Twój koszyk jest obecnie pusty!
Najlepsze sposoby na katastrofę: bezgraniczna nadzieja i kruchość pamięci
Łukasz Łachecki w cotygodniowym przeglądzie prasy pisze o szczycie klimatycznym COP30 w brazylijskim Belem, rosnących niepokojach dotyczących bańki AI oraz potwierdzonej po raz kolejny kapitulacji obozu liberalno-lewicowego w walce o historię inną niż prawicowa.
Prasówka
Pośród głośnych imprez ostatnich dni, odbywający się w tym roku w brazylijskim Belem szczyt klimatyczny COP30 nie wyróżnia się szczególnym zainteresowaniem mediów czy opinii publicznej.
Poprzednie edycje w miastach autorytarnych satrapii – Szarm El-Szejk, Dubaju i Baku – nieco ostudziły reformatorski zapał aktywistów i aktywistek, przedstawiciele poszczególnych krajów podpisali jakieś bałamutne deklaracje, przetestowano cateringi, opłacono hotele. Po roku decydenci spotykają się po raz kolejny, w mieście pogrążonym w nierównościach, korzystając z infrastruktury niszczącej dorzecze Amazonki – wybudowanej przed szczytem, na którym ochrona Amazonki i lasów tropikalnych będzie jedną z kluczowych ambicji organizatorów.
Cała impreza odbędzie się tym razem bez przedstawicieli Stanów Zjednoczonych, co przez wielu uczestników zostało uznane za „historyczny moment”. Donald Trump nie tylko kwestionuje sens jakichkolwiek działań na rzecz walki ze zmianami klimatycznymi, ale też zapowiedział pierwsze od wielu lat otwarcie wybrzeży Kalifornii na odwierty ropy i gazu, a kraje biorące udział w COP30 zastanawiają się, czy nie będzie wiązać się to z karnymi taryfami amerykańskiej administracji, narzuconymi uczestnikom konferencji.
M.in. z okazji COP30 w mediach społecznościowych powrócił wywiad z Davidem Suzukim, kanadyjskim działaczem na rzecz ochrony środowiska i gospodarzem (w latach 1979-2022) popularnego programu CBC The Nature of Things, którego 89-letni profesor genetyki udzielił w lipcu. Suzuki, przez większą część kariery walczący o ratowanie środowiska przed działalnością człowieka, stwierdza w nim, że jest już za późno na „korekty”.
„Zwycięstwo Trumpa było triumfem kapitalizmu i neoliberalizmu, i Trump będzie nadal siał spustoszenie. Nic na to nie poradzimy, poza ewentualnymi drobnymi zmianami. Nie tego potrzebujemy. Potrzebujemy rewolucji” – mówi Suzuki. A że rewolucji szczyty klimatyczne raczej nie przyniosą, pisała u nas w ubiegłym roku Paulina Januszewska – oraz kilka autorek przed nią.
Na marginesie warto dodać, że noblowskie uzasadnienia rzadko przenikają do szerszej publiczności, ale literacki Nobel dla Laszla Krasznahorkaiego za „wizjonerską twórczość, która potwierdza siłę sztuki w obliczu apokaliptycznego terroru” trafił w swój czas.
„Bańka AI” podbija wyszukiwarki
Od czasu globalnego konsensusu, który zapanował w sprawie klimatu – to znaczy odwracamy wzrok i udajemy, że to się nie dzieje, a reszta może udawać, że da się uratować planetę w obrębie tych samych systemów politycznych czy gospodarczych, które doprowadziły do jej nieuchronnej zagłady – pojawiło się wszak kilka nowych powodów do przewlekłej obniżki nastroju, a jednym z nich jest sztuczna inteligencja.
Ostatnie trzy miesiące to magiczny czas, w którym konsekwencje gigantycznych inwestycji w AI przy jednoczesnym braku wymiernych korzyści dla producentów oraz odbiorców zaczęły interesować nawet przeciętnych internautów – pokazuje to m.in. prawdziwy wybuch liczby zapytań w wyszukiwarkach dla frazy „bańka AI”. To nie wszystko – Brandon Kochkodin z „Forbesa” wskazuje też na kilka innych podatnych na ubańkowienie sektorów, takich jak złoto czy kawa. W jego tekście szczególnie spodobał mi się cytat z amerykańskiego keynesisty i ambasadora w Indiach w czasach Kennedy’ego, Johna Kennetha Galbraitha, który przekonywał, że paliwem dla krachu nie jest kredyt, tylko bezgraniczna nadzieja i krucha pamięć.
