Jedność lewicy przestała być osiągnięciem, stała się oczywistością – wyborcy ukaraliby ją za rozbicie, nie nagrodzą już jednak jakoś specjalnie za zjednoczenie. Podobnie jest z obecnością lewicy w Sejmie. Nie uda się już wykrzesać entuzjazmu wyborców hasłem „wracamy na Wiejską”.
W 2019 roku Lewica mogła liczyć na dwie premie, które nie pomogą jej w tych wyborach: na jedność i powrót. W 2015 roku mieliśmy dwie lewicowe listy. Żadna nie przekroczyła progu, brak lewicy w Sejmie umożliwił PiS uzyskanie samodzielnej większości jako pierwszej partii w historii III RP, przy bynajmniej nie przytłaczającym poparciu na poziomie 37,58 proc. Kolejne wybory po 2015 roku – lokalne w 2018, europejskie wiosną 2019 roku – pokazały, że podzielona na kilka list lewica może politycznie nie przetrwać.
W 2019 roku wyborcy identyfikujący się jako lewicowi oczekiwali od lewicy dwóch rzeczy: zjednoczenia i powrotu do parlamentu. Komitet skupiający SLD, Wiosnę Biedronia (wtedy jeszcze osobne byty), Razem i PPS obsługiwał tę pierwszą potrzebę i dawał nadzieję na spełnienie drugiej. Po czterech latach obecności poza parlamentem oczekiwania lewicowego elektoratu nie były wygórowane: dobra kampania, dająca szansę na przyzwoity wynik, stosunkowo łatwo mogła wyzwolić ich entuzjazm.
Lewica przegrywa przez brak lewicowców, a nie inby na Twitterze
czytaj także
Dziś sytuacja jest inna. Choć Razem nie zostało wchłonięte przez Nową Lewicę i zachowało swoją wyrazistą ideową tożsamość, to samodzielny start tej partii w wyborach nie miałby żadnego politycznego sensu. Jedność lewicy przestała być osiągnięciem, stała się oczywistością – wyborcy ukaraliby ją za rozbicie, nie nagrodzą już jednak jakoś specjalnie za zjednoczenie. Podobnie jest z obecnością lewicy w Sejmie. Nie uda się już wykrzesać entuzjazmu wyborców hasłem „wracamy na Wiejską”.
Jeśli trendy sondażowe się utrzymają, Lewica będzie w tych wyborach walczyć o minimalizację strat. O to, by w Sejmie X kadencji znaleźć się z jak najmniej okrojonym klubem – taka kampania rzadko budzi entuzjazm wyborców i działaczy. Z drugiej strony, przy niskich oczekiwaniach, kreowanych przez sondaże, dobra kampania i niewielkie sondażowe wzrosty mogą nagle podnieść morale lewicowego aktywu i elektoratu.
Gdzie szukać elektoratu
Każda partia przed wyborami musi sobie odpowiedzieć na pytanie: kim jest nasz elektorat i jak zdobyć nowych wyborców? W przypadku lewicy w Polsce odpowiedź jest szczególnie skomplikowana. W ciągu ostatnich czterech lat w publicznej dyskusji wielokrotnie powracała teza, że w Polsce elektoratu, który, tak jak dzisiejsza Lewica, jednocześnie opowiadałby się za solidarystyczną i egalitarną polityką społeczno-gospodarczą oraz za liberalnymi przemianami cywilizacyjnymi, praktycznie nie ma. Klasa ludowa, do której trafiałyby te pierwsze postulaty, głosuje na PiS, a Lewica jest dla niej najbardziej odległą partią.
Wszyscy „cancelują”, ale lamenty słychać tylko, gdy robi to lewica
czytaj także
Z kolei liberalna światopoglądowo klasa średnia jest też dość liberalna gospodarczo. Z badań CBOS z 2021 roku wynika, że najbardziej prosocjalny elektorat ma PiS. Choć ponad trzy czwarte wyborców Lewicy zgadza się, że obowiązkiem państwa jest zapewnienie wysokiego poziomu świadczeń społecznych, to tylko 57 proc. popiera progresywne podatki. O tym, czy ktoś gotowy jest poprzeć Lewicę, bardziej decydują kwestie światopoglądowe niż gospodarcze.
Elektorat PiS-u jest też najbardziej „plebejski”. Z ostatniego raportu CBOS wynika na przykład, że więcej niż co trzeci wyborca partii obecnie rządzącej (34 proc.) ma wykształcenie zasadnicze zawodowe, 22 proc. podstawowe lub gimnazjalne, a tylko 13 proc. wyższe. Wśród wyborców Lewicy dominują z kolei absolwenci uczelni – wyższe wykształcenie ma 44 proc., zasadnicze zawodowe tylko 13 proc.
Skąd do cholery wziąć to wszystko, co lewica chce dać ludziom?
czytaj także
Wśród wyborców PiS jest najmniej tych deklarujących lewicowe poglądy – 3 proc. Mają alergię na wszystko to, co „lewackie”. Elektorat cyniczny nie poprze lewicy tak długo, jak ta nie będzie dość silna, by móc złożyć mu konkretną obietnicę, np. w postaci nowego świadczenia.
Z tego samego raportu wiemy, że dziś większość elektoratu, który identyfikuje się jako lewicowy, nie głosuje na Lewicę. To aż 46 proc. (!) wyborców Koalicji Obywatelskiej, 32 proc. wyborców Trzeciej Drogi, a nawet 12 proc. wyborców Konfederacji. Dwa miesiące kampanii mogą nie starczyć, by znacząco zmniejszyć przepaść między elektoratem potencjalnym a realnym.
