Kultura

Grant: Z miłości do perwersji

„Zgadzam się na wszystko” - co to właściwie znaczy dla aktorek, statystów i widzów orgii organizowanej w byłym arsenale miejskim w San Francisco?

Kink.com, firma produkująca internetowe porno, zapłaciła w 2006 roku 14,5 mln dolarów za budynek arsenału w San Francisco. Dawno opuszczona nieruchomość, rzekomo przypominająca „zamek mauretański”, była niegdyś siedzibą Gwardii Narodowej stacjonującej w San Francisco w celu stłumienia strajku generalnego w 1934 roku. Arsenał stoi na rogu ulicy Mission i Czternastej, kilka przecznic od samotnego hydrantu, który ugasił rozległy pożar towarzyszący trzęsieniu ziemi z 1906 roku, sześć lat przed powstaniem budynku, a także kilka przecznic od ekokafejek i barów odgrodzonych aksamitnymi linami, dla wielu oznaczającymi zupełnie nowy rodzaj oblężenia. Ale to flagi Kink.com powiewają dziś ze szczytu ceglanych wieżyczek arsenału. Nawet Google Street View odsyła nas w tym miejscu do strony porno.

W odległości krótkiej przejażdżki rowerem lub kolejką powstawał Twitter, Facebook wychodził zza pokrytych bluszczem murów Ivy League, zaś w tym samym czasie Kink zamieniał arsenał w swoją własną platformę, wypełnioną fantazjami kryjówkę, urządzoną przyjemnością i dla przyjemności dyrektora generalnego, Petera Acwortha.

Rzadkie to osiągnięcie: studio porno chcące godnie i życzliwie reprezentować subkulturę seksualną, urządzające darmowe seksparty i (płatne) zwiedzanie, bez ironii – ale za to z obywatelską dumą – uznające się za prawdziwą instytucję San Francisco.

Gdy zadzwoniłam do Stefanosa, producenta pokazów na żywo rozgrywających się w gotyckim penthousie zamku, zwanym Najwyższym Piętrem, trwała przerwa obiadowa. Przeprosił za hałas w tle, tłumacząc, że pracownicy spieszą się na catering, który Kink zapewnia swojemu zespołowi cztery razy w tygodniu. Kink zatrudnia reżyserki, montażystów, informatyków i sekcję nowych talentów. W zespole są też asystenci i asystentki produkcji (czasem pełniący funkcję fotografów planu), których można zobaczyć przez kamerki internetowe na Najwyższym Piętrze, jak przemieszczają meble i rekwizyty, kiedy nie ma tam aktorów.

Podczas imprez na Najwyższym Piętrze obok załogi Kink na planie znajduje się też obsługa przyjęć, barmani oraz aktorzy zakontraktowani do odgrywania scen seksu i SM. Aktorzy, jak większość artystów przemysłu porno, są wolnymi strzelcami, którym płaci się za każdą produkcję, w przeciwieństwie do Stefanosa i pełnoetatowych pracowników Kink po drugiej stronie obiektywu, otrzymujących regularne wypłaty.

Ale Stefanos także występuje w filmach Kink.com. Oprócz pełnienia obowiązków rzeczywistego gospodarza imprezy gram postać, którą dla żartu nazywam krzyżówką Tony’ego Starka i Hugh Hefnera, kogoś, kto po prostu robi imprezy w domu pana Ackwortha – mówi producent.

To rozróżnienie nie musi być oczywiste dla widza. Trudno się zorientować, kim jest Stefanos – producentem filmu w firmie zajmującej się porno czy zatrudnionym na stałe aktorem, który raz po raz odgrywa fantazję o dominacji – gdy przedstawia sobie aktorów, poddaje ich inspekcji lub pieści ich na oczach gości i kamer.

Podobnie jak sami aktorzy Stefanos ma profil na stronie Najwyższego Piętra, gdzie widnieje kwestionariusz: płeć, budowa ciała, długość kutasa i lista wszystkich filmów, w których się pojawił. Fani komentują na profilu: „Znów robota światowej klasy, Maestro”, „Naprawdę wyjątkowe i bardzo kształcące. Dzięki dla wszystkich uczestników”. Gra toczy się i o jego skórę, ale przecież to on ustala zasady.

