Antysemityzm „Przedwiośnia” stał się niewybaczalny. Zapewne już niedługo tak samo niewybaczalna stanie się jego mizoginia. Czy w zamian przestanie razić wykorzystany w powieści język sprawiedliwości społecznej?
Ważne książki poznajemy między innymi po tym, że inicjują łańcuch reinterpretacji. Fantomowe ciało króla Jana Sowy sprawia, że ponownej lektury domaga się znaczna część polskiej literatury. Ta przedrozbiorowa funkcjonuje w książce Sowy jako ideologiczna zasłona dezintegracji i degrengolady I Rzeczpospolitej. Jednak jeszcze ciekawsza byłaby reinterpretacja literatury późniejszej, ze współczesną włącznie. Ja przeczytałam z Sową Przedwiośnie.
Spojrzenie Baryki
Cezary Baryka został wymyślony po to, żeby spoglądał z ukosa. Urodzony w Rosji, nie tylko nie doświadczył życia pod zaborami, ale w ogóle ma mgliste, niemal żadne, pojęcie o Polsce. Nie dzieli więc z rodakami kolonialnej traumy i postkolonialnego kompleksu. Nie zna podstawowego kodu. Ojciec Cezarego piął się po carskiej drabinie stanowisk, aż został wyższym urzędnikiem, dorobił się niejakiej pozycji i majątku. Siedział wygodnie w imperialnym układzie stosunków „jak mucha na uprzęży ściskającej łeb i boki dzikiego, obcego rumaka”. Pielęgnował jednak rodzinną legendę założycielską. Jego dziad stracił majątek, poparłszy powstanie listopadowe. Legenda wyolbrzymiła zaprzepaszczone szlacheckie dobra i powstańcze dokonania przodka. Cezary mógł się więc nauczyć, że nostalgia tworzy swój przedmiot – państwo, dom, czyn, którego nie było.
Jako sympatyk bolszewizmu z satysfakcją obserwował rozpad imperium, z którego uciekali jego współtwórcy i beneficjenci: „Gotowi byli podbijać, przywłaszczać sobie, pochłonąć świat cały, a teraz świat ich pochłonie”. Widział też bezwzględność nowej władzy (jego matka zmarła, skazana na ciężkie roboty) i ludobójstwo (rzeź Ormian).
Tak wyposażony, w drodze do Polski otrzymał jeszcze od zmienionego wojennymi przeżyciami ojca opowieść o szklanych domach, która jest niczym innym jak postperyferyjnym projektem nowoczesności niezależnej od zachodniego centrum i wobec niego alternatywnej. Projektem przedstawionym jako już zrealizowany w niepodległej Polsce (i to przez genialnego kuzyna, też Barykę!). Utopia ojca, jaskrawe zmyślenie, to zastawiona na syna pułapka – czeka podpisana jego nazwiskiem, zadana jak zobowiązanie, wymierzona w emocje i wyobraźnię. Prastary nadbałtycki piasek i futurystyczna technologia dają w niej czystą, tanią, szybką i piękną nową cywilizację dla wszystkich. Twórcy sztuki użytkowej, pełni inwencji koloryści, dbają, by szklane domy nie były totalitarnie ujednolicone. Są higieniczne i przezroczyste, ale niegroźne. Powstają jako efekt pracy kooperatywy, nie w wyniku ingerencji reżimu. Jeśli są służącym kontroli panoptykonem, to dobrowolnym i przyjaznym.
