W dniach sowieckiej inwazji Václav Havel, poeta i dramaturg, działacz związku pisarzy i praski playboy, odkrył wreszcie swoje prawdziwe powołanie. Była nim polityka.
W początkach sierpnia 1968 roku coraz częściej mówiono o groźbie interwencji wojsk państw Układu Warszawskiego w Czechosłowacji. Jednym wydawała się ona nieprawdopodobna, innym – nieunikniona.
Antonin J. Liehm, dziennikarz: – Nie znałem nikogo, kto w 1968 roku wierzyłby w sowiecką inwazję. Ja też nie wierzyłem, choć ostrzegali mnie przed nią ludzie na Zachodzie, ostrzegali Polacy. Takich rzeczy nie widzi się od środka.
Pavel Kohout, pisarz: – Siedzieliśmy na beczce prochu. Dlatego jestem przekonany, że gdyby nawet w sierpniu 1968 nie weszły do nas czołgi, i tak najpóźniej w ciągu roku wszystko skończyłoby się tak, jak w Polsce w grudniu 1981 roku. Nawet Dubček nie mógłby się zgodzić na wolne wybory, reformy rynkowe itd. Coś takiego byłoby możliwe tylko wtedy, gdyby doszło do zasadniczych zmian w ZSRR. Ale to się stało dopiero dwadzieścia lat później.
Na co w takim razie liczyli zwolennicy reform w partii komunistycznej?
Liehm: – Wiedzieliśmy tylko, czego nie chcemy, to była ucieczka do przodu. Jedyną nadzieją wydawało nam się to, że jeśli szybko przeprowadzimy reformy, jeśli we wrześniu odbędzie się zjazd partii, na którym w istocie przekształciłaby się ona w socjaldemokrację, to będzie już za późno na rosyjską interwencję. Ale i Breżniew to rozumiał: że we wrześniu nie będzie już u nas partii komunistycznej, która mogłaby „poprosić” bratnie wojska o wsparcie. Często się zapomina, że Dubček nigdy nie miał większości w politbiurze – z jego strony to było chodzenie po linie. Szanuję go jako człowieka, który w konkretnej sytuacji zrobił wszystko, co było możliwe.
Uwarunkowania geopolityczne, czyli przynależność Czechosłowacji do bloku sowieckiego, wykluczały zaprowadzenie w tym kraju demokracji (nawet „demokracji socjalistycznej”, o której w dobrej wierze pisał Václav Havel). Przywódcy państw bloku wschodniego już 23 marca 1968 roku, podczas poświęconego sytuacji w CSRS spotkania w Dreźnie, mówili o „zagrożeniu z zewnątrz dla całego obozu socjalistycznego”. W czerwcu parlament czechosłowacki uchwalił ustawę o rehabilitacji ofiar procesów politycznych, zniesiono cenzurę, a tysiące obywateli podpisały się pod przygotowanym przez Ludvika Vaculika manifestem „2000 słów”, w którym autor wzywał partię do kontynuowania reform. Niespełna miesiąc później Breżniew, Gomułka, Kadar, Żiwkow i Ulbricht, czyli tzw. piątka, po spotkaniu w Warszawie (14-15 lipca) wystosowali list do KC KPCz z żądaniem zdławienia „kontrrewolucji w CSRS”.
Kierownictwo czechosłowackiej partii znalazło się między młotem i kowadłem. Komuniści nie mogli kontynuować reform, nie chcąc prowokować Sowietów (i dzielić się władzą). Nie mogli też zrobić ani kroku wstecz, nie prowokując buntu społecznego na masową skalę. Alexander Dubček wierzył, że przekona Rosjan o szczerości swoich intencji. Ale Rosjanie wiedzieli lepiej. 18 sierpnia, podczas spotkania „piątki” w Moskwie, Breżniew zawyrokował: „Dubček przeszedł na stronę sił prawicowych”.
Trzy dni później, 21 sierpnia o świcie, wojska państw Układu Warszawskiego (ZSRR, NRD, PRL, Węgier i Bułgarii) wkroczyły do Czechosłowacji.
Ostatni tydzień przed inwazją Václav Havel spędził z przyjaciółmi na Hradeczku. 20 sierpnia niemal wszyscy goście wrócili do Pragi, tylko Havel wraz ze swym przyjacielem, aktorem Janem Triską, pojechali do Liberca, odwiedzić tamtejszych znajomych. Gdy nad ranem dowiedzieli się, że wojska sowieckie wkroczyły do Czechosłowacji, pobiegli do lokalnej siedziby Czeskiego Radia, skąd przez okrągły tydzień nadawali komunikaty na temat bieżącej sytuacji politycznej. Tříska wspominał: „W Libercu z Václavem okupowaliśmy siedzibę miejscowego radia i przez dwadzieścia cztery godziny na dobę emitowaliśmy apele o pomoc. Vaclav pisał płomienne przemówienia, które ja próbowałem odczytywać. Jąkałem się niemal w każdym słowie, ale nikt nie zauważył naszych rozpaczliwych poczynań. Dopiero po latach zorientowaliśmy się, że każde słowo nagrywała tajna policja do swego archiwum”. (Nagrania audycji odnaleziono w 2013 roku).