Portal jest produktem Kink, który nie tylko transmituje pokazy SM na żywo i pozwala przeglądać archiwum nagrań wideo – jest też obietnicą, że akty seksualne widziane na stronie i w murach zamku są autentyczne, a nawet spontaniczne, i ukazują prawdziwe podniecenie modeli i modelek. „Najważniejsze to uzyskać od występujących rzeczywisty akt” – mówi Stefanos. Wyjaśnia, że na Najwyższym Piętrze „ludzie czują się znacznie bardziej swobodnie i mogą się dzięki temu rozluźnić. Zdarza się, że sami goście zaczynają się bawić między sobą, jak na zwyczajnej imprezie BDSM”.

Kink może jednak z łatwością zamaskować wysiłek towarzyszący produkcji autentycznego aktu, szczególnie w kontekście przytłaczającej konstrukcji zamku. Każdy film z Najwyższego Piętra otwiera ujęcie arsenału, nastrojowo podświetlonego, z flagami łopoczącymi na szczytach baszt, i przejście przez zaciemnienie do planszy z logo Kink. Skóra, żelazo i cegła mogą sugerować erotyczne tortury, ale pokazy z Najwyższego Piętra po pewnym czasie wydają się swojsko przewidywalne, lunche i orgie następują po sobie według harmonogramu. Obsada zmienia się cyklicznie, lecz nietrudno dostrzec te same postacie na tych samych planach, „niewolnice” w czarnych pończochach z czerwonym szwem i czarnymi podwiązkami. Można by pomyśleć, że nie patrzymy na plan filmu porno, ale fragment niekończącego się podniecenia, rozwijającego się na naszych oczach.

Praca włożona w wyprodukowanie wiarygodnego aktu seksualnego to przede wszystkim praca aktorów i aktorek. Jak kilkakrotnie podkreślał Stefanos, granice tego, co zgadzają się zrobić na planie, są nietykalne. Aktorzy już na wstępie uzgadniają je z producentami, zaś jakiekolwiek próby zmienienia tej umowy ze strony producentów uznaje się za nieetyczne.

Ale granice, o których tu mowa, dotyczą wyłącznie tego, co dzieje się przed kamerami, czyli rodzajów seksu, jakie aktorki i aktorzy chcą lub nie chcą uprawiać, a nie samego stosunku pracy.

W 2010 roku Kink niespodziewanie zmienił strukturę wynagrodzeń za występy przed kamerką internetową ze stawek godzinowych na system zleceń. Gdy kilka modelek zwróciło się z tym problemem do właściciela Kink.com, jedną z nich zwolniono – najwyraźniej dlatego, że próbowała porozumieć się z innymi w celu odwołania krzywdzących cięć. Zwolniona Maxine Holloway i trzy inne modelki złożyły pozew przeciwko Kink, zakończony ugodą pozasądową.

„Jako modelki chcemy dobrze występować, chcemy przesuwać granice, chcemy wyglądać atrakcyjnie na filmie, żeby dostawać wynagrodzenie, napędzać karierę i być ponownie zatrudniane, jeśli wszystko dobrze pójdzie” – pisała na blogu Holloway. „Reżyser odpowiada za terminy, produkty, budżety, pracowników i zyski. Obie strony muszą do czegoś dążyć. Ale trzeba umieć przyznać, kto w tej sytuacji ma większe pole manewru”.

Zapytany, jak widzi swoją pracę, Stefanos odpowiedział mi: „Pytano mnie już: nie myślisz, że odbierasz ludziom zarobki, robiąc to, co robisz? Nie wydaje mi się, że odbieram komuś zarobki. Może niektórzy postrzegają to, co robię jako »zło«, ale ja rozumuję tak – i nie jest to może najmądrzejsze rozumowanie na świecie – że jeżeli rzeczywiście robię coś złego, to moje działania są najmniejszym złem ze wszystkich. Jestem po to, żeby informować o ryzykach, jakie wiążą się z tą pracą. Gdyby mnie tu nie było, może ktoś inny nie zdecydowałby się na mówienie o ryzyku”.

