Czy Gombrowicz zostanie teraz patronem sfrustrowanej biurowej biedaklasy średniej, marnującej życie na nudnej, niesatysfakcjonującej pracy? Witold Mrozek o biografii pisarza autorstwa Klementyny Suchanow.
Zacznijmy od końca. „Pogrzeb był świecki, zjawili się Polacy, weterani z okolicy. Za każdym razem, gdy Rita przychodziła na grób, znajdowała na nim krzyże. Po tym, jak położono raz wielgachny krzyż, przestraszyła się, poradziła Józefa Gombrowicza i poprosiła o doczepienie do pomnika małego krzyżyka. Od tamtej pory ataki ustały”.
Wybaczcie spojler, ale w końcu i tak wszyscy wiemy, że na końcu bohater tej historii umiera. Powyższą opowieść o znaczeniu narodowego terytorium symbolami religijnymi – jakże współczesną, choć sprzed niemal pięciu dekad – Rita Gombrowicz przekazała w rozmowie Klementynie Suchanow, autorce wydanej właśnie przez Czarne i warszawskie Muzeum Literatury biografii Gombrowicz. Ja, geniusz. Naprawdę, chciałbym o tej pozycji napisać coś oryginalnego i przewrotnego. Muszę jednak powtórzyć za chórem recenzenckich zachwytów – tak, spod klawiatury Klementyny Suchanow wyszła rzecz wybitna i przełomowa. A w dodatku – pasjonująca lektura.
Pierwsze kartki liczącej 1176 stron dwutomowej cegły to świat na długo przed narodzinami małego Itka, jak nazywali go rodzice, czyli przed 4 sierpnia 1904 roku. Suchanow kreśli obraz rzeczywistości przełomu epok, z której wyłonił się Gombrowicz – splotu dumnej, choć nieco parafiańskiej litewskiej szlachetczyzny i z opóźnieniem przebijającej się na Wschód cywilizacji przemysłowej. Poznajemy matkę pisarza – ziemiankę-emancypantkę, piszącą za młodu płomienne artykuły o politycznych prawach kobiet. A także ojca, pierwszego dyrektora fabryki sądzonego po rewolucji 1905 roku razem z robotnikami – chociaż ponoć wcześniej jego pracownicy byli „najgorzej płatni w całym okręgu”. Oczywiście, los dziedzica – „rewolucjonisty” był inny niż siły roboczej – do celi Gombrowicz senior mógł ściągnąć nawet własne meble.
Całe to rodzinne tło będzie o tyle dodatkowo istotne, że Ja, geniusz wskazuje na licznie obecne w twórczości Gombrowicza przetworzone echa własnych doświadczeń pisarza.
Tak, opisując książkę Suchanow, trudno uciec od mniej lub bardziej udatnych prób streszczania opowiedzianej przez nią historii, od epatowania ciekawostkami. Powiedzmy jednak już na wstępie: nie tylko „co” jest tu istotne, ale i „jak” to jest napisane. Klementyna Suchanow faktograficzną precyzję i imponującą głębię archiwistycznych poszukiwań łączy z empatią, z umiejętnie wplatanym w rytm pisania uczuciem. Ale choć wczuwa się w Witolda – postać, którą zajmuje się od lat – to jej ton pozostaje daleki od afektacji, którą możemy niekiedy znaleźć tam, gdzie biograf za bardzo utożsami się ze swoim bohaterem. Pisanie Suchanow nie ma nic wspólnego z egzaltowanym fantazjowaniem przebranym za non-fiction. Historyczne wydarzenia od pracy emocjonalnej wyobraźni autorki zawsze odgradza demarkacyjna linia trybu przypuszczającego.
czytaj także
Ziemiański feminizm i ceny prostytutek
Gombrowicz. Ja, geniusz jest także przykładem biografistyki świadomej politycznie. Nie znaczy to od razu „zaangażowanej”, walczącej o Gombrowicza „naszego”, „lewicowego”. Ani też demaskującej Gombrowicza „konserwatywnego” – czyli sceptycznego wobec nowoczesnej Europy sarmatę-hreczkosieja, którego w autorze Transatlantyku chciałby dziś widzieć np. Antoni Libera. W polityczności pracy Suchanow chodzi o coś zupełnie innego – o świadomość politycznych stawek, o widzenie sieci zależności, przemocy i wyzysku, w które życie Gombrowicza było uwikłane, jak życie każdego człowieka.
