Kraj

Jego dewizą było łacińskie „in veritate”, „w prawdzie”. Mówmy więc o Pieronku prawdę

Pisanie o Pieronku, że „jego mowa była wolna od nienawiści”, to przesada.

Od paru dni biją nas po oczach wspomnienia na temat zmarłego w czwartek biskupa Pieronka. Każdy, kto żyw, wstawia na fejsa zdjęcia biskupa, nie szczędząc hierarsze w komentarzach wielu komplementów. Czytając teksty wysokonakładowych gazet czy poczytnych portali dotyczące biskupa można odnieść wrażenie, że jesteśmy świadkami początku procesu beatyfikacyjnego: „Był jak Franciszek”, ikona „kościoła otwartego”, „zatroskany o sprawy społeczne” , „szukał ludzi, którzy są daleko od Kościoła”.

 

Bardzo przepraszam, ale szacunek do zmarłych wymaga, by mówić o nich prawdę. No bo czemu ma niby mają służyć te epitafia? Mają coś zakłamać? To ważne in concreto, tym bardziej, że na biskupie zawołanie Pieronek nieprzypadkowo chyba wybrał zwrot In veritate a więc „w prawdzie”.

Jaka instytucja, takie wobec niej oczekiwania

Śledząc od lat wypowiedzi polskich biskupów dostrzegam pewien fenomen. Otóż wydaje się, że w tym odklejonym od rzeczywistości środowisku niewiele potrzeba, by wybić się na idola? Przypominają mi się czasy schyłkowego peerelu. Oto ten czy inny sekretarz zyskiwał mnóstwo sympatii nic nie znaczącym przyzwoitym zachowaniem, gestem czy nawet dwuznacznością wypowiedzi, interpretowaną nad wyraz życzliwie. Może tak już jest, że oczekiwania opinii publicznej wobec wierchuszki środowisk autorytarnych, zbudowanych na ścisłym hierarchicznym podporządkowaniu nie są specjalnie wyśrubowane.

Weźmy takiego biskupa Rysia. Łódzki biskup z ludzką twarzą, uchodzi za liberała w panteonie episkopalnego betonu: pogra na gitarze, pośpiewa, zagai coś po ludzku na kazaniu i już stawiany jest na piedestale, jakby objawiła nam się jakaś jednostka wybitna. Kiedy pod koniec ostatnich wakacji zagaił, że zagładę żydów stworzyli wychowankowie chrześcijańskich Kościołów, jego akcje w liberalnych mediach obiły się przez chwilę o sufit. Atmosferę podgrzał przy tym domorosły teolog Rafał Ziemkiewicz twierdząc, że biskup „wygaduje głupoty”. Oczywiście zobaczył w tej wypowiedzi wielką herezję „michnikowskiego bicia się w pierś” (obsesje Ziemkiewicza związane z Michnikiem to temat na osobny tekst). Wracając do Rysia. Jakiejś wielkiej prawdy przecież nie odkrył. No ale wystarczyło, żeby stał się gwiazdą. Gwiazdą Kościoła otwartego.

Kościół otwarty, to mamy za Odrą. Niemieccy biskupi coraz odważniej mówią o potrzebie odejścia od polityki wykluczenia z przestrzeni kościoła par homoseksualnych. Tam rzeczywiście mówi się głośno, że Kościół powinien zmienić ocenę homoseksualizmu na pozytywną, akceptować homoseksualnych księży w seminariach. Ostatnio biskupi belgijscy stojąc twarzą w twarz z Franciszkiem zgłosili postulat, by zniósł obowiązkowy celibat.

Otwarty jak Pieronek

Warto może więc przypomnieć, że szukając ludzi, którzy są daleko od Kościoła, biskup Pieronek mówił, że „akty homoseksualne są amoralne i przeciwko naturze, dlatego wykluczają z królestwa niebieskiego”, a „homoseksualizm jest aberracją, odstępstwem od normy”. Według biskupa płacenie przez Kościół ofiarom księży pedofilów to faszystowska zasada”. O samym zjawisku pedofilii w Kościele mówił, że „była jest i będzie”. No i że „arcybiskup pedofil powinien być szanowany, jeśli wszystkich ludzi mamy szanować, a nie linczować”. Jakoś nie dziwi mnie, i tu się zgadzam, kiedy koledzy biskupi zmarłego mówią o nim, że „kochał Kościół”, dbał o jego interesy. Język rodem z korporacji dość dobrze się zadomowił w tej instytucji. Nie płacimy, nie widzimy, nie jesteśmy winni a inni są „odstępstwem” od normy.

Jako przedstawiciel Kościoła otwartego mówił Pieronek też o kobietach: „W świecie role są podzielone, nie każdy może rodzić, bo go natura do tego nie uzdolniła, nie każdy też może być księdzem”. Wypowiadał się też na temat konkretnych pań, o Izabelli Jarudze Nowackiej mówił, że „to jest feministyczny beton, który się nie zmieni nawet pod wpływem kwasu solnego”. Skąd w jego głowie ten kwas solny? Albo porównanie dzieci z in vitro do potwora Frankensteina?

Pisanie o Pieronku, że „jego mowa była wolna od nienawiści”, to jednak przesada. Tak napisał Adam Michnik. Podobnie jak twierdzenie, że „był jak Franciszek”. Jak trafnie wytknął zmarłemu ksiądz Tadeusz Isakowicz Zaleski mieszkał Pieronek w luksusowym apartamencie na Wawelu, utrzymywanym z kościelnych funduszy. „Wzywał do opieki nad migrantami, ale w działalność charytatywną się nie angażował”.

Może gdyby jako sekretarz Konferencji Episkopatu Polski spotkał się z ofiarami pedofilii kolegów po fachu, rozpoczął dyskusję na temat tego, by pokrzywdzonym wypłacać pokaźne odszkodowania, a księżom jak w każdym cywilizowanym kościele lokalnym wyznaczyć równe pensje, żeby nie bili się o parafię, byłyby jakieś widoki na to, że zapisze się w historii Kościoła jako reformator. Niestety to mrzonki. Ma rację profesor Obirek, który „brać biskupią” w Polskim Kościele nazywa doskonale zorganizowanym związkiem zawodowym, który krzywdy sobie nie da zrobić.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Artur Nowak
Artur Nowak
współautor książki „Żeby nie było zgorszenia”
Adwokat, wcześniej orzekał w sądzie. Specjalizuje się w sprawach karnych, wielokrotnie w swojej praktyce reprezentował pokrzywdzonych i sprawców w postępowaniach dotyczących czynów pedofilskich. Współautor książki „Żeby nie było zgorszenia”
Zamknij