Mam pewne nadzieje związane z Szymonem Hołownią. Jeśli stopniowo, korzystając z wysokiej oglądalności, będzie cywilizował prawicę, a potem stanie się prawicowym prezydentem, mentalna żyleta zacznie się kurczyć.
– Panie pośle Ozdoba, mówimy o sporcie, ale to nie jest „Żyleta”, proszę się nie zapominać – powiedział marszałek Hołownia, kiedy posłowie PiS, już rozgrzani buczeniem, rechotem i krzykami, zaczęli przerywać exposé Donalda Tuska.
Już nie jest. Bo jeszcze wczoraj była, a w Sejmie wciąż widać fascynację żyletowymi obyczajami. Pół sali cieszy się, kiedy posłowie nie stosują się do wyznaczonego czasu wypowiedzi, co chwilę ktoś z prawej strony bez żadnego trybu próbuje wedrzeć się na mównicę i dać upust emocjom.
czytaj także
– Będziemy mogli od jutra naprawiać krzywdy, by wszyscy bez wyjątku mogli czuć się w Polsce jak w domu – mówił w poniedziałkowy wieczór świeżo wybrany na premiera Donald Tusk. Sejm odśpiewał po przemówieniu Tuska hymn. Jarosław Kaczyński nie śpiewał, za to chwilę później wdarł się na mównicę. „Wiem jedno – pan jest niemieckim agentem” – wołał.
Spełniona fantazja o brudnej polityce
Żyleta to określenie tego miejsca na stadionie Legii Warszawa, gdzie siedzą kibole: fanatyczni, agresywni, kompulsywnie łączący prywatne frustracje z nienawiścią do drużyny nawet nie przeciwników, ale wrogów. Nie trudzą się konfrontowaniem własnych poglądów z rzeczywistością. Zakładają, że świat jest taki, jakim oni go widzą i odpowiadają adekwatnie. Z „Żylety” lecą race, wyzwiska, groźby tych, których ta trybuna definiuje tożsamościowo. Tworzą „Żyletę” – bez nich by jej nie było, ale i ona tworzy ich.
Żyleta – nie tylko dlatego, że ostra, ale też dlatego, że cienka, po prostu margines marginesów. I jako taka nie stwarza zagrożenia dla życia publicznego. Gorzej, jeśli ma swoją reprezentację w Sejmie, a jeszcze gorzej, kiedy przejmuje władzę.
Doświadczaliśmy tego przez ostatnie osiem lat, kiedy do władzy doszli ludzie mający o polityce jak najgorsze wyobrażenia, podzielane w dodatku przez znaczną część społeczeństwa. Polityka przez całe lata przedstawiana była jako brudna, pełna układów rozmaitych grup. Z założenia wiadomo było, że jak ktoś chce iść do polityki, musi mieć grubą skórę, bo polityka taka jest: bezwzględna i nastawiona na wyciąganie prywatnych zysków z pełnionych urzędów publicznych.
To, co było za poprzednich rządów marginesem, stało się normą za rządów PiS. Tyle że większość obywateli była przekonana, że właściwie taki jest prawdziwy obraz polityki, a jeśli wcześniej nie było to aż tak ostentacyjne, to tylko dlatego, że politycy się nie przyznawali, panowała zmowa wewnątrz klasy politycznej, jakieś pozory, fasada, zza której nie widać było panującego wewnątrz piekła.
Dlatego część obywateli od polityki się odsuwała, odmawiając samym sobie politycznego wpływu, próbując zachować „czystą” apolityczność. A część stawała się coraz bardziej cyniczna – jak to nazwali Sławomir Sierakowski i Przemysław Sadura – godząca się z rzeczywistością, próbująca w niej wywalczyć swoje.
To te dzielone powszechnie wyobrażenia o polityce zaowocowały też kompletnym brakiem wstydu posłów PiS, do ostatnich dni swoich rządów napychających kieszenie sobie i znajomym, jadących jak walec przez instytucje, reagujących rechotem na pytania o zasady. Tak? Były tu jakieś zasady? Większość rządzi, to wszystko.
Dostaniemy to, na co zasłużymy
Ostatecznie okazało się jednak, że spełniona fantazja o brudnej polityce, którą pokazał nam PiS, stała się nie do zniesienia. Ponad 11 milionów Polek i Polaków zagłosowało przeciw niej.