Dlatego gdy Suchanow pisze np. o „feminizmie” Antoniny Gombrowicz, to nakreśla jego granice – katolicką obyczajowość, paternalistyczną „pracę nad ludem”, prawdopodobne osobiste traumy. Dlatego też opisuje system poboru do wojska w młodej II RP, referuje ceny usług prostytutek na ulicach przedwojennej Warszawy (był to zdecydowanie bardziej Bangkok Północy niż Paryż Wschodu) czy przytacza niepokojące żarty o gwałcie, na które koledzy od stolika z Ziemiańskiej pozwalali sobie wobec młodej polsko-żydowskiej poetki, Zuzanny Ginczanki.
Pisanie Suchanow nie ma nic wspólnego z egzaltowanym fantazjowaniem przebranym za non-fiction.
I znów – nie jest to „rewizja” życiorysu dokonywana w kluczu feministycznym, queerowym czy genderowym – również dlatego, że pełnej, wyczerpującej biografii do rewidowania dotąd po prostu nie było. Nie ma w tonie Gombrowicza w ogóle skandalizującej aury, która towarzyszyła parę lat temu promocji Kronosa – intymnego dziennika pisarza, na kartach którego obok codziennych rachunków i zapisywania stanu zdrowia dokonywał seksualnej buchalterii dziewcząt i (oznaczanych skrótowo i enigmatycznie) chłopców. Kronos to jedno ze źródeł książki Suchanow, w której sprawy orientacji seksualnej, klasy czy płci traktuje się po prostu jako element historii – owszem, istotny – ale istotny w sposób oczywisty i niepomijalny. Tak, jakbyśmy byli normalnym nowoczesnym, zachodnim narodem, a nie gromadką znękanych dzieci, straszonych widmem potwora Gendera.
Kwerenda Suchanow jest imponująca. Gdy pisze o wychowaniu małego Itka, sięga po popularne artykuły z przełomu XIX i XX odpowiadające na pytanie, czy całować dzieci, czy nie całować (nie całować, bo zarazki). Gdy opowiada o rejsie Gombrowicza do Argentyny w przeddzień wybuchu II wojny światowej – dociera do listy pasażerów, a zanim pisarz wsiądzie na statek kapitana Pacewicza – autorka pokazuje przykłady spraw, którymi mógł się zajmować po studiach prawniczych Gombrowicz-aplikant. Oczywiście nie byłoby biografii Suchanow – wcześniej autorki m.in. Argentyńskich przygód Gombrowicza – bez źródeł hiszpańskojęzycznych. Z równą precyzją przytacza się tu relacje współlokatora pisarza z Buenos Aires, rodzinne kroniki Gombrowiczów i opowieści z dzieciństwa mieszkańców Bodzechowa o zamieszkujących niegdyś tamtejszy dwór „dziedzicokach”.
Gombrowicz. Ja, geniusz to też opowieść o instytucjach przed- i powojennego rynku wydawniczego, o zabieganiu o recenzje i narcystycznym ich przeżywaniu. A także o samodzielnym opłacaniu przez Gombrowicza przedwojennych wydań własnych książek czy późniejszej walce o francuski przekład Ferdydurke – kluczowy przyczółek w mozolnym szturmie na pozycje światowej literatury. Wreszcie, o szukaniu miejsca w wyobraźni Polaków i Polek w pojałtańskich realiach – tu kluczowa będzie z kolei rola Jerzego Giedroycia i paryskiej „Kultury”. To ona, jeszcze przed odwilżowym comebackiem, stworzyła Gombrowiczowi przestrzeń do istnienia w polskiej debacie – między bogoojczyźnianą emigracją londyńską a panującą w Warszawie władzą ludową, dybiącą na zrobienie propagandowego użytku z ewentualnego powrotu pisarza.
Tomasik: „Kronos”, czyli skandal na miarę książki telefonicznej
czytaj także
Na prowincji? Nigdy w życiu
Na zachętę – próbka polityki autorskiej Gombrowicza z mojego teatralnego poletka. Suchanow udaje się zrekonstruować okoliczności pierwszych wystawień Gombrowiczowskich dramatów. I to zarówno tych sfinalizowanych, jak i niedoszłych. Przed wojną bowiem nad wzięciem na afisz jego pierwszej sztuki – Iwony, księżniczki Burgunda – zastanawiały się ważne czołowe postaci warszawskiego teatru: Ludwik Solski i założyciel warszawskiego Teatru Polskiego Arnold Szyfman. Nic z tego wtedy nie wyszło.
