O powieści Ludmiły Ulickiej „Daniel Stein, tłumacz” pisze Eliza Szybowicz.
Na pierwszy rzut laickiego oka powieść Ludmiły Ulickiej Daniel Stein, tłumacz sprawia wrażenie nieciekawej. Bohaterowie różnych wyznań zaprzątnięci są swoim życiem duchowym i szczegółowo rozważają kwestie religijne, a nawet liturgiczne, czyli eksplorują sferę dla ateisty nieistniejącą. Ulicka, pisarka raczej konserwatywna, popełnia przy tym kilka zachowawczych uproszczeń (zalicza się do nich bardzo swojski, apologetyczny portrecik Jana Pawła II). Jednak fabuła, losy i wybory bohaterów bywają interesujące. Decyduje o tym spiętrzona na prawie sześciuset stronach obyczajowa nienormatywność, za pomocą której autorka próbuje, z nie najgorszym rezultatem, reanimować gatunek powieści religijnej.
Pełno tu wszelkiego rodzaju konwertytów, ekumenistów, tożsamościowych mieszańców, którzy żyją po swojemu. Czasem próbują naśladować kulturowe wzorce, ale z niezbyt dobrym skutkiem. Prędzej czy później dochodzą do zasad własnych, wynikających z konkretnej życiowej sytuacji. Co nie znaczy, że są relatywistami. Po prostu dla swoich nietypowych, nieoczywistych relacji intymnych, rodzinnych i społecznych muszą skonstruować odpowiednie ramy etyczne. Stosunkowo prosty przykład: w klasztorze pojawia się kocica z młodymi, która wybiera sobie na opiekuna jednego z mnichów – ten czuje się wyróżniony i zobowiązany. Nie może kłamać, a chce zataić obecność kocicy, bo reguła zabrania trzymania zwierząt. Wybiera coś w rodzaju szlachetnego dwójmyślenia i sam przed sobą udaje, że nie dostrzega kociej rodziny, której jednocześnie szuka lepszego domu. Nowa życiowa relacja (w tym przypadku ze zwierzęciem) prowadzi do wykształcenia nowej zasady postępowania.
Centralną postacią, scalającą czasowo i przestrzennie rozległą, wielowątkową książkę, stylizowaną na luźny zbiór dokumentów, jest właśnie opiekun sprytnej kotki, tytułowy żydowski tłumacz gestapo, który umożliwił pobratymcom ucieczkę z jednego z ukraińskich gett. Znający wiele języków Stein to symbol, apostoł międzyludzkiego porozumienia, zażegnywania konfliktów, wyrozumiałości. Empatyczny nawet wobec hitlerowskich zbrodniarzy. W młodości syjonista, po cudownym ocaleniu z Zagłady przechodzi na katolicyzm i zostaje zakonnikiem. Wyjeżdża do Izraela, gdzie – dotąd prześladowany jako Żyd – zostaje potraktowany podejrzliwie i musi przed sądem dowodzić swej przynależności do narodu. Nie zamyka się w klasztorze. W swej ubogiej izraelskiej parafii pracuje dla ludzi, bardziej jak społecznik niż kapłan. Chce powrotu do pierwotnego judeochrześcijaństwa oraz religii miłości, nie dogmatów i władzy, przez co naraża się przełożonym. Ma więc wiele sympatycznych rysów (w tym zamiłowanie do robótek ręcznych), ale bez przesady – żywi irytujące przekonanie, że nie istnieją ludzie niewierzący no i przeraża go homoseksualizm.
Jego wierną towarzyszką życia jest Hilda, Niemka, wnuczka nazistowskiego generała, która chce pracować dla państwa Izrael. Nie zagrzewa miejsca w kibucu, za to na dziesięciolecia angażuje się w działalność małej wspólnoty parafialnej zawiązanej przez Daniela Steina. Zostaje jego samodzielną pomocnicą i z entuzjazmem wykonuje najtrudniejsze zadania (jak kierowanie budową). Hilda, seksualnie stłumiona, chłopięca, myśląca o ślubach zakonnych, nawiązuje w końcu romans z żonatym Palestyńczykiem-chrześcijaninem. Po dwudziestu latach ich związek przekształca się w bliskość na odległość, niejako samoczynnie wygasa, co Hilda odbiera jako „zwolnienie miejsca w sercu”, które może jeszcze bardziej wypełnić pracą.
Inny przypadek to Teresa i Jefim. Ona jest zakonnicą w podziemnym, rozproszonym po prywatnych mieszkaniach zakonie w Związku Radzieckim. Zostaje uznana za opętaną i usunięta ze zgromadzenia. On, prawosławny Żyd, musi mieć żonę, by zostać popem. Zawierają fikcyjne małżeństwo i wyjeżdżają do Izraela, gdzie początkowo wiodą życie w czystości, służąc Bogu w dwuosobowej wspólnocie. Z niejakimi trudnościami, bardzo późno, rozpoczynają współżycie seksualne. Rodzi im się dziecko z zespołem Downa, które uznają za Mesjasza. Jako fundamentaliści swojej nowej religii zrywają kontakty z „minimalistami” i „ułatwiaczami”, takimi jak Daniel Stein.
Niestety, w tym nienormatywnym gronie są również bohaterowie, którzy mają ilustrować tezę, że nie istnieją ludzie niewierzący. Lekarz racjonalista, który u schyłku życia zaczyna studiować Torę, oraz fanatyczna komunistka, która oddała dzieci do przytułku, żeby walczyć z faszyzmem, wielbi Stalina mimo zsyłki do łagru i nawet w domu starców pała chęcią walki z niesprawiedliwością, ale tuż przed śmiercią nagle przyjmuje anglikański chrzest i umiera pojednana i szczęśliwa. Podobnych przejść w odwrotną stronę – na ateizm i komunizm – Ulicka w swoim atlasie subwersji jakoś nie uwzględnia.
Widać, że zależy jej na powieściowej symetrii. Wspomnianego lekarza mierzi nacjonalizm. Jako nowy obywatel Izraela nie może znieść mieszkania w domu „poarabskim”, więc przenosi się do Bostonu, gdzie jego dyskomfort związany z mieszkaniem na ziemi „poindiańskiej” jest względnie mały, w każdym razie mniejszy niż moralna rezygnacja, ogarniająca wielokrotnego emigranta. Przeciwieństwem lekarza, dopełnieniem symetrycznej pary, jest izraelski nacjonalista, widzący w nowym państwie szansę na odbudowanie żydowskiej historii. Zamierza się maksymalnie rozmnażać i uczyć dzieci czytać Torę i trzymać automat. Wszystkie inne racje to dla niego idiotyzmy.
Przywiązanie do symetrii oraz przedstawianie konfliktu wyłącznie jako zła czyni powieść Ulickiej bardziej popową niż to potrzebne. Ideologicznie i literacko mdłą. Symetria to zazwyczaj szkodliwe złudzenie, a brak konfliktu często oznacza wykluczenie pokrzywdzonych. Jak miałoby nastąpić wielkie pojednanie izraelsko-palestyńskie? A unia religii monoteistycznych? Ekumenizm jest częścią nowomowy religijnych establishmentów, zwłaszcza katolickiego, i niewiele z tego wynika. Punktem wyjścia Ulickiej powinna być raczej przyjazna, twórcza niezgoda. Powieść byłaby zupełnie inna i na pewno ciekawsza.
Ludmiła Ulicka, Daniel Stein, tłumacz, przeł. Jerzy Redlich, Świat Książki 2012.