Markiewka: USA mogą torturować, Polska zawiesić prawo do azylu. Czy prawa człowieka cokolwiek znaczą?

Prawo to tylko obietnica. A obietnica ma znaczenie tylko wtedy, gdy jest konsekwentnie i przez wszystkich dotrzymywana.
Interwencja straży granicznej we wsi Nomiki, 28.08.2021. Fot. Mikołaj Kiembłowski

Kiedy jakiś polityk odczuwa pokusę, by w imię „realiów politycznych” znów złamać jakąś obietnicę zawartą w prawach i konwencjach międzynarodowych, powinien sobie obejrzeć występ Elona Muska z piłą mechaniczną. Bo tak wygląda puenta tego rodzaju polityki.

Pamiętacie jeszcze Grę o tron? Jon Snow, jedna z głównych postaci serialu, miał niezwykły talent do irytowania wszystkich swoją prostodusznością. W jednym z ostatnich odcinków doprowadza do szału nawet własnych sojuszników, odmawiając złożenia fałszywej obietnicy Cersei Lannister. Ułatwiłby wszystkim życie, gdyby skłamał, ale poczucie honoru mu na to nie pozwala.

Pamiętam tę scenę, bo to jedna z nielicznych chwil, gdy Jon Snow traci panowanie nad sobą i wzburzony wygłasza coś w rodzaju filozoficznej sentencji: „Kiedy wystarczająco wielu ludzi składa fałszywe obietnice, słowa przestają cokolwiek znaczyć”.

Snow ma, rzecz jasna, rację. Obietnica jako instytucja społeczna ma znaczenie tylko wtedy, gdy jest dotrzymywana.

Warufakis: Zachód jeszcze nie umarł, ale usilnie nad tym pracuje

To samo dotyczy wszelkiego rodzaju praw. Lubimy mówić z patosem o konstytucji, o prawie międzynarodowym, prawach człowieka i tym podobnych kwestiach. Ale czym one ostatecznie są? Konsensusem społecznym. Obietnicą, że rządy będą przestrzegać wspólnie ustalonych zasad i że będą je egzekwować od instytucji państwa, podmiotów prywatnych i obywateli.

Jeśli ktoś złamie konstytucję, ziemia się nie rozstąpi, piorun go nie trafi. Jedyną konsekwencją jest reakcja innych ludzi, którzy uznają, że naruszenie zasad nie może pozostać bez odpowiedzi.

Dlatego tak niebezpieczne jest robienie wyjątków w kwestiach fundamentalnych, jak prawa człowieka czy prawa obywatelskie, i przymykanie oczu, gdy te prawa są łamane. Bo jeśli ktoś stwierdzi: „Prawo prawem, ale w tym przypadku je obejdziemy”, to zaraz ktoś inny zapyta: „A dlaczego nie obejść go i tutaj?”.

Piszę te słowa w chwili, gdy polski Sejm przegłosowuje zawieszenie prawa do azylu. Przeciw projektowi ustawy zagłosowała tylko Lewica (w tym Razem) oraz garstka posłów KO i PiS. Sejm uznał, że pewne elementy konstytucji i prawa międzynarodowego są obowiązujące, a inne to jedynie „wiecie, rozumiecie” – mrugnięcie okiem.

Posłowie, którzy poparli ten projekt, uważają się za pragmatyków. Szczególnie ci z Koalicji Obywatelskiej. Takie czasy, nie ma wyboru – znamy tę retorykę. A ja się zastanawiam, czy właśnie nie zrobiliśmy kolejnego kroku w stronę świata, w którym słowa przestają cokolwiek znaczyć.

Dla każdego wyjątek

Mistrzem wybiórczego traktowania praw i zobowiązań jest oczywiście Donald Trump. Zaczął, tak jak osiem lat temu, od wypowiedzenia paryskiego porozumienia klimatycznego, ale tym razem podważa również zobowiązania wynikające z art. 5 traktatu NATO. Anne Applebaum ma rację, pisząc, że „administracja Trumpa właśnie kończy erę powojenną”.

Trzeba jednak dodać, że zachodnie rządy i elity same przygotowały Trumpowi grunt.

