Dziś obawiam się, że PiS wróci, chyba że Lewica stanie na głowie i pokaże, że godność to nie marchewka, którą politycy zawieszają przed osłem na wędce.
Liderzy trzech demokratycznych ugrupowań oświadczyli przed wczorajszym spotkaniem z prezydentem, że Donald Tusk jest wspólnym kandydatem na premiera całej opozycji.
Władysław Kosiniak-Kamysz mówił o pojednaniu, zgodzie narodowej, szacunku dla każdej i każdego. Dziękował milionom rodaków, którzy pokładają nadzieję we współpracy koalicjantów. Szymon Hołownia apelował do prezydenta Dudy, by po ośmiu zmarnowanych latach nie marnował już ani sekundy i jak najszybciej powierzył misję tworzenia rządu Donaldowi Tuskowi, który dokona wyczekiwanej przez wszystkich „bezpiecznej zmiany”. Włodzimierz Czarzasty mówił ostro: „panie prezydencie, szanując instytucje i godność, jaką pan piastuje, mówię: koniec kombinowania. Jest większość, która stworzy rząd. Popieramy desygnowanie Donalda Tuska”.
Wreszcie sam Donald Tusk mówił, że już rozpoczęły się rozmowy z przyszłymi ministrami. Wymieniane są nazwiska, które wybiły się w ostatnich latach: Adama Szłapki, Krzysztofa Brejzy czy Barbary Nowackiej, ale jest i stara gwardia: Bartłomiej Sienkiewicz, Mateusz Szczurek czy Elżbieta Bieńkowska, która szerszemu elektoratowi dała się poznać z wiekopomnego bon motu „za 6 tysięcy pracuje złodziej albo idiota”.
czytaj także
Rozumiem, że Tuskowi do naprawy instytucji i posprzątania bałaganu potrzebna jest zgrana drużyna, ale takie nominacje mogą być co najmniej kłopotliwe. Bo albo my nie poznaliśmy się na tym złocie poprzednio, albo Tusk nie wyciągnął żadnych wniosków.
Dostaliśmy nauczkę
Król Ubu stracił koronę. Choć grówno rzeczywiście już fermentowało po różnych instytucjach, jednak wszystkie zagraniczne ratingi pokazywały, że na piwo jeszcze starczy. A przegrał. W Spale Jarosław Kaczyński przekonywał, że to z powodu upadku kultury, nieprzyjaznych grup i mediów, które rozdmuchały te dwieście parę przypadków „przyspieszenia wiz”, na czym ktoś chciał zarobić, ale już został rozliczony. Drobiazg, czepiają się.
W zwycięstwie przeszkodziły również organizacje, które zniechęcały do wzięcia udziału w referendum, a najbardziej – Trzecia Droga, którą prezes zbyt późno rozpoznał jako zagrożenie i służby nie zdążyły znaleźć niczego przydatnego. Dlatego w Spale Jarosław Kaczyński insynuował, że Trzecia Droga, a zwłaszcza Polska 2050 finansowana jest z tego samego źródła, z którego Ordo Iuris nigdy nie było.
Zandberg na minusie. Gdzie rozpłynął się pożyczony elektorat Lewicy?
czytaj także
Król Ubu przegrał, choć użył wszystkich instytucji i aparatu państwa, a kampanię finansował z budżetów poszczególnych ministerstw i pieniędzy na referendum, choć z publicznych pieniędzy ma też swoją własną telewizję.
Być może przegrał dlatego, że wszystko stało się polityką, widzimy ją nawet na grzybach, w gabinetach lekarskich, zideologizowanych szkołach i oczywiście w kościele. Polki i Polacy, którzy chcą móc w spokoju zajmować się swoimi sprawami, mieli tego dosyć i powszechnie sięgnęli po wciąż dostępne narzędzie, czyli karty wyborcze.
