Bez wytchnienia i urlopu, bez dostępu do lekarzy i do mieszkań, bez elementarnego poczucia godności i bezpieczeństwa oraz bez oszczędności. Tak żyje, a raczej wegetuje, społeczeństwo kraju wskazywanego jako wzór kapitalistycznego rozwoju.
W ciągu ostatnich trzech lat na letni odpoczynek wyjechała nieco ponad połowa Polek i Polaków – dokładnie 54 proc. Pozostali są za biedni, żeby wypoczywać. A pracując na okrągło, biedniejsza połowa wytwarza 20 proc. dochodu narodowego. Polska nigdy nie była tak bogata, ale większość Polaków to biedacy, którzy nie mają żadnych albo prawie żadnych oszczędności. Jedna dziesiąta Polaków posiada 60 proc. majątku w Polsce. Siłą rzeczy dla pozostałych 90 proc. niewiele zostaje.
Oszczędności są tak znikome, że nie dają poczucia bezpieczeństwa. A przecież to niezbędne zabezpieczenie, by jakoś przetrwać w razie choroby czy utraty pracy.
Socjaldemokracji już nie będzie. Ten gmach wali się na naszych oczach
czytaj także
W socjaldemokracji ludziom pomaga przetrwać państwo. W Polsce zwykle spada się szybko na samo dno. Jedna z najważniejszych potrzeb społecznych, jaką jest potrzeba poczucia bezpieczeństwa, pozostaje niezaspokojona. Przy czym dochód kraju jest na tyle wysoki, że gdyby dzielono go bardziej sprawiedliwie, czyli równomiernie, wszyscy czuliby się w Polsce bezpiecznie, a przynajmniej czułaby się tak znakomita większość. Ale żeby w Polsce czuć się bezpiecznym, trzeba być bogatym.
Innym elementem niepewności jest brak ochrony zdrowia na poziomie zgodnym z aktualnym stanem wiedzy medycznej i dostępnej dla każdego. Zapaść w publicznej opiece zdrowotnej sprawia, że w razie poważnych schorzeń skazani jesteśmy na brak należytej opieki albo wydatki na prywatne usługi medyczne, które przekraczają możliwości większości gospodarstw domowych. Kończy to się zwykle popadnięciem w pętlę zadłużenia, przy czym klasa średnia zadłuża się na leczenie w bankach, a biedni u lichwiarzy.
Jak to możliwe, że w kraju o tak wysokim dochodzie narodowym ludzie umierają na uleczalne choroby? Politycy, którzy o tym decydują, korzystają z usług medycznych sektora prywatnego, a sponsorzy partii politycznych głównego nurtu coraz bardziej otwarcie dążą do prywatyzacji ochrony zdrowia. Jednym ze sposobów jest utrzymywanie składki zdrowotnej na żenująco niskim poziomie, a nawet jej obniżanie dla wybranych grup, na przykład dla przedsiębiorców.
Obok ochrony zdrowia, ważną i niezaspokajaną potrzebą społeczną jest dach nad głową. Wprawdzie większość Polaków ma własne mieszkanie, jednak nie dotyczy to młodego pokolenia. Brak dostępnych cenowo mieszkań na wynajem czy zakup sprawia, że młodzi ludzie są skazani na zamieszkiwanie z rodzicami, a często i dziadkami. Odbiera to możliwość pełnego usamodzielnienia młodym ludziom w wieku, w którym powinni już prowadzić własne gospodarstwa domowe i zakładać rodziny.
Smełka-Leszczyńska: Dajmy się wszystkim wyspać, a potem porozmawiamy [rozmowa]
czytaj także
Polityka kolejnych rządów odpowiada też za to, że nasze mieszkania od dawna są przeludnione. W 2020 roku na każdego mieszkańca Polski przypadało 1,2 pokoju – to jeden z gorszych wyników w Europie. Główną przyczyną są spekulacyjnie zawyżone ceny mieszkań. Do wysokich cen przyczyniają się wysokie marże deweloperów, kupowanie mieszkań jako lokat kapitału bez intencji wynajmu oraz brak budownictwa społecznego, czyli tanich mieszkań na wynajem. Statystyczna gmina buduje jedno mieszkanie komunalne rocznie.
Z roku na rok w mieszkaniach jest coraz gęściej. Nawet jeżeli młoda para kupuje mieszkanie, zwykle jest to klitka, w której trudno wyobrazić sobie wychowanie dzieci. To jeden z najczęstszych powodów rezygnacji z posiadania potomstwa, choć to też jedna z podstawowych potrzeb społecznych.
Elementarną potrzebą jest także praca pozwalająca nie tylko na utrzymanie rodziny, ale i jakieś oszczędności. Praca, która pozwala na korzystanie z płatnego urlopu, zwolnień lekarskich, a w przyszłości na uzyskanie godnej emerytury. Około jedna trzecia pracujących pracuje za płacę minimalną, która obecnie wynosi 3600 zł na rękę. Ale są jeszcze ci, którzy pracują na umowach cywilnoprawnych, tzw. śmieciówkach. To jakieś 2,5 mln osób, których nie chroni Kodeks pracy i z których zdecydowana większość zarabia poniżej płacy minimalnej.
Są sektory, w których nie ma mowy nawet o odzieży ochronnej, posiłkach regeneracyjnych czy jakichkolwiek umowach. Tak działa np. duża część firm sprzątających. Niskie płace wyjaśniają, dlaczego tak mało Polaków ma oszczędności pozwalające przeżyć więcej niż kilka miesięcy.
Pracodawcy nagminnie nie odprowadzają składek emerytalnych czy zdrowotnych. Niskie płace, wyzysk, zmuszanie do wydłużonego czasu pracy, to wszystko godzi w ludzką godność. A szacunek to też jedna z ważnych i niezaspokojonych potrzeb polskich pracowników.
Polacy są jednym z najdłużej i najciężej pracujących narodów w Europie. Pracujemy niemal dwa tysiące godzin w roku. Często w więcej niż jednej pracy i bardzo często w nadgodzinach, rzadko opłacanych zgodnie z Kodeksem pracy. Mimo stawek godzinowych o wiele niższych niż kodeksowe, pracownicy często wręcz proszą o nadgodziny, bo ich zwykły, ośmiogodzinny dzień pracy nie pozwala na spięcie domowego budżetu.
Celem skrócenia czasu pracy powinno być skrócenie czasu pracy, nie wzrost produktywności
czytaj także
Ta ich wytężona praca jest paliwem silnego wzrostu gospodarczego. Ale dla co najmniej połowy pracujących wzrost PKB nie przekłada się na poprawę ich poziomu życia, bo całą nadwyżkę zagarnia bogatsza mniejszość.
Bez urlopu, bez wytchnienia, bez dostępu do leczenia, bez dostępu do mieszkań, bez elementarnego poczucia godności i bezpieczeństwa oraz bez oszczędności żyje, a raczej wegetuje, społeczeństwo kraju wskazywanego jako wzór kapitalistycznego rozwoju.
Bo, jak twierdzą apologeci tego systemu, żeby był wzrost i inwestycje, musi dojść do koncentracji kapitału w rękach nielicznych. Przykładem jest dziewiętnastowieczna Anglia, symbol skoku przemysłowego. Ale za taki „skok” zwykle ktoś płaci.
W gospodarce nie chodzi o pieniądze. Chodzi o to, żeby było co jeść
czytaj także
W okresie rewolucji przemysłowej w Anglii przyjmowano do fabryk lekarzy. Nie mieli oni nikogo leczyć, a jedynie sprawdzać, czy pracujące w fabrykach dzieci nie mają mniej niż dziewięć lat.