Politycy wam tego nie powiedzą, dziennikarze i publicystki spoza lewicowych mediów też się do tego nie spieszą, ale podatki muszą rosnąć.
W swojej książce O demokracji w Polsce Robert Krasowski pisał: „(Partie) ściągają do siebie ludzi marnych, ale ostrożnych, o apetytach skromnych i poglądach szablonowych. […] Działacze partyjni w zdecydowanej większości mają naturę klientów. Skutki widać gołym okiem. Nigdy polityka nie była prowadzona przez bogactwo na tak krótkiej smyczy. Nigdy elita władzy nie była tak pokorna wobec elity pieniądza”.
Od premiery tej książki minęły cztery lata, a diagnoza nie tylko pozostaje w mocy, ale argumenty na jej rzecz uległy wzmocnieniu. Jednocześnie pogłębiło się niezrozumienie tego, czego społeczeństwo powinno wymagać od elity pieniądza i polityki i w jaki sposób można to egzekwować. Z jednej strony – jak mówili przed wyborami Sławomir Sierakowski i Przemysław Sadura – Polacy zrozumieli, że od państwa mogą oczekiwać wyższej jakości życia, bo pracowali w UE i krajach skandynawskich. Z drugiej – propozycja lewicowego populizmu to według autorów Społeczeństwa populistów niewspominanie o podwyżce podatków pod żadnym pozorem, bo nasi krajanie tego nienawidzą.
Po wyborach nic się nie zmieniło. Według sondażu RW Research dla „Rzeczpospolitej” obniżka podatków znajduje się na trzecim miejscu najważniejszych zadań dla nowego rządu, zaraz po… obniżce inflacji i uzyskaniu środków z KPO. W pierwszej dziesiątce znalazło się też miejsce dla podwyżek dla pracowników budżetówki i nauczycieli, co jest z kolei pewnym sygnałem zdrowienia. Ale przesiąkniętych liberalnymi dogmatami mieszkańców Polski 2023 zapytam, sięgając po najszybciej dekodowany przez nich język: kto za to zapłaci?
🔴TYLKO U NAS. #Sondaż @SWResearch_pl dla @rzeczpospolita: Polacy chcą, by nowy #rząd walczył z #inflacja, odblokował #KPO i obniżył #podatki https://t.co/92jzZB5lNU pic.twitter.com/meydFt1uKq
— Rzeczpospolita (@rzeczpospolita) November 5, 2023
Politycy wam tego nie powiedzą, dziennikarze i publicystki spoza lewicowych mediów też się do tego nie spieszą, ale podatki muszą rosnąć. Nawet nie po to, żeby nasz poziom życia dalej rósł, a ludziom żyło się dostatniej – tylko po to, żeby najsłabsze jednostki nie umierały na ulicach, dzieci nie doświadczały skrajnego ubóstwa, średnio bogaci nie doświadczali gwałtownej deklasacji, a na ich upadku nie korzystała coraz węższa grupa coraz bardziej bogatych. W ubiegłym tygodniu dowiedzieliśmy się, że wzrost PKB w strefie euro w trzecim kwartale rok do roku wyniósł 0,1 proc., stawiając ją w obliczu nadchodzącej recesji. Koncepcja postwzrostu przestaje grzecznie prosić o nasze zainteresowanie i z hukiem wychodzi na powierzchnię.
Środki z KPO nie pozwolą na obniżenie zarazem inflacji i podatków. Ekonomiści są co do tego zgodni. Na dodatek zjedzenie tego ciastka nie kończy historii, bo jak pyta Piotr Buras w rozmowie z Jakubem Majmurkiem: „Czy Polska jest gotowa na unijne podatki, by wzmocnić budżet? A jeśli nie, to czy wie, skąd wziąć 50 miliardów euro, jakie Unia obiecała Ukrainie?”. Obawiam się, że znam odpowiedzi na te pytania. Przecież podatki to temat nieporównywalnie bardziej grząski niż aborcja do 12. tygodnia ciąży, małżeństwa jednopłciowe czy budowa mieszkań komunalnych, na które też nie mamy klimatu, suweren nie wytrzyma, Polska niegotowa.