Havel wspominał, że gdy sowieckie czołgi na głównym rynku w Libercu zburzyły podcienia, gruz zasypał kilka osób. Załoga jednego z czołgów oddała karabinową serię w tłum. W podobnych okolicznościach do 28 września w całym kraju zginęły 82 osoby, a ponad 300 zostało ciężko rannych.
Po tragedii w Libercu Rosjanie wycofali się z miasta, a jego mieszkańcy spontanicznie zorganizowali opór przeciwko okupantom. Nawet miejscowi chuligani zadeklarowali chęć pomocy i na polecenie przewodniczącego rady narodowej zdjęli wszystkie tabliczki z nazwami ulic, by utrudnić orientację przybyłym z „bratnią pomocą” wojskom. Długowłosi młodzieńcy patrolowali ulice wraz z milicjantami i pilnowali ratusza, przesiadując na schodach. Dla zabicia czasu grali na gitarach Massachusetts Bee Gees, całkiem jak ich amerykańscy rówieśnicy, których Havel spotkał zaledwie dwa miesiące wcześniej w nowojorskiej East Village.
czytaj także
Już w pierwszych godzinach inwazji członkowie prezydium KC KPCz: Dubček, Kriegel, Smrkovsky, Szimon i Szpaczek, zostali porwani przez sowieckich komandosów i wywiezieni do Moskwy. Nikt nie wiedział, co się z nimi stało, ale wszyscy spodziewali się najgorszego, mając w pamięci los przywódców powstania w Budapeszcie w 1956 roku – wielu z nich, z premierem Imre Nagy’em na czele, zapłaciło życiem za swój bunt wobec Moskwy.
Również Czesi nie zamierzali poddać się bez walki. W całym kraju odbywały się masowe demonstracje. Prezydium KC KPCz potępiło inwazję. Prezydent Ludvik Svoboda, dawny legionista i dowódca armii czechosłowackiej na wschodzie podczas II wojny światowej, odmówił uznania samozwańczego, popieranego przez Sowietów „rządu robotniczo-chłopskiego” Aloisa Indry i z własnej inicjatywy pojechał do Moskwy, by wziął udział w rozmowach z władzami radzieckimi. Nazajutrz po inwazji w Pradze, w stołówce fabryki CzKD, zebrał się XIV nadzwyczajny zjazd partii, na którym wezwano do stawienia oporu okupantom. Tydzień później zebrał się także nadzwyczajny zjazd Komunistycznej Partii Słowacji. Gustav Husak, którego wybrano pierwszym sekretarzem KPS, w swoim wystąpieniu na zjeździe powiedział: „Opowiadam się całkowicie za koncepcją Dubčeka (…) będę trwać przy nim albo odejdę”.
W owym czasie przywódca Praskiej Wiosny i inni członkowie kierownictwa partii byli już z powrotem w Pradze. 26 sierpnia wszyscy (z wyjątkiem Frantiska Kriegla) podpisali na Kremlu „porozumienia moskiewskie”, godząc się z obecnością wojsk sowieckich w Czechosłowacji. Nadzwyczajny zjazd partii, na którym wybrano nowe reformatorskie prezydium, unieważniono pod presją Moskwy. 27 sierpnia Alexander Dubček wygłosił przemówienie radiowe, w którym wezwał rodaków do zachowania spokoju i obrony osiągnięć Praskiej Wiosny na drodze pokojowej. W praktyce oznaczało to kapitulację. Praska Wiosna dobiegła końca.
– Od nikogo nie można wymagać, żeby był bohaterem – mówi Petr Pithart, obecnie polityk chadecki, dawniej komunista, współpracownik Zdenka Mlynara, autora reformatorskiego Programu działania KPCz z kwietnia 1968 roku. – Nie mam za złe Dubčekowi, Smrkovskiemu i innym tego, jak się zachowali w Moskwie, tylko to, co robili później. Mogliśmy przegrać honorowo, a wybraliśmy haniebną porażkę, która przetrąciła naszemu narodowi kręgosłup. Nigdy nie wybaczę Dubčekowi, jak zachował się po interwencji, tej jego bezcelowej, demoralizującej taktyki ustępstw. Nie ma większego upokorzenia, niż kiedy jest się gotowym oddać za kogoś życie, a ten ktoś mówi: Daj się wypchać. W sierpniu 1968 r. i później ludzie byli gotowi stawić opór, jesienią studenci okupowali uczelnie, a związek zawodowy metalowców chciał podjąć strajk w obronie usuwanych ze stanowisk reformatorów. Ale oni to odrzucili, bo łudzili się, że dzięki temu uda się im zachować stołki. I ludzie załamali się, bo zrozumieli, że zaufali tchórzom.