A może odwrotnie, może Polki i Polacy, którzy przez dość długi czas mieli niechęć do polityki, teraz dostali nauczkę? Słyszałam już takie głosy, że to Kaczyński obudził społeczeństwo obywatelskie, że to zagrożenie dla demokracji, w której, jak się okazało, pokładamy jeszcze nadzieję, nami wstrząsnęło. Słowem, że Ubu był nam potrzebny.
To myślenie wpisuje się w autostereotyp, że tylko specjalne okoliczności nas mobilizują, potrafimy się zjednoczyć wobec zagrożenia, ale potem rozchodzimy się do domów. Ale niebezpiecznie blisko mu do przekonania, którym ratują się bite dzieci: że to dzięki „zdrowemu laniu” wyszły na ludzi. A może jeszcze bliżej kolonialnemu przekonaniu, że animowani potrzebują animatorów, lud potrzebuje, żeby ktoś coś z nim robił, bo sam z siebie jest apatyczny, apolityczny, niezaangażowany.
Trzeba zatem – nie tylko można – nim manipulować, a jak się jest politykiem, to można wiele obiecać, niezbyt licząc się ze słowami. Bierne albo zmanipulowane przez politycznego rywala społeczeństwo wymaga czasem nawet „przywdziania populistycznych rękawic”.
Czy kiedyś próbowaliśmy czegoś innego?
Mamy w historii wiele przykładów obietnic wodzów i polityków, które miały zmobilizować ludność do działania. Obiecywano obywatelstwo, godność i dobre życie, zniesienie pańszczyzny, biedy, ucisku. W zdecydowanej większości przypadków na obietnicach się kończyło. Po ostatnim zrywie powszechnym – ruchu Solidarności – mnóstwo ludzi straciło pracę, związki zawodowe zostały stłamszone, a ci, co jeszcze przed chwilą byli solą ziemi, stali się przeszkodą na drodze do kapitalizmu. Ale obiecywano, że choć teraz trzeba zacisnąć pas, potem będzie lepiej. I niektórym było. Ale bardzo wielu nie.
To na kwestii godności wyrósł PiS. Obiecał 500 plus, które dla mnóstwa rodzin oznaczało włączenie do wspólnoty, ucieczkę z wykluczenia. Bo wykluczenie materialne przekłada się na wykluczenie ze wspólnoty politycznej.
Teraz, choć nowy rząd jeszcze się nie uformował, już słyszymy chętnie wyławiane i powtarzane przez PiS zdania o „zaciskaniu pasa”, „dziurze w budżecie” i „koniecznych cięciach”. A potem na scenę wchodzi ministra Elżbieta Bieńkowska, pamiętana też z frazy „taki mamy klimat”, sugerującej, że spóźniające się pociągi są dla przegrywów, których nie stać na samochód.
Olko: Żeby praca nie była doświadczana jako wszechogarniająca
czytaj także
Ludzie naprawdę boją się powrotu Tuska, bo pamiętają tamtą pogardę. Pół Polski boi się Tuska, bo osiem lat była nim straszona. I może to nie jest sprawiedliwe, że ludzie bardziej się boją Tuska niż Ubu króla Kaczyńskiego. Ale czy powoływanie do rządu nazwisk kojarzących się z arogancją i pogardą pomoże zasypać podziały? Czy czas Ubu udowodnił nam, że mamy się zgodzić na Bieńkowską? Bo ci, którzy teraz zobaczyli, że są demokracji potrzebni, obronili się, za chwilę zostaną spacyfikowani cenami mieszkań, prądu i jedzenia, a arogancka ministra będzie się z nich śmiać.
Obawiam się, że PiS wróci, chyba że Lewica stanie na głowie i pokaże, że godność to nie marchewka, którą politycy zawieszą przed osłem na wędce; że silne państwo niekoniecznie musi opierać się na manipulacji emocjami wyborców. I za cztery lata to ona, nie PiS, będzie dominować w nowym rządzie.