W dyskusji dotyczącej lektur szkolnych w liceum i licealnej podstawy programowej, która toczyła się także na naszych łamach, głos zabrały kolejne osoby związane z Krytyką Polityczną: Justyna Drath i Jakub Majmurek.
Justyna Drath, polonistka, członkini zespołu Krytyki Politycznej i Partii Razem, pisze w „Gazecie Wyborczej”: „Nie wiem, co bardziej irytuje. Przekonanie, że po dołożeniu paru książek więcej zmienimy nawyki uczniów i wtłoczymy im siłą do głowy kolejne arcydzieła kultury? A może marudzenie na zepsutą młodzież pozbawioną norm, wartości i słuchającą Popka zamiast chorałów gregoriańskich?
Pierwsze założenie koresponduje z naszą ulubioną tendencją do ustanawiania wszelkich praw za pomocą przymusu – jeśli zakażemy narkotyków, to przecież nikt ich nie będzie zażywał, więc jeśli dołożymy do kanonu lektur Przestrogi dla Polski Staszica, to każdy będzie potrafił je wyrecytować. Drugie założenie jest nie tylko wyższościowe, ale też zupełnie rozmija się z praktyką czytania w polskiej szkole”.
czytaj także
Drath zwraca też uwagę na polityczny kontekst, w jaki wkładane są dyskusje o obowiązującej liście: „Kolejne rządy są przekonane, że manipulacja kanonem lektur szkolnych daje autentyczny rząd dusz. Raz zabierając Gombrowicza, innym razem dokładając Sienkiewicza, sądzą, że ten gest ma wpływ na umysły młodych pokoleń i ich marzenia. To złudne przekonanie, powiększa tylko bańkę fikcji, w której wszyscy funkcjonujemy. (…) Wzrusza mnie przekonanie kolejnych ministrów, że młodzież wychowywana jest przez Sienkiewicza bądź Gombrowicza (w zależności od obowiązującej opowieści politycznej). Może czas ogłosić, że polska młodzież jest wychowana przez wydawnictwo Greg, potentata na rynku usług lekturowych. Nie chodzi tylko o streszczenia i opracowania oduczające myślenia, chodzi także o marginesy opracowań, które obok wypowiedzi Jaśka z Wesela „nakupiłem Se pawich piór!” umieszczają komentarz „Jasiek – pragnienie majątku”, albo bystrą uwagę „Uważaj, ważny cytat!”. Wszystko to sprawia, że chodzenie po tekście nie ma szans, by być przygodą, wyprawą w labirynt, a jest tylko wchodzeniem w banalne koleiny”.
Czas ogłosić, że polska młodzież jest wychowana przez wydawnictwo Greg, potentata na rynku usług lekturowych.
Według Drath polski system edukacji w najmniejszym stopniu nie odpowiada rzeczywistości, w jakiej zanurzeni są nastolatkowie: „Wydawnictwa pomocy edukacyjnych odnoszą sukces nie tylko dlatego, że ich wydania są tanie. Większość polskich nastolatków jest wychowana w świecie smartfonów i bombardowana dużą liczbą bodźców. A polska szkoła, wciąż propagująca skupienie i linearną pracę nad XIX-wiecznymi tekstami, nieczęsto daje im pretekst do radości, do dialogu z tekstami kultury i zabawy tekstem. Z drugiej strony – stanowi coraz solidniejsze wyzwanie językowe. Czytanie z uczniami przeciętnego trenu Kochanowskiego może być owocnym momentem dyskusji i bywa, ale w pierwszym etapie, kiedy tłumaczymy z staropolszczyzny na nasze, jest przerzucaniem ciężkiego węgla za pomocą dziecięcej łopatki – pracą żmudną, męczącą obie strony, nieprzynoszącą szybkich efektów”.
„– Nikogo nie obchodzi, wszystkich nudzi! – rozpacza Gałkiewicz. Problem w tym, że wszyscy staliśmy się Bladaczkami, którzy rozpaczają, widząc, że grunt usuwa się im spod nóg. Ale w tej nowej roli nie umiemy znaleźć żadnego sensownego rozwiązania. Kwestia listy lektur, ale przede wszystkim trybu pracy z tekstem, jest w obliczu badań o stanie czytelnictwa paląca. Ale na pewno nie przedyskutujemy jej poważnie, dokładając nowe lektury, czy marudząc na młodzież, która „czyta tylko swoje telefony”.
Jednego jestem pewna – wiele jeszcze możemy zrobić w kwestii zniechęcenia do literatury. I – jak rozumiem – to przedstawienie dopiero się zaczyna” – konkluduje Drath.