Ma rację przynajmniej w tym względzie, że nowy model biznesowy Kink przyjęto przed jego zatrudnieniem w firmie, więc to nie on decydował o obcięciu stawek za występy przed kamerką, gdy równocześnie powiększano Najwyższe Piętro. W każdym biznesie władza, kontrola i etyka to bardzo delikatne tematy, a co dopiero w biznesie produkcji obrazów stygmatyzowanego społecznie seksu. Z drugiej strony gdy na przykład Google deklaruje, że nie chce być „zły” – „zło” okazuje się kwestią intencji, a nie efektów.

***

Kink od dawna chwalił się, że nie jest po prostu studiem porno, ale raczej etycznym odbiciem perwersyjnego seksu z prawdziwego życia. Najwyższe Piętro reklamuje się jako „współtworzenie alternatywnego erotycznego stylu życia najwyższej jakości; wspólne przedsięwzięcie tworzone przez ogólnoświatową sieć aktywnych członków”. Produkcja Najwyższego Piętra to nie tylko zadanie opłacanych przez Kink aktorów, pracują nad nią także członkowie społeczności.

Pojęciem „społeczność” Stefanos obejmuje zarówno członków płacących składki, jak i statystów, którzy dołączają się do imprez nadawanych na żywo przez płatny live-stream i w zamian otrzymują „darmowe” członkostwo. Do występów zachęca, roztaczając perspektywę imprezy „all inclusive”: pełnych przepychu scenerii, drogich sprzętów do BDSM, zabawek erotycznych, baru, oraz oficjalnego przystąpienia do wspólnoty Kink. Ale statyści, w przeciwieństwie do aktorów, którzy też przecież występują przed kamerami, nie są uznawani za „obsadę”, ale za „gości”.

„Biorąc pod uwagę kulturę San Francisco, mogę założyć, że pewna liczba osób na naszych imprezach chodzi też na inne, gdzie płacą 25-50 dolarów tylko po to, żeby skorzystać z czyichś rekwizytów, zabawić się i porozmawiać” – mówi Stefanos. „Pewnie zapatrują się na to tak, że skoro i tak mają bawić się publicznie, i tak otwarcie kultywują upodobanie do perwersji, choćby w internecie, to tu po prostu przychodzą do jeszcze jednego seksklubu, tylko zamiast stawki 25-50 dolarów płacą swoim wizerunkiem”.

Niektórym członkom społeczności Kink.com występ na Najwyższym Piętrze może się zatem wydawać usługą, którą to Kink oferuje im. W rejonie zatoki San Francisco jest pewnie więcej publicznych seksklubów niż gdziekolwiek indziej na tej półkuli, ale luksusowe pomieszczenia Kink rzeczywiście cieszą się większym prestiżem niż loch BDSM w stylu zrób-to-sam, bez kamer i bez „sławy”. Czasem po imprezach Stefanos wysyła gościom pamiątkowe zdjęcia. Mogą wkleić je na swoje profile na stronach takich jak Fetlife, na anonimowo prowadzonych blogach albo wstawić rozmyte na Instagram.

„To bardzo radykalna forma filozofii »rób to, co kochasz«” – twierdzi Georgina Voss, badaczka i autorka zajmująca się projektowaniem, interpretacją i kontrolą nowych technologii, zwłaszcza w przemyśle kreatywnym i kulturalnym, w tym erotyce. Zadzwoniłam do niej przez Skype’a, żeby zapytać, czy porno zmierza w tę samą stronę, co inne przemysły kreatywne w sieci: zastępowania zawodowców amatorami. Przywołując filozofię „rób to, co kochasz”, Voss odwołała się do eseju Miyi Tokumitsu pod tym samym tytułem w magazynie „Jacobin”.

Łatwo nakazać aktorom porno, żeby „robili to, co kochają”, jeśli nawet czerpiący z tego zyski producenci nie uważają pracy przy występie seksualnym za pracę, tylko za dawanie wyrazu własnej seksualności.