Późną jesienią 1968 roku po sierpniowej euforii nie było już ani śladu. Do końca roku ponad 100 tysięcy ludzi wyjechało na Zachód; do października 1969 roku, kiedy władze definitywnie zamknęły granice, kraj opuściło ogółem około 200 tysięcy ludzi. Partia komunistyczna była jedyną realną siłą, wokół której mógłby zorganizować się opór społeczny, była to jednak wyłącznie teoretyczna możliwość. To samo kierownictwo KPCz, które wiosną 1968 roku przyjęło program reform, niespełna rok później wycofało się rakiem ze wszystkich swoich wcześniejszych decyzji, w nadziei na ocalenie stołków i odzyskanie zaufania Moskwy.
Stare praktyki wracały milowymi krokami. W styczniu 1969 roku znajomy policjant wyznał Havlowi, że StB ponownie zainstalowała w jego mieszkaniu przy nabrzeżu Rasina urządzenie podsłuchowe. Václav wraz z Olgą i jej siostrzeńcem odkryli w suficie otwór, a w nim metalową kasetę zawierającą czuły mikrofon. Wezwali policję, a także Ivana Havla i kilkoro przyjaciół, m.in. Pavla Kohouta, na świadków. Po kwadransie policji nadal nie było, za to ktoś z góry, ze strychu, zaczął wciągać przez dziurę kabel razem z urządzeniem podsłuchowym. Václav i Ivan pobiegli na strych, by mu przeszkodzić, ale zdążyli tylko zobaczyć nieznajomego, który uciekał po dachu. W podłodze strychu została głęboka dziura, prowadzącą do ich mieszkania.
Havel opisał to zdarzenie w tekście Szczególna przygoda, opublikowanym w tygodniku związku pisarzy „Listy” (zastąpił on zlikwidowane w sierpniu 1968 roku „Literarni listy”). Dopóki władzę sprawował Dubček, mógł przynajmniej zrobić wszystko, by nagłośnić tę sprawę: grupa posłów złożyła skargę w parlamencie, zarząd główny związku pisarzy wystosował oficjalny protest. Pół roku później to on sam omal nie zasiadł na ławie oskarżonych (a jego znajomego policjanta wyrzucono z pracy).
Kierownictwo partii, wciąż jeszcze z Alexandrem Dubčekiem na czele, krok po kroku ustępowało pod naciskiem Rosjan ze wszystkich przyczółków wolności i swobód, wywalczonych podczas Praskiej Wiosny. Zwolennicy reform byli usuwani ze stanowisk, albo sami odchodzili, jak Zdenek Mlynar, który już w listopadzie 1968 roku zrezygnował z członkostwa w KC KPCz. Zdaniem Dubčeka nie był to jednak w żadnym momencie odwrót „tak katastrofalny, jak odwrót Napoleona spod Moskwy. Przynajmniej co się tyczy mnie i moich sprzymierzeńców, był to odwrót zorganizowany – ani piędzi terenu nie oddawaliśmy bez skalkulowanego oporu. Aż do kwietnia 1969 roku, gdy nowym pierwszym sekretarzem KC KPCz został Husak, nie było czystek i aresztowań, nikt nie był prześladowany. Przeprowadzaliśmy nawet nadal rehabilitacje ofiar dawnych represji. Mimo wszystkich utrudnień prasa wciąż jeszcze była wolna. Żaden naukowiec ani dziennikarze nie musiał myć szyb wystawowych, ani pracować w kotłowni, aby zarobić na kawałek chleba, życie kulturalne znowu się rozwijało, również wyjazdy za granicę nie były jeszcze ograniczone. Utrzymywanie osiągniętych pozycji możliwe było jedynie dzięki stanowczemu oporowi, stawianemu tym, którzy wywierali na nas potężny nacisk, abyśmy zaczęli stosować metody neostalinowskie”.
Najbardziej znana apologia polityki Dubčeka z tego okresu wyszła spod pióra Milana Kundery. Artykuł „Czeski los” ukazał się w grudniu 1968 roku w tygodniku „Listy”. Dziś wspomina się ten tekst wyłącznie ze względu na polemikę, jaką podjął z tezami autora Václav Havel. Jego replika ma mitotwórcze bajania Kundery rzeczywiście należy do najlepszych tekstów publicystycznych w całym jego dorobku.
