Na powołanie Społecznej Rady Kultury w Warszawie czekaliśmy od lat. Właśnie ogłoszono jej skład. Czy możemy już otwierać szampana? Komentarz Romana Pawłowskiego
Na powołanie Społecznej Rady Kultury w Warszawie czekaliśmy od lat. Palącą potrzebę takiego ciała, opiniującego politykę kulturalną Ratusza pokazała ostatnio sprawa Teatru Dramatycznego, w którym zarząd miasta dokonał zmian personalnych i organizacyjnych bez oglądania się na protesty środowiska teatralnego. Dlaczego więc, kiedy skład Rady został w końcu ogłoszony, ludzie na ulicach nie padają sobie ze łzami w ramiona, nie puszczają ogni sztucznych ani nie otwierają szampana?
Może dlatego, że skład tego szacownego gremium jest dość przeciętny jak na bogactwo i różnorodność życia kulturalnego Warszawy. Spośród szesnastu osób wybranych na trzyletnią kadencję dwie to dyrektorzy placówek kultury podległych miastu (Muzeum Sztuki Nowoczesnej, Teatr Studio), jedna reprezentuje instytucję marszałkowską (Muzeum Literatury), dwoje prowadzi w Warszawie festiwale (Warszawski Festiwal Filmowy i Skrzyżowanie Kultur) – czyli także zależy od finansowania miejskiego. Oprócz tego w Radzie zasiądzie prezes korporacji, która sponsoruje nagrody teatralne – Feliksy Warszawskie, a także grafik, muzyk, recenzent teatralny, archeolog oraz specjalistka od ochrony zabytków.
Najliczniejszą grupę stanowią przedstawiciele NGO-sów w liczbie pięciu i z tego należy się cieszyć, w końcu to z inicjatywy tego środowiska uchwalono w marcu tego roku Program Rozwoju Kultury, który przewidywał powołanie Społecznej Rady. Kultura niezależna to dzisiaj najbardziej twórcza i progresywna część kultury miejskiej, dobrze, że jej głos będzie słyszalny.
Czytaj rozmowę z Agatą Diduszko-Zyglewską na temat warszawskiego Programu Rozwoju Kultury.
Problem w tym, że tak skomponowana Rada nie będzie zdolna przeciwstawić się władzy, jeśli ta będzie forsowała błędną politykę, jest na to zbyt podzielona. Na „wyznaczanie kierunków i priorytetów” w polityce kulturalnej też trudno liczyć, za mało tu osób myślących kategoriami całej kultury, a nie tylko poszczególnych dziedzin. Z ludzi obdarzonych charyzmą, którzy ogarniają całość miejskiej kultury i potrafią podjąć dialog z urzędnikami, jest tu tylko Bogna Świątkowska z Fundacji Bęc Zmiana. Brakuje twórców wielkiego formatu, niekwestionowanych autorytetów, wybitnych intelektualistów, z których opinią władza musiałaby się liczyć. Reżyserka Agnieszka Glińska, plakacista Andrzej Pągowski, muzyk Mamadou Diouf czy poeta Jarosław Klejnocki są osobowościami w swoich dziedzinach, ale nie mają charyzmy i rozeznania w innych środowiskach.
Rada w tym kształcie to zbiór przedstawicieli poszczególnych branż: filmowej, muzycznej, teatralnej, plastycznej, muzealnej, którzy raczej będą walczyć o swoje, niż wypracowywać wspólne cele i wspólnie recenzować poczynania władzy. Tak zresztą zdaje się rozumieć rolę Rady prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz. Powołując nowe ciało konsultacyjne, rzuciła jedną z tych swoich złotych myśli, z których później nabija się cały Internet: – „Jedni myślą tylko o teatrze, inni tylko o muzyce, inni o plastyce. Każda z tych dziedzin jest ważna i myślę, że to będzie bardzo dobra forma dyskusji”.
Czyli dyskutujcie, a my, władza, wsłuchamy się w wasz głos.
Przeciętny skład Rady może być wynikiem nieufności środowisk kultury do Ratusza. Wielu potencjalnych kandydatów mogły zniechęcić aroganckie wypowiedzi wiceprezydenta Włodzimierza Paszyńskiego, który wiosną przy okazji protestu teatralnego mówił o „tak zwanych ludziach teatru” („ja mogę wymienić nazwiska, ale przez litość tego nie czynię”), a także porównał Teatr Dramatyczny pod kierunkiem Pawła Miśkiewicza do wiadra z fekaliami. Nie zmienia to faktu, że ławka jest dramatycznie krótka, i to zarówno po stronie władzy, jak i środowisk kultury.
Dlatego sceptycznie oceniam szanse, że Rada dokona cudów i zreformuje anachronicznie zarządzane miejskie instytucje, zlikwiduje zjawisko komercji za publiczne pieniądze, przyśpieszy budowę ważnych instytucji, takich jak MSN czy Nowy Teatr, czy zapobiegnie wydawaniu budżetu kultury na wątpliwe działania promocyjne. Z drugiej strony lepiej taka rada niż żadna. Nawet w tym kształcie daje szansę na większą transparentność procesu decyzyjnego, który był dotąd ukryty w zaciszu gabinetów. To już bardzo dużo.
Najważniejszym pytaniem jest dzisiaj, kto zostanie pełnomocnikiem prezydenta do spraw reformy kultury. Jeżeli będzie to kolejny wierny i mierny urzędnik, jak Ewa Czeszejko-Sochacka, była pełnomocniczka do spraw Europejskiej Stolicy Kultury, to cały program reform możemy włożyć między bajki. Nominacja dla kogoś z charyzmą, energią i wizją byłaby sygnałem, że stołecznej Platformie Obywatelskiej jednak zależy na kulturze.