Żeromski zlokalizował kolebkę autonomicznej nowoczesności na Pomorzu, bo, podobnie jak Sowa, miał wizję innego rozwoju dziejów Polski, w którym ekspansję lądową na wschód zastąpiłoby/uzupełniło zagospodarowanie Bałtyku. We wcześniejszym Wietrze od morza rozwinął polski dyskurs kolonialny dla tych terenów, oczywiście udając, że w odróżnieniu od niemieckiego dyskursu kolonialnego tworzy narrację niepodległościową. Uczynił powstający właśnie gdyński port nowoczesnym zwieńczeniem wielowiekowej walki i troski o wolne Pomorze. Zaczął od czasów prehistorycznych, nie mógł pominąć pogromców Krzyżaków, ale wyeksponował dwóch znaczących „polskich” bohaterów wczesnej nowoczesności. Półlegendarnego żeglarza Jana z Kolna pokazał jako natchnionego i niedbającego o zysk kolonizatora, który na statku z polskiego drewna chce odkryć Amerykę, a Mikołaja Kopernika nie tylko jako autora rewolucyjnej idei naukowej, ale również półboskiego wynalazcę nieśmiertelności (czyli uniwersalnego obserwatora wszechświata). Następujący po nich Fryderyk II, inicjator rozbioru Polski w imię jej zacofania, sam się kompromituje.
„Odwaga Lenina” i uwodzenie w kojcu
Cezary Baryka trafia do nieznanej ojczyzny tuż po powstaniu nowego państwa. Na przedwiośniu wszystko wydaje się jeszcze możliwe. Stąd powieściowe napięcie, rozpisane na dwie postaci. Gajowiec jest patriotą i podszytym romantyzmem państwowcem, a Lulek antynarodowym i antypaństwowym komunistą. To, co Polska będzie miała do zaoferowania Baryce, zadecyduje o jego wyborze ideowym i o jej ocenie moralnej, a może nawet o jej istnieniu jako państwa. Ukośne spojrzenie bywa bowiem jasnowidzące, dzięki czemu bohater Żeromskiego wygłasza największą herezję przeciwko fetyszowi niepodległości – że postkolonialna władza, wbrew oficjalnej retoryce, a pod wpływem Realnego, czeka na nową niewolę.
Baryka już na pierwszy rzut oka rozpoznaje peryferyjny status Polski, bo granicę przekracza na wysokości nędznego polsko-żydowskiego miasteczka pełnego tonących w błocie spleśniałych ruder. Kontrast między ojcowską utopią a Realnym nie zniechęca go – od nowego państwa, nie interesując się zbytnio powszechnie głoszoną winą zaborców, domaga się podmiotowego sprawstwa, czyli podwójnej dekolonizacji – uniezależnienia od zaborczych imperiów i od zachodniego centrum: „Musicie iść w ogonie «Europy». Nigdzie tego nie było, więc jakżeby mogło być u nas? Macież wy odwagę Lenina, żeby wszcząć dzieło nieznane, zburzyć stare i wszcząć nowe?”. Żąda wielkiej reformy, lepszej od bolszewickich i niemieckich, skoku w przyszłość.
Na wojnie polsko-bolszewickiej, na którą poszedł (choć był zwolennikiem rewolucji), bo nie wypadało nie iść, „przeżył ogrom wzruszeń i uniesień”, a zatem niejako wtórnie zaangażował libido w polską sprawę. Zaraz potem trafił do reliktowej Nawłoci, czy też, jak z przekąsem pisze Żeromski, „państwa nawłockiego” – ciągle jeszcze przynajmniej pozornie autarkicznego dworu, gdzie w izolacji od problemów kraju zaznał uroków wiejskiego stylu życia. Z podobnych posiadłości składała się ongiś nieistniejąca Rzeczpospolita. Nawłoć ma wiele wspólnego z domem Koseckich z Samego wśród ludzi Stanisława Brzozowskiego. To brzuch, kojec do tuczenia ludzi, ostoja zdziecinnienia. Tu się tylko je i oddaje prostym rozrywkom. Gościa wita czule, karmi i bawi. Baryka daje się uwieść, wrasta, staje się „nieomal dzieckiem”.