Ta niechęć do uznania seksu przed kamerą za pracę, obok słabych warunków pracy znoszonych w zamian za „robienie tego, co się kocha”, jak mówi Voss, „to zogniskowane jak w soczewce podstawowe problemy przemysłów kulturalnych w ogóle. Bo co jest fajniejsze od seksu w pięknym miejscu, z kimś, kto ci się podoba?”.

***

Na stronie Najwyższego Piętra zamieszczono mapkę z oznaczonym położeniem każdej kamerki, więc wybieram jedną, żeby coś obejrzeć. Jadalnia 1, Kwatery Niewolników, Bawialnia, Salon – trochę to przypomina czaty z lat 90. W Salonie napalono w kominku, albo przynajmniej wyświetlają obraz ognia, trudno zorientować się z tej odległości. Cztery orientalne dywany ułożono bliżej brzegów kadru; przy jednej ze ścian sofa w kolorze czerwonego wina. W samym środku kadru wiele mówiąca ławka do chłosty obita czarną skórą. Wyobrażam sobie patrzenie przez kamery przed sesją czy imprezą, chodzenie po pustych pokojach, wybór najlepszych kątów ustawienia.

F. i C., para ze Wschodniego Wybrzeża, odwiedzili jedną z imprez na Najwyższym Piętrze. Chcą zachować anonimowość, żeby chronić prywatność, bo jak wyjaśnia C., ich nazwiska mówią wyszukiwarkom więcej niż ich twarze. Zapytałam, czy wewnątrz na pierwszy rzut oka widać położenie kamer i mikrofonów. „Nie, nie, zupełnie nie” – odpowiada C. „To oczywiste, że są gdzieś w ścianach, ale w ogóle nie mieliśmy poczucia, że jesteśmy obserwowani” – dodaje F. „A przecież nadawano mnie na żywo. Trochę podniecało mnie to, że ludzie się do nas masturbują.”

„To szaleństwo, bo z jednej strony powiedziano nam o kamerach i pomyśleliśmy: no… to trochę dziwne…” – opowiada C. „Ale z drugiej strony – całkiem fajne. Robi się ciekawiej, gdy nie wiesz, gdzie są te kamery, trochę o nich zapominasz. Ale…”

„Ja o nich zapomniałem” – mówi F.

„Ja nie do końca” – mówi C. „Bo to, że nie mogłam ich widzieć, sprawiło, że jeszcze bardziej czułam się tak, jakbym w każdej chwili mogła być obserwowana”.

„Ja bardzie zwracałem uwagę na innych ludzi w pomieszczeniu” – mówi F. „I pewnie myślałem: wielka rzecz, jakiś gość w Rotterdamie teraz sobie do nas trzepie, ale znacznie bardziej mnie interesuje ten drugi, w kącie, który na nas patrzy”.

„Dostarczaliśmy ludziom niezłej rozrywki” – mówi C. Forma tej produkcji – dodaje – czyli niewiedza, czy jest się obserwowanym, sprawia że samemu nie widzi się swojej pracy.

Działalność Kink jest też niewidoczna dla postronnych osób, które przechodzą lub przejeżdżają obok zamku na Mission. Nie ma sposobu, żeby sąsiedzi zorientowali się, co dzieje się w środku, ale jeśli ich to rzeczywiście ciekawi, zawsze mogą obejrzeć obraz z kamerek. Tak Kink broniło się przed protestami lokalnych aktywistów: ich interes jest dyskretny, a przejęcie arsenału wiąże się z jego utrzymaniem, wreszcie ktoś zadba o rozrzucone śmieci i wybite okna. Kink posłużył się typowym rozumowaniem planistów i policji („wyrzucać seksbiznesy”) i odwrócił je. Sam miał zostać dobrym gliną, utrzymującym ulice w czystości i zamykającym seks w czterech ścianach.