Dziennikarzyny piszą o widmie krachu AI, internauci gadają, ale tylko spokój może nas uratować – przekonują uczestnicy dorocznego kongresu banku inwestycyjnego Goldman Sachs. Znając wielkie zasługi tejże instytucji w kryzysie finansowym w 2008 roku i miliardy dolarów kar, które w związku z nimi bank musiał zapłacić – możemy spać spokojnie. Nikt nie uwierzy przecież, że za spektakularnymi inwestycjami firm technologicznych czai się jakaś ruska bida w postaci przewracającego się po wykonaniu kroku robota.
Wąsata licytacja na ulubionego dziadka
Ze wzruszeniem przywitałem debatę o tym, czy partia Razem może chodzić z pochodniami, czy nie, gdyż podobną odbyłem na studiach dziennikarskich 15 lat temu, a moim oponentem była przyszła gwiazda mediów od Telewizji Republika po TVP Jacka Kurskiego, Bartłomiej Graczak. Rzecz jednak w tym, że nie o same pochodnie chodziło w patopatriotycznym performensie młodej lewicy pod Cytadelą, estetycznie faktycznie mało pociągającym, ale przede wszystkim potwierdzającym, że w polskiej polityce nie ma pomysłu na inną „politykę historyczną”, niż celebracja martwych wąsatych dziadków.
Z mojej perspektywy wybór między jednym czy drugim męskim założycielem to żaden wybór, co zresztą świetnie wyjaśnił w ubiegłorocznym tekście Przemek Kmieciak – skądinąd znający socjalistycznych „ojców” i ich historię lepiej niż 99,9999 proc. społeczeństwa. Po latach ekscytacji związanej z odkrywaniem ludowej historii Polski okazuje się bowiem, że ani strona liberalna, ani lewicowa nie wynalazła choćby namiastki antidotum na „wiedzę pozaszkolną w infantylnym wydaniu”, czyli mitologię na temat polskiego bohaterstwa, sielskie pocztówki z II RP, antykomunistyczną bajkę i patriotyczny kicz, serwowane w Polsce nawet dzieciom.
Symbolicznym zwieńczeniem tejże bezradności jest zapowiedź likwidacji TVP Historia po 18 latach działalności. Zastąpić ma ją TVP Wiedza, uzupełniana o dotychczasowe produkcje również szykowanych do likwidacji TVP Dokument i TVP Nauka. Jak zauważył wicenaczelny Polityka.pl Michał Danielewski, dosyć to zaskakujące, zważywszy na popularność historycznych treści różnej jakości w internecie. W czołówce najpopularniejszych podcastów twórców historycznych jeśli chodzi o liczebność wyprzedzają chyba jedynie autorzy programów true crime, podobnie jest na Youtube.
Widocznie „niepropagandowa” i czysta jak woda telewizja publiczna nie była zainteresowana ściągnięciem choćby profesora Dudka, do czego zachęcała na naszych łamach Agnieszka Wiśniewska. Zresztą na wskroś pisowskie od zarania Muzeum Historii Polski, położone jakieś 100 metrów od Bramy Straceń, przy której razemci odgrywali swój pochodniowy cosplay, nawet po przejęciu przez nowe władze nie miało chyba wielkich ambicji w tworzeniu zupełnie nowych, wychylonych bardziej w przyszłość narracji.
Lewicowi politycy celebrujący dawną i dyskusyjną chwałę nie powinni nas zaskakiwać – lewica zawsze chwyta się patriotyzmu w chwilach największej słabości. Być może schowanie wszelkich innych flag niż polska i marsowe oblicza Adriana Zandberga i spółki miały szykować grunt pod wyczekiwane od dawna wywalenie z partii posłanki Matysiak, zdecydowanie częściej grającej w ostatnich dwóch latach do bramki pisowskiej niż razemiackiej, ale świadomość, że goszczący tradycyjnie szerokie spektrum ekstremistów Marsz Niepodległości nie odbiegał pod względem wizualnym od celebracji lewicowej, a nawet nie wydawał się wydarzeniem mniej „rodzinnym”, jeszcze bardziej psuje smak po skonstatowaniu historycznej bezbronności nieprawicy.






























Komentarze
Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.