Esej Kundery zaczyna się od bezpardonowej krytyki Czechów, których, tak jak wszystkie małe narody, zdaniem autora cechuje „małość, skłonność do podporządkowywania się i brak odwagi do prowadzenia samodzielnej polityki, panoszenie się przeciętności i zawiści, wszechobecne chamstwo”. Dziedzictwem XIX-wiecznego odrodzenia narodowego, „które pośrodku wzburzonej Europy sypało swój mały kopczyk piasku”, jest czeska przeciętność, która „nie umiała w sposób konsekwentny i zdecydowany zareagować na impuls XX Zjazdu KPZR” [w 1956 roku]. Jednakże „sierpień 1968 rzucił nowe światło na całą naszą historię – kontynuował autor. – Tak, czeskie odrodzenie narodowe zamiast wielkiej polityki znało tylko małą działalność oświatową; główną broń walki narodowej stanowiły teatr amatorski, pieśni i wiersze (czeska sztuka zaprzężona została do rozklekotanego wozu oświaty narodowej), ale jest również prawdą, że dzięki temu czeski lud od początku był ściśle związany z kulturą, jak żaden inny pośród narodów europejskich. W tej części Europy jest on z pewnością najbardziej wykształcony i mądry. Nie pozwoli się złapać na lep taniej propagandy”.
Oczywiście i Czesi mają swoje wady, ale sięgnięcie po popularny autostereotyp pozwala Kunderze przedstawić je jako zalety. „Tak, to prawda, że naród czeski nie odznacza się duchem romantycznego heroizmu, ale jest też prawdą, że odwrotną stronę tego braku romantyzmu i heroizmu stanowi trzeźwość rozumu, poczucie humoru i krytyczne spojrzenie, także na siebie – co sprawia, że nasz naród jest jednym z najmniej szowinistycznych w Europie. Jeśli nagle zawrzała w nim duma, znaczy to, że została strasznie urażona; że owo oburzenie nie będzie krótkotrwałe i ulotne jak afekt, lecz trwałe jak idea”.
Następnie Kundera zwraca uwagę na stałe zagrożenie, w jakim żyją małe narody, aczkolwiek ich twórczość „jest często znacznie intensywniejsza niż wielkich mocarstw”. Dzieje się tak, ponieważ „świadomość wielkości, niezniszczalności, potęgi determinuje myślenie wielkich narodów” i sprawia, że są one „pod względem kulturalnym szalenie egoistyczne. Ach, biedne wielkie narody! Brama ludzkości jest wąska i ciężko wam się przez nią przecisnąć… Wierzę w wielką, dziejową misję małych narodów w dzisiejszym świecie – zdanym na łaskę mocarstw, które chcą go zunifikować”.
Po tym profetycznym wstępie autor przechodzi wreszcie do sedna swoich wywodów. Jest nim przekonanie, że nośnikiem postępu społecznego, politycznego i kulturalnego w Czechach było i jest nadal środowisko rewizjonistów komunistycznych, do którego sam w owym czasie należał. To oni położyli kres rządom Antonina Novotnego, którego epoka była „genialnym uosobieniem czeskiej miałkości”. To oni rzucili wyzwanie Moskwie. „Próba ostatecznego stworzenia (po raz pierwszy w historii świata) socjalizmu bez samowoli i wszechmocy tajnej policji, z wolnością słowa pisanego i mówionego, z opinią publiczną, której głos byłby wysłuchany, i z polityką, która bierze pod uwagę ten głos, ze swobodnie rozwijającą się nowoczesną kulturą i z ludźmi, którzy przestali się bać – to była próba, dzięki której Czesi i Słowacy po raz pierwszy od czasów średniowiecza znów znaleźli się w centrum historii świata i do całego świata adresowali swój apel”.
Treścią owego apelu było wskazanie światu, „jak ogromne możliwości demokratyczne drzemią w socjalistycznym projekcie społecznym oraz że możliwości te można rozwinąć tylko wtedy, gdy zaistnieje pełna suwerenność polityczna narodu. Ten czechosłowacki apel jest wciąż aktualny. Bez niego wiek dwudziesty nie byłby już wiekiem dwudziestym”.
Oczywiście „znaczenie nowej polityki czechosłowackiej było zbyt dalekosiężne, by nie spotkać się ze sprzeciwem – pisał Kundera. – Konflikt był jednak bardziej drastyczny, niż mogliśmy przewidywać i nowa polityka poddana została okrutnemu egzaminowi. Lecz ja daleki jestem od nazywania tego katastrofą narodową, jak dziś czyni to nasza łzawa opinia publiczna. Odważę się nawet, na przekór powszechnym przekonaniom, stwierdzić, że znaczenie czechosłowackiej Jesieni przewyższa wagę czechosłowackiej Wiosny.
czytaj także
Stało się bowiem coś, czego nikt nie oczekiwał; nowa polityka wytrzymała ten straszliwy konflikt. Wprawdzie ustąpiła, ale nie zawaliła się, nie rozpadła. Nie reaktywowała reżimu politycznego; nie zgodziła się na doktrynalne skrępowanie życia duchowego; nie wyrzekła się samej siebie, nie zdradziła swoich zasad; nie wydała swych ludzi i nie tylko nie utraciła poparcia opinii publicznej, lecz właśnie w chwili śmiertelnego zagrożenia skupiła wokół siebie cały naród, stając się wewnętrznie silniejsza niż przed sierpniem”.
