przysłana przez dewelopera pokazywała na spotkaniach komisji dialogu społecznego plany i wskazywała, gdzie będą stać krzesełka. Oczywiście żadnego teatru tam nie ma. W Norblinie z kolei planowano Teatr Prezentacje, zamiast tego dostaliśmy luksusowe kino, gdzie ogląda się premiery, popijając szampana.

Swoje miejsce stracił także Teatr Żydowski. Obiecano mu piętro w wieżowcu, który do tej pory nie powstał. Co robi teraz miasto? Remontuje gmach Teatru na Woli dla Teatru Żydowskiego…

GL: Za kolejne 100 milionów podatników.

Nowy, ogromny dom kultury w centrum buduje także dzielnica Śródmieście.

GL: Tymczasem wystarczyłoby przemyśleć ponowne wykorzystanie dawnej Hoffmanowej – budynku, który już stoi i który można zrewitalizować, uporządkować otoczenie, otworzyć przestrzeń. To gotowy obiekt. Mógłby pomieścić planowane działania bez ogromnych kosztów i z korzyścią dla środowiska – bez wyburzania, bez lania kolejnych ton betonu. Takie podejście, tzw. re-use, czyli ponowne użycie istniejących budynków, jest dziś promowane przez Unię Europejską.

W przypadku Nowego Teatru to się udało.

Czytaj także Kmiecik: Polski teatr pogrąża się w kryzysie wyobraźni [rozmowa] Witold Mrozek

GL: Stosunkowo niewielkim kosztem. Z tego, co pamiętam, za około 20 milionów złotych, głównie z funduszy norweskich – powstało tętniące życiem miejsce, otwarte na mieszkańców i kulturę od rana do nocy.

Warszawa mogła mieć więcej takich przykładów. Choćby elektrociepłownia Powiśle – planowano tam nową siedzibę TR Warszawa. Zamiast tego sprzedano teren, powstał kolejny luksusowy mall z butikami. A przecież to mogła być dzielnica kultury – z Akademią Sztuk Pięknych i BUW-em w sąsiedztwie. Teraz to przestrzeń przygnieciona komercją i apartamentowcami, zamiast żywego, dostępnego miejsca spotkań.

Dlaczego mieszkańców Warszawy miałaby obchodzić sytuacja Teatru Komuna Warszawa? To przecież jedno z wielu miejsc artystycznych w stolicy.

AG: Ostatnio zapoznaliśmy się z badaniami profesora socjologii Mikołaja Lewickiego, który przeanalizował cały kwartał okolicy. Pokazują, że nasza działalność powstrzymuje gentryfikację w tej części Śródmieścia. Jeżeli zależy nam na tym, żeby centrum Warszawy nie wyludniało się tak szybko, żeby nie stawało się przestrzenią tylko dla międzynarodowego kapitału i elit, które płacą np. 30 zł za kawę, to my jesteśmy właśnie taką przeciwwagą. To silny argument, którego nie da się łatwo zignorować.

Jaka jest rola dzielnicy Śródmieście w tej historii? Konsultacje planu z radnymi były obowiązkowe – czy ktokolwiek z lokalnych władz próbował was wesprzeć lub choćby wysłuchać?

GL: Będziemy dobijać się do radnych dzielnicy, żeby opowiedzieć, jak my widzimy przyszłość tego miejsca. Niestety wiemy, że wielu z nich wciąż wierzy, że wysokość budynków przekłada się na prestiż. Mam wrażenie, że to dziwne połączenie fascynacji dubajskimi szklanymi drapaczami chmur i symptom odreagowywania przeszłości PRL-u.

AG: Tymczasem my jesteśmy tu, w realnej miejskiej tkance, która potrzebuje troski, nie betonowania. Wieżowce są kosztowne energetycznie, nie służą mieszkańcom, nie tworzą wspólnoty.

Być może Śródmieście ma wizję zaproszenia was na Twardą, do wielkiego dzielnicowego domu kultury, który się tam buduje?

GL: Nikt nie wysyła do nas takich sygnałów. Nasz program jest też inny niż działalność planowanego przez dzielnicę typowego domu kultury. Zresztą mamy świadomość, że ostateczne decyzje nie zapadają w Radzie Dzielnicy, tylko w gabinecie Prezydenta i na posiedzeniu Rady Warszawy. To tam rozstrzyga się przyszłość naszego miejsca.

Jakie problemy z komunikacją napotykacie na poziomie centralnym?

Nie mamy problemów komunikacyjnych. Dzięki władzom Warszawy mieliśmy się dokąd przeprowadzić po zamknięciu Lubelskiej. Wynajęto nam miejsce, które przez 7 lat stało jako pustostan. Niestety, czasy są trudne i centrum jest często zajęte swoimi priorytetami – od wyborów do wyborów. Przez ostatnie lata żyliśmy w nieustannym wyborczym slalomie. Zawsze słyszeliśmy: „teraz nic nie możemy zdecydować, bo są wybory”. Tyle że wybory w Polsce odbywają się właściwie co pół roku.

Mieliśmy katastrofę z prezydenckimi, teraz znów jesteśmy przed kolejnymi. W efekcie każda decyzja, nawet tak lokalna jak pozostawienie czy sprzedaż zabytkowych szkół, staje się decyzją polityczną, a nie urbanistyczną. To frustrujące.