W San Francisco, jak w innych miastach, seks – a szczególnie zachowania uznane za dewiacje – jest z zasady wypierany przez gentryfikację. Droga od drzwi Kink w stronę zatoki prowadzi przez dzielnicę SoMa, niegdyś siedzibę fetyszystycznej subkultury leather, pełną sklepów, barów i łaźni. Antropolożka Gayle Rubin dokumentowała tę społeczność, „jedną z najgęściej i najrozleglej zaludnionych dzielnic leather na świecie”, społeczność rozbitą falami gentryfikacji i zniszczoną w latach plagi AIDS.

„Kiedy zamknięto bary leather i sekskluby w połowie lat 80. – zauważa Rubin – nie pojawiły się nowe na ich miejsce. Większość zastąpiono restauracjami, barami, klubami i music hallami przeznaczonymi głównie dla klienteli heteroseksualnej”. Wspólnotę leather przesunięto do sfery prywatnej, a seksualna scena klubowa przeniosła się „pod ziemię, z dala od spojrzeń i nagłówków”.

Kiedy mieszkałam w San Francisco, do SoMa chodziłam z dwóch powodów. W cichych latach poprzedzających drugi boom internetu szkoliłam się u doświadczonej dominy, i wszystko, czego bym potrzebowała i czego mogłabym się nauczyć, już tam było. Ale w chaotycznym czasie tuż przed masowym rozprzestrzenieniem mediów społecznościowych do SoMa przyciągały mnie imprezy start-upów – wciąż pracowałam, ale tym razem zbierałam tematy artykułów jako dziennikarka strony poświęconej nowym technologiom. Jedną z ostatnich imprez, w jakich brałam udział, była promocja nieaktywnego dziś produktu Yahoo, odbywająca się w dawnej łaźni. Stadka wychudzonych młodziutkich inżynierów w bluzach i z drinkami w dłoniach gromadziły się tam, gdzie niegdyś krążyli podnieceni mężczyźni.

Może powierzchownie Kink potrafi połączyć najbardziej znane towary eksportowe San Francisco, ale dopiero jeśli dostosuje seks do powszechnych norm – na Kink.com uległe kobiety znacznie przewyższają liczbą kogokolwiek przypominającego leathermenów z SoMa – i sprzątnie go z ulicy.

Królewskie atrybuty Najwyższego Piętra i jego ekskluzywna lista zaproszeń czynią komercyjny seks czymś bardziej eleganckim i w pewnym zakresie bardziej akceptowalnym. Stefanos szacuje, że 90 procent gości na imprezowych sesjach nie ma żadnych ambicji, żeby pracować w pornografii. Na podstawie słów zasłyszanych od gości, podsumowuje najpowszechniejszą opinię: „Gdyby mieli mi za to płacić, musiałbym za dużo myśleć”.

Przyzwyczajenie do zamieniania naszych żyć „offline” na treści internetowe jest tak powszechne, że goście na Najwyższym Piętrze nie mają powodu czuć, że pracują. Zachowują się bardziej jak użytkownicy portalu społecznościowego, doskonalący i performujący idealną wersję swojego seksualnego „ja”.

Czas wielkiej innowacji i zamętu w internetowej pornografii, treści tworzone przez użytkowników i przypływ aktualności oraz ich wpływ na kształt platform i marek, to nic innego jak pewien aspekt zjawiska Facebooka.

***

Stefanos informuje mnie, że przed każdą imprezą każdy gość otrzymuje maila z przepisami i wymogami na dane wydarzenie: „Bardzo proste rzeczy, jak na przykład: «musisz mieć 21 lat», «musisz mieć ważny dowód tożsamości», «wymagamy określonego ubioru». Ale też inne zasady: «jeśli chcesz dołączyć, oto lista dozwolonych i niedozwolonych czynności». Wyjaśniam też kwestię obopólnej zgody, a także konkrety: którymi płynami można się wymieniać, którymi zabawkami można się bawić. Tłumaczę, że będziemy to nagrywać i użyjemy twojego wizerunku, więc nie musisz dołączać, ale jeśli chcesz, to nie będziemy cię zatrzymywać”.