Václav Havel odpowiedział na artykuł Kundery tekstem zatytułowanym ironicznie „Czeski los?”. Redakcja „Listów” odmówiła jego publikacji, ukazał się więc dopiero w lutym 1969 roku w miesięczniku „Tvar”. Przy tej okazji Havel zbliżył się znów do dawnych kolegów. Sytuacja była paradoksalna: w kraju od pół roku stacjonowały wojska radzieckie, kilka tygodni wcześniej (16 stycznia 1969) student filozofii Jan Palach dokonał samospalenia na placu Wacława w Pradze, w proteście przeciwko okupacji (w następnych dniach za jego przykładem poszło jeszcze trzech młodych ludzi w Pilźnie, Brnie i Pradze). Mimo to w Czechach wciąż mógł się ukazać tekst, jakiego nie puściłaby wtedy cenzura w żadnym kraju bloku wschodniego.
Havel zarzucił Kunderze „pseudokrytyczny iluzjonizm, który stara się jak może delikatnie uwolnić nas od odpowiedzialności za bieg wydarzeń i od obowiązku reakcji na te wydarzenia”. Logicznym elementem owego iluzjonizmu była, zdaniem Havla, kunderowska koncepcja „czeskiego losu”. Havel skrytykował ją, pisząc: „Nie wierzę w takie fatum i myślę, że przede wszystkim my sami jesteśmy kowalami własnego losu. Nie uwolni nas od tego ani wymawianie się egoizmem mocarstw, ani nasze położenie geograficzne, ani powoływanie się na stuletnie tradycje balansowania między suwerennością a zależnością. To wszystko jest tylko abstrakcją, która zwalnia nas od odpowiedzialności za konkretne działania.
Część narodu (do której również należy Kundera) wywalczyła nam przed laty – poprzez brutalną akcję przeciw drugiej części narodu – to, że należymy tam, gdzie należymy. Przecież był to rezultat pewnego wyboru i jego bezwzględnej realizacji, a nie ślepa konieczność jakiegoś narodowego losu! Nie mówię tego po to, aby kogoś sądzić czy zrzucać na niego odpowiedzialność, lecz dlatego, by podkreślić, co już powiedziałem: że nasz los zależy przede wszystkim od nas samych. Świat nie składa się – choć takie wyobrażenie byłoby szalenie wygodne – z głupich mocarstw, którym wszystko wolno, i mądrych małych narodów, którym nie wolno niczego. Przecież to wszystko, co się stało, nie stało się dlatego, że jesteśmy Czechami, a Czesi nieustannie muszą cierpieć przez swoich sąsiadów (bo taki jest ich czeski los), ale z zupełnie innych, konkretnych powodów.
Mówienie w tym kontekście o fatum czeskiego losu odwraca uwagę od przyczyn obecnej sytuacji i możliwości wyjścia z niej; uwalnia to również od nieprzyjemnego obowiązku poddania krytycznej refleksji różnych w ł a s n y c h dogmatów ideologicznych, uprzedzeń i złudzeń; rozprasza konkretną, historyczną odpowiedzialność konkretnych postaci historycznych w nieuchwytnym kosmosie ogólnych porównań dziejowych i abstrakcyjnych związków. A jeśli ktoś przy tej okazji twierdzi, że ujawnia sens narodowej historii, to przysłania jedynie coś, co w tym wypadku rzeczywiście ujawniło swój sens.
Szczytem iluzjonistycznej koncepcji Kundery jest dla mnie jeszcze jedno – bezlitośnie punktował Havel. – Ponoć znaleźliśmy się – po raz pierwszy od końca średniowiecza – w centrum historii świata, ponieważ dążyliśmy – po raz pierwszy na świecie – do socjalizmu bez samowoli i wszechmocy tajnej policji, z wolnością słowa pisanego i mówionego; ponoć nasz eksperyment mierzył tak daleko w przyszłość, że musieliśmy pozostać niezrozumiani. O, jakże wonny to balsam na nasze rany! I jaka nadęta iluzja! Jeśli naprawdę będziemy sobie wmawiać, że kraj, który chciał wprowadzić wolność słowa – czyli coś, co w większości cywilizowanego świata jest rzeczą zupełnie oczywistą – i który chciał ukrócić samowolę tajnej policji, znalazł się z tego powodu w centrum historii świata, to staniemy się jedynie zadufanymi błaznami, śmiesznymi w swym prowincjonalnym mesjanizmie!
