Pomysł, by Nowego Ładu nie popierać z powodu zagrożenia, że ułatwi on utrzymanie się Kaczyńskiego przy władzy, nie tylko jest antyspołeczny, ale też nie zapobiegnie dalszemu szabrowaniu państwa.
Trzeba przyznać, że sposób medialnego ogrania Nowego Ładu przez PiS budzi pewną zazdrość. Nic bowiem szczegółowego jeszcze o nim nie wiemy, żadne założenie nie zostało oficjalnie ujawnione, a mimo to coraz więcej i coraz głośniej się o nim mówi. Rząd, zapewne celowo, wypuszcza rozmaite przecieki do mediów, te pobudzają zbiorową wyobraźnię i temat zostaje narzucony opozycji. A także nam, czyli klasie komentującej, czego dowodem jest choćby ostatni tekst Adama Leszczyńskiego z tezą, że Lewica powinna ów Nowy Ład odrzucić. Tymczasem mnie się wydaje, że wręcz przeciwnie, Lewica powinna go – warunkowo, ale jednak – poprzeć. Dlaczego?
Kaczyński kusi lewicę obietnicą progresywnych podatków. Nie powinniśmy dać się na to nabrać
czytaj także
Leszczyński wychodzi z założenia, że Nowy Ład będzie ładem progresywnym. W kwestii podatków znaczy to tyle, że bogatsi zapłacą ich więcej, a biedniejsi mniej, co zdaniem autora sprawi, że Lewica będzie naturalnie kuszona, by te rozwiązania poprzeć. Według Leszczyńskiego byłby to jednak błąd, bo mimo iż taki progresywny Nowy Ład jest co do zasady społecznie pożądany, to Lewica, popierając go, „pomoże zostać u władzy” Kaczyńskiemu. Nie jest to bynajmniej podejście nowe. W XIX wieku to „spóźniony wnuk Oświecenia” Nikołaj Czernyszewski (ten od powieści Co robić?) w kontekście potrzeby obalenia samodzierżawia mawiać miał, że „im gorzej, tym lepiej”. W XX wieku z kolei odsiadujący w połowie lat 70. wyrok za politykę Stefan Niesiołowski miał trzymać kciuki za przegraną polskiej reprezentacji piłkarskiej – bo wygrana Orłów tylko umocniłaby komunistyczny reżim.
W przypadku Niesiołowskiego chodziło jednak tylko o symbol i zbiorowe samopoczucie, w przypadku Adama Leszczyńskiego chodzi o realną poprawę losu najbiedniejszych. Z tego punktu widzenia autor Ludowej historii Polski dość osobliwie rozumie interes publiczny, czy wprost „interes ludowy”, albowiem wedle jego logiki ewentualna zbieżność interesu społecznego z interesem jakichś „złych ludzi” u władzy musi z konieczności spychać ten społeczny na drugie miejsce. „Źli ludzie” nie powinni go realizować. Powstaje zatem pytanie, jak daleko takie rozumowanie ma sięgać? Czy jeśli lokalna władza, niechby i skorumpowana, miała wybudować szpital, oczyszczalnię ścieków czy zwężać ulicę dla poprawy bezpieczeństwa – co mogłoby pomóc jej utrzymać się przy władzy w kolejnej kadencji – to też należałoby głosować przeciwko? Czy jeśli PiS będzie chciał wprowadzić ogólnopolski program antysmogowy, to też nie należy być za, bo a nuż czystsze powietrze pomoże mu wygrać wybory? Wreszcie, czy jeśli PiS zaproponuje skuteczne metody walki z pandemią, co niechybnie sprawić może, że wygra kolejną kadencję, to powinni się posłowie Lewicy wstrzymać od głosowania?