Politycy nie garną się do wyjawiania swojemu ludowi, że wyzwania związane z zieloną transformacją czy gruntownym przemodelowaniem energetyki będą wymagały olbrzymiej mobilizacji, w której najważniejszą rolę powinno odgrywać drastyczne podwyższenie podatków miliarderom. Możemy dłużej wciskać wyborcom i czytelniczkom, że będziemy żyć w coraz piękniejszej, plastikowo-socialmediowej idylli, ale gdy na koniec zapytamy, czy są gotowi dorzucić kilka stów na podatek europejski na rzecz odbudowy Ukrainy, reakcje będą dalekie od entuzjastycznych.
Czy lepiej opodatkować najbogatszych Polaków, czy spadki i mieszkania po babci?
czytaj także
Być może jedynym politykiem, któremu wizja powiedzenia „muszą zapłacić bogaci” nie spędza snu z powiek, jest Piotr Ikonowicz, o którym wspomniany Kuba Majmurek pisał po wyborach, że posługuje się „tradycyjnie anachronicznym językiem i ofertą skierowaną wyłącznie do najuboższych”. Można dyskutować, czy w polskim układzie klasowo-majątkowym adresowanie oferty wyłącznie do najuboższych to zły pomysł na sukces – w końcu wygrały partie kierujące swoje oferty przede wszystkim do tych bogatszych, których jest znacznie mniej.
Ale Ikonowicz nie klęka przed elitą bogactwa ani nie zależy mu przesadnie na wygodnym przesiedzeniu czterech lat w ławach poselskich. Dlatego mówi o problemie nierówności w taki sposób, na jaki jego „pragmatyczni” koledzy i koleżanki z list wyborczych w życiu sobie nie pozwolą.
Większość polskiego społeczeństwa słabo zarabia mimo, że PKB na głowę mamy wysokie. Jest wyjaśnienie. 10% najbogatszych Polaków przejmuje 40% dochodu narodowego. Problem jest w nierównościach dochodowych. Stąd szok gdy dowiadujemy się, że średnia krajowa wynosi 7368 zł.
— Piotr Ikonowicz (@PiotrIkonowicz1) November 4, 2023
Jak by tu zabrać biednym i dać bogatym, żeby się biedni nie połapali? Umowa koalicyjna już prawie gotowa.
— Piotr Ikonowicz (@PiotrIkonowicz1) November 4, 2023
W ostatnich tygodniach, w ciągu których toczyły się rozmowy koalicyjne, przedłużone wczoraj decyzją prezydenta Dudy, trwało dalsze wymazywanie bogatych z krajobrazu powyborczej Polski. Powracają oni w różnych formach, kiedy ich interesy wydają się zagrożone – jako przedsiębiorcy, kler, partyjna wierchuszka, grupa trzymająca władzę. Co pokazuje, że to dobra grupa do odgrywania roli wroga nr 1 – odpowiednio płynna do skierowania na nią ataków (w końcu wyimaginowany i rozbuchany wróg ludu pisowskiego to Niemcy, Unia, uchodźcy, muzułmanie, geje, osoby trans – Inny jest bardzo zmiennokształtny), sprawiedliwych i logicznych. Ot, lewicowy populizm.
10 najgłupszych cytatów o ekonomii, które padły z ust ludzi Koalicji Obywatelskiej
czytaj także
Powinniśmy zadbać o to, żeby politycy nas nie oszukiwali – nieustanny wzrost i codzienna porcja kaszanki to nie jest przyszłość, która pozwoli nam przetrwać. Bogaci powinni być na pierwszej linii długofalowego, wieloletniego i skoordynowanego narracyjnie ataku. Wystarczy zajrzeć do ściągi z Piketty’ego albo poczekać na styczniową premierę książki o nierównościach Pawła Bukowskiego, Jakuba Sawulskiego, Michała Brzezińskiego i Martyny Kobus, żeby utwierdzić się w tym przekonaniu. W przeciwnym razie pan zapłaci, pani zapłaci, społeczeństwo zapłaci – tylko nie ci, którzy powinni w pierwszej kolejności.