Dlaczego Gombrowicz tak długo czekał na sceniczne wystawienia? Jak się okazuje, istotne były nie tylko historyczne burze – wojna, emigracja i stalinizm – nie tylko teatralne preferencje czy uprzedzenia danego czasu i miejsca – np. anglosaska niechęć do „symbolizmu” w latach 50. czy zbyt zachowawczy profil prywatnego przecież przed wojną Teatru Polskiego. Swoje zrobiły też uprzedzenia i ambicje samego pisarza. Gdy po Październiku Gombrowicz jest w Polsce na fali, w korespondencji z Argentyny gorąco protestuje przeciwko wystawianiu Ślubu w Kielcach. Doprowadza nawet do przerwania prób rozpoczętych już przez Tadeusza Byrskiego. Powód? Potrzeba prestiżu. Gombrowicz pisze do Byrskiego: „Absolutnie wykluczone, aby Ślub miał debiutować na prowincji, prowincjonalnymi siłami, przed kielecko-radomską publicznością”. Wciąż czekający na swoją pierwszą prapremierę dramatopisarz – Iwona wystawiona zostanie ostatecznie przez Halinę Mikołajską w warszawskim Dramatycznym 29 listopada 1957 – sceptyczny jest także wobec pomysłu, by w Krakowie za jego kolejny dramat brał się Tadeusz Kantor. Gombrowicz nie życzy sobie bowiem być kojarzony z niszową awangardą – „(…) nie chciałbym, aby Ślub debiutował jako sztuka eksperymentalna, obok Witkacego”.
Na marginesie – ostatecznie koniunktura na Gombrowicza szybko ulegnie wstrzymaniu i „zawodowej” polskiej prapremiery Ślubu pisarz nie dożyje, zrobi ją w 1974 roku w warszawskim Dramatycznym Jerzy Jarocki. Wcześniej, w 1960, ten sam reżyser wystawia ten sam dramat w studenckim teatrze Politechniki Śląskiej w Gliwicach. Czyli i „eksperymentalnie”, i „na prowincji”. W 1963 roku Ślub wystawią w Paryżu.
czytaj także
Każdy mężczyzna jest pederastą
Ja, geniusz nie jest książką tylko o seksie, sławie i literaturze, choć tej, jak się zdaje, w życiu pisarza poddane było niemal wszystko. Suchanow kreśli też obraz Gombrowicza-przyjaciela, rekonstruując jego relacje z Brunonem Schulzem czy zamieszkałą w USA przedwojenną znajomą z Warszawy, Litką de Barcza – jedną z nielicznych kobiet, które mizoginiczny dość Gombrowicz traktował naprawdę poważnie i która wydatnie pomogła mu w mozolnym zabieganiu o wejście do międzynarodowej literackiej ekstraklasy. Biografia pokazuje nie tylko wyłaniające się z korespondencji „zawodowe” karty znajomości – ale też te, gdzie wykazuje się on skrywaną na co dzień troską, empatią czy niepewnością.
Wreszcie, Ja, geniusz to książka o codzienności – w której ważną rolę grają ceny kolacji w tanich lokalach Buenos Aires czy plany wpraszania się do znajomych, by zaoszczędzić na jedzeniu. W tym śledzeniu dnia powszedniego pomagają prawdziwe archiwistyczne precjoza. Suchanow dociera np. do zapisków kolegi z pracy Gombrowicza z czasów, gdy był on zmuszony przyjąć posadę w Banco Polaco w Buenos Aires. Urzędnik Kazimierz Ryttel dzień po dniu opisuje przebywanie z uciążliwym kolegą, którego szczerze nie znosi, odnotowuje lenistwo, irytujące go dziwactwa, pretensjonalne zagrywki, komiczne frustracje: „Dziś jest dzień, w którym W.G. gniewa się na nas kmiotków, że on wielki jest niewolnikiem, a taki prezes Nowiński, który przejdzie do historii literatury jako zbrodniarz wielkości, ma wszystko na skinienie”, „G. twierdzi, że jestem kompletnym ignorantem, bo przeczę jego twierdzeniu, że każdy mężczyzna jest pederastą”, „Prawie przez cały dzień W.G. siedzi u mnie i robi miny w lustrze”.
Czy Gombrowicz zostanie teraz patronem sfrustrowanej biurowej biedaklasy średniej, marnującej życie na nudnej, niesatysfakcjonującej pracy? Pewnie nie, ale z pewnością po lekturze książki Suchanow spojrzycie na niego inaczej.
*
Klementyna Suchanow, Gombrowicz. Ja, geniusz (tom 1 i 2), Czarne i Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza 2017.
Jutro na KrytykaPolityczna.pl wywiad Jakuba Szestowickiego z autorką.