Adam Leszczyński wydaje się nie dopuszczać sytuacji, w której sometimes bad guys do good things, czyli że nieraz nawet „źli ludzie robią rzeczy dobre”. Co jest dosyć osobliwe w kontekście historii PRL i np. dobrodziejstwa awansu społecznego, który na przykładzie własnego dziadka przejmująco opisał w swojej Ludowej historii... Najdziwniejsze są jednak argumenty, których używa on w opisie PiS-owskich „złych ludzi”. Adam Leszczyński nie wspomina mianowicie, że pozostanie PiS-u u władzy może spowodować np. dalsze prześladowanie kobiet i osób LGBT, ale że władza te pozyskane środki… rozda swoim. Jacek Kurski w TVP, Jan Żaryn, ojciec Rydzyk – to oni wszyscy mają dostać pieniądze z podwyżki podatków. Tyle że to jest argument jaskiniowych liberałów – tak bardzo przez Leszczyńskiego krytykowanych. Nie można dawać pieniędzy na sprawy publiczne, bo politycy wszystko rozkradną. Każda złotówka zostanie zmarnowana. Jeśli coś jest wspólne, to niczyje, itd. Owszem, PiS robi wszystko, aby w takiej właśnie świadomości utrzymać opinię publiczną. Nie ma dnia, byśmy się nie dowiedzieli o kolejnej aferze, przekręcie, przypadku nepotyzmu.
Tyle że, po pierwsze, nawet w takiej sytuacji, przy tylu miliardach złotych, o jakich mowa, ten „aferalny haracz” odpalany swojakom to jest drobnica. To zaledwie kilka procent na tle miliardów, które zostaną w kieszeni najbiedniejszych, bo przecież Nowy Ład to nie jest kwestia kilkudziesięciu czy nawet kilkuset milionów, za które władza kupuje sobie np. samolot, mimo że ten nie bardzo ma z kim i gdzie latać.
Poważna reforma podatkowa, a taką ma ponoć przynieść ów Ład, zakłada miliardowe przesunięcia, a nie nowe drobniaki (z punktu widzenia budżetu) na rydzykowe fanaberie. Po drugie, Jacek Kurski, jeśli będzie miał dostać pieniądze publiczne, to i tak dostanie, wedle potrzeby. Wyrwie się je chorym na raka, jak de facto już się stało, niepełnosprawnym, matkom z dzieckiem – komukolwiek się wyrwie, jeśli tylko Kaczyński zechce. Podobnie z Żarynem czy Czarnkiem. Polska ma rekordowo niskie oprocentowanie obligacji, więc wypuszczenie dodatkowych papierów po to, by Czarek, Tadzio, Jasiu czy ktokolwiek inny mógł jeszcze więcej rozdać swoim, jest sprawą banalną. Zwłaszcza że lada moment dojdą jeszcze ogromne fundusze unijne.
Fundusz Odbudowy: czy są w Sejmie jacyś odpowiedzialni dorośli?
czytaj także
Pomysł, by Nowego Ładu nie popierać z powodu zagrożenia, że ułatwi on utrzymanie się Kaczyńskiego przy władzy, nie tylko jest więc antyspołeczny, ale też nie zapobiegnie dalszemu szabrowaniu państwa. Jeśli zaś owa progresja podatkowa wejdzie w życie, to jest bardzo duża szansa, że z nami już zostanie – tak jak pewnie zostanie 500+. A zatem kolejne grupy społeczne poczują ulgę i to, że to państwo nie służy tylko interesom najbogatszych.
Czy Lewica powinna Nowy Ład poprzeć? Owszem, ale warunkowo. Poparcie bezwarunkowe w sytuacji, gdy PiS nie może liczyć na własnych koalicjantów, byłoby, za przeproszeniem, politycznym frajerstwem. I wystawieniem się na łomot od liberalnych mediów. Z kolei brak poparcia dla progresywnych – jeśli faktycznie się takie okażą! – zmian byłby ideową kompromitacją i dał amunicję Kaczyńskiemu. Na zasadzie: proszę, niezamożni Polacy, chciałem wam dać po 1000+, ale liberałowie nie pozwolili, ramię w ramię z lewicą. Najlepiej zatem byłoby poprzeć rzecz warunkowo, przy czym warunki powinny być konkretne i możliwe przez PiS do przełknięcia, łatwe do zapamiętania przez wyborcę, powtarzane w mediach non stop i spełnione przed głosowaniem. W takich okolicznościach Lewica mogłaby narzucić własną narrację, kto jest współautorem progresywnych zmian społecznych. A Zjednoczona Prawica? Cóż, bez względu na to głosowanie (i każde kolejne) i tak się nie rozpadnie. O rozpadzie zadecyduje ewentualne porozumienie Ziobry z Konfederacją, a nie Nowy Ład, Stary Ład czy jakikolwiek inny Bezład.