Ważną rolę w tym procesie odgrywają kobiety. Z początku bohater chce sobie znaleźć posadę, by nie zgnuśnieć i poznać życie prostych ludzi. Kobieta, rezydentka, jest dla niego figurą negatywną, wcieleniem obezwładniającego wpływu miejsca: „Nie może przecie być rezydentem, «panną respektową», trzymać się pańskiej klamki, baraszkując i próżnując”. Rezydentki pojawią się później w sytuacji zupełnie nieodpowiedniej – na balu, gdzie mogą być tylko abiektami. Niski status nie chroni ich przed bezlitosnym opisem. Chodzi o stare ciotki, którym Cezary wydziela taniec jak jałmużnę. „Obiedwie miały na swych szkieletach, zwiotczałych mięśniach i obwisłych skupieniach tłuszczu modne suknie. Ich zwiędłe szyjska i ohydne piersi były nakryte już niemodnymi w tych czasach biustami tudzież quasi-szyjami z pewnej sztucznej masy, naśladującej wydatność, młodość i gładkość cielesną. Za pomocą aksamitek przykrywających miejsca spojenia sztucznych szyj z prawdziwymi i za pomocą mnóstwa istnej profuzji pudru zasypującego fabrykaty piersi, w sztucznym świetle wieczorowym ciotczyska liczyły jeszcze na omamienie ludzkości. […] marzyły […] o minionej na zawsze możności kojarzenia się cielesnego”.
Oprócz wstrętnych i śmiesznych pudernic w Nawłoci są jeszcze kobiety, które kojarzą się lub niedługo będą się kojarzyć cieleśnie, jedyne dopuszczalne. I to one uratują Cezarego od zostania „panną respektową”, impotentem, ucieleśnieniem ziemiańskiego idiotyzmu, ale też na długo odciągną od spraw państwowych, łapiąc go w sieć pożądania. Karolina, dziarska kresowa szlachcianka, potencjalna żona, zostanie otruta przez zdesperowaną Wandę, mdłą dziewczynę niskiego stanu, która nie wchodzi w erotyczno-małżeńską grę, więc może ją tylko drastycznie przerwać. Najważniejsza jest jednak Laura, dojrzała kochanka, która wiąże bez reszty energię libidalną Cezarego, zarówno swoim oddaniem, jak i niedostępnością.
Policjant ostoją Polski
Kiedy pożądanie młodzieńca ulegnie zawieszeniu, na arenę wystąpią dwaj antagoniści (urzędnik ministerialny i antypaństwowiec), którzy będą próbowali je przechwycić. Gajowiec ma niewielkie szanse. W Baryce nie wzbudza entuzjazmu ani jego mesjanistyczna wiara w cuda, ani zimna, ścisła, nieefektowna praca. Lulek jest bardziej świadomy zasad ekonomii libidalnej i zręczniejszy. Agituje, łącząc sprawę rewolucji ze sprawą nawłocką, jedną ręką podsyca, a drugą zagarnia namiętność i rozgoryczenie Cezarego („Nie dał mu wracać w wydeptaną, wygoloną kolej uczuć i popędzał go na nowe drogi”). Lulek jest tym bardziej wiarygodny, im mniej sprawne i sprawiedliwe okazuje się nowe państwo.
„Policjant uzbrojony w narzędzie tortur – to jedyna ostoja Polski!” – wykrzykuje Baryka, doszedłszy do wniosku, że postkolonialna władza chce dorównać zaborcom pod względem przemocy. Żadnych innych nowoczesnych cech rząd po nich nie podchwytuje. Nie stać go na wielką ideową zmianę. Wolność dystrybuuje według klucza klasowo-narodowego. Część obywateli niewoli ekonomicznie, represjonuje działaczy robotniczych i mniejszości narodowe. Baryka patrzy na posterunkowego patrolującego ulice i widzi niewzruszonego nadzorcę, który mechanicznym ruchem ręki reguluje kontrastowe życie społeczne. Pilnuje biegu wygodnych aut, w których ulicami mkną bogacze, oraz dyscyplinuje mozolących się na chodniku biedaków. Broni własności. Gdyby nie on, obywatele Polski skoczyliby sobie do gardeł.
