Wiele czarownic palonych było na stosach właśnie dlatego, że bywały oskarżane o stosowanie czarnej magii w kwestii antykoncepcji. Czy gwiazdy porno to współczesne czarownice?
W magazynie „Pismo” ukazał się inspirujący esej na temat porno. Karolina Lewestam bez zbędnego moralizowania, ale ze słuszną troską, pochyla się nad pokoleniem ludzi wychowanych w czasach, gdy dostęp do darmowej pornografii jest łatwiejszy niż kupienie w sklepie bułki.
Po bułki ciągle trzeba jednak wyjść z domu albo przynajmniej złożyć zamówienie w sklepie i czekać, aż przyjadą. Tymczasem dostęp do gigabajtów darmowego porno wymaga zaledwie kilku kliknięć na ekranie smartfona lub klawiaturze komputera. Kto z tego nigdy nie skorzystał, wydaje się dziś przedstawicielem ginącego albo przynajmniej rzadkiego gatunku. Na tyle rzadkiego, że gdy naukowcy w Montrealu próbowali zrobić badania nad wpływem pornografii, nie byli w stanie znaleźć grupy kontrolnej mężczyzn, którzy nie korzystaliby z pornografii. (Trochę podobnie jak w przypadku dziewczyn, które nigdy nie doświadczyły molestowania. Nie żebym twierdził, że jedno musi się łączyć z drugim).
Porno oglądają twoi koledzy w pracy (moi pewnie też), twoi bracia i ojcowie. Jeśli nie robią tego wasi dziadkowie, to pewnie tylko dlatego, że jedyny sprzęt elektroniczny, jaki potrafią obsługiwać, to pilot od telewizora. Choć w sumie jak ostatni raz obczajałem kablówkę, tudzież telewizję satelitarną, to gdy się trochę poklika, też można dotrzeć do różnych filmików.
czytaj także
Mimo wszystko oglądanie porno ciągle pozostaje odrobinę tematem tabu, bo choć większość moich kolegów zdaje się rozpoznawać ewidentne gwiazdy tego segmentu rynku, a podejrzewam nawet, że mogą znać różnice anatomiczne między Jessie Andrews, Haley Reed a Keishą Grey, to jednak nie zdarzyło mi się o nich rozmawiać. Co nie znaczy oczywiście, że takie rozmowy się nie odbywają. Mimo wszystko wydaje mi się, że nie są one tak popularne, jak wskazywałaby na to oglądalność pornografii. Fakt, że o czymś nie rozmawiamy, choć teoretycznie moglibyśmy, ewidentnie wskazuje, że ciągle jest to temat tabu.
Trudno jednak polemizować ze stwierdzeniem, że wszędobylskość pornografii musi mieć jakiś wpływ na nasze życia i mózgi, o czym przekonująco pisze Lewestam w eseju Gang bang na mózgu. Dlaczego bać się porno?. Niewątpliwie większość pornografii jest mocno seksistowska, a często również brutalna. Świadomość, że aktorka podczas sceny seksu mogła wymiotować, krztusząc się penisem partnera, może odbierać część przyjemności z masturbacji. Mnie przynajmniej odbiera. Podobnie jak wiedza o tym, że nie wszystkie kobiety występujące w filmach dla dorosłych robią to z własnej, nieprzymuszonej woli. Nawet jeśli nie jest to przymus bezpośredni i nikt im nie odbiera paszportów, nie szprycuje narkotykami ani fizycznie nie zmusza do podwójnej penetracji, to trzeba być naiwnym, żeby wierzyć, że takie sytuacje nie mają w ogóle miejsca. No i dochodzi kwestia pieniędzy. Na cumshocie zarobisz więcej niż na kasie.
Usługi seksualne czy eksploatacja i niewolnictwo? [Polemika]
czytaj także
Oczywiście chciałbym wierzyć, że większość kobiet i dziewczyn, które oglądam, robi to wyłącznie dlatego, że to lubią i w ten sposób się spełniają. Ale czy to nie jest oszukiwanie się podobne jak wiara, że zwierzęta na fermach przemysłowych mają szczęśliwe życie? Porównanie trochę na wyrost, bo większość zwierząt nie ma możliwości wyboru takiej lub innej drogi kariery, a zakładam jednak, że większość kobiet ma szansę wybrać może gorzej płatną, ale mniej ryzykowną posadę.
Pomimo takiej popularności pornografii nie przeszkadza nam to wciąż potępiać kobiety, które zdecydowały się w niej występować. Oczywiście wyjątek stanowią aktorki, które – po kilku latach deep throatów i gang-bangów – robią karierę w mainstreamie, jak Sasha Grey czy wspomniana Jessie Andrews, aktualnie CEO czterech firm.