Na papierze świat zachodni po II wojnie światowej stworzył system mający zapobiegać chaosowi. Powstały traktaty międzynarodowe, organizacje takie jak ONZ, NATO, Unia Europejska. Uchwalono Powszechną deklarację praw człowieka i wypływające z niej konwencje dotyczące zakazu tortur, praw uchodźców i tak dalej – choćby konwencję genewską z 1949 roku. Tworzono demokratyczne procedury i obwarowania, by nawet jeśli władzę przejmie ktoś niekompetentny lub wrogi demokracji, system mógł go powstrzymać.

Rzeczywistość wyglądała jednak inaczej.

Gdy w ramach walki z terroryzmem rząd USA zaczął stosować tortury – najpierw po cichu, w dalekich krajach takich jak Polska, a potem niemal jawnie, w majestacie prawa – stało się jasne, że prawo międzynarodowe jest raczej zbiorem luźnych wskazówek niż gwarantem nowego, humanitarnego porządku.

Był zbrodniarzem nieznającym litości. Donald Rumsfeld zmarł nie tam, gdzie powinien

Konwencja o zakazie tortur nie przewidywała wyjątków, ale nagle zaczęto mówić, że w pewnych sytuacjach można je usprawiedliwić. Argumentowano, że zagrożenie jest bezprecedensowe, a terroryści nie przestrzegają żadnych norm, więc my również nie możemy sobie na to pozwolić. Ta retoryka przyjęła się zaskakująco łatwo, a wyjątki, które miały być rzadkością, zaczęły stawać się normą.

Nie był to odosobniony przypadek. Kiedy w 2015 roku Europa zmierzyła się z kryzysem uchodźczym, wzniosłe deklaracje o prawie do azylu zderzyły się z polityczną rzeczywistością. Granice zaczęły się zamykać, a kraje takie jak Węgry otwarcie ignorowały swoje zobowiązania. Państwa unijne stosowały podwójne standardy: oficjalnie deklarowały solidarność z uchodźcami, a w praktyce budowały mury i płoty.

Najnowszy przykład to oczywiście Palestyna. Choć wiele instytucji i państw starało się działać zgodnie z zasadami prawa międzynarodowego, USA i ich sojusznicy mieli z tym wyraźny problem. Izrael bombardował szkoły i szpitale, odcinał dostęp do żywności dla mieszkańców Gazy. Organizacje praw człowieka nie pozostawiały wątpliwości:

„Izraelskie władze doprowadziły do masowego, celowego przymusowego wysiedlenia palestyńskich cywilów w Strefie Gazy od października 2023 roku i są odpowiedzialne za zbrodnie wojenne oraz zbrodnie przeciwko ludzkości” – pisał Human Rights Watch.

USA pozostały niewzruszone.

Amnesty International pierwszy raz w historii oskarża o ludobójstwo

Kto jest realistą?

Podobne przykłady można znaleźć w każdym demokratycznym społeczeństwie.

W Polsce wystarczy spojrzeć na losy konstytucji. Gdy PiS zaczął naruszać podstawowe zasady, jak trójpodział władzy, opozycja i media grzmiały o skandalu. Odbywały się protesty – raz większe, raz mniejsze – ale nigdy nie doprowadziły do politycznego przesilenia.

Być może łatwiej byłoby trafić do społeczeństwa z przesłaniem o łamaniu konstytucji, gdyby wcześniej politycy i media traktowali ją poważnie w całości. Polska konstytucja zawiera przecież zapisy o polityce społecznej, które przez lata także były ignorowane.

Mieszkania, ochrona zdrowia i inne przeżytki z PRL-u. Elementarz dla obrońców konstytucji

Weźmy art. 75: „Władze publiczne prowadzą politykę sprzyjającą zaspokojeniu potrzeb mieszkaniowych obywateli, przeciwdziałają bezdomności, wspierają budownictwo socjalne”. Przez lata traktowano to jak pustą deklarację. Aż w końcu przyszedł polityk, który uznał, że i inne zapisy też można traktować uznaniowo.

Zwolennicy wybiórczego traktowania prawa powiedzą, że trzeba brać pod uwagę realia polityczne. Państwo polskie nie było w stanie spełnić wszystkich obietnic socjalnych. Kryzys migracyjny wymagał działań, bo inaczej do władzy doszłaby skrajna prawica – i tak dalej.