Wolność i praworządność to podstawowe zasady funkcjonowania normalnego i zdrowego organizmu społecznego. Więc jeśli jakiś kraj – po wielu latach – próbuje te wartości odnowić, nie podejmuje żadnych kroków o dalekosiężnym, historycznym znaczeniu, lecz dąży po prostu do usunięcia zjawisk nienormalnych, dąży do n o r m a l n o ś c i. I nie ma znaczenia, czy ten kraj określa siebie jako socjalistyczny czy też nie! Jeśli jakiś system nazywa siebie socjalistycznym, to przecież nie usprawiedliwia to ucisku człowieka i rozkładu społeczeństwa, a raczej przeciwnie – stanowi okoliczność obciążającą. Próba zapobieżenie bezprawiu – z punktu widzenia historii ludzkości – nie może być niczym innym, niż próbą odrzucenia absurdów, jakie ten system pracowicie wokół siebie zgromadził. Wydaje mi się, że powinniśmy się raczej wstydzić z powodu konieczności robienia tutaj porządków niż uznawać je za nasz dalekosiężny wkład w historię ludzkości.
Reasumując: gdybyśmy przyjęli koncepcje Kundery, że malutka, źle położona, przyjemna, inteligentna, cierpiąca i skazana na cierpienie Czechosłowacja dzięki własnej pilności stała się najważniejszym punktem świata, za co źli sąsiedzi (których sobie sama nie wybrała) okrutnie ją ukarali, więc jedyne, co pozostaje, to duchowa (i zapewne okazywana w samotności) przewaga nad nimi; gdybyśmy przyjęli takie kiczowate wyobrażenie naszego „losu” – to nie tylko oddalilibyśmy się od wszelkich tradycji krytycyzmu, lecz co więcej – ulegalibyśmy nacjonalistycznym autoiluzjom, które mogłyby nas, jak wspólnotę, sparaliżować na długie dziesięciolecia. Naprawdę, obecna chwila jest najmniej odpowiednia do tego, aby się wzajemnie oszukiwać”.
Spór Václava Havla z Kunderą dotyczył w istocie dwóch kwestii: oceny sytuacji politycznej, w jakiej znaleźli się jesienią 1968 roku Czesi i Słowacy, oraz możliwości dalszego uprawiania polityki. Zdaniem Kundery wciąż jeszcze istniała możliwość wywierania wpływu na decyzje partii (tak jak przed 1968 rokiem), jeśli tylko u władzy pozostaną ludzie Praskiej Wiosny, tacy jak Dubcek czy Smrkovsky. O ile więc jego ocena sytuacji trąciła mitomanią, o tyle propozycje działań były skrajnie pragmatyczne. W wypadku Havla było dokładnie na odwrót: jego ocena sytuacji była precyzyjna, ale propozycje pozbawione waloru jakiejkolwiek praktyczności; przypominały raczej zestaw maksym etycznych, np. jego przekonanie, „że przede wszystkim my sami jesteśmy kowalami własnego losu”, albo że żadna abstrakcja „nie zwalnia nas od odpowiedzialności za nasze działania”. Na czym jednak miałyby polegać te działania? Czy na podpisywaniu kolejnych petycji? Przykład „zamkniętej” już raz (i wkrótce mającej zostać zamkniętą po raz drugi, teraz już definitywnie) „Tvary” nie był szczególnie zachęcający.
Havel tak mówił w 1995 roku o swojej polemice z Kunderą w rozmowie z Adamem Michnikiem i Andrzejem Jagodzińskim, w której także uczestniczyłem jako tzw. obiecujący bohemista i początkujący redaktor „Gazety Wyborczej”: „Znaliśmy się już wtedy długo i bynajmniej nie byliśmy wrogami. Przeciwnie, Kundera pomógł mi nawet, gdy próbowałem się dostać do szkoły filmowej, a on był tam profesorem. Można powiedzieć, że byliśmy zaprzyjaźnieni, choć trochę mi przeszkadzały niektóre jego poglądy. Pod koniec lat 60. kilkakrotnie prowadziliśmy prywatne dyskusje. Z końcem 1968 roku, w parę miesięcy po agresji na Czechosłowację, Kundera napisał artykuł, w którym twierdził, że właściwie tak bardzo nie przegraliśmy i w sumie wszystko dobrze się skończyło, że sytuacja znów się poprawi, a w końcu nasz los zawsze polegał na zaadaptowaniu się do warunków, jakie dyktują mocarstwa.
Dla mnie było to intelektualne, filozoficzne i eleganckie uzasadnienie czeskiego kapitulanctwa, pasywności czy wręcz myślenia kolaboranckiego, które bardzo przypominało mi atmosferę z okresu między Monachium a okupacją. Na przełomie lat 1968-69 znów była u nas podobna atmosfera. Potem pojawiła się jeszcze raz, bezpośrednio po podziale Czechosłowacji w 1992 r. Widać, że gdy tylko państwo się zmniejsza, powraca taki nastrój.
czytaj także
Pod wpływem emocji w ciągu jednej nocy napisałem polemikę, może trochę zbyt ostrą. „Listy” odmówiły jej wydrukowania, ukazała się więc w piśmie „Tvar”.
Z dzisiejszej perspektywy nasz spór wydaje się rzeczywiście dość istotny. Dotyczył tego, czy jesteśmy twórcami własnego losu czy też pasywnymi obiektami. Uważałem, że nasz los historyczny często bywa traktowany jako przykrywka dla niemoralnego postępowania. Ja się z tym głęboko nie zgadzałem.