Wydaje się jednak, że dla przyszłości świata ważniejszy niż indywidualne (i nierzadko fascynujące, a czasem tragiczne) losy poszczególnych kobiet jest wpływ, jaki powszechność pornografii ma na nasze mózgi i stosunki społeczne. Co prawda nie podzielam obaw Lewestam, że oglądanie przemocy, a nawet gwałtów, sprawia, że stajemy się bardziej brutalni w życiu codziennym. Podobnie od lat bywały i wciąż bywają atakowane gry komputerowe, a jednak kolejne badania pokazują, że nawet bardzo brutalne i realistyczne gry nie wpływają na zachowanie ludzi w tzw. prawdziwym życiu.
czytaj także
Generalnie ludzie przeważnie potrafią odróżnić rzeczywistość od fikcji. Gdyby widzieli, że jakaś kobieta jest naprawdę gwałcona, a nie odgrywa jedynie ten akt na potrzeby filmu, to pewnie zdecydowanie częściej sięgaliby po telefon na policję niż ręką do rozporka. Co ciekawe, pomimo powszechnej dostępności brutalnych gier komputerowych przemoc wśród nastolatków od lat spada. Może jest więc wręcz przeciwnie, niż sugerują prowodyrzy moralnej paniki? Być może zabijanie wyimaginowanych przeciwników w grze sprawia, że mamy mniejszą potrzebę pobić kogoś naprawdę.
Niewykluczone, że podobnie może być też w przypadku porno. Zaryzykowałbym nawet tezę, że oglądanie porno zmniejsza przemoc wobec kobiet. Ostatecznie, gdy możesz obejrzeć gwałt i sobie do tego filmu zwalić, to może nie będziesz zmuszał dziewczyny do seksu, na który nie ma ochoty? Oczywiście może też być wręcz przeciwnie, jak wskazują choćby rady z poradnika Za hajs matki baluj, w rodzaju: „Nie musisz rozumieć kobiet, wystarczy, że je zaliczasz”. Chłopcy, którzy bardzo chcieliby zaliczyć, ale niekoniecznie zrozumieć, że po drugiej stronie tej gry jest żywa osoba, mogą zapewne czasem nawet nie zdawać sobie sprawy, że to, co robią, nazywamy gwałtem.
Seksworkerka: Dlaczego chcę pełnej dekryminalizacji usług seksualnych
czytaj także
Niewątpliwie coś tu może być na rzeczy. Mimo wszystko obserwujemy, że mniej jest zarówno przemocy, jak również seksu w codziennym życiu. Uprawiamy seks coraz rzadziej i coraz krócej. Trudno się dziwić. Po co się męczyć z zalotami, grą wstępną i całymi tymi fizycznymi akrobacjami, skoro wystarczy wyciągnąć z kieszeni smartfona, aby doznać orgazmu bez prawie żadnego wysiłku i w dowolnej chwili?
Oczywiście trochę wiem. Masturbacja to nie seks. A orgazm i nie tylko orgazm, ale cała przyjemność z seksu z drugim żywym człowiekiem może być znacznie większa niż krótka satysfakcja, jaką przynosi samogwałt (wyjątkowo głupie słowo, jakby naprawdę zrobienie sobie dobrze było aktem wymuszonym przemocą). Generalnie uprawianie seksu czyni nas szczęśliwszymi, zdrowszymi, a nawet pozwala nam odczuwać większą satysfakcję z pracy.
Fakt, że coraz rzadziej uprawiamy seks, nie musi być oczywiście wyłącznie wynikiem powszechnego dostępu do porno. Nie bez znaczenia jest tutaj cały kapitalistyczny system społeczno-gospodarczy, który sprawia, że często wracamy do domów tak styrani i wyczerpani, że rzadko mamy siłę na coś więcej niż włączenie serialu. Mówię to z własnego doświadczenia, choć pracuję przecież w lewackim NGO-sie, więc mogę sobie tylko wyobrażać, jak bardzo zjebanym można się czuć, gdy jest się na co dzień ofiarą wyzysku.
czytaj także
Choć mniej seksu z pewnością szkodzi ludziom na mózgi, to niekoniecznie musi być złą rzeczą dla przyszłości świata. Mniej seksu to z całą pewnością mniej rodzących się ludzi. Oczywiście możemy sobie wyobrazić sytuację, że w przyszłości ludzie prawie wcale nie będą uprawiać seksu, a metoda zapłodnienia in vitro stanie się na tyle doskonała, że nie będziemy już musieli mieć z nikim żadnych erotycznych stosunków. Osobiście nie chciałbym żyć w takim świecie, ale niewykluczone, że go dożyję.
Młodzi Japończycy już prawie stracili apetyt na kopulację. 46% mieszkanek Japonii w wieku od 18 do 25 lat nigdy nie uprawiało seksu i nie ma tego w planach. A to badania sprzed dziesięciu lat. I to dopiero początek. Wraz z rozwojem technologii VR (i innych, pewnie jeszcze bardziej realistycznych) szybko może się okazać, że uprawianie seksu z prawdziwymi osobami jest nie tylko znacznie bardziej kłopotliwe, ale również mniej ekscytujące.