Przy okazji udało się to, o co część środowisk, w tym Krytyka Polityczna, zabiegała od dawna – czyli porzucenie mrzonek o niepokalanej apolityczności na rzecz zakasania rękawów i włączenia się w kształtowanie polityki tak, by była ona jak najbliższa standardom, które nie zagrażają ustrojowi, ładowi społecznemu, bezpieczeństwu ludzi i samego państwa. Poniedziałkowe, bardzo nudne exposé Mateusza Morawieckiego, łabędzi śpiew odchodzącego dwutygodniowego rządu, a potem znacznie żwawsze wybory nowego premiera oglądało ponad 4 miliony widzów.
Sejm wybrał Tuska na premiera. „Przepraszam, inaczej nie mogłem”
czytaj także
Donald Tusk w swoim exposé przytoczył najnowsze wyniki sondażu CBOS (dotychczas łaskawej dla polityków PiS pracowni badawczej). Mówią one, że po wyborach 15 października najwięcej osób w historii badań pracowni, czyli od 1992 roku, ma poczucie obywatelskości, poczucie wpływu na losy państwa. To aż 54 proc. obywateli i obywatelek. Dwa razy więcej niż w lutym 2020 roku, kiedy takie poczucie deklarowało tylko 26 proc.
Mam nadzieję, że nie damy sobie tego wpływu odebrać. Donald Tusk zadeklarował, że co miesiąc będzie w jakimś miejscu w Polsce na spotkaniu otwartym i nieważne, czy przyjdzie na nie 5, czy 5000 osób, będzie zdawał relację z działań rządu. Zapowiedział nowe Ministerstwo ds. Społeczeństwa Obywatelskiego, którego ministrą ma zostać Agnieszka Buczyńska, oraz Ministerstwo Równości, z ministrą Katarzyną Kotulą na czele – to one mają czuwać nad powszechnym dostępem do życia publicznego i politycznego, być w kontakcie ze społeczeństwem obywatelskim i poszerzać jego kręgi.
Czy czekam na cuda? Nie. Obawiam się, że wstydzić się będę jeszcze nie raz. Największe obawy wzbudza we mnie zapowiadana polityka migracyjna, oparta głównie na uszczelnianiu granic. Donald Tusk zapowiedział, że bierze niemal personalną odpowiedzialność za kształtowanie polityki obrony granic Europy przed nielegalną migracją. Nie powołał jednak ministra ds. migracji. Bardzo na to liczyłam. W tej chwili wygląda na to, że będziemy budować zasieki, mury – co oczywiście również jest materializacją naszych wyobrażeń na temat „fal migrantów”, którzy mają nas podobno „zalewać”. Tymczasem żadne badania na to nie wskazują. Mury, które już stawiamy, pojawiły się najpierw w naszych światłych, europejskich głowach.
Nie czekam więc na cuda. Ten punkt zapowiadanej polityki bardzo mnie niepokoi. Ale pozostałe napełniają nadzieją. Jak choćby zdecydowane stanięcie po stronie Ukrainy, i to nie z pozycji smutnego, poobrażanego na wszystkich i ze wszystkimi skłóconego kraiku, ale z Polską w roli poważnej partnerki, aktywnej członkini, motoru UE, odpowiedzialnej w NATO, współpracującej z Estonią, Finlandią, Litwą i Szwecją. To może być prawdziwa zmiana, dająca nadzieję i Ukrainie, i Polsce.
Oto najbardziej toksyczne elementy nadwiślańskiej rywalizacji politycznej
czytaj także
Do tego należy dodać zapowiadaną transparentność czy podwyżki dla budżetówki. Polska jako „modelowy przykład tego, jak godzić politykę państwa dobrobytu z odpowiedzialnością finansową” – to daje nadzieje na trwałą zmianę politycznych wzorców.
Oczywiście, w poselskich ławach wciąż siedzą Mejza, Matecki i cała galeria im podobnych. Będą gwizdać, będą tupać, będą szczuć.
Mam jednak pewne nadzieje związane z Szymonem Hołownią. Jeśli stopniowo, korzystając z wysokiej oglądalności, cywilizować będzie prawicę, a potem stanie się prawicowym prezydentem, mentalna „Żyleta” zacznie się kurczyć. Również w sejmowych ławach, zostawiając coraz więcej miejsca ugrupowaniom progresywnym.