Minęła 71. rocznica likwidacji żydowskiego getta w Łodzi.
„Ja wiem? Może Polacy też tęsknią do nas…”[1]
No to jesteśmy na strychu. Dwadzieścia lat temu była tu wystawa o Łódzkim Getcie – nawet nie wiem, jak oficjalnie była zatytułowana, nazwijmy ją „Fotoamator”, tak jak nazywał się późniejszy film.
O, tu jest podpis współorganizatora wystawy: Jüdisches Muzeum we Frankfurcie n. Menem.
Kiedyś w oficynie pod nami i w kamienicy Plac Wolności 2 mieściło się całe Muzeum Historii Miasta Łodzi, to jego pierwsza siedziba.
Mnie wtedy tu nie było, ja na strych trafiłem mniej więcej pięć lat temu, amatorsko, zawodowo siedzę w piwnicy i w kanale (Dętka).
M. tu była od początku, to chyba jej pierwsza praca w Muzeum, mówi o tym niechętnie, może ten upał tak się jej dał we znaki.
Przychodzili tu do niej autentyczni „Ocaleńcy”, mówili, że dalej ich upokarzamy, że Oni, starzy ludzie, na to trzecie piętro, po obskurnej klatce schodowej, że nadal nic szacunku, same upokorzenia. Trudno dziewiętnastolatce wziąć na siebie winy dziadków sprzed lat pięćdziesięciu, chyba już więcej nic mi nie opowie.
To była pięćdziesiąta rocznica likwidacji Litzmannstadt Getto (jest taka tablica na strychu), w tym roku mamy siedemdziesiątą pierwszą.
Impulsem do zrobienia wystawy „Fotoamator” było odnalezienie w Wiedniu slajdów Waltera Geneweina, niemieckiego księgowego, właśnie niemieckiego, choć Genewein był Austriakiem. W każdym razie Niemcy te slajdy kupili i są teraz w Jüdisches Museum we Frankfurcie n. Menem.
Część wystawy pojechała na stację Radegast, część do Chełmna nad Nerem, pewnie Niemcy swoje depozyty zabrali – to jest to, co pozostało.
W pierwszym odruchu to mi było szkoda, że to zostało zlikwidowane, z konieczności, z mizerii lokalowej ta wystawa wyprzedziła swoją epokę. Ten strych to mocno niekomfortowy jest, teraz upał i duchota taka, że trudno wytrzymać, w zimie przeraźliwe zimno. To dodaje autentyzmu, a autentyzm jest bardzo pożądany. Te dwadzieścia lat porzucenia, remont dachu, przedtem cieknący dach wykonały swoją pracę. Możemy się poczuć jak brygada sprzątająca getto po ostatecznej likwidacji.
To wszystko to kopie na użytek wystawy, te pokwitowania jedynie wyglądają na autentyczne. Zespół archiwalny Łódzkiego Getta liczy sto czterdzieści dwa metry bieżące. Trzysta tysięcy żyć w liczniku, mianowane przez sto czterdzieści dwa metry bieżące. Jak Żyd kwitował odbiór butów, płaszcza, po tych, co Wyjechali, to nie jest to najważniejsze wydarzenie na stu czterdziestu dwóch metrach bieżących.
Trzeba by Kuśmirowskiego na ten strych wpuścić (zrobił z Dętki muzeum falsyfikatu), to nie byłoby wątpliwości, że to tylko gra, że jedyny autentyk jest tylko w naszej głowie! W sumie to problem tego, co jest autentyczne, nie sprowadza się tylko do eksponatów. Kiedy Artur Żmijewski namawia starego człowieka do odnowienia 80064, swojego numeru obozowego, to czujemy jakąś niestosowność tej sytuacji, w późniejszym wywiadzie też jest chyba zakłopotany i mówi coś takiego: „O zabytki trzeba dbać, trzeba je odnawiać”. Dodaje też, że poszło mu to za łatwo i to łatwo jest jakąś przestrogą.
W tym roku na 71. obchodach będą jeszcze ostatni ocaleńcy z Getta, ale to już jedne z ostatnich takich obchodów. Na 80. obchodach może zabraknąć autentycznych ocaleńców, to może zawczasu zadbać o ich konserwację? W kraju o tak rozwiniętym kulcie relikwii to chyba nie jest tak bardzo absurdalne. Na razie uznajmy, że tu mamy do czynienia z relikwiami trzeciego stopnia.
O, tu mamy Biebowa! Jest coś irytującego w tym, że wita mnie tu Biebow. Zwłoki Biebowa, po straceniu, zostały przekazane akademii medycznej w celach naukowych, może zakonserwowany Biebow tam nadal jest, autentyk.
W Chełmnie nad Nerem jest list, a w zasadzie lista ludzi czekających na śmierć. „Jest nas tutaj siedemnastu, czekamy, na śmierć”. Po czym siedemnaście imion i nazwisk. Nie znam twarzy tych ludzi, nie pamiętam imion, a tu Biebow.
A tu karty pracy, ze zdjęciem i pieczątką, sucha informacja: wyjechał, umarł, jak nie ma pieczątki, nie wiadomo, może przeżył, może przyjedzie, może coś powie? Nic nie powie i tak ma wyrwany język!
Jest cała książka o tym: Pamięć Shoah. Kulturowe reprezentacje i praktyki upamiętniania, czytałem ją, co nie znaczy, że łatwiej mi po tym strychu chodzić!
Mądra książka, mądrzy ludzie mądre książki czytają… I co? I nic.
Jest i druga książka, a właściwie album, też o kulturowych reprezentacjach i praktykach upamiętniania: Wojciech Wilczyk, Święta wojna. To 391 fotografii z polskich miast.
Siedzę na tym strychu, patrzę na nieżywych Żydów, nie wiem, czy tęsknię, usiłuję pamiętać.
Wszyscy pamiętamy.
Jak przyjadą uchodźcy, inni nawet od Żydów.
Będzie kogo jebać maczetami.
Ja będę dalej siedział, czytał mądre książki.
Taki ze mnie Piszczyk.
[1] Jan Tomasz Gross, Upiorna dekada, Universitas, Kraków 2001, s. 59.
**Dziennik Opinii nr 241/2015 (1025)