Ilu facetów wybierze seks z własną żoną, gdy będzie mieć na wyciągnięcie ręki (dosłownie) swoją ulubioną gwiazdę porno? Oczywiście kłopotliwe może być wchodzenie z okularkami do VR-u do toalety oraz odgłosy, które będę się stamtąd wydobywać, gdy zapomnimy, że tak naprawdę nie jesteśmy w łóżku u Riley Reid, tylko w kiblu w biurze.
czytaj także
Choć daleki jestem od maltuzjanizmu, to nie da się ukryć, że dla ekologii jedynej planety, jaką mamy, byłoby lepiej, gdyby zamieszkiwało ją mniej przedstawicieli gatunku homo sapiens. Wśród różnych scenariuszy przyszłości rzadko jednak rozważamy ten, który staje się coraz bardziej prawdopodobny, czyli depopulację. Tymczasem dane historyczne pokazują, że wskutek wymordowania (mieczem, chorobą i głodem) 90% populacji mieszkańców Ameryki średnia temperatura spadła o 0,15˚C. Być może dziś jesteśmy w stanie osiągnąć ten sam, a może nawet i lepszy efekt bez konieczności zabijania kogokolwiek. Po prostu przestaniemy się rozmnażać, i to wcale nie dlatego, że antynatalizm stanie się dominującą ideologią.
Fakt, że uprawiamy coraz mniej seksu, łączy się nie tylko z wszędobylskością porno, ale też z epidemią zaburzeń zdrowia psychicznego, co z kolej wiąże się z niepewnością zatrudnienia, trudnościami mieszkaniowymi, obawami przed zmianą klimatu oraz utratą przestrzeni wspólnych. Co prawda przestrzenie wspólne częściowo zastępować może Tinder czy Grindr, jednak mało kto chyba korzysta z tych apek, żeby spłodzić potomstwo. Obawy przed brakiem pracy, mieszkania i nieuchronnymi zmianami klimatycznymi, nawet jeśli nie skłonią nas do porzucenia życia erotycznego, to z pewnością każą się zastanowić dwa razy, zanim zdecydujemy się na dziecko.
czytaj także
Oczywiście zarówno w interesie kapitalizmu, jak i kapitalistycznych państw jest, żeby nowi ludzie się rodzili, dzięki czemu przedsiębiorstwa mogą liczyć na tanią siłę roboczą, a państwa na kolejnych płacących podatki obywateli. Nic dziwnego, że zarówno niektóre państwa, jak i korporacje starają się wprowadzać polityki, które sprzyjają reprodukcji. Na razie są to raczej delikatne zachęty, w rodzaju opłacanych godzin wolnych na seks czy zasiłków dla osób, które zdecydują się na dziecko. Ale oczywiście nie możemy wykluczyć, że zdesperowane państwa i firmy sięgną po rozwiązania rodem z Opowieści podręcznej.
Próby zapanowania nad kobiecą płodnością popularne są co najmniej od średniowiecza. Wiele czarownic palonych było na stosach właśnie dlatego, że bywały oskarżane o stosowanie czarnej magii w kwestii antykoncepcji. Nie pomagały tłumaczenia, że to żadna magia, tylko zwykłe ziółka. Za pomaganie kobietom, które nie chciały rodzić dzieci, można było skończyć marnie. Czy gwiazdy porno to współczesne czarownice, której dzięki magii rzucanej na prawie całą populację mężczyzn zahamują męską płodność?
Podoba mi się ta metafora i byłby to słodki chichot historii, ale prawda jest bardziej skomplikowana. Męska płodność dramatycznie spada głównie na skutek powszechnego zanieczyszczenia środowiska (w tym substancji zaburzających gospodarkę hormonalną), otyłości czy braku ruchu, a nie seksualnych czarów gwiazd porno. Co oczywiście nie znaczy, że nie będziemy ich o to obwiniać. Naukowcy oceniają, że jeśli obecny trend się utrzyma, to już za 40 lat większość mężczyzn w Europie, Ameryce Północnej, Australii i Nowej Zelandii będzie bezpłodna.
czytaj także
Szybko może się okazać, że oprócz 500+ będzie też potrzebne 5000+ dla dawcy spermy z Azji, Afryki lub Bliskiego Wschodu. Mimo wszystko nie ma powodów sądzić, że mieszkańcy innych kontynentów nie podzielą losów obywateli krajów rozwiniętych, a płodna sperma stanie się towarem na wagę złota. Pozostaje nadzieja, że płodni pozostaną głównie żyjący w zgodzie z przyrodą i z dala od zanieczyszczeń ekolodzy, którzy nie będą swoją spermą szafowali na lewo i prawo.
W ten oto sposób dzięki pornowiedźmom i ekoświrom narodzi się nowa ludzkość, która będzie z szacunkiem podchodzić do siebie i ekologii jedynej planety, jaką mamy. Trochę się rozmarzyłem, ale co ja zrobię, że takie mamy trendy.