Potem Kundera odpowiedział na mój tekst w sposób straszny. Jego artykuł, opublikowany w piśmie „Host do domu”, miał charakter teczki personalnej. Autor donosił, że pochodzę z rodziny burżuazyjnej. Uważał też, że mój sprzeciw ma podłoże egoistyczne i wynika z przesadnej miłości własnej.
Po jakimś czasie dostałem od Kundery prywatny list, w którym uznał swój błąd, przyznał mi rację i stwierdził, że nasza polemika jest dla niego wciąż wielkim problemem. Nasze stosunki poprawiły się i kiedy przed kilku laty byłem w Paryżu, spędziliśmy razem bardzo przyjemny wieczór. Potem jednak Kundera podobno gdzieś napisał, że nie zmienił swego stanowiska, więc nie wiem, jak to jest naprawdę.
Tak czy inaczej nasza ówczesna polemika dotyczyła sprawy bardzo istotnej. W dodatku był to dość szczególny moment dziejowy, kiedy – upraszczając – naród podejmował decyzję, czy się zaadaptować czy też nie godzić się z sytuacją. I wciąż myślę, że racja była po mojej stronie”.
Wspomniana odpowiedź Kundery, zatytułowana „Radykalizm i ekshibicjonizm”, ukazała się w renomowanym brneńskim czasopiśmie „Host do domu” w marcu 1969 roku. Autor niezbyt przekonująco bronił w niej swojej oceny sytuacji politycznej z grudnia zeszłego roku. Jednakże stwierdzenie Havla, jakoby starszy kolega odpowiedział na jego tekst „w sposób straszny”, jest mocno przesadzone.
Przede wszystkim Kundera w żadnym miejscu nie „donosił”, że Havel pochodzi z rodziny burżuazyjnej. Scharakteryzował natomiast jego postawę jako pisarza i polityka, bezbłędnie przeczuwając nie tylko, czym Havel zajmie się w następnych latach, ale także sygnalizując problematyczność jego postawy. Havel sprowadził to wszystko do stwierdzenia, że Kundera „uważał też, że mój sprzeciw ma podłoże egoistyczne i wynika z przesadnej miłości własnej”. Cóż, być może Kundera tak właśnie uważał, ale napisał coś zupełnie innego, i warto ten fragment jego tekstu przytoczyć:
„Václav Havel od wczesnej młodości funkcjonował na marginesie czechosłowackiego świata, i również on sam jednoznacznie odrzucał ten świat: nie szedł z nim na żaden kompromis. Gdyby (na przykład) Pavel Kohout miał napisać sztukę o naszym świecie, który bardzo dobrze poznał od środka, starałby się (przy całym swym krytycyzmie) znaleźć sens tego, co się dzieje, a więc (choćby mimowolnie) zracjonalizować i „nadać sens” sobie samemu. Dlatego też to nie on, lecz właśnie Havel napisał znakomite „Garden Party”. Bowiem jedynie spojrzenie „innego”, spojrzenie z zewnątrz jest zdolne zdemaskować rzeczywistość w jej chaotycznych konwulsjach, w jej bezsensie.
Pozycja człowieka, który stoi twarzą w twarz z nienormalnym światem i stawia mu (z wyrafinowaną naiwnością) swoje normalne pytania, aby go zdemaskować, to pozycja wyjściowa auto-kreacji Havla, jego pierwotny projekt siebie samego, jego, jak by powiedzieli egzystencjaliści, wybór pierwotny. Ta pozycja jest płodnym (i jedynym) źródłem jego twórczości dramatycznej, to jest coś, bez czego Havel nie byłby Havlem. Jednakże po tym, jak w styczniu [1968] „nienormalny świat” zaczął się zmieniać, Havel nie mógł uznać doniosłości, rewolucyjności czy nowatorstwa tej zmiany, ponieważ wtedy jego pozycja wyjściowa (projekt siebie samego) straciłby rację bytu. Dlatego też cały postyczniowy rozwój wypadków musi jawić się mu jedynie jako kajający się, pełen przewin (i tak czy owak połowiczny) powrót nienormalnego świata do jakiejś podstawowej normalności, za której rzecznika i reprezentanta uważa siebie samego. (…)
Tak, to naprawdę interesujące: Havel konstatuje, że nie przetrwały jakiekolwiek nadzieje [na pozytywne zmiany), ale w odróżnieniu od większości ludzi nie budzi to w nim rezygnacji czy defetyzmu, lecz przeciwnie – wzmożone pragnienie czynu. Ale czemu właściwie ma służyć czyn, skoro nie przetrwały żadne nadzieje? Na dodatek Havel nie ma na myśli jakiegoś tam czynu, lecz – jak powiada – czyn ryzykowny, a zatem czyn, który nie waha się przed ryzykiem porażki; czyn, który prawdopodobnie (przypomnijmy to bowiem raz jeszcze: nie ma już żadnej nadziei!) nie ma najmniejszych szans na sukces, gdyż nie o sukces tu chodzi; dlatego nie przyjmuje do wiadomości zastrzeżeń co do możliwych skutków i momentu podjętej akcji, a zatem tego, co nazywa się taktyką. Taki czyn ma bowiem tylko dwa cele: 1) zdemaskować nienaprawialną amoralność świata, 2) ukazać swego wykonawcę jako uosobienie czystości moralnej.