Lewica przez ostatnie cztery lata powtarzała też, że popierają ją kobiety i młodzi ludzie i te dwie grupy pozwolą jej w końcu na znaczące zwiększenie poparcia. Ale na razie nic tego nie zapowiada. Siłą dominującą wśród młodych, zwłaszcza mężczyzn, jest dziś nie Lewica, a Konfederacja, a poparcie kobiet dla tej formacji jest znacznie niższe, niż można by się spodziewać, biorąc pod uwagę to, co spotkało je ze strony państwa PiS w ostatnich czterech latach.
Antypisowski backlash
Obecna kampania wyborcza przebiega pod znakiem backlashu wobec polityki PiS ostatnich lat – zarówno tej światopoglądowej, jak i gospodarczej.
W tym pierwszym wymiarze backlash powinien być dla Lewicy korzystny. W ciągu ostatnich czterech lat prawo i polityka państwa w takich obszarach jak relacje z Kościołem, edukacja, a przede wszystkim prawa kobiet radykalnie przesunęły się w Polsce na prawo.
Jednocześnie społeczny zdrowy rozsądek w takich kwestiach jak obecność religii w sferze publicznej czy aborcja przesunął się zdecydowanie na lewo. Ale to nie Lewica na tym politycznie zyskuje. Wielkie protesty kobiet z 2020 i 2021 roku w perspektywie całego cyklu wyborczego pozostały dotąd bez większego wpływu na jej poparcie.
Z kolei backlash wobec polityki gospodarczej PiS – a konkretnie przeciw „rozdawnictwu” i „zadłużaniu państwa” – tworzy bardzo problematyczną koniunkturę polityczną dla Lewicy. Sytuacja, gdy silnymi emocjami są lęk przed długiem i drożyzną, nie sprzyja formułowaniu ambitnych programów dotyczących redystrybucji, inwestycji w usługi publiczne czy w nowe świadczenia społeczne.
Zmęczenie dwiema kadencjami PiS i strach przed tym, co obóz rządzący zrobi w trzeciej, może też wywołać wśród lewicowych wyborców panikę i przekonać do poparcia najsilniejszego przeciwnika obecnej władzy, czyli KO. Głosowanie będzie miało miejsce dwa tygodnie po wielkim marszu zapowiedzianym przez Tuska, co dla Lewicy, jak i Trzeciej Drogi, może okazać się bardzo kłopotliwe. Zwłaszcza jeśli Tusk zdecyduje się ustawić marsz jako wydarzenie PO, nie całej opozycji, uznając, że warto maksymalnie skanibalizować mniejsze opozycyjne partie.
Dziś wydawałoby się to samobójczą taktyką, ale jeśli sondaże będą pokazywać, że w przyszłym Sejmie nie będzie żadnej większości bez Konfederacji, KO może uznać, że i tak za chwilę czekają nas następne wybory i trzeba myśleć w tej perspektywie – wtedy słabe wyniki Trzeciej Drogi i Lewicy zmuszałyby je do startu z jednej listy pod sztandarem KO.
Nie poddawać się imposybilizmowi
Lewica musi postawić na maksymalną mobilizację swojego elektoratu, konsekwentnie podnosić kwestie światopoglądowe, które najbardziej odróżniają ją od reszty opozycji, ale artykułować też swój program gospodarczy.
Lewica powinna wystąpić w tych wyborach jako partia sektora publicznego, obiecująca jego pracownikom godne wynagrodzenie, a obywatelom wzrost jakości świadczonych przez niego usług. Konieczne jest też lepsze wyeksponowanie kobiecych liderek.
czytaj także
Kampania nie zaczęła się dla Lewicy źle. Afera wokół kandydatury Giertycha do Senatu to najlepsze, co ją spotkało od dłuższego czasu. W kolejnych twitterowych tyradach medialnego mecenasa urasta do rangi złowieszczej potęgi, która była w stanie narzucić swoją wolę całemu paktowi senackiemu i zablokować kandydaturę świetnie osadzonego w elitach prawnika, skutecznie sprzedającego mediom swój wizerunek jako diabolicznie skutecznego politycznego gracza.
Biorąc pod uwagę, że Giertych jest tak niepopularny wśród wyborców opozycji, że ostatecznie żadna z pozostałych partii nie dała mu biorącego senackiego okręgu, opozycyjni wyborcy za zablokowanie jego kandydatury mogą poczuć do Magdy Biejat głównie wdzięczność.
Również listy Lewicy przynoszą personalne niespodzianki. W Warszawie wystartować mają Paweł Kasprzak z Obywateli RP i pisarz Jacek Dehnel. W okręgu nowosądeckim jedynkę będzie miał filozof Jan Hartman. To pokazuje, że Lewica potrafi sięgnąć po i przyciągnąć nieoczywistych kandydatów z dużą rozpoznawalnością i autorytetem zbudowanym poza polem czystej polityki.
W tych wyborach Lewica gra o dwie rzeczy: po pierwsze, by na tyle, na ile to możliwe, zachować w przyszłym Sejmie stan posiadania z 2019 roku. Po drugie, by w następnym cyklu politycznym zachować zdolność do działania jako niezależna polityczna siła. Także w razie sytuacji, gdy z powodu wyczerpania wszystkich konstytucyjnych kroków będziemy musieli iść do wyborów na początku 2024 roku.