Przed wyborami samorządowymi lokalni politycy bardzo lubili się fotografować na boisku utworzonym tutaj z budżetu obywatelskiego. Po co wkładać tyle kasy w boisko, skoro będzie demontowane przy budowie wieżowców?

GL: Proszę zadać to pytanie politykom i polityczkom.

Macie remont. To oznacza, że trwają inwestycje w budynek, którego według planów urbanistycznych ma nie być.

GL: Z pieniędzy Ministerstwa Kultury za 180 tysięcy budujemy podnośniki dla osób z niepełnosprawnościami. Z różnych środków bardzo mozolnie, ale konsekwentnie udostępniamy budynek – taki mamy obowiązek jako organizatorzy kultury. Prowadzimy osiem studiów rezydencyjnych i scenę na sto osób w dawnej sali gimnastycznej. Pokazujemy, jak niewielkimi środkami można stworzyć realnie dostępną przestrzeń dla kultury i lokalnej społeczności.

Jesteśmy Społeczną Instytucją Kultury. Za ideę takich instytucji miasto otrzymało europejskie wyróżnienie za innowacyjność we wspólnotach lokalnych.. Teraz słyszymy, że w centrum może nie być dla nas miejsca. To rozjazd między deklaracjami a realną polityką.

Czytaj także Jedne instytucje kultury potrzebują publiczności, a inne społeczności Agnieszka Wiśniewska

Komuna na początku była teatrem buntu, kontrnarracji. Może politycy uważają za paradoks, że off domaga się stabilizacji, bezpieczeństwa?

AG: Nie jesteśmy teatrem offowym, błagam. To język z lat 80.

GL: Pracujemy z artystkami i artystami, którzy tworzą na największych scenach — Agnieszka Smoczyńska reżyseruje opery w Teatrze Wielkim, Cezary Tomaszewski wystawia w repertuarowych teatrach w całym kraju. Nasze spektakle, choć powstają za mniejsze pieniądze, są zapraszane na duże międzynarodowe festiwale nie rzadziej niż wiele drogich, instytucjonalnych produkcji. Zresztą nie chodzi o etykietę. Chodzi o sens i jakość tego, co robimy.

Plany rozwoju, zabudowy były nieraz zmieniane. Może ktoś po prostu przegapił, że jest tutaj takie miejsce jak Teatr Komuna Warszawa i plany przeszły drogą urzędniczej ignorancji?

Na to liczymy.

Waszą petycję podpisuje wiele osób, w tym ludzie kultury. Czy widzicie realny efekt tego wsparcia, czy to raczej symboliczny gest?

AG: Ludzie mają możliwość komentowania przy podpisywaniu petycji i wielu z nich to robi. Nieznane nam osoby piszą o nas tak wspaniałe rzeczy, że daje to poczucie realnej siły.

Czy ta petycja przekona radnych i prezydenta? Nie wiemy. Naprawdę trudno to ocenić. Jeśli nie ma żadnej „deweloperskiej ustawki” na ten teren – a mam nadzieję, że nie ma – to piłka jest w ruchu. Zobaczymy, jak się sprawy potoczą.

Pod petycją podpisała się m.in. Hanna Wróblewska. Myślicie, że podpisałaby się, gdyby dalej była ministrą kultury?

GL: Tak, myślę, że tak.

Za to Marta Cienkowska już nie.

GL: Jeszcze u nas nie była, ale serdecznie ją zapraszamy. Wysyłamy zaproszenie do Ministerstwa Kultury.

Gdybyście mieli sprawczość władz miasta, jaką wizję kultury byście rozwijali?

AG: Przede wszystkim rozwijałabym program społecznych instytucji kultury. Teraz jest ich tylko pięć, a widać, jak bardzo stabilizują i rozwijają organizacje.

GL: Ważne, żeby miejsca takie jak nasze, Teatr 21 czy Hashtag Lab były doceniane, eksponowane, a nie zamknięte w „małych kanciapkach”. To w takich miejscach rodzą się nowe pomysły, a debiutujący u nas artyści trafiają potem do dużych instytucji, wzbogacając je o świeże talenty.

AG: Organizacje pozarządowe są kuźnią kadr. Z nich wychodzą najlepsi urzędnicy – świadomi, obywatelsko wyedukowani, a jednocześnie odporni na „urzędniczą deprawację”.

O co apelowalibyście do Rafała Trzaskowskiego? Jednym zdaniem. 

AG: Panie prezydencie, głosowałam na pana i wiele osób przekonałam do głosowania – myślę, że docenia pan społeczeństwo obywatelskie, zrównoważony rozwój miasta i nie zniszczy pan tego kwartału.

GL: Będzie pan mógł się nami chwalić, tylko proszę zaryzykować i nie poddać się deweloperom.

**

Grzegorz Laszuk – dyrektor artystyczny Teatru Komuna Warszawa, współzałożyciel instytucji. Reżyser teatralny, grafik, projektant, aktywista.

Alina Gałązka – dyrektorka finansowa Teatru Komuna Warszawa. Wcześniej redaktorka naczelna portalu ngo.pl. Menadżerka kultury, aktywistka.

Komentarze

Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.

Zaloguj się, aby skomentować
0 komentarzy
Komentarze w treści
Zobacz wszystkie