W ten właśnie sposób stanowisko będące w punkcie wyjścia czysto etycznym (odrzucenie niesprawiedliwego świata) obraca się w czysty moralny ekshibicjonizm. Dążenie do tego, by ukazać światu swoje piękno moralne przeważyło nad dążeniem, by zmienić świat na lepszy. Ponieważ jest to aberracja bardzo dziś rozpowszechniona, chcę jeszcze raz podkreślić, jak głęboki ma ona związek z tendencją, by interpretować obecną sytuację jako beznadziejną (…) człowiek, który usilnie pragnie zaprezentować siebie samego, skłania się ku postrzeganiu sytuacji jako beznadziejnej, bowiem jedynie taka beznadziejna sytuacja może zwolnić go z obowiązku taktycznego namysłu i w pełni uwolnić przestrzeń dla jego samoartykulacji, dla jego autoprezentacji. Przy czym on nie tylko postrzega ją jako bezwyjściową; on (ulegając nieodpartemu urokowi konfliktu scenicznego) swoim zachowaniem, swoimi „ryzykownymi czynami” jest zdolny ją taką uczynić. On bowiem, w odróżnieniu od ludzi rozsądnych (co w jego języku oznacza tchórzliwych) nie obawia się porażki. Nie upadł przecież tak nisko, aby pragnąć zwycięstwa. A ściślej rzecz biorąc, nie pragnie, aby zwyciężyła słuszna sprawa , o którą walczy; on sam bowiem największy triumf odnosi właśnie wtedy, gdy jego sprawa przegrywa, ponieważ porażka słusznej sprawy odsłania całą nędzę świata – i cały blask jego charakteru”.
Zdaniem Kundery należało ściśle oddzielić moralny ekshibicjonizm od autentycznego radykalizmu politycznego i skoncentrować przyszłe działania wokół trzech celów (będących, według niego, „odwrotnością trzech błędów Havla”): 1) umieścić czechosłowackie wydarzenia w kontekście geopolitycznym i historycznym i wypracować koncepcję czechosłowackiej szansy, 2) zrozumieć że owa czechosłowacka szansa może się ziścić tylko przy poparciu „światowej, antystalinowskiej lewicy”, i dlatego musi mieć światowe znaczenie i zasięg, 3)wypracować przemyślaną, racjonalną politykę, która zapobiegłaby „reakcyjnemu (neostalinowskiemu) zwrotowi” i umożliwiła stopniową realizację czechosłowackiej szansy.
Punkt pierwszy tego programu najpełniej zrealizował sam Kundera po swym wyjeździe do Francji w 1975 roku. Jego emigracyjna twórczość powieściowa i eseistyczna rzeczywiście zmieniła postrzeganie naszego regionu przez opinię publiczną na Zachodzie. Punkt drugi był realizowany w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych przez eks-komunistów, skupionych wokół redakcji wydawanego w Rzymie dwumiesięcznika „Listy”, kontynuacji zamkniętego w kwietniu 1969 roku tygodnika „Listy”, pisma – jak głosił jego podtytuł – czechosłowackiej opozycji socjalistycznej. Nie udało się natomiast zapobiec zaznaczonej w punkcie trzecim groźbie neostalinizacji; dlatego też Kundera ostatecznie zdecydował się wyjechać z kraju, nie widząc możliwości prowadzenia tam jakiejkolwiek realnej polityki (czyli, w jego rozumieniu tego pojęcia, wywierania wpływu na politykę władz).
Antonin J. Liehm napisał później w „Le Monde”, że Milan Kundera wyjechał z Czechosłowacji, bo chciał być pisarzem, zaś Václav Havel został w kraju i zaangażował się w działalność opozycyjną, bo chciał być prezydentem – i obydwaj dopięli swego.
To stwierdzenie może się wydawać karkołomne wszystkim tym, którzy w przeciwieństwie do wieloletniego redaktora „Listów” nie poznali na wylot zarówno Kundery, z którym przyjaźni się od półwiecza, jak, i Havla, którego teksty publikował na emigracji aż do 1989 roku. Jedno jest pewne – w dniach sowieckiej inwazji Václav Havel, poeta i dramaturg, działacz związku pisarzy i praski playboy, odkrył wreszcie swoje prawdziwe powołanie. Była nim polityka.
***
Fragment biografii Havel. Zemsta bezsilnych Aleksandera Kaczorowskiego wydanej nakładem wydawnictwa Czarne.