Zgoda, że nadawanie znaczenia słowom zawartym w aktach prawnych nigdy nie jest łatwe. Zawsze pojawiają się okoliczności, które komplikują sprawę. Nie powinniśmy traktować polityków jak hollywoodzkich złoczyńców – no, przynajmniej nie wszystkich – którzy czynią ludziom krzywdę dla samej satysfakcji. Politycy zazwyczaj znajdują jakieś uzasadnienie dla przekraczania granicy, która w innych okolicznościach byłaby dla nich nie do przejścia.

Skoro jednak mowa o realiach politycznych, rodzi się pytanie: czy politycy mogą raz zachowywać się jak nietzscheaniści, dla których świat sprowadza się do siły i walki o własne interesy, a innym razem jak moraliści, nawołujący do obrony najwyższych wartości? Czy taka postawa nie sprzyja ostatecznie największym cynikom?

Ta sama uwaga dotyczy mediów. Nie powinny one przymykać oczu, gdy politycy nie liczą się z podstawowymi obietnicami w sferze praw człowieka i swobód obywatelskich. Media lubią mówić, że po prostu opisują polityczną rzeczywistość, ale sprawy są bardziej skomplikowane.

Już kilkadziesiąt lat temu filozof John Austin zauważył, że język ma nie tylko funkcję opisową, ale też performatywną – to znaczy, język nie tylko opisuje, lecz dodatkowo współkształtuje rzeczywistość. Kiedy wydano książkę na podstawie notatek z jego wykładów, dano jej wymowny tytuł: Jak działać słowami.

Uchodźcy jak powódź albo natarcie wrogich armii. Język w służbie nieludzkiej polityki

Może nigdzie to rozpoznanie nie jest bardziej prawdziwe niż w polityce. Kiedy media bezkrytycznie powtarzają komunikat polityków, nie tylko opisują ich działania, ale dokładają własną cegiełkę do tego, by ten komunikat zamienił się w konsensus społeczny.

Polityka robiona piłą mechaniczną

Brytyjski dziennikarz George Monbiot ma rację, gdy ostrzega, że nie możemy tak po prostu odpuścić praw człowieka i podstawowych zasad porządku międzynarodowego:

„To na tych prawach opiera się nasza humanitarność. Jeśli ulegniemy cynizmowi, jeśli zniechęci nas hipokryzja możnych, jeśli przestaniemy wierzyć w lepszy świat – zaakceptujemy zasadę, że silniejszy ma zawsze rację”.

Jedną z najbardziej uderzających cech rządów tandemu Trumpa i Muska jest ich ostentacyjna bezwstydność. Nie tylko zachowują się brutalnie, na przykład wywalając na bruk tysiące pracowników służby cywilnej i wstrzymując pomoc humanitarną, ale dodatkowo się pławią w tej brutalności, chełpią się nią. Wydają się czerpać sadystyczną radość, gdy tylko komuś dowalą.

Markiewka: To nie skończy się tak, jak myślicie

Kilka dni temu amerykański miliarder biegał zadowolony po scenie z piłą mechaniczną, przechwalając się, że rząd jeszcze nigdy nie był taki „fun”. To byłoby śmieszne, gdyby nie to, że za tym „fun” najbogatszej osoby na świecie kryją się tysiące biednych i średnio zamożnych ludzi, którym właśnie dokopał.

Każdy polityk, który odczuwa pokusę, by raz jeszcze w imię „realiów politycznych” złamać jakąś obietnicę zawartą w naszych prawach i konwencjach, powinien sobie obejrzeć ten występ Muska. I zobaczyć, jak wygląda puenta tego rodzaju polityki.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz S. Markiewka
Tomasz S. Markiewka
Filozof, tłumacz, publicysta
Filozof, absolwent Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, tłumacz, publicysta. Autor książek „Język neoliberalizmu. Filozofia, polityka i media” (2017), „Gniew” (2020) i „Zmienić świat raz jeszcze. Jak wygrać walkę o klimat” (2021). Przełożył na polski między innymi „Społeczeństwo, w którym zwycięzca bierze wszystko” (2017) Roberta H. Franka i Philipa J. Cooka.
Zamknij