Jakub Majmurek, publicysta i krytyk filmowy, również na łamach „Gazety Wyborczej” zwraca uwagę na inny aspekt debaty o kanonie lektur: „Nie potrafię ocenić, czy podstawa jest czy nie jest przeładowana. Uderza mnie w niej coś innego: kultura traktowana jest tam wyłącznie jako słowo pisane. Humanistyczne wykształcenie ma się ograniczać do znajomości kolejnych tekstów z polskiego i światowego kanonu historii literatury. W przypadku przedmiotu „język polski” jest to nawet zrozumiałe, gorzej, że tak skupionego wyłącznie na literaturze polskiego ministerstwo nie zamierza równoważyć żadnym obowiązkowym przedmiotem, gdzie uczniowie mieliby szanse zapoznać się z innymi gałęziami kultury”.
Publicysta podkreśla, że: „W starym systemie uczniowie mieli przedmiot „wiedza o kulturze”, w nowym zastępuje go lekcja muzyki lub plastyki albo lub filozofii raz w tygodniu w pierwszej klasie. To stanowczo zbyt mało, by wyrobić nawyki i kompetencje potrzebne do pełnego uczestnictwa we współczesnej kulturze pozaliterackiej”.
czytaj także
System edukacji, według autora, niesłusznie ignoruje istotną gałąź kultury: „Tak jakby film nie był jednym z najważniejszych zjawisk kulturowych XX wieku, oddziałującym na politykę, style życia, inne obszary artystycznej produkcji. (…) Film potraktowany został po macoszemu jako ilustracja i pomoc naukowa przy lekturze tekstu, nie jako autonomiczna dziedzina wypowiedzi artystycznej, której odbiór wymaga osobnych narzędzi i kompetencji. Oczywiście nie chodzi o to, by każdego licealistę przepuścić przez kurs historii kina na poziomie studiów filmoznawczych. Ale szkoła powinna być miejscem, gdzie uczniowie mogą zdobyć umiejętność czytania filmów i innych tekstów audiowizualnych, do czego świetnie nadają się starsze i nowsze filmowe klasyki”.
Kompetencje pozwalające umiejętnie czytać przekazy filmowe i telewizyjne stają się kluczowe nie tylko dla ogólnego wykształcenia jednostki, ale także dla jakości sfery publiczne.
Według Majmurka problem nie ogranicza się jedynie do tego, że w programie nauczania brakuje dzieł filmowych – istotny jest też fakt, że w obecnej rzeczywistości większość przekazu opiera się na obrazie, na którego odczytywanie uczniowie nie są przygotowywani: „Odbiorca kultury zalewany jest dzisiaj falą zmanipulowanych ruchomych obrazów, propagandy i marketingu udających informację. Każde wydarzenie niemal natychmiast zmienia się w obraz, cała sfera publiczna zapośredniczona jest w telewizyjnym i internetowym strumieniu audiowizualnym. W tej sytuacji kompetencje pozwalające umiejętnie czytać przekazy filmowe i telewizyjne stają się kluczowe nie tylko dla ogólnego wykształcenia jednostki, ale także dla jakości sfery publicznej.
Dlatego obok klasyków kina warto oglądać z uczniami telewizyjne wiadomości z różnych stacji czy reklamy, analizując je jako gatunek audiowizualny posługujący się właściwymi mu środkami perswazyjnymi. W wypowiedziach osób przygotowujących reformę edukacji w ogóle nie słyszę zrozumienia dla wagi tych problemów. Także w umieszczonej na stronie MEN-u podstawie do WOS-u nie ma nic o nauce krytycznego odbioru telewizyjnych wiadomości.
Dzisiejsza kultura jest kulturą tyleż do czytania, co do patrzenia. Wbrew pogardliwym komunałom o „kulturze obrazkowej” patrzenie często jest trudniejsze, wymaga mniej oczywistych kompetencji niż lektura. Jak wszystko wskazuje, szkoła minister Zalewskiej nie dostarczy ich uczniom.
W dużych miastach instytucje sztuki, teatry czy centra filmowe robią dużo, by pomóc młodym ludziom nauczyć się patrzeć. Gorzej z uczniami z mniejszych ośrodków. Ich szkoła Zalewskiej zostawi zupełnie samotnych wobec nadmiaru obrazów współczesnej kultury. Niezależnie od tego, ile lektur literackiej klasyki dołożą im eksperci MEN-u, nie zrekompensuje to wizualnego analfabetyzmu. Bez nauki patrzenia żadnych „elit humanistycznych” nie będzie” – konkluduje Majmurek.
**
„Nowa lista nie zachwyca. To początek zniechęcania do literatury” Justyny Drath i „Szkoła musi uczyć patrzeć” Jakuba Majmurka ukazały się na łamach „Gazety Wyborczej”.