Na Bidena czeka wyzwanie, z jakim nie mierzył się dotąd żaden prezydent USA
Joe Biden zamierza zmobilizować do walki z kryzysem klimatycznym całą swoją administrację. Po czterech latach Trumpa lista zadań jest długa, a czasu mało.
Joe Biden zamierza zmobilizować do walki z kryzysem klimatycznym całą swoją administrację. Po czterech latach Trumpa lista zadań jest długa, a czasu mało.
Joseph R. Biden jr został zaprzysiężony na 46. prezydenta USA, a Kamala Harris została pierwszą czarną Amerykanką i pierwszą osobą pochodzenia południowoazjatyckiego na stanowisku wiceprezydenckim.
Stany Zjednoczone dowiodły, że są sojusznikiem, któremu nie można wierzyć. Joe Biden musi to zaufanie zbudować na nowo.
Dwupartyjny system wyborczy sprzyja polaryzacji, a ubożenie klasy średniej i przemiany kulturowe wywołują u mniej zamożnych białych niepokój. Wzrastające nierówności społeczne są zaś zarzewiem buntu wśród mniejszości etnicznych.
Nie ma co snuć opowieści, że Kaczor to Trump, a Trump to Kaczor, a więc za chwilę poseł Fogiel w przebraniu szamana będzie szturmować siedzibę PKW.
W czwartek rano czasu polskiego Kongres uznał Joe Bidena zwycięzcą wyborów prezydenckich w USA. Jeszcze nigdy procedura ta nie wywołała tylu emocji.
Jeśli lewica ma zapobiec powstaniu neoliberalnej antyutopii, musi przestać tylko łatać nierówności. Czas na demontaż kapitalizmu rentierów.
Dziś już wiemy, że rynki same z siebie nie stworzą tylu dobrych miejsc pracy, ile potrzeba. Tu nie obejdzie się bez aktywnego udziału państwa.
W „progresywnej” administracji Bidena nie ma miejsca na lewicę.
Joe Biden nie jest Trumpem – i na tym jego zalety się w zasadzie kończą. W USA wraca do władzy „skrajne centrum”, które marzy tylko o jednym: żeby było tak jak przedtem.