Mówiąc o konieczność reformy rolnej uwłaszczającej chłopów, Cezary przywołuje monarchę, którego wiąże się z początkiem absolutyzmu we Francji: „Nie stać was na złamanie magnaterii, która już raz pchnęła Polskę w niewolę. Nie ma w was duszy Ludwika XI, żeby złamać szlachecką przemoc i przemienić ten kraj w gminę ludzi pracowitych”. Najwyraźniej wierzy, że można szybko przejść etapy rozwoju polityczno-gospodarczego Europy, które w odpowiednim czasie nie stały się udziałem Polski (jak absolutyzm), i jednocześnie dokonać wielkiej zmiany niezależnej od rozwiązań europejskich.
W tym momencie Baryka, dotąd nieczuły na ideologię zakrywającą Brak, ma już nie wiadomo skąd wziętą fantazję o Rzeczpospolitej jagiellońskiej jako mocarnej Matce ogrzewającej na swym sercu „ludy obce ubogie”. Żeromski potrzebował pozytywnego rodzimego mitu, stąd niekonsekwencja w argumentacji bohatera. Jagiellońska mrzonka sąsiaduje w niej z przenikliwą diagnozą – na wzniosły cytat z Krasińskiego Baryka reaguje ostrą uwagą, że autor „zagryzał na śmierć swych pańszczyźnianych niewolników”. Warto zauważyć, że słowo „niewolnictwo”, które tak mocno brzmi u Sowy, wcale nie jest tak niezwykłym określeniem statusu polskich chłopów, jak nam, zanurzonym we współczesnym dyskursie, się wydaje.
W każdym razie w Przedwiośniu chłopi wciąż nie należą do wspólnoty narodowej, a może nawet ludzkiej, choć wielu udało się włączyć do habitusu narodowego na tyle, by wbrew własnym interesom materialnym wzięli udział w walce o niepodległość. Byli i pozostali nędzarzami. Zaczął się za to kulturowy mimetyzm – Jędrek, nawłocki stajenny, pilnie naśladuje swego pana, jego głos, wyraz twarzy i poglądy, nadużywając przy tym górnolotnych wyrażeń, których nauczył się na wojnie.
Najbardziej skandaliczną niekonsekwencją Przedwiośnia, przenikliwej powieści społecznej, jest sposób przedstawiania Żydów. Pisały już o tym Bożena Umińska i Maria Janion. Żydowska nędza nie została przez Żeromskiego zanalizowana, a przedstawiona jako fenomen zagadkowy i odrażający. Żydzi roją się i wiodą pasożytniczy żywot jak robactwo, są karykaturami ludzkich postaci. Zarazem najmizerniejsi i wszechpotężni w razie rewolucji mogą przejąć władzę. Dla Żydów nie ma miejsca w Polsce Baryki, Gajowca, Żeromskiego. Nie pomoże żadna reforma, żaden przeskok do szklanych domów. Kwestia żydowska domaga się rozwiązania i nie znajduje go. Trudno nie spytać za Umińską, czy krok dalej autor przychyliłby się do rozwiązania ostatecznego. Czytelnik Sowy dodatkowo zaduma się nad ironią faktu, że podczas gdy Żeromski każe Baryce na przedwiośniu państwowości obawiać się żydowskiego zamachu stanu, w rzeczywistości odzyskanie niepodległości uczczono w Polsce pogromami.
Antysemityzm Przedwiośnia stał się niewybaczalny. Zapewne już niedługo tak samo niewybaczalna stanie się jego mizoginia. Czy w zamian przestanie razić wykorzystany w powieści język sprawiedliwości społecznej? Czy przyjmie się idea śmiałych nowoczesnych reform niezależnych od zachodniego kapitalistycznego centrum? Dyskurs zmienia się wolno, ale jednak.