W niektórych przypadkach goście zjawiają się na Najwyższym Piętrze z własnym gośćmi (np. C. i F.), którzy wcześniej nie zapoznali się z zasadami. Stefanos mówi, że i tak zanim ktokolwiek wejdzie na plan, musi odbyć rozmowę z członkiem personelu i podpisać oświadczenie, w którym przyznaje Kink prawa do swojego wizerunku, oraz wypełnić formularze znane jako dokumenty 2257, od przepisu prawnego zobowiązującego producentów do zbierania pełnych imion i nazwisk aktorów, ich adresów domowych, wszystkich użytych pseudonimów i kopii dokumentu ze zdjęciem, i późniejszego udostępnienia tych danych na prośbę władz. „Wyjaśniamy, że zebrane dane przechowujemy co najmniej siedem lat” – mówi Stefanos.

„Może coś było w tych papierach, jakieś klauzule że musimy stosować zabezpieczenia” – przypomina sobie C. – „Ale chyba tego nie czytałam”.

„Tylko się podpisałem” – mówi F. – jak pod regulaminem iTunes”.

„Właśnie! Gdzie się wciska «dalej»”?

Dla aktora porno dokumenty to integralna część zawodu. Dla kogoś, kto pierwszy raz przychodzi na imprezę Najwyższego Piętra, to najprawdopodobniej pierwsze spotkanie z tym systemem. Proces może gościom przypominać podobne sytuacje przed seksparty, kiedy podpisują zgodę na bycie fotografowanym albo sami zobowiązują się do nierobienia zdjęć, więc niektórym wydaje się znajomy.

Inne imprezy mają jednak cechy wspólnotowe – odbywają się w wynajętych pomieszczeniach i są organizowane przez chętnych. Poza perwersją jako taką, mało przypominają one Kink. „Znajdujesz się w kontrolowanej przestrzeni – mówi Georgina Voss – która na ironię przedstawia się jako wyzwolona. Ale to nie seksparty, gdzie wchodzisz i musisz obiecać «nikomu nie zrobię zdjęcia», bo to chamskie zachowanie. Na seksparty jesteś w przestrzeni prywatnej, gdzie uczestnicy zawierają ze sobą umowę społeczną. Umowa w Kink.com to jak najbardziej umowa korporacyjna”.

Rozmycie i ukrywanie tej umowy mieści się w modelu biznesowym Najwyższego Piętra, który traktuje aktorów jak uczestników seksualnego filmu dokumentalnego. Występujący może odgrywają seks SM, który uprawiają także w domu, ale na planie wykonują taką pracę, jaka kiedyś domagała się wynagrodzenia.

W pewnym sensie publiczność też nie chce zdawać sobie z tego sprawy, albo przynajmniej chce udawać, że to, co ogląda, nie jest pracą. „Członkowie portalu mówią mi – relacjonuje Stefanos – że oglądanie na stronie mnie i innych prawdziwych osób – nie płatnych modelek, nie gwiazd porno – przynosi im otuchę. Już mi za to dziękowano”. Stefanos jest oczywiście zarówno opłacanym aktorem, jak i prawdziwą osobą. Tak samo, jak wszyscy inni aktorzy i aktorki porno.

Jednak dzięki „gościom” Kink może zaoferować tych idealizowanych prawdziwych ludzi, którym płaci jedynie dostępem do imprez. Jeśli ci nie płacą, wyjaśnia poglądy widzów Stefanos, to znaczy, że robisz to, co kochasz. To zarówno prawda Najwyższego Piętra, jak i Facebooka. Pospiesznie przeglądamy umowy użytkownika, nie do końca wiedząc, kiedy spojrzą na nas kamery.

**
Melisa Gira Grant jest autorką Playing the Whore: The Work of Sex Work.

Artykuł ukazał się pod tytułem For the Love of Kink w wiosennym wydaniu magazynu „Dissent” i na stronie dissentmagazine.org. Przeł. Aleksandra Paszkowska i Jakub Dymek

Czytaj także:

Dawid Krawczyk, Wszyscy nienawidzą szmat

Tomasz Stawiszyński, Czy można wynająć ludzkie ciało?

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij